ozmowa z półorkiem zakończyła się mniej więcej pomyślnie, lecz sam fakt, iż zamierzał on przyzwać diabła był co najmniej niepokojący, dla jednych bardziej, dla innych mniej.
Dunin zdecydowanie należał do tych drugich, lecz ostatecznie postanowił zaryzykować. Ufał
Moamowi, gdyż zawsze wywiązywał się z zawartych umów oraz nie ściągał kłopotów, a czasami pomagał nawet jakieś rozwiązać. Największe wątpliwości męczyły
Torina, który nie zamierzał się z nimi kryć, czym zasiał kolejne ziarna niepewności w, i tak już silnie strapione, serce niziołka.
chwili, kiedy drzwi do chaty
Moama zamknęły się podróżnicy zdali sobie sprawę z tego, iż zbliżało się popołudnie.
Dunin, tak jak zaproponowała
Elely, zaprosił ich na posiłek w swym domostwie. Przechodząc po raz kolejny przez wioskę dostrzegali subtelne zmiany zarówno w zachowaniu mieszkańców, jak przygotowania do powrotu do domostw z pól, czy zaganianie zwierząt do zagród. Zmianie uległo też coś jeszcze, coś mniej oczywistego. Nie byli do końca pewni cóż to mogło być, aczkolwiek wskazówkami stały się oczy. Oczy błyszczące iskierkami lęku, nadziei i niepewności zerkające to na nich, to na ciemny skraj lasu na horyzoncie.
ostrzegli
Pamosa przenoszącego z miejsca na miejsce jakieś skrzynki, beczułki i inne tego typu przedmioty. Był nimi tak zaaferowany, iż nie zwrócił na nich najmniejszej uwagi. Oczywiście mogło być inaczej, zapewne tak właśnie było, lecz nie dawał nic po sobie poznać. Zbliżając się do domu
Dunina dostrzegli
Arvana, który równym krokiem zmierzał wzdłuż ściany lasu. W pewnym momencie zatrzymał się i wyciągnął miecz, lecz jego zaniepokojenie okazało się zbyteczne, gdyż z lasu wyszedł niziołek z zawieszonym na plecach łukiem i dwoma królikami w rękach. Kapłan porozmawiał z nim chwilę, po czym oboje ruszyli w swoje strony.
–
To Sem Ritnog, jeden z naszych myśliwych. Odkąd koboldy zaczęły przypuszczać swoje ataki on jeden postanowił nadal zapuszczać się głębiej w las. Jest młody, ale strzelać z łuku i przemykać przez las potrafi najlepiej z nas wszystkich, nie licząc rzecz jasna Elely –
Dunin uśmiechnął się delikatnie. –
Nie pozwólmy jej czekać. osiłek przygotowany przez
Elely nie był być może wystawny, lecz smaczny i ciepły. Obejmował on świeże podpłomyki, chleb, gotowaną kiełbasę oraz kawał wędzonej szynki. Do tego na stole znalazło się oczywiście masło, czy konfitury, a wszystko dopełniały kufle z piwem o ziołowym aromacie. Do stołu zaprosiła ich rzecz jasna sama
Elely, która zdjęła z siebie pancerz, a włosy uwolniła spod chusty i zaplotła w jeden grubszy warkocz. Ubrała się w czyste spodnie i koszulę w kolorze jesiennego klonu.
–
Moam postanowił pomóc? – zagadnęła wyraźnie ciekawa, czy jej propozycja okazała się pomocna.
–
Tak... – niziołek przerwał, by pociągnąć z kufla. –
Chociaż nie jestem pewien, czy dobrze postąpiłem zgadzając się, by odprawił swój rytuał.
–
Rytuał? Czyżby chciał kogoś sprowadzić z tych innych światów?
–
Taak –
Dunin wyraźnie zawahał się, lecz kiedy tylko spojrzał jej w oczy obawy opuściły go. –
Przyzwie pomniejszego diabła, by rozmówić się z nim i wypytać na temat koboldów.
Oczy niziołki zrobiły się widocznie większe, oczywistym było, iż zaskoczył ją taki rozwój wypadków, lecz nie okazywała strachu.
–
Nie spodziewałam się tego po nim… – przerwała zdając sobie sprawę, że zachowuje się nieuprzejmie wobec gości. –
Przepraszam… Rzadko miewamy gości… a teraz ta cała sprawa z koboldami… przepraszam.