| NIEDAWNO
- No klecho, gdzie jest ten twój bóg? Dalej Kruku, wygłoś kolejne kazanie! – umięśniony osiłek rechotał i prowokował współwięźnia korzystając z chwilowego braku strażników. – Nawróć mnie wielebny! - Wytatuowany na całym ciele łysy mężczyzna, zwany w dawnym, poprzednim życiu Rudigerem, powstał powoli z ziemi, mówiąc cichym głosem.
- Pytasz gdzie jest mój bóg? To ja zapytam ciebie i wszystkich innych, gdzie są wasi bogowie? Co dla was zrobili? Mieliście być szczęśliwi, mieliście ozdrowieć, mieliście wygrywać bitwy... Ile z tych obietnic wam złożonych spełniło się? Mój bóg składa tylko jedną obietnicę. Umrzecie. I zawsze, dla każdego, spełnia swoją obietnicę – osiłek zaśmiewał się do łez nie słysząc jak głos Kruka nabiera mocy. – Mój bóg jest Panem śmierci, a zatem jest i Panem życia, nie ma bowiem jednego bez drugiego. Gdzie jest mój bóg, pytasz? – mięśniak Karl ocierał załzawione od śmiechu oczy, nie widział tego, co widzieli inni pracujący w kopalni, złamanego trzonka łopaty w rękach Kruka.
– Pokażę ci mojego boga! – ostatnie zdanie Kruk wykrzyczał i zaakcentował je przebijając na wylot Karla drewnianym trzonkiem. Korytarze wypełniło potępieńcze wycie zranionego mężczyzny. – Widzisz go? Widzisz? – Karl klęcząc próbował desperacko wyciągnąć tkwiące w nim drewno, jego ręce ślizgały się po zakrwawionym trzonku. Osadzeni patrzyli w milczeniu, niektórzy przerażeni, inni zupełnie obojętni. Krzyki Karla zmieniły się w jęki, a te w ciche łkania. Kruk krążył wokół niego patrząc na resztę więźniów. - Powiedz im! Czy już widzisz?
- Widzę... – wyszeptał Karl plując krwią. - Głośniej!
- WidzÄ™!
- Ja jestem Kruk, wybraniec Morra, Pana Życia i Śmierci! Ja obiecałem pokazać swojego boga niewiernemu i obietnicy swej dotrzymałem, tak jak uczy mnie Pan! Jesteś gotowy? – pytanie skierowane było do klęczącego mężczyzny. Ten pokiwał tylko głową. Kruk jednym uderzeniem podniesionego przed chwilą młota zmiażdżył mu skroń. Karl padł na ziemię, w agonii ryjąc piętami podłoże przez kilka sekund.
Ktoś zwracał pod ścianą posiłek. Ktoś wzruszył tylko ramionami dłubiąc sobie paluchem w uchu.
Kruk ukląkł przy Karlu, wziął jego zmasakrowaną głowę na swoje kolana i zaczął płakać. PRZED MIESIĄCEM - Panowie zróbcie miejsce, macie kogoś do towarzystwa, może odchamiecie przy niej.
Kobieta. Krukowi było obojętne, z kim przebywa w celi, ale to nie było codzienne wydarzenie. Po raz nie wiadomo który zmusił ręce do wypchnięcia ciała wyżej nad podłogę. I jeszcze raz. I jeszcze raz. Aż fizyczny ból oczyści umysł. - Masz coś dla mnie?
A więc o to chodzi? O zapomnienie? To nie tak, trzeba pamiętać. Trzeba być świadomym. Kruk wyszedł z cienia. Harma nie znała go, ale słyszała o natchnionym wyznawcy Morra, tatuaże czyniły go rozpoznawalnym. Dla jednych był prorokiem, dla innych wariatem. Kucnął w pewnej odległości od posłania Kastrata, poza zasięgiem ciosu. - Kastor, po co ci to? Musisz zachować trzeźwość umysłu. Proszek zlasuje ci mózg jeszcze szybciej niż wóda załatwiła Pluskolca. Chcesz być jak Pluskolec? Chcesz być słaby? Patrz na niego, patrz jak się ślini i zaspokaja popęd, jak zwierzę. No powiedz, chcesz tak skończyć?
Stanął przed Harmą, dziwnym spojrzeniem swych bladych oczu przewiercając ją na wylot. – Połóż się w kącie za moim posłaniem. I zanim zaczniesz bajdurzyć o samoobronie... Nie dasz rady się obronić sama. Nie przed nimi – kiwnął głową w kierunku innych więźniów w celi. OBECNIE - Panie, królestwo Twoje nie jest z tej ziemi. Wiem, że ujrzę go, gdy przyjdzie mój czas. Póki jednak jestem tu, pozwól mi głosić chwałę imienia Twojego. Oczekuję codziennie znaku, by poznać wolę twoją.
- Ranaldowi dzię.... – Kruk klęcząc na ziemi pochylił się nisko dotykając czołem ziemi, słysząc głuchy odgłos ciała padającego na ziemię. - Jam jest sługa uniżony, gnę się w pokłonie za łaski, którymi mnie obdarzasz. Nie jestem godzien, ale wybrałeś mnie, więc jestem dla ciebie, dziś i każdego dnia do mojego końca.
Kruk powstał płynnie z kolan, ruszając w stronę kraty. Złapał Harmę za ramię, odsuwając ją delikatnie od metalowych prętów – To nie bogowie wybierają, kiedy giniemy, tylko inni ludzie. Nie daj się zabić.– Nie odwracając się rzucił cicho w tył – Kastor, mam nadzieję, że nie jesteś w tej chwili na proszku. Schwarzwasser, Pluskolec, chyba nadszedł dzień, na który wszyscy czekaliśmy.
Kruk ze spokojem obserwował przebieg wydarzeń. |