Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-05-2018, 23:20   #7
Zell
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację

Próby odnalezienia osób wskazanych przez informatora spaliły na panewce. Co prawda ten się zaklinał o ich prawdziwość ale nic to nie dawało skoro sytuacja pozostawała niezmienna. Vincenzo dobrze wiedział, że ten człowiek go jeszcze nie zawiódł. On zaś zapewne cenił sobie złoto Albertinazzich. Sprawa więc została postawiona prosto, bo nazwiska od niego były bezwartościowe, bo nieistniejące. Vincenzo oczekiwał czegoś więcej, kogoś do kogo będzie można się udać, a nie nieistniejącego ducha. Jeżeli informator oczekiwał otrzymania jakiejś innej pracy w przyszłości, to powinien się wywiązać i dostarczyć takie nazwiska. Jeżeli nie… to trudno, ale raczej dalszego zarobku nie odnajdzie u Albertinazzich.

***

Vincenzo przybył na umówione spotkanie i go zamurowało. Spodziewał się wielu rzeczy, ale nie tego. Widok jego własnej córki złączonej pocałunkiem z jej stryjem był zarówno zatrważający jak i zawstydzający. Nie wspominając o tym jakie obrzydzenie budził. Najgorsze zaś w tym wszystkim było jak jego córka jakby nigdy nic poprawiła mu koszulę i ruszyła umknąć do wyjścia.

- Cassandra! - Zawołał za nią z lodowatym głosem i równie mrożącym spojrzeniem. - A Ty dokąd?! - Zatrzymał ją w pół kroku, ale nie dał dojść do słowa - Ubieraj się i idź do ojca Clemente prosić Boga o wybaczenie, a jak jeszcze raz tak zgrzeszysz, to resztę życia spędzisz w zakonie. PRESTO! - Odgonił ją ruchem ręki niczym komara i utkwił wzrok w swoim bracie.

Każdego innego w tym miejscu spotkałaby surowa kara, ale… to był jego brat. Z jednej strony to działało na jego korzyść, a z drugiej sprawiało, że cała sytuacja była po stokroć gorsza. W Vincenzo się gotowało a chęć zrobienia krzywdy Fabrizio biła się z braterską miłością. Wściekłość z poczuciem bycia zdradzonym. Jak on w ogóle mógł? Nie wiedział czy chciał poznać odpowiedź na to pytanie. Nie wiedział też kiedy jego ręka powędrowała do szyi i jak długo już ściskał w dłoni wisior z ukrytym ostrzem otrzymany od brata. Ostrzem, które równie dobrze mogłoby być obecnie wbite w serce Vincenzo, aby wywołać efekt podobny do bieżącego. Nie wiedział też kiedy uda mu się opanować tik mięśnia u nasady nosa, który jakby na przekór woli starał się wykrzywić twarz Vincenza w grymas wściekłości. A ostatecznie nie wiedział co ma powiedzieć. Stał więc z wzrokiem wbitym w brata prowadząc wewnętrzną walkę z samym sobą. Gloria go ostrzegała… Mówiła mu, aby utemperował brata nim będzie za późno...

Cassandra nie odpowiedziała ojcu, a jedynie podążyła, jak miał nadzieję, za jego poleceniem. Nie było to jednak teraz ważne. Nie było tak ważne...

Fabrizio był blady jak ściana, co w jego przypadku nie było takie proste. Cwany uśmieszek z jakim zazwyczaj go widziano, ustąpił miejsca czystemu przerażeniu. Przez chwilę po umknięciu bratanicy patrzył odrętwiały wprost na Vincenzo, aby po tym wstać z krzesła dostawionego przy biurku i zrobić kilka kroków ku bratu.

- Vincenzo... - wyszeptał spojrzawszy gdzieś obok brata, zupełnie jak za młodu, gdy zawiódł oczekiwania - Ja... To... - po tych słowach urwał, jakby samemu nie chcąc powiedzieć więcej, a znalazłszy się bliżej brata, utkwił swój wzrok w jego oczach.

Po tym zaś bez słowa ukląkł przed tym, który był zawsze dla niego niedoścignionym ideałem.

Vincenzo bił się z własnymi myślami i emocjami. Wszystko w nim się gotowało i bulgotało niczym w kotle z wywarem. A jego brat… Nawet nie miał mu nic do powiedzenia. Kiedy Fabrizio do niego podchodził starszy z braci zacisnął pięści tak, że aż zbielały mu knykcie i zacisnął szczęki. Następnie młodszy ukląkł i po chwili spuścił głowę w pokorze. Vincenzo uniósł rękę wciąż zaciśniętą w pięść. Miał ochotę po prostu uderzyć. Pozwolić temu wulkanowi emocji na erupcję i wyżycie się na bracie. Ale z drugiej strony to był jego młodszy braciszek. Bóg nakazywał wybaczać. Otworzył dłoń i zaczął zniżać ją nad głowę brata. Gdyby ją położył oznaczałoby, że mu przebacza, ale… czy mógł. Obraz jego córki w kazirodczym pocałunku znowu pojawił mu się przed oczami. Wrył mu się w pamięć tak bardzo, że chyba do końca życia go nie zapomni. Sodoma i Gomora. Bóg im nie przebaczył. On ich zgładził. Ręka ponownie się podniosła gotowa do ciosu na odlew otwartą dłonią. Zacisnął ją w pięść… to BYŁ JEGO BRAT. Dlatego to aż tak bolało. A Gloria go ostrzegała… Odwrócił się z pokoju i wymaszerował trzaskając donośnie drzwiami. Sprężystym krokiem szedł przez korytarz… Biada temu kto mu wejdzie w drogę. Biada Cassandrze jeżeli jeszcze nie wyszła...

Jak on mógł, jak mógł? Jego własny brat, ten sam który szukał wsparcia w nim, gdy rozzłościł ojca swoimi wybrykami. Nieposkromiony dzieciak, szerzący zamęt własną obecnością, a jednak... taki niewinny w swych działaniach.

Ale teraz...

Vincenzo nie wiedział kogo chciał zabić bardziej w tej chwili - Fabrizio, za jego grzech w krnąbrności uczyniony - Cassandrę, za jej niezrozumiały współudział w nim... czy siebie samego - za własną ślepotę.

- Panie, mój panie! - dotarł do Vincenzo znajomy głos, miły dla ucha mimo słyszanego zmęczenia, jakie jednak wielu chciałoby wywołać w Alessii.

Kobieta zdążająca ku Vincenzo zatrzymała się tylko jak zobaczyła wyraz jego twarzy. Wściekłość. Ból. Rozgoryczenie... on zaś ujrzał obawę malującą się w jej oczach, których spojrzenie skupione było na tym, który zabrał głodującą dziwkę z ulicy... dał jej nowe życie, będące czymś więcej niż kawałkiem chleba za jaki chciała swe ciało we władanie oddać conte Albertinazzi, w tamtą listopadową noc.

- Panie... - odezwała się ostrożnie jakby gotowa do ucieczki, poprawiając znoszoną suknię w połowie skrytą pod płaszczem zabrudzonym pyłem ziemi, jakiej mizerny stan przypomniał Vincenzo tamtą noc - Wysłuchaj mnie...

- CZEGO?! - Ryknął na początek Vincenzo mając przed sobą osobę na której mógł chociaż trochę wyładować swój gniew. Widząc jednak przerażenie na jej twarzy przełknął gulę, która zalegała mu w gardle. Nozdrza cały czas poruszały mu się gwałtownie. Wręcz sapał ze złości. - Mów. - Powiedział już tonem który nie był krzykiem. Widać po nim było cały czas wściekłość, ale jednocześnie i to, że walczył z samym sobą, aby nie wyładowywać go na wszystkich dookoła.



Alessia wyglądała na coraz bardziej wystraszoną swoim panem, spoglądając na niego niepewnie.
- Panie... Doża... - kobieta mocniej skuliła się w sobie - ...jutro pośle po ciebie, panie... A nie jest w dobrym nastroju...

- Ja też nie jestem - Warknął… Ale od razu zaczął się zastanawiać nad tym o co może w tym wszystkim chodzić. Tego mu jeszcze tylko brakowało, aby i na tym gruncie zaczęły pojawiać się problemy. Będzie musiał to na spokojnie przemyśleć, ale na razie nie był w stanie. Mimo wszystko gonitwa myśli już się zaczęła. O co chodziło, czy miało to jakiś związek z obecnymi problemami? - Dziękuję, coś jeszcze? - Zajęcie umysłu spekulacjami pozwoliło mu się trochę uspokoić. Na tyle, że nie brzmiało to już jak warknięcie.

- Nie... Nie mój panie, ja... - skłoniła się szybko - ...już pójdę... będę nasłuchiwać co inni mówią... - to powiedziawszy, nie oczekując na dalsze słowa, ruszyła szybkim krokiem w stronę, z jakiej przyszła, wymijając zaskoczoną krzykiem Glorię, która wyszła właśnie z pokoju służącego za biuro jej męża.

Vincenzo odprowadził wzrokiem Alessię i spojrzał na wychodzącą żonę. Nie miał teraz cierpliwości ani ochoty opowiadać jej o tym co się stało. Szczególnie, że wiadomość nie należała do przyjemnych.

- Nie pytaj. - Powiedział trochę zbyt szorstko. Alessia zebrała na siebie pierwszy wybuch, co było dobre, bo Vincenzo miałby potem wyrzuty sumienia jeżeli to Glorii by się oberwało. Nie wiedział jeszcze co zrobić, ale z całą pewnością wtajemniczanie we wszystko żony nie pomoże, bo sama też gwałtownie zareaguje, a jak oboje będą się negatywnie nakręcać, to niczym dobrym się to nie skończy. Vincenzo przeszedł więc obok żony na chwilę tylko łapiąc jej dłoń w swoją dłoń i poszedł do biura. Podszedł do barku i nalał sobie wina. Pierwszy kieliszek wypił praktycznie duszkiem. Drugi nalał i postawił sobie na biurku siadając za nim w fotelu. Zapowiadał się długi wieczór z butelką wina. A następnego dnia spotkanie z Dożą.
 
Zell jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem