Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-04-2018, 22:31   #3
Zapatashura
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
Ojciec i matka byli bardzo przestraszeni, gdy dowiedzieli się o wydarzeniach z posiadłości Barrowów. W innych okolicznościach manifestacja magicznego talentu mogłaby być powodem do radości, ale nie w sytuacji gdy Leilena omal nie zabiła swojego narzeczonego. Rzecz jasna w takiej sytuacji perspektywa ślubu stanęła pod wielkim znakiem zapytania, a Aldym nie skontaktował się z nią od feralnego dnia. Skontaktował się za to kto inny. Sam arcymag Iwulius, mimo podeszłego wieku, zgodził się by zbadać sprawę. Plotkowało się, że tacy starzy magowie zwyczajnie się nudzą i od czasu do czasu łapią się byle pretekstu by wyjąć nos ze swoich zakurzonych ksiąg. Może Lei stała się właśnie takim pretekstem? Została zawieziona przez uczniów Iwuliusa do jego wieży i choć oficjalnie miała to być wizyta nieomal medyczna, to pod nieprzyjemnymi spojrzeniami czarodziejów Lei czuła się jakby była wysłana przed sąd i kata jednocześnie.
I tak oto siedziała w prostej komnacie, urządzonej tak skromnie, że aż przypominała celę klasztorną… albo więzienną. Kazano jej czekać i strasznie się to wszystko dłużyło. Gdy drewniane drzwi komnaty zaskrzypiały i otworzyły się, Leilena o mało nie podskoczyła. Do środka wszedł chwiejnym krokiem bardzo stary człowiek. Rzadkie włosy ostały mu się jedynie po bokach głowy, za to brodę miał długą i bielutką. Wypisz wymaluj czarodziej z opowiastek dla dzieci.


1

Starzec stanął przed Leileną w milczeniu i przyglądał jej się mrużąc oczy. Może było to spowodowane słabnącym wzrokiem, ale w efekcie wyglądał jakby był na nią bardzo zły. Przełknęła ślinę. Tym razem przynajmniej nie wygłupiła się i nie wdziała ciężkiej sukni. W zielonych obcisłych spodniach, białej koszuli i zapinanym z przodu kubraczku pasującym do dolnej części odzienia, czuła się o wiele lepiej. I czekanie było znośne, aż do chwili, gdy pojawił się ON. Wielki mag. Jak dla niej to po prostu stary.
Tym razem jednak się udało. Ugryzła się w język zanim padły pierwsze słowa! Czekała w milczeniu.
- Spontaniczna manifestacja magii - mruknął chrypiącym głosem. - Z relacji ofiary można domniemywać, że była to wersja wstrząsającego chwytu. Poślednie zaklęcie, ale mogące zabić niespodziewający się niczego cel - arcymag stał wyprostowany, a przynajmniej na tyle wyprostowany na ile mogły pozwolić obolałe plecy. - A jak brzmi panny wersja, panno Mongle?
- Ja… nie wiem - powiedziała po krótkiej chwili zastanowienia. - Nie znam się na magii. Coś się stało. Błysk i on już leżał. Wie pan, to było to prawo… że możemy przed ślubem… i on właśnie mógł językiem… i wtedy to się stało - wydukała Leilena. Nie tylko wstydliwie, tylko czuła się dziwnie mówiąc o takich sprawach staremu, trzęsącemu się dziadkowi.
- To prawo? - powtórzył. - Próbnej nocy? Rozumiem, że była temu panna przeciwna?
- No… nie do końca… - trochę zaskoczyło jej, że chyba nie znał szczegółów. - Temu prawu trochę tak… ale temu językowi nie do końca.. - zarumieniła się, spuszczając wzrok.
- Nie do końca? - zapytał. - Czyli nie opierała się panna paniczowi Aldymowi? Proszę mówić szczerze, to może dużo wyjaśnić w materii manifestacji magii.
- Nie, nie opierałam się - powiedziała pewnie, trochę odzyskując rezon. Nie chciała tego ukrywać. To przywracało całkiem przyjemne wspomnienie, zanim oczywiście się zepsuło.
- Rozumiem - stwierdził tak po prostu staruszek. - Nie była to zatem podświadoma reakcja obronna. Czy wcześniej wykazywała panna jakieś magiczne talenty?
- Niestety żadnych - kolejna rzecz, której nie było po co ukrywać.
- Spotkania z wróżkami, diabłami, demonami? Przypominam, żeby mówić szczerze - poprosił z dobrodusznym uśmiechem.- Takie istoty potrafią obdarzyć magią.
- Tylko z diablicą, moją siostrą - odparła Lei nieco zgryźliwie.
- To nie pora na żarty - skarcił sucho Leilenę. - Magia może mieć wiele źródeł, w ostatnich kilkunastu latach te źródła stają się coraz częściej spotykane - zaczął mówić z profesorską manierą. - Magia dzika, spontaniczna robi się coraz powszechniejsza, nawet w Halruaa. Bardzo proszę o zachowanie ciszy i pozostanie w bezruchu. Spróbuję coś wysondować czarami.
Jak rzekł tak i zrobił. Jego palce zaczęły kreślić w powietrzu skomplikowane wzory ze zwinnością zupełnie nieprzystającą do starczego ciała. Spod brody dobiegało mamrotanie w niezrozumiałym języku. Inkantacja dłużyła się i dłużyła, a kiedy dobiegła końca nie stało się nic spektakularnego. Lei nic nie poczuła, nic nie wybuchło, nie zaświeciło się ani nawet nie zabrzęczało. Za to Iwulius miał jakąś dziwną minę.
- To nie skaza Plagi Czarów, zresztą w takim wypadku miałaby panna jakieś znamię. Nie dostrzegam też znamion smoczej albo planarnej krwi. Jeśli mówi panna prawdę i nie miała kontaktu z żadnymi magicznymi bytami, to jestem w kropce - przyznał. Zasępiony zaczął przechadzać się po pokoju.
- Czy to może oznaczać, że ta… manifestacja nie pochodziła ode mnie? - Lei spytała z nagłą nadzieją.
- Och, wykluczone. Splot się wokół panny odgina - zaprzeczył. - Tylko nie wiem… - zatrzymał się nagle. - Mówiła panna, że w jakich to dokładnie okolicznościach doszło do rzucenia czaru?
- Nooo… - zaczęła, nie podnosząc wzroku z podłogi. - Jak on całował mnie… tam na dole…
- Tam na dole - powtórzył i było to dość krępujące. - Mam jeden pomysł, co mogłoby być źródłem tej magii, ale nie podejmę się osobiście stosownych eksperymentów. Mógłbym jednak polecić pewną… - arcymag zawiesił głos na dłuższą chwilę, nim wreszcie dokończył - specjalistkę.
Lei uniosła wzrok, z pewną nadzieją i sceptycyzmem. Kolejna znawczyni? To co on taki stary i nie potrafi jej odpowiednio sprawdzić? Wolała nie wypowiadać tych myśli na głos, w końcu następnym razem rzeczywiście mogłaby kogoś zabić.
- Zapewne nie mam wyjścia, prawda?
- Obawiam się, młoda panno, że sytuacja z tamtej nocy może się powtórzyć. Dla panny własnego bezpieczeństwa lepiej wszystko zbadać - doradził staruszek. - Mogę tylko pannę pocieszyć, że nic z tego co się stało nie było twoją winą.
- Do kogo i gdzie w takim razie mam się udać? - spytała z rezygnacją.
- To raczej ona odwiedziłaby ciebie… - nagle czarodziej ściszył głos. - Tak będzie lepiej dla panny reputacji.
- Oh… - rudowłosa zawahała się, nie wiedząc dokładnie o co może chodzić. - A jak się z nią skontaktować?
- To ja się z nią skontaktuję. Panna będzie musiała tylko cierpliwie czekać. - Arcymag zawiesił głos, ważąc czy powinien dodać coś jeszcze. Ostatecznie zdecydował, że tak. - I niech się panna do tego czasu powstrzyma od czynności, powiedzmy, intymnych.
- Oh… - powtórzyła swoją poprzednią błyskotliwą kwestię. Od czasu tego wydarzenia z Aldymem miała trudności z “powstrzymywaniem” takich czynności. - A ile to może trwać?
- Kilka dni, nie więcej - zapewnił. - To chyba wszystko, co mogę zrobić. Nie pomogłem, ale wierzę, że ona już pomoże - Lei wciąż nie poznała imienia tajemniczej specjalistki.
- Dobrze, w takim razie poczekam - zgodziła się ostatecznie, wiedząc, że i tak wyjścia nie ma.
- Proszę na siebie uważać - życzył dobrodusznie Iwulius. I już. Krępujące pytania starego arcymaga się skończyły, Leilena była wolna, Barrow o nic jej nie oskarżał. Tylko to czekanie mogło okazać się uciążliwe.

***

Musiały minąć cztery dni, nim do domu rodziny Mongle przyjechał powóz. Musiał należeć do czarodzieja, bowiem dwa ciągnące go rumaki migotały w świetle dnia, a jeśli im się dobrze przyjrzeć to sprawiały wrażenie nie do końca materialnych. No i jechały bez żadnego woźnicy. Jego pojawienie się wprowadziło domostwo w ożywienie, szczególnie Jina była zaniepokojona. Zaręczynowe fiasko sprawiło, że teraz zamartwiałą się o swoją starszą córkę.
Z powozu wysiadł chłopak i raźnym krokiem ruszył w kierunku ganku. Nerwowo wyglądająca przez okno Leilena zauważyła powóz już jak się pojawił w polu widzenia, a teraz poprawiała swój “męski” strój po raz setny, spiesząc w kierunku drzwi. Miała przyjechać czarodziejka, a tymczasem zmierzał ku nim mężczyzna ledwo po wkroczeniu w wiek męski, w czarnych szatach z kapturem ukrywających sylwetkę - raczej niezbyt atletyczną. Najbardziej zwracały uwagę dziwne tatuaże po bokach jego twarzy, być może to właśnie je miał ukrywać kaptur przed przyglądającymi się z daleka wścibskimi spojrzeniami. Jina poszła na spotkanie nieznajomego razem z córką. Ojciec, Agatus, jak na nieszczęście był w tym tygodniu poza domem.
- Nos do góry, Lei - matka chciała dodać jej otuchy. - Jeśli faktycznie masz talent magiczny, to jest do dla ciebie wielka szansa.
Rudowłosa zdała sobie sprawę, że nie czuje strachu. Prędzej niecierpliwość, chęć jak najszybszego wyjaśnienia tej sytuacji. Zastanawiała się w czasie tych kilku dni czy faktycznie ma talent, ale jeśli miałby być taki marny jak u rodziców, to przecież i tak nie miało to znaczenia. Chciała tylko wiedzieć. Uniosła głowę, wychodząc dziarskim krokiem w stronę nieznajomego. Ten prężył się, jakby połknął kij od szczotki. Na widok kobiet przystanął i skłonił się, odrobinę niezgrabnie.
- Dzień dobry. Nazywam się Presmer Zorastyr i jestem asystentem lady Aurory - przedstawił się. - Przybywam po Leilenę Mongle.
- Myślałyśmy, że lady przybędzie osobiście - odpowiedziała Jina, trochę niepewnie.
- Lady jest w pobliżu, mam zawieść do niej pannę Leilenę i przywieźć z powrotem po badaniach.
- A czemu nie mogą zostać przeprowadzone tutaj? - zapytała Lei z ciekawości. Bo tak po prawdzie to nawet wolała pójść niż zostać tutaj, brak kontroli matki to niższe skrępowanie sytuacją.
- Lady Aurora potrzebuje do badań odpowiednich warunków, których tutaj nie ma - wyjaśnił. - Z całym szacunkiem do waszego domostwa.
- Dobrze, jestem gotowa - powiedziała dziewczyna. - Chyba, że muszę coś zabrać ze sobą.
- Nie, nic nie będzie potrzebne.
- A kiedy wróci? - zaniepokoiła się matka. - Ile to potrwa?
- Myślę, że kilka godzin - odparł Presmer po chwili zastanowienia. - Do wieczora powinno być po wszystkim.
Nie zostało nic innego, jak ruszyć w drogę. Magiczny powóz okazał się niezbyt przestronny, za to wygodny - siedzenia wyściełane były miękkim materiałem. Zorastyr najpierw pomógł Leilenie wsiąść, a potem sam usiadł naprzeciwko niej. Klasnął w dłonie i magiczne rumaki zaczęły zawracać. Po paru chwilach dom i machająca matka zaczęły znikać w oddali.
- Lady Aurora wszystko pannie wyjaśni - asystent przerwał ciszę, która była trochę krępująca. - Ale mogę rozwiać parę wątpliwości, jeśli panna chce.
- Chyba nawet nie chcę pytać czy to będzie bolało - uśmiechnęła się do niego, odprężając na wygodnym siedzeniu. Nie potrzebowała wiele miejsca, tym razem przecież nie miała tej nieznośnej sukni. To od niej wszystko się zaczęło!
- Mogę szczerze obiecać, że nie będzie. Niektórzy twierdzili nawet, że badanie było przyjemne.
- Cieszę się - westchnęła, milcząc chwilę, zanim dodała - Chciałabym już coś wiedzieć i mieć to za sobą - przyznała szczerze.
- Niepewność potrafi być bardzo uciążliwa, to prawda - skinął głową. Powóz jechał bardzo szybko, krajobraz za oknem rozpływał się w oczach, ale nierówności drogi prawie nie było czuć. - Jest jedna rzecz, o którą muszę pannę poprosić. Może się wydać dziwna, dlatego powiem wprost - zaczął grzebać gdzieś wewnątrz swego płaszcza. - Proszę założyć tę obrożę - wyciągnął w kierunku Lei metalowy przedmiot.
Rudowłosa przyjrzała się temu, a potem ot tak założyła sobie na szyję. Przedmiot był trochę zimny, ale w sumie ładny. I trzymała go za słowo, że nie będzie boleć.
Przejażdżka nie potrwała już długo. Pojazd zatrzymał się bez ostrzeżenia i to w szczerym polu. W pobliżu nie było niczego poza rosnącymi plonami. Presmer otworzył drzwiczki i wyszedł na zewnątrz.
- Jesteśmy prawie na miejscu. Resztę drogi musimy pokonać pieszo.
Tylko dokąd mieli iść? Nie było tam domów, ani nawet namiotów. Asystent wydawał się jednak pewny siebie. Rozejrzał się po czym obrał kierunek i szedł prosto przed siebie.
- Badania, jakie przeprowadza lady Aurora wymagają odrobiny prywatności - wyjaśnił jednym zdaniem. - Stąd takie miejsce a nie inne. To tutaj.
Tylko, że “tutaj” wciąż niczego nie było. Leilena już gotowa była uznać, że robiono sobie z niej żarty, kiedy Zorastyr zrobił krok do przodu i… zniknął. Ah, magia. Dorastanie w państwie nią przesyconym sprawiało, że Lei nie poczuła nawet wielkiego zdziwienia. Może prędzej tym, że robiono z tego taką tajemnicę. Pewnie poszła za mężczyzną, coraz bardziej ciekawa tego co tam zastanie. Tajemnice, kochane tajemnice.


___________________
1 - grafika autorstwa elmunderleaf
 

Ostatnio edytowane przez Zapatashura : 25-04-2018 o 19:01.
Zapatashura jest offline