Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-05-2018, 23:09   #22
psionik
 
psionik's Avatar
 
Reputacja: 1 psionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputację
Przejście przez chwiejną windę było dość proste. Marian zostawił w windzie plecak, z którego nie chciał nic wypakować tak, aby ten dociążył windę poszerzając otwór, a następnie z samą siekierą w ręku przecisnął się przez powstałą dziurę. Winda zaskrzypiała złowrogo wymuszając odruchowe wstrzymanie powietrza i zatrzymanie tego, co aktualnie się robiło. Marian jednak zręczny był i w poprzednim życiu nawykły do takich zabaw, więc bez większych trudności znalazł się po drugiej stronie, w szybie windy. Trzymając się mocno mocowań odchylił windę i zablokował ją siekierą stabilizując i powiększając dziurę, przez którą zdecydowanie łatwiej szło się przecisnąć.

Odebrawszy plecak od kolejnej osoby pomógł jej wejść do szybu i skierował na dół. Ostatni szedł mięśniak Joe. Winda ponownie zatrzeszczała złowrogo, jednak pomimo tego i stękań osiłka, wszystko poszło zgodnie z planem. Marian wyciągnął siekierę i przytroczywszy ją do plecaka, ruszyli dalej.

Samo zejście było dość proste i schematyczne, toteż szybko znalazł się przy wejściu do czegoś, co mogło być rurą kanalizacyjną. Dość wąską w przekroju rurą jak na gabaryty przeciskających się wybudzonych. Jak każdy fachowiec z Polski, Marian miał miarkę w oczach, toteż szybko ocenił sytuację i zdecydował się wejść przed Xero. W przeciwieństwie do Dicka, jak nazwał ich przewodnika, nie planował pozostawiać nikogo za sobą, ale gdyby Xero się zaklinował, on sam nie miałby żadnych szans dostać się gdzieś dalej. To prosta kwestia oceny ryzyka i tu ich gburowaty Stalker miał słuszność. Zapała poprawił bandaże na głowie, zdjął plecak i przytroczył go sobie do buta, a potem wszedł do rury. Było ciemno, wilgotno, a na dodatek śmierdziało, ale jak się wydawało była to jedyna droga ku wolności, toteż wsłuchując się w dźwięki wydawane przez idących przed nim ocalałych, Marian podążał na czworakach, a gdzie się nie dało, czołgał się ciągnąc swój dobytek za sobą.

Na początku wszystło szło dość sprawnie, jednak z czasem odległości pomiędzy ludźmi zwiększyły się, a trasa nie stawała się wcale prostsza. Wręcz przeciwnie, co i rusz spotykał skręty, czy rozwidlenia wymagające sporej ekwilibrystkyki. Marian nie wiedział ile szli. W ciemności zupełnie stracił rachubę czasu. Podejrzewał optymistycznie, że szli co najmniej dwie godziny, ale w rzeczywistości mogli iść i cztery, jak i półtorej. To nie miało znaczenia. To co się liczyło, to coraz cichsze odgłosy sapania, przeklinania i przeciskania idących przed nim sugerujące, że jego własne tempo zwalnia. Aż wreszcie...
Marian doszedł do rozwidlenia i ku chwilowej panice zdał sobie sprawę, że nie słyszy nikogo przed sobą. To co brał za odgłosy towarzyszy okazały się być stękaniem przeciskającego się za nim Joe.

Poczekał aż towarzysz doczołga się, po czym wyszeptał
- Mam złe wiadomości. Jesteśmy na rozwidleniu, a ja nie słyszę nikogo przed nami. - W tunelu ponownie wybrzmiała cisza.
- Co robimy?
- Wydaje mi się, że poszli w prawo. -
odpowiedział Polak - Tunel jest tutaj bardziej wilgotny na ścianach, przy czym nie jest to regularny poziom jakby wyższej wody. Raczej obstawiałbym kogoś kto przeciskając się zostawił mokry ślad. -
Ponownie cisza. Jedynie ciężkie oddechy dwóch osamotnionych i zagubionych owieczek.
- Idziemy?
- Daj mi chwilę.
- Cisza. - Już, idziemy -

Marian poprowadził tunelem, którym jak mniemał poszli pozostali, jednak nie cieszył się zbyt długo. Przeczołgali się kawałek, trudno powiedzieć ile metrów - 3 zakręty, aż zatrzymali się przed kolejnym rozwidleniem.
- Rozwidlenie - wyszeptał Zapała. W tej chwili miał w dupie zakaz gadania. Hałas jaki robili czołgając się był zdecydowanie głośniejszy, nie wspominając o samym oddychaniu, które było kurewsko ciężkie w tej sytuacji.
Mężczyźni wykorzystali sytuację do uspokojenia oddechu i kołatania serca
- A co, jeśli się zgubimy?
- Marian Zapała się nie gubi. -
odpowiedział z pewnością w głosie. - I nie zostawia towarzyszy w potrzebie
- Dzięki
- Spoko
- Słuchaj -
Zapała odezwał się po chwili. - Zrobimy tak, ja pójdę w prawo, ty w lewo. Wejdź do rury i spróbuj wymacać wszystko dookoła. Szukaj wszelkich śladów jakie mogli zostawić pozostali. Mokre ściany, rysy, strzępy materiału, błoto rozsmarowane.... cokolwiek - każdy wyraz oddzielony był sapnięciem. W tych warunkach, w ciemności, czołgając się nie wiadomo ile i nie wiadomo gdzie, świeże powietrze było towarem deficytowym
- OK! - nadszedł głos z tyłu - zaznaczmy też "V"-ką tunel w który skręciliśmy, na wypadek jakbyśmy mieli zabłądzić - dodał Joe
- Dobra myśl! Dobra, idę w prawo, a ty w lewo
- Ok.
- Masz coś?
- Jeszcze nie. A ty?
- Też nie.
- Jeśli nic nie znajdziemy, zapalamy coś?
- No. Ale tylko w ostateczności.
- OK!
- Chwila, chyba coś mam. Wygląda na strzępek ubrania.
- Świeży?
- A skąd mam wiedzieć?
- Mokry? Suchy? Wysuszony?
- Mokry.
- Cały mokry? Częściowo?
- Częściowo
- Super, sprawdź jeszcze ściany
- Jest świeże błoto
- Super, to idziemy tamtędy.


Marian oznaczył tunel zgodnie z propozycją i ponownie ruszył na czele. Skręt w lewo, lewo, potem prawo. Nieco w dół, więcej wody, ale wyższy sufit. Można klęknąć, odpocząć. Wyprostować plecy? Łup. Nie, nie do końca, głowa pochylona. Kolejne rozwidlenie i kolejne rozterki, jednak tym razem wiedzieli co mają zrobić, więc mimo iż poświęcili sporo czasu, z każdym rozwidleniem poświęcali go mniej.
Wreszcie Marian zatrzymał się i dał sygnał by czołgający się za nim Joe przestał sapać.
- Słyszysz?
- Co?
- Sapanie
- Nie
- Słuchaj
- Teraz słyszę.

Marian zaryzykował
- Hej - powiedział głośnym szeptem - Jest tam kto?
- Jestem, jestem -
odezwał się głos z tunelu
- A kto?
- Michael
- Marian -
wysapał Polak
- I Joe - doszedł go zasapany głos towarzysza
- Wyszedłem po was chłopaki, ale chyba trochę się zgubiłem
- Dzięki -
w głosie Mariana słychać było ulgę. - Gdzie jesteś? - spytał
- A skąd mam wiedzieć? W rurze.
- Ok, chyba jesteś na lewo od nas. Cofnij się do rozgałęzienia, spróbujemy się znaleźć. -
powiedział Marian i cała trójka rozpoczęła żmudny proces czołgania się. Michael miał trudniej, bo czołgał się do tyłu, ale Marian ciągnął za sobą plecak, a Xero... Cóż, Xero ledwo się mieścił w kanale. Faktycznie w następnym rozwidleniu spotkali się. Po kilku zdawkowych słowach powitania i otuchy ustalili, że Marian będzie szedł przodem, jako że dobrze mu idzie znajdywanie drogi, a chłopaki będą podążać za nim. Zapała odczekał, aż nowy ustawi się twarzą w odpowiednią stronę i ruszyli do przodu.
- Michael, daleko jeszcze?
- Trochę. W tych tunelach trudno powiedzieć
- Ok, ok. Nie marnujmy sił.


Wreszcie Zapała usłyszał jakieś dźwięki przed sobą, wydawało mu się, że były to słowa, jednak nie wiedział, czy jego własny umysł płata mu figle rzucając projekcje jego myśli w eter, czy faktycznie ktoś rozmawiał. Chwilę później poczuł dziwny zapach, duszący jakby kadzideł, a potem światełko w tunelu. W przenośni i dosłownie. Mimowolnie przyśpieszył "kroku" czołgając się szybciej. Oddychał bardzo płytko, nie dbał o to. Chlapał wodą w twarz i oczy, ale nie dbał również o to, bowiem jeszcze parę metrów, dwa, może trzy pchnięcia nogami i podciągnięcia rękami i.... jest. Wolność.

Zapała wyczołgał się z dziury, a wraz za nim jego plecak z całym dobytkiem. Chciał odsunąć się na bok, jednak nie miał sił. Upadł tam gdzie się zaczołgał. Gdyby mógł ucałowałby ziemię, jak papież-polak. Przewrócił się na plecy oddychając ciężko. Miał w dupie tych, którzy dotarli tu wcześniej i odpoczywali. Łapał powietrze, gwałtownie, płytko. Zbyt płytko. Czuł w uszach tętno i bicie serca w klatce. Jeszcze chwila i się zhiperwentyluje, jako że ilość powietrza z każdym wdechem była większa niż to, co przez ostatni czas doświadczał w kanale. Kolejny towarzysz wyszedł cało, wyczołgał się z rury. Marian zaśmiał się. Najpierw cicho, urywając by złapać powietrze, jednak po chwili wpadł w niekontrolowany atak śmiechu, śmiechu który udzielił się pozostałym ocalonym.
Przetarł twarz podnosząc się. Najpierw na czworaka, później do klęczek, by na końcu usiąść.
- A nie mówiłem, że się uda? - powiedział do Joe i Michaela, chociaż wcale nie patrzył w ich kierunku.
- Trzymajcie się Zapały, a wszystko się uda - Uśmiechnął się szczerze, po czym opadł na swój plecak z maniakalnym uśmiechem zastygłym na ubrudzonej twarzy.


 

Ostatnio edytowane przez psionik : 29-05-2018 o 23:11.
psionik jest offline