Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-04-2018, 10:15   #6
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Podróżowanie ma to do siebie, że nie należy do najtańszych i w każdej, nawet najzasobniejszej kiesie w końcu widać dno. Zwłaszcza gdy musi się przy tym płacić za zbierane informacje.

Helena już dawno sprzedała konia i od wielu dekadni podróżowała na własnych nogach lub woza życzliwych ludzi i nieludzi, którym odwdzięczała się ochroną i boskimi łaskami. Co prawda większość z nich bardziej potrzebowała leku na suchoty niż zasklepienia ran, ale coś zawsze dawało się zrobić. Podczas szkolenia Helenę długo dziwiło, że łatwiej wyleczyć ranę od miecza niż katar, aż w końcu przeor wytłumaczył jej, że rana jest miejscowa, choroba zaś obejmuje całe ciało. Niby to miało jakiś sens, może nawet całkiem duży… lecz i tak widziała rozczarowanie w oczach wieśniaków, gdy przywróciwszy drwalowi zmiażdżoną przez upadające drzewo nogę do stanu używalności nie potrafiła wyleczyć kaszlącego niemowlaka. Rozczarowanie i rezygnację, że to nie pierwszy raz… Ech. Dlatego wolała życie na trakcie od lokalnej posługi. Mniej wymagań, mniej zawiedzionych spojrzeń… Przeor twierdził, że powinna dojrzeć, zaakceptować własne ograniczenia… Helena miała jednak nadzieję, że walcząc w imię Torma zasłuży w końcu na jego wyższe łaski. W końcu patronował nie tylko leczeniu, ale i ochronie, prawu, sile… Zapewne był to z jej strony przejaw pychy, ale miała nadzieję, że Lojalna Furia nie ma nic przeciwko takiej drobnej przywarze u swojej wiernej służki.

Zlecenie na koboldy znalazła w całkiem dogodnym momencie. Co prawda złota jeszcze trochę miała, ale lepiej dźwigać niż ścigać; no i informacji o zaginionej relikwii ani widu, ani słychu. Krótko mówiąc - nudziła się. No bo ileż można z karawanami jeździć? Do tego południe męczyło ją swoim gwarem i wczesną wiosną… Wyprawa do wioski niziołków wydawała się całkiem obiecującą alternatywą dla rutyny ostatnich dni.


Z zainteresowaniem wysłuchała opowieści niziołka na temat problemów w osadzie. Z jednej strony rozumiała podejście kapłana Arvana. Koboldy za progiem… brrr! Z drugiej jednak strony prawo było prawem; skoro wioska miała taki a nie inny sojusz, niegodzący w prawa ludzkie czy boskie to kimże on był by się sprzeciwiać? Helena nie znała się na niziołczych bóstwach, ale z tego co pamiętała nie miłowały one agresji. Miała nadzieję, że kapłan Arvoreena nie zszedł na złą drogę, karmiąc własne ambicje kosztem ludzi oddanych mu pod opiekę…

- Jestem kapłanką Torma, pochodzę z Północy. Podróżuję po okolicy już jakiś czas, głównie chroniąc karawany i niosąc posługę - odparła na pytanie Pamosa. Już dawno nauczyła się, że nazwa któregokolwiek z Dziesięciu Miast nic tutaj nie znaczy. Ba, większości osób wydawało się, że na Grzebiecie Świata Faerun się kończy. Większość kompanii nie była zbyt rozmowna, czujnie obserwując pozostałych. Helena miała nadzieję, ze to się zmieni; w końcu będą musieli współpracować, opracować jakąś strategię postępowania, czy nawet walki, jeśli zajdzie potrzeba.


Gdy dotarli do wioski nic nie wskazywało na to, że zostanie ona zaraz najechana przez koboldy. Ot, może jakieś nieuchwytne napięcie, ale takowoż często związane było i z przybyciem obcych zbrojnych do małej społeczności.

- Najpierw powinniśmy się chyba przywitać z panem Duninem. Przecież on tu rządzi, prawda? - oprotestowała decyzję kompanów. - Jeśli pójdziemy najpierw do kapłana, który konkuruje z nim o wpływy i do tego być może wywołał cały konflikt, będzie to duży afront. Niby to Avoreen wystawił ogłoszenie, ale... - spojrzała na Pamosa oczekując, by doradził im jak rozwiązać ten dylemat, nie obrażając żadnego ze skonfliktowanych mężczyzn.

 
Sayane jest offline