Przez twarz kawalerzysty przemknął cień, gdy Cedmon wspomniał o synu szejka. Nie dopytywał się jednak o nic więcej, tylko wydał rozkaz swoim ludziom, żeby ogarnęli tabun prowadzony przez awanturników i powiedli go do miasta. Sam natomiast zwrócił się do bohaterów. –
Skoro macie wieści o czcigodnym Khalilu, należy się Wam stawić przed obliczem szejka. Pojedziecie ze mną!
W asyście dziesięciu jeźdźców awanturnicy ruszyli w stronę miasta, najpierw mijając tętniące życiem podgrodzie. Przejazd jeźdźców wzbudził normalne w takich sytuacjach zainteresowanie, ludzie z zaciekawieniem patrzyli kto jedzie w asyście gwardii. Kramarze i rzemieślnicy podnosili głowy, dzieci i psy uciekały spod kopyt. Awanturnicy też z ciekawością przyglądali się temu, co działo się dookoła. Sklepikarze w typowy dla Rusanamani sposób zachwali swoje towary; przechodnie przy straganach oglądali i targowali się, nawet nie mając zamiaru kupować; większość warsztatów była otwarta wprost na zapyloną ulicę i można było dostrzec jak rzemieślnicy lepią garnki, wyplatają kosze i maty, szyją ubrania, tkają dywany lub pieczołowicie produkują misternie wykonaną biżuterię. Z kilku warsztatów dobiegał stukot młotków – to stolarze wytwarzali skrzynie, krzesła i stoły, a z okazałej kuźni zlokalizowanej niemalże przy bramie wiodącej na wznoszącą się ku górze drogę do miasta wydobywały się kłęby dymu.
Niezatrzymywani przez strażników przejechali przez wrota i po chwili wjechali do krótkiego tunelu, aby zaraz znów wyjechać na otwarty teren i znowu zniknąć w przejściu wykutym w skale. W końcu na szczycie wzgórza zatrzymali się przed kolejną bramą. Oficer okrzyknął strażników i solidna drewniana konstrukcja rozwarła się, ukazując prostą, wybrukowaną ulicę wiodącą na przestrzał przez Yarakan.
W oczy awanturników uderzyła biel murowanych budynków i złocenia znajdującego się na końcu alei pałacu szejka. Dowodzący oficer bez słowa wskazał na pałac i oddział pokłusował w tamtą stronę. Na górze było znacznie spokojniej niż w podgrodziu, jednak i tutaj ludzie z zaciekawieniem przyglądali się przejazdowi. Pod bramą pałacu dowódca zeskoczył z konia i zamienił kilka słów z wystrojonymi, silnie uzbrojonymi gwardzistami pilnującymi wrót ozdobionych złoconymi napisami zaczerpniętymi ze świętych ksiąg. Po chwili czekania brama rozwarła się i można było wjechać na otoczony krużgankami dziedziniec.
Na spotkanie przyjezdnych wyszedł potężny, łysy mężczyzna odziany w proste białe szaty i czarny fez. Skłonił się nisko, przytrzymując czapeczkę. –
Saalam. Niech Fahim czuwa nad Wami w domu mego pana. Jestem Harmas, zarządzający domem szejka Rasula ibn Raula al Alabema. Nakazałem przygotować łaźnię i skromny poczęstunek. Gdy odświeżycie się po znojnej podróży, władca tej ziemi przyjmie Was i wysłucha wieści, jakie dla niego macie.
Harmas osobiście poprowadził bohaterów do skrzydła pałacu, w którym mieściły się łaźnie. Trzech niewolników czekało już z wodą, płótnem i rózgami, a w przyległym do łaźni pomieszczeniu przygotowano wino, chleb i bakalie. Po czasie niezbędnym do odświeżenia się zjawił się Harmas i długimi korytarzami, na ścianach których wiły się wymalowane rusanamańskie motywy, poprowadził bohaterów do komnaty, w której czekał szejk.
Władca spoczywał na stosie kaszmirowych poduszek, wachlowany przez dwie odziane w zwiewne szaty, jasnowłose niewolnice. Trzecia, czarnoskóra niewolnica stała tuż obok, trzymając tacę z daktylami. Sam szejk był siwowłosym, brodatym mężczyzną o wydatnym brzuchu, na którym nawet luźna, biała szata, w którą był odziany wyraźnie się opinała. Pulchną, opierścienioną dłonią sięgnął po kolejny smakołyk, gdy jego goście wchodzili do komnaty. Zaszczycił ich spojrzeniem, ale nawet nie wstał.
-
Pochylcie głowy przed szejkiem Rasulem ibn Raulem al Alabemem, władcą z bożej łaski Yarakanu, Hal-Halamiri, Geteheni i ziem aż po horyzont widzianych z minaretu al’Ibima, najpokorniejszego sługi Fahima, wiernie żyjącego nakazami Siedmiu Proroków, obrońcy swego ludu i pogromcy niewiernych z zachodu.
Egil znów kręcił się po ulicach podgrodzia, wypytując o Ahmeda, człowieka za którym przebył pół kontynentu. Trop urywał się w Yarakanie lub jego okolicach. Relhad był pewien, że wcześniej nie zgubił śladu, co znaczyło, że tajemniczy Rusanamani musiał być w mieście lub zmienił kierunek podróży w jego okolicach. To, że Egil był obcokrajowcem wcale nie ułatwiało poszukiwań, gdyż mieszkańcy nie darzyli go zaufaniem, co z kolei przekładało się na ilość pieniędzy, jakie musiał inwestować w zdobywanie informacji. W sakiewce widać już było dno, a trop był nadal zimny.
Sternik zaczął więc rozpuszczać wieści o tym, że poszukuje czegoś do roboty. A że w pobliżu Yarakanu nie było żadnej żeglownej rzeki… w pobliżu Yarakanu nie było żadnej rzeki, Relhad musiał zająć się czymś innym. Przez jakiś czas rozważał możliwość ochraniania jakiejś wyruszającej z miasta karawany, ale to by znaczyło, że opuści miasto, a tym samym już permanentnie straci trop Ahmeda. Chciał też zatrudnić się jako strażnik w pałacu szejka, powiedziano mu jednak, że najemników nie potrzeba, bo gwardia złożona z samych synów rusanamańskiej ziemi jest w zupełności wystarczająca. Miał też kilka innych pomysłów, ale w końcu praca przyszła do niego sama. Pod postacią kobiety…
-
Jestem Sabiha – powiedziała, gdy usiadła naprzeciw niego w kawiarni. Musiała należeć do sekty Yarywitów, gdyż poza ciemnymi, niemal czarnymi oczami nie widział nawet kawałka jej ciała, ukrytego pod czarną, ozdobioną srebrną nicią burką. Z drugiej strony nikt nie pozwoliłby yarywickiej kobiecie przebywać samej na ulicy, a tym bardziej rozmawiać z obcym mężczyzną. –
Szukasz pracy. Ja taką dla Ciebie mam. Zjaw się po zachodzie słońca na tyłach pałacu Jajira ibn Raula, brata szejka Rasula – po tych słowach wstała z siedziska i szybkim krokiem oddaliła się.