Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-05-2018, 02:17   #7
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację

Zygfryd wpatrywał się w ogarniętego obłędem rycerza ze zgrozą. Nagle przypomniały mu się niepokojące słowa Svajone o duchach broniących tych ziem, które starał się uznać za majaczenia oszalałej kobiety. Przełknął ślinę i zaczął modlić się w myślach, co sprawiło, że znowu mógł działać.

- Uspokój się Bracie, jesteś rycerzem zakonu, oddałeś swój żywot walce za Bożą sprawą! - Podszedł do ogarniętego bezrozumnym strachem człowieka, uderzył go w policzek dla otrzeźwienia i próbował postawić na nogi - Pomożemy ci dotrzeć do obozu, co ci się stało?

Mężczyzna zwrócił oczy pełne obłędu na Zygfryda i łapiąc go silnie za ramiona odpowiedział histerycznie:
- Diabeł, Antychryst na tych ziemiach żyje! Piekło tu ma zamiar sprowadzić, ogniem i krwią kropi ziemię!

- Nie ma tu żadnego diabła, któremu nasze miecze i krzyże nie mogłyby sprostać, sztuczki tych pogan zmąciły ci umysł! - Odparł Zygfryd z nutą gniewu, którym zagłuszał niepokój.
- Pomóż mi, musimy dostarczyć tego nieszczęśnika do obozu - zwrócił się do towarzyszącego mu młodzieńca.

- Nie widziałeś tego, nie wiesz! - mężczyzna spojrzał w niebo, a puszczając ramiona Zygfryda, padł na kolana wyciągając dłonie ku chmurom - Panie! Odegnaj od nas tego Szatana! - spojrzał na górującego nad nim Zygfryda.
- Pozabijał wszystkich, cały oddział zwiadowczy... - drżący głos przepełniony był strachem - ...zalał ziemię rzeką krwi...

- Pozabijał oddział, sam jeden? Ilu was było? -Spytał się Zygfryd z niedowierzaniem. Westchnął, tego nieszczęśnika trzeba było przesłuchać jak dojdzie do siebie.
- Jesteś ranny, chodź z nami do obozu. Pan Cię nie opuścił, żyjesz…

- Ziemia nasiąkła ich krwią... - wyszeptał mężczyzna, wpatrzony teraz w stronę, z której przybiegł - Ich krwią... Ich wszystkich... Dwóch... - słowa zaczęły przypominać mamrotanie - Krew braci ma ziemia... - wziął głębszy oddech i dodał, spojrzawszy na Zygfryda tym rozbieganym spojrzeniem, wciąż zdającym się szukać zagrożenia - Ja nie jestem ranny. - uniósł dłoń umazaną krwistymi smugami zmieszanymi z ziemią - ...to nie moja posoka...

Zygfryd wzdrygnął się, wciąż czująć zgrozę.
- Nie twoja krew, to dlaczego tyle jej jest na tobie? Mów z sensem bracie, daleko was zaatakowali? Musimy zdać raport, ostrzec pozostałych. - Przez chwilę zastanawiał się, czy miałby jakieś szanse przeciwko wrogom, którzy rozbili patrol tego nieszczęśnika….

- Ta krew... Braterska jest... - złapał Zygfryda za nogi, niczym błagalnik szukający rozgrzeszenia - Ten diabeł... Ten demon pogański i jego słudzy... - zadrżał mu głos jakby był małym dzieckiem nie zaś mężczyzną - ...chciał bym patrzył, bym widział... bym przyniósł wieść o jego czynach i woli... - łzy popłynęły po zakrwawionym policzku - Bym przyniósł ich krew jako świadectwo...

- Krew...braterska? - Zygfryd popatrzył na oszalałego rycerza ze zgrozą, sprawdził też czy ten miał broń, jeżeli miał należało mu ją odebrać. - Cóż uczyniłeś Bracie? Jak ci na imię? Módl się do Pana o łaskę i chodź z nami do obozu, tam Zakon ci pomoże. - Spojrzał na towarzyszącego mu młodego rycerza, oczekując od niego pomocy z doprowadzeniem szaleńca do obozu.

Mężczyzna jednak nie miał przy sobie żadnej broni, choć mieć musiał idąc z innymi na patrol.
- Krew braterska... rycerzy Chrystusa... - wsparł czoło na nogach Zygfryda - Krew braci jest świadectwem... ich męki... jaką diabeł na nich sprowadził... a ja tylko patrzyłem... - następne słowa rycerza, który nawet swego imienia nie podał, były niezrozumiałym zlepkiem sylab, nie zaś mową człowieczą.

Reimund przez cały ten czas patrzył ze zgrozą na mężczyznę zakrwawionego nie swoją krwią. Zygfryd mógł zobaczyć rosnące niedowierzanie i strach w oczach młodego rycerza, który musiał nigdy wcześniej podobnego szaleństwa nie doświadczyć. Zorientował się jednak po chwili, że Zygfryd na niego spogląda oczekując działania, więc strząsnął z siebie szok i powol, niby do dzikiego zwierzęcia, zbliżył się bardziej do mężczyzny uczepionego nóg Zygfryda.
- On jest śmiertelnie przerażony... - szepnął do Zygfryda, próbując zabrać od niego zwiadowcę, który kurczowo trzymał się nóg Rohrbacha.

Zygfryd zacisnął pięść, sfrustrowany i nieco przestraszony całą dziwaczną sytuacją.
- Wybacz bracie - rzekł, po czym uderzył go w głowę płazem miecza, tak by ogłuszyć nieszczęśnika. Obłąkany mężczyzna opadł na ziemię niczym szmaciana lalka, puszczając wolno Zygfryda.
- Nie wiem co za diabelstwo napotkał, w obozie będzie łatwiej go przesłuchać. Pomóż mi go przenieść. - zwrócił się do Reimunda.

- Dobrze prawisz. - odparł cicho Reimund, patrząc na powalonego spojrzeniem wyrażającym głęboką obawę - Niech też nasz dowódca go zobaczy, dowie się faktów z naszych ust... - rycerz podniósł wraz z Rohrbachem nieprzytomnego, trzymając go pod jedną rękę. Nie rzekł nic więcej, ale Zygfryd widział jak niespokojnie on rozgląda się po otoczeniu, gdy szli w stronę obozu.

***

Powrót całej trójki spowodował niemałe pobudzenie w obozie. Sami rycerze mogli zachowywać pozorny spokój, ale rozbudzeni giermkowie oraz reszta towarzyszących im ludzi... nie była tak opanowana. Chcieli wiedzieć co się dzieje, gdy Zygfryd wraz z Reimundem wprowadzili nieprzytomnego, którego pokrywała krew. Nie sprowadziło to pojawienie się więcej poruszenia, mimo że nieprzytomny ocknął się w półświadomość nim zdołali rozprawić się z jego umiejscowieniem. Ich skąpe wyjaśnienia rozeszły się pędem w skąpanym w nocy obozie... w którym niestety za dużo osób się zbudziło na ich przybycie.

Obłąkany mężczyzna został zabrany przez Braci do namiotu, służącego za szpital polowy, zaś starszy rycerz poprowadził Rohrbacha oraz Leiningena prędko w stronę więziennego budyneczku, nie wyjaśniając czemu właśnie tam mają spotkać Deotheriego poruszonego tym, co zdołano mu przekazać...

...ale zaraz po wejściu Zygfryd mógł zrozumieć dlaczego właśnie tutaj znajdował się ich dowódca, gdy jego oczom ukazał się Deotheri stojący obok celi Svajone.

Starszy rycerz wraz ze strażnikiem tego więzienia pozostawili przybyłych sam na sam z dowódcą, który jedynie spojrzał po dwójce, szczególnie skupiając spojrzenie na Zygfrydzie; wyraźnie oczekując wyjaśnień.

Zygfryd był zdziwiony, że akurat tutaj zastali Deotheriego, czyżby dowódca sam zdecydował się przesłuchać więźniarkę? Z niepokojem spojrzał na lokatorkę celi, przypominając sobie jej słowa groźby…
Szybko przypomniał sobie jednak przed kim stoi i skinął głową Deotheriemu z szacunkiem.

- Znaleźliśmy podczas zwiadu jednego z braci, nie wydawał się być szczególnie ranny jednak jego słowa i zachowanie były przepełnione szaleństwem i zgrozą. Nie był w stanie wyjaśnić składnie co go spotkało, bełkotał jeno o jakieś diabelskiej istocie, która zabiła jego dwóch towarzyszy i pozwoliła mu odejść naznaczonemu ich krwią. Ponieważ nie dało się z nim porozumieć ogłuszyliśmy go i sprowadziliśmy tutaj, gdzie łatwiej będzie mu pomóc i go przesłuchać.

- Diabelska istota? - Deotheri zmarszczył brwi - Mówił czemu ta... istota... puściła go wolno? Czemu akurat jego? - dowódca spojrzał po obu rycerzach, ale Rohrbach miał wrażenie, iż pytanie skierowane zostało do niego.

- Jego bełkot zmąconego umysłu był trudny do zrozumienia, ale mogło chodzić o zasianie strachu pośród nas… - odparł Zygfryd.

- Gdzie on teraz został zaprowadzony? - zapytał Deotheri wprost.

- Jest w namiocie szpitalnym, jak dojdzie do siebie może będzie w stanie więcej powiedzieć. Wraz ze świtem często przychodzi nadzieja i złe moce umykają z serc i umysłów.

Gdy tylko umilkły ostatnie słowa Zygfryda, zza drzwi celi Svajone dobiegł dźwięk, który młody Rohrbach umiał określić tylko jako "śmiech"...
...w jakiejś wypaczonej, chorej postaci.

- Nie posłuchałeś niewinny wojowniku! - słowa uwięzionej dotarły do mężczyzn - Duchy was znalazły, a one są oczami pana tych ziem, intruzi! Za późno na ucieczkę... - ton kobiety obleczony był jakimś strachem - ...bo kiedy wejdziecie w te ziemie... on was dopadnie. - następne słowa natomiast wyrażały zrezygnowanie, ale też jednocześnie wyraźnie słyszalna była w nich jakaś okrutna radość - ...wyczekuje pory...

Deotheri stał nieruchomo, nie poruszywszy się nim nie przebrzmiały słowa Svajone, jakich miejsce zajęło ledwo słyszalne pochlipywanie.
- Idźcie już. - pozbawiony emocji głos dowódcy przeciął ciszę. Zygfryd od razu zrozumiał, iż wypowiedziany rozkaz nie podlega dyskusji, a i Deotheri się jej nie spodziewał...
...ale w końcu czemu rycerze pod jego dowództwem mieliby podnosić sprzeciw, prawda?

***

Roztrzęsiony Zygfryd pomodlił się w namiocie do Michała Archanioła, prosząc wodza zastępów niebieskich o wsparcie i ochronę przez sługami Szatana. Pomyślał o spokoju i niewzruszeniu Deotheriego, który były dla wszystkich braci oparciem, dobrze było brać z niego przykład. Gdy się uspokoił poczuł się bardzo zmęczony i ogarnął go sen.

***

Świtem przez obóz przetoczyły się rozkazy zmieniające wcześniej przyjęte plany na oczekiwanie.

Rozkazano przygotowanie do wyruszenia tego wieczora ku Kurlandii.
 
Zell jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem