Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-05-2018, 17:09   #17
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Los bywał okrutnym stworzeniem, bez poszanowania dla marionetek trzymanych zawistnymi łapami równie mocno, co one trzymały się życia z nadzieją na polepszenie egzystencji. Drobny, zbawczy haust tlenu, między rozpaczliwymi chwilami całkowitego bezdechu. Złudnej, niedającej się wyplenić nadziei, że przecież stan ów nie może trwać stu lat - tylko to trzymało Keirę w pionie, nie pozwalając zatopić się w czerni pesymizmu, popaść w marazm. Śmiertelny zastój, gdy otoczenie traci barwy, zmieniając się w groteskową atrapę utkaną z czerni i podłużnych cieni… lecz czy kiedykolwiek do nich należała?
Jako gatunek pojawili się zaledwie parę sekund przed północą olbrzymiego zegara, zaczynającego swój bieg wraz z ukształtowaniem się gorącej o lawy, zawieszonej w kosmicznej próżni skale, mającej za parę miliardów lat stać się planetą Ziemia.
Co więc szkodziło im zniknąć, na podobieństwo szeregu istot, ot choćby dinozaurów?
Archaiczny, zbędny do dalszego trwania globu element, mający swoje pięć minut świetności i na własne życzenie zdegradowany do roli wpisu w Czerwonej Księdze. O ile ktokolwiek jeszcze ją prowadził.

“Z pocałunkiem pożegnania,
Kiedy nadszedł czas rozstania,
Dziś już wyznać się nie wzbraniam:
Miałaś rację - teraz wiem -
Życie moje było snem”


Słuchając fatalistycznych słów pary stalkerów nie dało się pozbyć natrętnego wrażenia, gryzącego tył czaszki na podobieństwo wyjątkowo upierdliwej wszy.
Co jeśli jeszcze się nie obudziła? - prosta teza, działająca na zasadzie mechanizmu wyparcia, aktywującego się w umyśle jako protokół obronny przeciwko zbyt dużej dawce… niedorzeczności.

“Cóż, nadzieja uszła w cień!
A czy nocą, czyli w dzień,
Czy na jawie, czy w marzeniu -
Jednak utonęła w cieniu.
To, co widzisz, co się zda -
Jak sen we śnie jeno trwa.”


Świat nie mógł oszaleć, nie aż do tego stopnia, by zmienić się w lunapark dla tworów żywcem wyciętych z literatury grozy. Widma, duchy, upiory - nawet niewypowiedziane brzmiały niedorzecznie w zderzeniu z zimnym, do cna racjonalnym umysłem von Noslitz. Wierzyła w naukę, to co dało się zmierzyć i zbadać. Wziąć pod mikroskop, przeanalizować. Ująć w dłonie, przekręcić celem przyjrzenia się problemowi pod każdym możliwym kątem. Zajrzenia wgłąb jego struktury dzięki całemu szeregowi specjalistycznej aparatury.
Wojnę jeszcze dałaby radę przełknąć, jej pokłosie w postaci atomowych pustkowi również.
Mimo iż była to bardzo gorzka pigułka.

“Nad strumieniem, w którym fala
Z głuchym rykiem się przewala,
Stoję zaciskając w dłoni
Złoty piasek... Fala goni,
A przez palce moje, ach,
Przesypuje mi się piach -
A ja w łzach, ja tonę w łzach…”


Całe życie Keira goniła za nieuchwytnym marzeniem, trzymając się go z desperacją tonącego, mającego w dłoni lichy kawałek liny, stanowiącej namiastkę szansy na ratunek. Ona i paru innych naiwnych marzycieli, chcących zmienić to, czego zmieniać się nie powinno, gdyż czyn ów zaprzeczał odwiecznym prawom natury. Klęski, głód, choroby, śmierć… część udało się pokonać, z innymi toczyli zaciętą batalię, ścigając się z czasem oraz niedoskonałościami technicznymi. Zbyt lichym poziomem ówczesnej myśli technicznej, co pociągnęło za sobą szalony plan przez który wylądowała w obskurnej, podziemnej klitce, mając za towarzyszy niedoli nie zespół korporacji, a obce twarze. Plus dwóch miejscowych autochtonów, sypiących klechdami na lewo i prawo.

“Gdybym ziarnka, choć nie wszystkie,
Mocnym zawrzeć mógł uściskiem,
Boże, gdybym z grzmiącej fali
Jedno ziarnko choć ocalił!...“


- Ach, czy wszystko, co się zda, jak sen we śnie jeno trwa?
- wyszeptała pod nosem, przyglądając się ostatnim przygotowaniem przed wyruszeniem na powierzchnię: groźną, nienależącą już do ludzi. Jeżeli w koszmarnych rewelacjach było więcej, niż pojedyncze ziarenko prawdy. Odgrywanie stoicyzmu przychodziło jej z ogromnym trudem. Żołądek wykręcał się na lewą stronę, a przy każdym głębszym oddechu albinoska bała się, że zwymiotuje pod nogi.

Pytanie numer dwa brzmiało: co jeśli Norton niczego nie wyolbrzymia, ani wybudzeni nie biorą udziału w pokręconym eksperymencie behawioralnym, polegającym na zamknięciu wewnątrz snu wariata, wykreowanego na podstawie opisów osób chorych na schizofrenię?

“Co ja narobiłam?” - nowe pytanie przewinęło się przez obolałą czaszkę, wciskając piekące drobiny w kąciki jasnych oczu i chwytając za gardło łapą o mocy żelaznego imadła.
Mogła jak 99% społeczeństwa przeżyć dany jej wycinek czasu w erze, w której przyszła na świat, ale nie… musieli bawić się w Boga.
“Dość, to prowadzi donikąd” - zganiła samą siebie, przecierając zdrętwiałą twarz wierzchem dłoni. Prosty, pusty i symboliczny gest, gdy wydawało się, że wystarczy przykryć oczy rękami, a koszmary znikną… że tylko trzeba zająć się czymś nowym, a rozterki już nigdy nie wrócą.

Aby zająć się czymś konstruktywnym podeszła do wielkoluda proponującego pomoc przy organizowaniu ochraniaczy. Joe… chyba miał na imię Joe. Tak, bardzo prawdopodobne. Mówił wcześniej, przedstawiał się na etapie czyszczenia pohibernacyjnego. Przynajmniej tak się białowłosej wydawało, już niczego nie mogła być pewna.
- Ja poproszę o pomoc… jeśli to nie problem - spojrzała do góry, łapiąc z mężczyzną kontakt wzrokowy i spróbowała się uśmiechnąć. O dziwo wyszło, ani twarz jej nie popękała.
- Jestem Keira… po prostu Keira - dodała tonem prezentacji, kończąc wymagane procedury zapoznawcze. We dwójkę poszło sprawniej, milcząca obecność drugiego wybudzonego działała pokrzepiająco. Obyło się bez nowych rewelacji, choć akurat te Norton serwował im razem ze wskazówkami odnośnie sposobu poruszania, komendy. Procedur bezpieczeństwa - tak postanowiła je nazwać.

Ogarnąwszy sprzęt, którego niewiele miała i zabezpieczywszy się, na ile się dało, ruszyła za stalkerem, ignorując cienki głosik paniki, drący się jej do ucha. Winda wyglądała jakby zaraz miała spaść, albo ich zgnieść… jeden z detali potwierdzający tezę końca świata - korozja. Zniszczenie. Rozpad i degradacja. Niezabezpieczone sprzęty ulegały powolnemu rozkładowi, gdzie miast pleśni królował osad rdzy i pyłu.

Raz po raz powtarzała sobie, że mogło być gorzej. Albo wciąż śni… a jeśli jednak nie, cóż.
Skoro już znalazła się na miejscu, winna naocznie przekonać się o skali zagrożenia. Zbadać problem, zebrać informacje. Zweryfikować je, a następnie poddać analizie celem znalezienia optymalnego rozwiązania - tym wszak zajmowała się przez całe życie. Obchodzeniem z pozoru nieprzekraczalnych granic.
O ile znajdzie w sobie siłę… aby nie zwariować.

Von Nostlizt nigdy nie pamiętała dobrych snów, czepiały się jej tylko koszmary. Czy to na jawie, czy gdy zamknęła wreszcie oczy zbyt zmęczona aby mieć siłę choćby nakryć plecy kocem. Uciekała przed nimi w pracę. Udawała, że prócz tego niczego więcej do szczęścia nie potrzebuje. Teraz zaś koszmar na jawie wydawał się stawać jej codziennością. Nowa, obca rzeczywistość, wedle słów Nicka, równie zabójcza, co spacer bez kombinezonu w sercu reaktora z Czarnobyla…. Kiedyś, nim świat oszalał ponownie, zmieniając się w wypaloną radami, skorodowaną krainę śmierci oraz cieni… podobno. Tak mówił Norton, o ile celowo nie wprowadzał wybudzonych w błąd.

Czym się kierował, jakie były jego intencje i co go motywowało do działania… a przede wszystkim zaś czy był z “balastem” szczery?
Czas miał pokazać stosunek szaleństwa do prawdy, zawartych w jego słowach i czynach.




____________________________________________
użyto utworu "Sen we śnie", autorstwa Edgara Allana Poe.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline