Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-05-2018, 23:31   #4
Mi Raaz
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Spotkanie z Klimowem było dziwne. Gerard nadal nie przywykł do statusu inkwizytora. Zazwyczaj Mistrzowie patrzyli na niego z wyższością. Teraz wszystko się zmieniło. Co nie znaczyło, że młody Inkwizytor przestał patrzeć na Mistrzów z szacunkiem. Iwan w pewnych kręgach był legendą. Anioły i demony podporządkowywały się jego woli. Miał nadzieję kiedyś osiągnąć poziom mistrzostwa w tej sferze. Nic więc dziwnego, że właśnie ten mistrz przewodził ich jakże zróżnicowanej drużynie.
Gerard celowo unikał integracji z pozostałymi. Większość magów peszyła się w obecności Inkwizytorów. Nie chciał dodawać im stresu. Ciekawe cóż myślał Iwan? Wśród adeptów podsunięto mu Inkwizytora. Komu ma patrzeć na ręce? Ktoś na górze boi się układów z wampirami? Dobrze jest mieć w drużynie Inkwizytora. Ale jeszcze lepiej go nie mieć. Większość komentarzy Mistrza Iwana Gerard podsumowywał kiwnięciem głową. Bez zbędnego komentarza. Bez dodatkowych pytań. Dopiero tuż przed pożegnaniem Gerard wyszedł z inicjatywą:
- Ojcze, jeszcze jedno - powiedział, co najmniej tak, jakby było choć “jedno” przed tym “jeszcze jednym”.
- Tak, synu? - powiedział egzarcha, najwyraźniej cały czas spodziewając się trafienia obuchem ze strony Guivre’a.
- Chciałbym się wyspowiadać. Poleci ojciec jakiegoś spowiednika?

Gerard zazwyczaj wyznawał swe grzechy śpiącym. Choć nie miał ostatnio niczego ciężkiego na sumieniu, ale zbliżały się niespokojne czasy. Potrzebował uzyskać odkupienie win. Obydwaj wiedzieli, że odmówi spowiedzi przed przywódcą ich grupy. Ale czy Iwan Kilmow obdarzy go tak wielkim zaufaniem, żeby polecić własnego spowiednika?

Ojciec Iwan uśmiechnął się delikatnie z pewnym… żalem. Tak, stanowczo była to drobna kropla żalu zalegająca pomiędzy jego licami.
- Niestety, wszyscy jesteśmy w oczach Boga winni i uważam, że wobec nas, w pewien sposób wybranych, nie ma sposobu aby zdjąć ciężar win. Bo Jezus nie umarł za nas. To my umieramy jak on.
Gerard jedynie skinął głową, lecz już nie odpowiedział. On miał inne zdanie. W spowiedzi nie chodziło o odpuszczenie grzechów, ale o wyznanie swej winy. Przed kimś innym. Zresztą… potrzebował tego aby przeprowadzić rytuał. Dlatego też po spotkaniu z Mistrzem udał się do małego kościoła bliżej komisariatu, gdzie przystąpił do sakramentu.

***


Wizyta na posterunku policji przebiegła podobnie. Komendant formalnie nie znajdował się pod jurysdykcją Interpolu. Jednak nad lokalnym komendantem była zawsze jakaś władza rejonowa, wojewódzka czy też krajowa. A zwłaszcza ta ostatnia lubiła chwalić się dochodzeniami na szczeblu międzynarodowym, które zakończyły się sukcesem. To stawiało lokalnego komendanta pod ścianą, bo wszelka odmowa współpracy, czy choćby zbytnie wydłużenie procedur odnotowane w raporcie Interpolu mogło skończyć się jego “awansem” na stanowisko naczelnika policji w gminie Pipidówko Małe. Gdzie do końca życia mógłby rozstrzygać sąsiedzkie spory o wieczorne zastraszanie krów. Toteż sytuacja była równie zawiła jak ze stanowiskiem Inkwizytora w środowisku Przebudzonych. Gerard mógł komendanta jedynie “prosić o pomoc i środki”. Choć nikt jeszcze tym prośbom nie odmówił.

Z radością przyjął propozycję zamieszkania w domu socjalnym. Sto metrów kwadratowych, trzy pokoje, salon, łazienka i kuchnia. Aż nadto na potrzeby skromnego inspektora. Przywykł do trzygwiazdkowego hotelu w wersji “budżetowej” z wyżywieniem w formie bufetu. Tutaj wprawdzie sam musiał zaopatrywać lodówkę i przygotowywać posiłki, ale mógł też przyjmować gości, czego nie uświadczył od dobrych kilku lat. Natychmiast jeden z największych pokojów sypialnych mianował “biurem”. To tam rozłożył na małym biurku całą dokumentację. Brakowało mu jeszcze tablicy korkowej z wycinkami prasowymi i zdjęciami z miejsca zbrodni. Ale to tylko kwestia czasu. Zgłosi zapotrzebowanie do komendanta.

