Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-05-2018, 13:03   #2
Lord Cluttermonkey
 
Lord Cluttermonkey's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputacjęLord Cluttermonkey ma wspaniałą reputację
Gryf kołysał się lekko w siodle, pogrążony w myślach. Wiele mil wcześniej wyglądał całkiem dostojnie, wyprostowany i niemalże paradny w technice prowadzenia konia. Teraz jego nienawykły do długich podróży zadek zmienił się w porcję bitek, za duża zbroja działała jak piec, a okuty w stal wierzchowiec coraz częściej dawał mu się we znaki ze znudzenia i generalnie podłego temperamentu. Jednak pomimo tych strasznych belek które rzucał mu pod nogi okrutny los, błędny rycerz wydawał się być ich zupełnie niepomny, zamknięty we własnym świecie rozmyślań. Patrzył na leniwie mijane drzewa pustym wzrokiem, zastanawiając się, co go spotka gdy dotrą na miejsce, i wyobrażając sobie sławnych bohaterów o poczynaniach których zaczytywał się w Zasępcu, robiących to samo co on podczas pierwszej wyprawy ku swojemu przeznaczeniu. Jego stary, czerwony pancerz jadowicie odcinał się od korytarza solidnej zieleni otaczającego ich małą karawanę.

- Już niedaleko. - Powiedział cicho i poklepał płyty chroniące szyję wierzchowca. “Chwalisz się, czy żalisz?”, zdawał się pytać koń zniecierpliwionym prychnięciem. Zatrzymał się nawet nagle i zarył kopytem w trakt. - No już, prrr, spokojnie. - Gryf ściągnął wodze, zaniepokojony zachowaniem zwierzęcia. Stanął w siodle i spojrzał na drogę przed pierwszym wozem.

Nie zdążył nawet włożyć hełmu, gdy rozbrzmiał tęgi, krasnoludzki głos.

Dawit dostojnie jechał na swoim dziku. Sylwetka niziołka była dumna i wyprostowana. Fryzura nienagannie ułożona, a jego ciemnobrązowe oczy z uwagę rozglądały się po okolicy.

Co dziwne, siedział cicho. No, może nie do końca cicho, bo podśpiewywał sobie piosenkę, której był głównym bohaterem, ale obecnie nie zaszczycał nikogo obecnie rozmową.

- Oj takim Dawit właśnie bohaterem jest…
Tak, takim wielkim hirołem jeeeest! (...)

Ostatnie słowo zawołał już donioślej i tylko potwierdzało ono, że muzycznego talentu malec, wbrew swoim wyobrażeniom, nie miał. Skończywszy z szerokim uśmiechem spojrzał na Morhołta.

Już miał zacząć z kompanem pogawędkę, jednak zauważył, jak idący u jego boku mastif zaczął powarkiwać. Frontham uważniej rozejrzał się po okolicy.

Morhołt już dawno przyzwyczaił się do roli “giermka” i myśli, że choć przewyższa młokosa doświadczeniem, to formalnie jest podwładnym. Nie był to dla niego pierwszy raz. Kiedy służył w jeździe, formalnie dowódcą też był jakiś szlachcic z rodowodem tak długim jak krótka była jego przewidywana długość życia na takim stanowisku.

Nawet się więc nie zżymał, kiedy zdał sobie sprawę, że to on będzie musiał usiąść na koźle drugiego wozu. W końcu nie wypadało by szlachcic, syn Lorda Winterhaven, kierował nim niczym zwykły sługa. Zresztą, młody i tak nie potrafiłby tego zrobić.

Przynajmniej szło gładko - Angus flankował wozy z lewej, wiodąc jego bojowego wierzchowca (formalnie użyczoną własność Angusa), a juczne konie spokojnie stąpały przywiązane do wozu.

Konie bez jeźdźców stanowiły jednak bardzo zły znak. Morhołt natychmiast zatrzymał wóz i zaciągnął hamulec, a Angus podjechał z koniem rozglądając się wkoło.

Były żołnierz ciężko zeskoczył na ziemię i wyjął broń.

- Z koni - zasugerował cicho. Teren nie nadawał się do szarży, a siedząc na wysokości półtora metra jest się idealnym celem dla strzał. Zbroja zbroją, ale widział już wystarczająco wielu kolegów strąconych przypadkową strzałą trafiającą w szczelinę zbroi. A porośnięte lasem wzgórza to idealny teren dla łuczników.

Morhołt z zadowoleniem zauważył, że młody szlachcic także stoi już na ziemi czujny i gotowy. O tyle o ile, zwykle to żołnierz musiał być jego oczami na szlaku, młody lepiej radził sobie za to z ludźmi.

Angus przywiązał konie do wozu i wyjął broń. Morhołt uśmiechnął się. Młody się uczył.

Szlachcic zaś cieszył się, że ma za giermka/nauczyciela/ochroniarza zdolnego i słynnego żołnierza. Kiedy idzie się na pierwszą linię w boju przydaje się ktoś kto chroni boki i plecy.

Z jednym bokiem osłoniętym tarczami a drugim wozem czekali na reakcję na słowa krasnoluda, które wybrzmiały gdy osłonięty przez Morhołta Angus wiązał konie.

Zegar biologiczny Alaryka nie działał. Był zepsuty i to od dekad. Duergarska krew i wrażliwe na światło oczy żądały od niego funkcjonowania w nocy, chęć bycia częścią społeczności i utrzymania jakichkolwiek kontaktów zmuszała go do działania za dnia. Przez wiele lat było to bardzo męczące póki… nie przywykł. Aktualnie sypiał jak mu się podobało. Na przykład właśnie teraz… drzemał sobie na swym wozie, ciągniętym przez dwa osiołki… Bruno i Huno. Sam wóz był od początku zbudowany dla wygody, a wyściełały go len i kilka poduszek. Byłoby wygodniej gdyby zupełnie zdjął swój pancerz, ale nie za to mu płacili.

- Bazherak. Obudź się - warknął Wilk widząc martwe konie.

- Przeca wcale nie śpie… - ziewnął krasnolud nie otwierając oczu.

- Mówię ci, wstawaj. Kłopoty.

Na to hasło Alaryk natychmiast wstał i podążył wzrokiem za palcem Wilka. Włożył palce do ust i gwizdnął.

- Mohawe! Noga! - ryknął wołając swego ogara

- Pomóż mi założyć pancerz - rzucił Theo resztki zbroi - Uwaga panienki! - ryknął na całe gardło by wszyscy go słyszeli, gdy Wilk wpinał mu rękaw pancerza - Ktoś próbuje nas zastraszyć i zdeptać nasze morale! Pokażcie mu wielki środkowy palec i bądźcie gotowi, bo inaczej nam nie zapłacą!

Donośna komenda odbiła się echem po nieprzywykłym do hałasu lesie Harken. Zanim rozespany duergar zdążył wgramolić się na konia, pomiędzy płytami jego pancerza zatrzymała się pierzasta, czarna lotka. Nie odczuwszy bólu, wyrwałeś strzałkę z przeszywanicy. Zielonkawa maź pokrywająca miniaturowy grot przypominała jad, jaki kapał z ohydnych paszczęk wielkich pająków Podmroku, tyle że rozwodniony wodą albo jakimś świństwem. Twoje oczy powędrowały ku koronie drzewa, w której dostrzegłeś łysego, małpowatego stwora z dmuchawką przytkniętą do warg. Znikł między gałęziami bicie serca później. Nie byłeś pewien, czy kilka kropel trucizny czasem nie przeniknęło do twojej krwi. Tańczące w powietrzu wiewiórki z futerkami we wszystkich kolorach tęczy wydawały się nie z tego świata. Wygłodniała, wilcza wataha, która zmaterializowała się znikąd tuż obok jednego z was - również. Grad strzał, zmuszający twoich towarzyszy do szukania osłony - też, przynajmniej dopóki z twego barku nie trysnęła krew. Przez nią nie wątpiłeś dłużej w prawdziwość swojej wizji. To pułapka!


Z gęstej orlicy wyłonił się długi, krzywy kij, zwieńczony trofeum z kilku martwych wiewiórek, których futra pokryto barwnikami we wszystkich kolorach tęczy. Kij wykonał kilka ruchów w powietrzu, którym towarzyszyły słowa wypowiedziane cienkim głosem, w plugawym, małpim języku. Wielki dzik, którego dosiadał mały Dawit, został otoczony przez watahę ośmiu wilków! Prawie że w tej samej chwili z krzewu dobył się zniechęcony głos: - Krigbug! Znów wszystko zepsułeś tą przeklętą dmuchawką, narwany głuptaku!

Wilki na rozkaz przywołującego rzuciły się całą watahą na wierzchowca Dawita! Jeden zawarł kły na jego szyi, drugi, doskoczywszy, w brzuch jął się wgryzać, aż porwał łuski ladr. A potem dopadła go reszta zgrai, w okropnym wirze płonących ślepi i wilgotnych kłów. Dawit spadł z dzika z zaskoczenia, tuż obok swego wiernego mastifa, który warczał i toczył wokół płonącymi ślepiami.

Łucznicy leśnych goblinów, rozgorączkowani szansą na zwycięstwo z zaskoczonymi awanturnikami, wypuścili z cięciw strzały na chybił trafił. Goblin, który próbował poczęstować Alaryka zatrutą strzałką, przeskoczył niczym małpa z jednego drzewa na drugie i dmuchnął kolejny pocisk w szczekającego na niego mastifa. Strzałka wbiła się w trawę. Stwór syknął przekleństwo i uciekł między gałęzie, jednak nieomylny węch psa zwęszył kryjówkę potwora na jednym z drzew. Jeden z mastifów Alaryka rzucił się na goblina nieudolnie kryjącego się w orlicy i niemal rozniósł go na strzępy! Pies Angusa popędził za stworem, który odważył się podnieść rękę na Morhołta. Drugi zaczął krążyć wokół drzewa i szczekać na goblina z dmuchawką.

Angus z przygotowaną bronią ruszył na spotkanie z wrogiem, uważnie stawiając kroki pośród gęstych krzewów. Po goblinie, którego widział przez ułamek sekundy, gdy ten strzelał z łuku, nie było ani śladu.

Jeszcze nieco oszołomiony gwałtownym rozwojem wydarzeń Dawit podniósł się z ziemi i zbiegł po skarpie. Chwycił za kuszę, mamrotając pod nosem magiczną inkantację. Spomiędzy drzew dobył się zawodzący głos szamana. Znowu rzucał jakieś nieznane wam zaklęcie! Rozkazał wilkom rozszarpać awanturników! Kiedy gobliński przywódca zniknął w krzewach, wilki zwróciły swe ślepia w stronę Dawita... Posłuszne rozkazom szamana wilki, które nie zajęły się dogorywającymi zwierzętami niziołka, rzuciły się watahą na samego Dawita z taką furią, że ten nie miał cienia szansy przeciwko pół tuzina szarych zabójców.

Angus odnalazł upragnionego wroga dopiero wtedy, gdy ten zwolnił cięciwę w jego kierunku. Raniony szlachcic jęknął z bólu. Chciał się rzucić na znienawidzonego goblina, jednak ten uciekł przed nim i rozwarczanym mastifem na drzewo.

Ciężko ranny goblin uciekł przed psem Alaryka na drzewo, gdzie próbował się ukryć, jednak nic z tego. Węchu mastifa i waszych czujnych spojrzeń nie dało się tak łatwo oszukać. Podobnie zachował się stwór ścigany przez myśliwskiego psa Morhołta z tą różnicą, że ten zniknął między gałęziami jak duch tudzież elf. Kawalerzysta śledził wzrokiem w górę i w dół, jednak nie mógł się dopatrzeć goblina. Pies też wydawał się zdezorientowany. I wtedy jeden z goblinów wziął tego psa na swój celownik. Celna strzała powaliła psisko, a bezlitosny zwierzęcy morderca czmychnął w krzewy.

Z wyrazem twarzy mówiącym “Nic ruszaj się albo przeszyję cię strzałą!” goblin strzelił w Morhołta. Grot ześlizgnął się po zbroi płytowej. Łucznik próbował wykorzystać moment dezorientacji, by się ukryć, ale wojownik spostrzegł jego łysy łeb w orlicy. Pozostało mu uciekać.

Kryjący się na skarpie goblińscy łucznicy, zdając sobie sprawę z własnej nierozwagi, kolejne strzały posłali nie w Alaryka, a w łatwiejszy cel - jego gnomiego woźnicę i uzdrowiciela zarazem. Spadł on z kozła przeszyty strzałami. Alaryk poczerwieniał z gniewu, a zaraz miał poczerwienieć jeszcze bardziej. Stwór, któremu udało zranić się duergara, odważył się spróbować dokonać tego czynu ponownie, jednak bezskutecznie. Krasnolud nie spuszczał z niego swego spojrzenia.

Huknął głos Gryfa wzywający na pomoc Czerwoną Rycerkę. Moc magicznych słów uchroniła Dawita przed powolną śmiercią z wykrwawienia. Oprzytomniały niziołek, wyczuwszy krążące nad nim wilki, celowo nie otwierał oczu ani nie wykonywał żadnego ruchu, udając martwego. Błędny rycerz nie wiedział, że ukryty gdzieś w krzewach szaman czujnie nasłuchuje, usiłując zrozumieć sens zaklęcia przywołanego przez Gryfa. Nie wiedział też, że goblin niewiele rozumie z magii, którą się posługiwał Gryf. A powszechnym żartem o zabobonności leśnych goblinów było pytanie: “Czy gdy drzewo upada w Harken i nie ma nikogo, kto by to usłyszał... To czy goblin z Harken zacznie je czcić?”

W powietrzu świsnął oszczep Morhołta, który wbił się z głuchym stuknięciem w bok goblina. - Niedobry człek! - krzyknął ciężko ranny stwór. - Na Nukkboka już czas... Nie! Nukkbok jeszcze może uciec!

Kiedy Gryf pogalopował na tył karawany, odwrócił się na koniu w stronę rozkrzyczanego goblina. Wymówił modlitwę z zaciętością godną krzyżowca. Przyzwana światłość zaczęła zstępować na stwora. - A to co!? - burknął ranny stwór i resztką sił zeskoczył z gałęzi na gałąź, unikając parzących promieni.

Alaryk i Theo zawołali psy, wskoczyli na konie i pogalopowali w stronę krzewów, w których gdzieś musiał kryć się szaman leśnych goblinów. Ryzykowali, ignorując bliskość wilków i strzały, jakie zaraz mogły zagrozić ich życiom. Póki co nadaremno - wciąż nie wiedzieli, gdzie dokładnie ukrywa się chytry potwór.

- Podły, wioskowy kundlu! - pisnął zniecierpliwiony psim szczekaniem głos. Goblin nabrał powietrza w miniaturowe płuca i wpuścił je w dmuchawkę. Trafiony zatrutą strzałką masywny łeb psa Alaryka wpierw zakołysał się lekko, a następnie cały mastif zdrętwiał i padł bez zmysłów. Psi morderca przeskoczył z drzewa na drzewo, zamierzając najprawdopodobniej rozprawić się z drugim z mastifów. - Na ciebie też zaraz przyjdzie kolej! - zapowiedział, kiedy rozwarczany i rozszczekany czworonóg - ostatni, na jakiego mogliście liczyć - nie ustawał w demaskowaniu kolejnych kryjówek goblina. Mohawe, pies Alaryka, ostatni raz zaszczekał na stwory kryjące się w koronach drzew i pognał za swym panem.

Widząc, że leśny goblin prędzej ucieknie niż się podda, Angus strącił go z drzewa celnie rzuconym oszczepem. Spadł w orlicę i już nie powstał.

Dawit, udając martwego, czekał, aż wilki rzucą się na kolejną ofiarę i wtedy zamierzał skoczyć na równe nogi i uciec.

Szaman leśnych goblinów był niczym duch. Nie wiedzieliście, gdzie jest, ani co zamierza uczynić. Jego trzy włochate bestie dogoniły Alaryka. Duergarowi zdawało się, że na nogach czuje ich gorące, smrodliwe oddechy. Zęby z trzaskiem wilczych kłów zawarły się na koniu krasnoluda. Zagryziony wierzchowiec stracił równowagę i rżąc zwalił się na zalaną krwią orlicę. Alaryk miał jedno bicie serca na zeskoczenie z upadającego na ziemię konia. Wylądował na nogach, gotowy do walki z wilczym stadem, które przed otoczeniem wojownika dopadło jego psa.

Bazherak, nietoperz duergara, na rozkaz właściciela wyleciał spod brody i przysiadł na gałęzi drzewa. Po chwili szukania chowaniec wskazał telepatycznie Alarykowi miejsce, gdzie krył się szaman leśnych goblinów. Przywódca stworów przedzierał się przez orlicę, z ręką złożoną do jakiegoś magicznego znaku.

Gobliny ośmieliły się wymierzyć strzały w Theo. Raniony koń zarżał dziko, nieprzyzwyczajony do bólu i krwi. Zaś ze szczeliny w zbroi jeźdźca wystawała czarna lotka, jednak goliat nawet nie jęknął z bólu. Jego determinacja do schwytania szamana, którego wytropił dzięki nietoperzemu chowańcowi krasnoluda, nie słabła. Kolejna strzała przeznaczona była Alarykowi. Kudłaty stwor zamierzający ją posłać stanął na zadzie dogorywającego konia i napiął cięciwę, szczerząc radośnie kły. Wypuszczony pocisk odbił się jednak od niewidzialnej bariery magicznej energii, w porę przyzwanej przez duergara. Pozostałe gobliny albo pouciekały, albo pokryły się w zaroślach.

Z różdżki, którą Gryf żywiołowo kreślił kręgi w powietrzu, wystrzelił sopel lodu. Pognał on ku zmagającym się z Alarykiem wilkom i goblinom, wybuchając w ich pobliżu na setki ostrych odłamków. Rozległo się zwierzęce skomlenie i goblinie piski pełne bólu. Jeden z szarych zabójców padł z futrem naszpikowanym lodowatymi okruchami.

Theo wyskoczył z siodła w orlicę, puszczając przerażonego konia wolno. Odłożył swą broń i zbliżył się ciężkim krokiem do szamana, spoglądając z wysoka na wijącą się, zieloną kreaturę. Kiedy chwycił brutalnie wątły kark, przystrojona piórami czaszka jakiegoś zwierzęcia, służąca szamanowi za nakrycie głowy, upadła w zarośla, ukazując ruchliwe ślepia, pełne lęku i nienawiści.

Morhołt przejechał między wozami i popędził Alarykowi na odsiecz, raniąc jednego z wilków celnym oszczepem.

Alaryk wypuścił z siebie litanię przekleństw, pozbieranych we wszystkich krajach, jakie odwiedził, celowo zwracając na siebie uwagę wszystkich wilków i goblinów.

Kolejna zatruta strzałka świsnęła przy głowie Angusa! Szlachcic, wycofując się w stronę wozu, rzucił oszczepem w swego prześladowcę. Grot z donośnym stuknięciem wbił się w pień drzewa, po którym piął się goblin. Rozbawiony niepowodzeniem Angusa stwór szczerzył kły, w których podczas wspinaczki trzymał dmuchawkę.

Dawit wyczołgał się spod jednego wozu by wskoczyć na drugi, ścigany goblińskimi strzałami. Niziołek jęknął z bólu. Jeden z grotów przeleciał niebezpiecznie blisko, rozcinając skórę jego ramienia.

Nagle oblicze szamana wykrzywił grymas wściekłości tak diabolicznej, że Theo aż się cofnął, przekonany, iż trzyma za kark nie śmiertelnego goblina, a samego Pana Głębi i Ciemności. Oczy stwora zapłonęły niczym ślepia Ognistookiego, kiedy dotknął trzymającego go przedramienia.

- Pan Goblinów... daje ci... śmierć! - warknął, szamocząc się w uścisku.

Dotyk lekki niczym dłoń dziecka przyniósł Theo natychmiastową, tajemniczą śmierć, która odebrała ducha walki pozostałym awanturnikom. Kiedy goliat padł ciężko, gobliński czarnoksiężnik uniósł jego bicz i, uderzając nim powietrze, rozkazał swym potwornym poplecznikom:

- Ofermy jedne, zestrzelcie tego przeklętego nietoperza albo spotkacie się z moim nowym przyjacielem! - podekscytowany tak się skupił na wydaniu tego rozkazu, że chwilowo zapomniał o własnym bezpieczeństwie, nie ukrywszy się w orlicy.

Prowokujący do walki Alaryk sam w końcu rzucił spojrzenie osaczonego, schwytanego w potrzask wilka. Rozzłoszczeni, szary zabójcy niemal zagryźli go na śmierć i zwrócili swe błyszczące ślepia ku kolejnemu z nich, ku Morhołtowi.

Chowaniec duergara znikł, przeszyty celną strzałą. Buszujące w orlicy chciwe gobliny natychmiast zapomniały o walce i rzuciły się ku dogorywającemu krasnoludowi lub jego kompanowi w nadziei na dobry łup. Zaś te, które nie miały ku temu okazji, nie ustawały w obsypywaniu was strzałami. Raniony Morhołt zaklął, coraz bardziej pewny, że zdechnie z grotem w karku, ciosu jednego mieczem nie zadawszy!

Nie zważając na zdradziecką orlicę, w której mógł czaić się niejeden dół, Gryf zmusił wierzchowca do szaleńczego galopu, sam uchylając się pod gałęziami mijanych drzew. Szaman skulił się, a jego zmrużone oczy obdarzyły awanturnika pełnym nienawiści spojrzeniem - ostatnim, jak się miało okazać. Kiedy jeździec miał już potwora jak na dłoni, wykrzyczał zaklęcie. Burzowy huk wystrzelił goblina z orlicy jak z katapulty. Upadł nieopodal, bez zmysłów i z pogruchotanymi kościami.

Paskuda, która próbowała obrabować dogorywającego Alaryka padła przeszyta lancą Morhołta.

- Krigbug przeprasza! - wykrzyczał chrypliwym, piskliwym głosikiem goblin uzbrojony w dmuchawkę i począł uciekać po gałęziach drzew. Pozostałe gobliny poszły w jego ślady, nie zważając na groźby Dawita. Nad polem walki zaległa wkrótce martwa cisza.

 

Ostatnio edytowane przez Lord Cluttermonkey : 14-05-2018 o 13:14.
Lord Cluttermonkey jest offline