Prowadził podwójne życie. Wielu magów zrezygnowało z tego po osiągnięciu statusu adepta. Ale Gerard nigdy by sobie na to nie pozwolił. Gdy jeszcze aktywnie działał w Zakonie to właśnie praca w Interpolu dawała im najwięcej haczyków do łowienie grubych ryb. Dość wspomnieć, że na osiem ostatnio prowadzonych śledztw tylko dwa nie były związane z aktywnością nadnaturali. Wampiry zabijają, bo szukają krwi. Wilkołaki zabijają, gdy ktoś rozgniewa duchy. Magowie zabijają…. Magowie nie powinni zabijać. Umysł Gerarda odpłynął na moment do wspomnienia ostatniej sprawy. Najbardziej pochrzanionej, jaką spotkał przez lata. A jednak… rytualna ofiara niesie ze sobą zbyt wielki ładunek rezonansu, żeby istoty zza zasłony przeszły wobec niej obojętnie. A podporządkowanie sobie demonów jest najłatwiejszą drogą na skróty. Tak łatwą, dlatego, że do końca nie wiadomo któż jest podporządkowującym, a któż podporządkowanym.

Francuz otrząsnął się. Tamta sprawa była już zamknięta. Pozostawiła blizny, ale nie było sensu ich rozdrapywać. Klątwa musiała się wypełnić, ale Inkwizytor nie miał zamiaru tego ułatwiać. Przeszedł do pracy. Zaczął od luźnego czytania opisu kolejnych zwłok. Notował jedynie dane ofiar. Płeć, wiek, rasę. Sprawdził też, w jakim stopniu pokrywały się narządy wewnętrzne jakie odnaleziono. Czy była to losowość, czy też za każdym razem znikało serce i wątroba. Wpadł w cug segregując poszlaki i właśnie wtedy przyjechał Tomas. Dokumentacja musiała poczekać.

***

Kolejny już raz pozwalał mówić swemu towarzyszowi. Na parkingu nie odpowiedział na gorzki komentarz w zakresie wyboru auta. Hybrydowa Toyota klasy C. Dobrze, że nie Prius. Norwegowie mieli jakiegoś bzika w eko-kwestiach. Dlatego miał do wyboru takie auto z wypożyczalni lub ewentualnie rower. Parkingów dla rowerów robiło się w Lillehammer niemal tyle co w Amsterdamie. Czy mógł wybrać inne auto? W zasadzie niewiele droższy byłby Ford z silnikiem EcoBoost. Ale zgodnie ze skandynawskimi standardami koszt jego wypożyczenia przekraczał kwotę przewidzianą przez Interpol na utrzymanie środka transportu inspektora polowego. A Gerardowi serdecznie nie chciało się wypełniać dodatkowych wniosków. Niestety, nie każdy Wierny został obdarzony darem teleportacji, czy bilokacji. I tym właśnie przypadło w udziale poruszanie się samochodami.
Niewątpliwą zaletą było nafaszerowanie Aurisa elektroniką i automatyką. Od automatycznej skrzyni biegów zaczynając, na systemie wspomagania hamowania w sytuacji zagrożenia kończąc. Bezpieczeństwo przede wszystkim! Auto ruszyło bezszelestnie w stronę lotniska.

***


Przemoc, przemoc, przemoc. Tomas przemocą wdarł się wprost do mózgu faceta z obsługi. Gerardem nieco to wstrząsnęło. To było niepotrzebne. Zazwyczaj wystarczało odchylić poły marynarki i pokazać spluwę w czasie sięgania po odznakę.
Samolot dopiero przyleciał. Przeszła przez odprawę, ale nie odebrała bagażu, co oznacza, że czekali jeszcze w części dla pasażerów. Przylecieli z nią samolotem? Przylecieli jakimś innym? Mieli znajomych na lotnisku? Fakty były takie, że znajdowali się o krok od celu.

- Mam numery rejestracyjne. Zapomnieli bagażu rejestrowanego, stary Olaf na sortowni przesyłek pewnie się do niego dobiera. Mam też numery rejestracyjne. - powiedział Tomas. Dlaczego dwa razy wspomniał o numerach rejestracyjnych? Dlaczego uciszył tego chłopaka zanim cokolwiek powiedział?

Gerard sięgnął do kieszeni i włożył do ucha słuchawkę. Sprawiało to, że z wyglądu podejrzanego typa przybrał wygląd “ochroniarza łączącego się z bazą”. Chórzysta wybrał stosowny utwór z playlisty. Chorały gregoriańskie po łacinie zawsze go uspokajały. A nie powinien się denerwować. Łączył fakty. Tomas powiedział “Nie zostałem wtajemniczony w dokładną naturę tych powiązań, lecz w razie kłopotów, mamy kontakt do innej Verbeny. Tyle dobrego.”
- W razie kłopotów - wyszeptał do siebie Gerard. Przez moment rozpatrywał w głowie konspiracyjne możliwości zdrady ze strony Tomasa. Aż w końcu przypomniał sobie Joshuę. Jego mentor, ten sam, który tak bardzo nakłaniał Gerarda do szkolenia się w magyi umysłu, stawał się równie zamotany gdy w jego głowie zachodziły efekty tej sfery. To raczej nie była zdrada Eutanatosa, lecz słabo postawiona tarcza umysłu w czasie zespolenia wspomnień. Albo coś jeszcze innego, czego Inkwizytor nie rozumiał. Jego towarzysz wyglądał jakby miał plan. Dlatego Gerard milczał.

Szedł za Tomasem zespalając myśli z rytmem chóru w słuchawce. Po chwili zaczął recytować krótką modlitwę do aniołów. Wszak otaczali go aniołowie. Aniołowie, którzy też musieli coś dojrzeć. Młoda i utalentowana Verbena nie przechodzi obojętnie wobec aniołów. Nawet jeżeli mówimy o międzynarodowym lotnisku.
- Pomóż mi, proszę - szeptał do słuchawki zostając nieco w tyle za Tomasem - była tu dziewczyna, z pewnością czułeś jej moc. Jej kwintesencję. Pomóż mi ją odnaleźć, a podzielę się z tobą częścią swojej. Iahhelu, przybądź na me wezwanie.

Iahhel jednak milczał. Przez moment Gerard myślał, że zaklęcie nie zadziałało. W zasadzie skoro anioł się nie stawił, to mógłby jeszcze wezwać pająka wzorca. Na pewno w okolicy było ich sporo. Musiał tylko znaleźć jakiegoś silnego.

I wtedy przyszło to uczucie. Niemal namacalne. Dziwne poczucie, że coś na niego patrzy. Coś, czego nie widać. Wiele istot. Nie było to przyjemne, ale dawało jednoznacznie do zrozumienia, że jego głos przebił się na drugą stronę.

A potem piskliwy głos niemal rozerwał mu bębenki. Kerubiel. Sługa Razjela. Może to i lepiej, że nie sam Iahhel. A może gorzej. Z aniołami mało co było wiadomo. Ten podobno kiedyś był jednym z Tronów.

- Dziewczyna, Waleria, mag. Była tu na lotnisku. Ktoś ją zabrał. Podziel się ze mną wiedzą o tym gdzie teraz jest.
- Nie wiem - odpowiedział irytującym głosem anioł wiedzy. Gerard widział przed sobą wyobrażenie wielkiego koła, które kręci się w powietrzu. Tak właśnie manifestował się ów obdarzony wolną wolą Tron w umbrze. Teraz jednak Gerard go jedynie słyszał. To nie należało do przyjemnych doświadczeń. Nie dla ludzkich uszu powstał głos aniołów Pana.
- Dowiem się. Trzeba czasu. Czy to wszystko - w piskliwym głosie irytacja była główną nutą. Prawdopodobnie Kerubiel wykona zadanie, ale Gerard i tak będzie musiał oddać mu przysługę. Pytanie też, czy do tego czasu Verbenie nic się nie stanie.

Gdy mijali kolejne korytarze Gerard zadzwonił do lokalnego komendanta policji.
- Mam do sprawdzenia pewien numer samochodu, czy może mi pan podać bezpośredni kontakt do kogoś w drogówce? Bo pan pewnie jest zbyt zajęty… - zakończył pauzą Gerard.

Nie wątpił, że ktoś z większym talentem oratorskim skłoniłby policjanta do “osobistego zajęcia się sprawą”. Niestety, Pan poskąpił mu tych talentów.

Już zbliżali się do kanciapy owego starego Olafa, gdy Gerard oprzytomniał. Szedł za Tomasem bo myślał, że on ma plan. Z drugiej strony nie chciał oglądać kolejnego człowieka z mózgiem wywijanym na lewą stronę. Zwłaszcza, że najwyraźniej nie robiło to dobrze samemu Tomasowi. Inkwizytor położył dłoń na ramieniu Eutanatosa i powiedział:
- Tym razem ja się tym zajmę.
- Ten Olaf żyje z tego, że obrabia co lepsze bagaże -
wtrącił Tomas. Gerard nie pytał, czy dowiedział się tego z czytania myśli tamtego faceta, czy raczej miał jakiś kontakt w obsłudze lotniska. To nie miało znaczenia. Tak jak i źródło utrzymania Olafa. Choć to drugie mogło być pomocne.

Tomas czekał przed drzwiami małej kanciapy. Biuro Olafa było wielkości schowka na szczotki. Gdy wszedł do niego Gerard to przestrzeń wypełniła się znacząco. Inspektor machnął odznaką przed oczami starszego mężczyzny wywołując pewną dozę paniki. Sytuacja dzięki temu miała istotny plus. Olafowi zależało na tym, żeby pozbyć się glin ze swojego małego królestwa. Przekazał bagaże poszukiwanej Walerii Smog w mniej niż dwie minuty. Nie pofatygował się nawet ze spisaniem numeru odznaki.

Gdy odebrali walizki kobiety, Tomas bez zbędnego słowa, bardzo pośpiesznym krokiem skierował się w stronę ich samochodu. Wrzucił bagaże na tyle siedzenie i z wielką wprawą otworzył zamek. Nie było to co prawda zadziwiające, zamki w walizkach miały głównie służyć zapobieganiu przed przypadkowym rozsypaniem się rzeczy, nie kradzieżą. Po kilku szybkich chwilach Eutnatos przerzucił się na drugi bagaż kobiety. Wreszcie znalazł. Czyżby pozwolił sobie na nikły uśmiech? Raczej z gatunku tych autoironiczny. Tomasz trzymał w dłoni biustonosz i majtki. Konkretnie, to biustonosz i kilka par majtek.
- To jest moment w którym wyjaśniasz mi jak stanik 65 D pomoże nam znaleźć młodą i utalentowaną Verbenę - powiedział głosem ociekającym ironią Francuz.
- Jest intymne. Po tym łatwiej będzie mi zorientować się w którym kierunku mamy jechać. I… Wiem, to jest ekscentryczne. Moja mentorka to akceptowała, ale dla jej mentora byłby to pewnie upadek obyczajów oraz wyniosłej sztuki. Parszywe czasy. Poprowadzisz?
Gerard nie odpowiedział. Zamknął pierwszą z walizek schował do bagażnika. Drugą zostawił na tylnym siedzeniu, w nadziei, że odłożą tam “pożyczone” przedmioty osobiste. Usiadł bez słowa za kierownicą i ruszył.
Tomas wyjął zza pazuchy prosty, żelazny sztylet (wyglądający na broń ceremonialną, jakim cudem wszedł z tym na lotnisko pozostało tajemnicą), z pełnym szacunkiem ucałował ostrze i… owinął wokół niego bieliznę. Zamknął oczy, wyrównał oddech. Szeptał mantrę. Po kilku minutach otworzył je i do końca drogi wpatrywał się w zawiniątko co razu szepcząc porady gdzie skręcać. Nie szło mu to zbyt dobrze i kilka razy wracali się czy kołowali w miejscu czekając aż eutanatos złapie trop.

Przy kolejnym takim zawahaniu Gerard zatrzymał wóz. Zdjął okulary i przecierał je. Różaniec wokół prawej dłoni ze ściereczką był tak bardzo kontrastujący do małych damskich majteczek w dłoni Eutanatosa.

Gdy Gerard założył okulary świat wyglądał już nieco inaczej. Skoro i tak kręcili się w kółko, to mógł choć rzucić okiem na ulice miasta.
- Jedź, nie traćmy czasu - powiedział Tomas, który zdawał się nie być świadom ile czasu tracili na jego niedociągnięciach w sztuce tropienia młodych dziewczyn.
- Jakże bym śmiał buruseromanto.
Odpowiedział Inkwizytor i ruszyli dalej.
Ze słuchawki nadal dobiegał dźwięk muzyki, a krzyżyk miarowo postukiwał o maleńką gałkę zmiany biegów.

Na wyświetlaczu samochodu pojawiła się wiadomość:

Cytat:
Auto należy do Fundacji imienia Oskara II Bernadotte
SMS świadczył o tym, że nikomu z lokalnej policji nie chce się z nim gadać. Cóż, dobre i to.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline