Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-06-2018, 13:24   #5
Asmodian
 
Asmodian's Avatar
 
Reputacja: 1 Asmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputacjęAsmodian ma wspaniałą reputację
Uśmiech Morra. Kto jak kto ale leśny elf mógł zrozumieć nazwę, nawiązującą do pobożności, a jednak będącej raczej niewybrednym żartem. Dla elfów, bogowie byli nieodłączną częścią świata, przenikając śmiertelne istoty i nasycając je swoją energią. Czasem śmiertelni, których percepcja była odpowiednio pobudzona potrafili z nimi bezpośrednio rozmawiać, lub dosłownie czuli ich obecność. Nie inaczej było z Faeranduilem Iarsandoralem, czarodziejem z dalekiego Arranoc, krainy o której większość ludzi żyjących tutaj najpewniej nigdy nie słyszała. Kraina ta bowiem, ukryta w głębokim i prastarym Athel Loren, znajdowała się daleko na zachodzie, niedostępna dla niemal wszystkich śmiertelników żyjących w starym świecie, włączając w to również mieszkańców tych ziem. Ziemie te, jakkolwiek żyzne i zielone, na swój sposób piękne, spowite były mrocznym cieniem rzucanym przez swojego sąsiada, przeklęte ziemie Sylvani. Najprawdopodobniej tym Faeranduil tłumaczyć mógł przedziwną nazwę karczmy, która tak dziwiła siedzących z nim przy stole towarzyszy. I kiedy oni prowadzili spokojną rozmowę, okraszoną lokalnym piwem i lokalnymi specjałami, elf zajęty był jak zwykle sporządzaniem co tygodniowych notatek ze swojej niezwykłej podróży. Gęsie pióro śmigało z gracją, prowadzone przez smukłe palce przedstawiciela starszej rasy, zapisując drobnym maczkiem runy starego jak sam świat alfabetu anoqueian.
Poza pisaniną, która w tej części ogromnego obszaru zwanego Stirlandem była cokolwiek podejrzana, i zarezerwowana dla szpiegów, medyków, arystokracji i czarodziejów, z czego jedynie medycy cieszyli się względną tolerancją, elf starał się nie wyróżniać z otoczenia. Niespecjalnie się to ostatnio udawało, skoro znalazł się w towarzystwie dwójki innych elfów, rycerza, kapłana lokalnego bóstwa, zbrojnego i przedziwnie wyglądającego człowieka, którego pobożność wypisana była na skórze. Elf zaszeleścił kartkami, porządkując swoje notatki, wyciągnął na wierzch jedną czysto ze stosu którym potrząsnął, zanurzył pióro w kałamarzu i ponownie zaczął pisać, najwyraźniej rozpoczynając nowy wpis.

"524 rok, sezon szósty, 19ty dzień pory spadających liści. Nów białego księżyca.

Wydaje się, że utknąłem w Siegfriedhof na dobre, z bardzo prozaicznego powodu. Braku środków. Tutejsze linie dyliżansu to istne kłębowisko ździerców i oszustów, a lokalni przewoźnicy nie pływają dalej niż do okolicznych wiosek, w których najpewniej utknę jeszcze bardziej. Jestem więc zmuszony nieco dłużej zostać w mieście. Mimo, iż tutejszy klimat mi służy, nuda zaczyna dawać mi się we znaki. Jesteśmy na pograniczu krainy zwanej przez ludzi Stirlandem, a samo miasto, położone nad ciemnymi wodami rzeki Stir otoczone jest niemal ze wszystkich stron lasami. Niebezpiecznymi, sądząc z zabobonnych, i ewidentnie przekoloryzowanych opowieści miejscowych, ale jednakże zaobserwowałem duże, wyraźne kosmyki Shyish. Lud tu jest krępy i niski, niczym krasnoludy które pojawiają się również w tych okolicach, podejrzliwy ponad miarę i mający nieco dziwne, aby nie napisać, ekstraordynaryjne zwyczaje. Otóż najpewniej wspominałem w poprzednim zapisie, że miejscowa młodzież bardzo śmiele postępuje z nowoprzybyłymi, a mianowicie, że obrzucono mnie fekaliami tutejszego bydła, co mi wydawało się odrażającym przykładem rasizmu i nienawiści, czemu zresztą zasadnie się sprzeciwiłem. Rodzice owej rozbrykanej młodzieży nie zrozumieli jednak moich racji, i patrzyli na mnie w wyjątkowy sposób, zdradzający głębokie zdumienie, lub co najmniej skrajny debilizm. Poniechałem więc dalszych prób ukarania bezczelnych sprawców zamieszania i postanowiłem ograniczyć straty. Dopiero dwa dni później mój płaszcz pozbył się kłopotliwej plamy. Tymczasem jednak sprawa w końcu się wyjaśniła i wczoraj pewien chłop który popijał ze mną lokalny trunek zwany wyciągiem z mandragory, orzekł całkiem szczerze zresztą, że jest to po prostu lokalny zwyczaj i dostąpiłem w ten sposób zaszczytu błogosławieństwa przez jedno z ich prymitywnych bóstw, których nazwy brzmią tak szorstko i obco, iż nie zamierzam kaleczyć pióra i pergaminu próbując je utrwalić. O ile dobrze go zrozumiałem, to fakt, że trafili tym obmierzłym pociskiem ma być ponoć oznaką szczególnej łaski. Trunek którym raczyliśmy się wczorajszego dnia nie był bynajmniej tajemną miksturą alchemiczną, bo przy całej swojej egzotycznej nazwie okazał się niczym innym jak tylko jęczmiennym, młodym piwem o korzennym smaku. Mocnym jak na piwo, ale bardzo znośnym. Co prawda powątpiewałem w prawdomówność owego indywiduum, które będąc pod wpływem znacznej ilości nieistniejącej mandragory przekonywało mnie, że spotkał mnie niewymowny zaszczyt, i lokalne społeczeństwo okaże się znacznie bardziej spolegliwe, to karczmarz potwierdził ów fascynujący zabobon. Niemniej pomimo nudy, ostatni tydzień nie był całkowicie stracony bo z woli Asuriana poznałem kilka niezwykle interesujących osób, z którymi przynajmniej mam szansę wyrwać się z miasta. Pierwszym, którego opiszę był..."


Nagłe wtargnięcie starca wyrwało elfa z zapisek. Oparł się wygodnie o fotel krzesła i w spokoju, nawet nie mrugnąwszy przyglądał się całemu zajściu. Słysząc, że jego nowi towarzysze zamierzają jednak całą rzecz zbadać, pokiwał jedynie głową wyrażając aprobatę dla ich zdecydowanej postawy i chęci działania. Nekromancja, jak i inne mroczne sztuki nie była czymś, co należało bagatelizować. Już kilka razy przekonał się, że zabobonne biadolenie miejscowych kończyło się jakąś życiową prawdą, lub echami z przeszłości tych ziem, bardzo mrocznej zresztą. Stirland, w rozumieniu elfa byłby idealnym poletkiem dla nekromanty do praktykowania swojej wiedzy, zważywszy na fakt obecności wielu pasemek wiatru śmierci, które szczególnie lubiły koncentrować się w okolicach kurhanów i cmentarzy. A tych w Stirlandzie, sądząc po opowieściach miejscowych nie brakowało, nie wspominając już o jego wschodnim sąsiedzie. Zaskoczony był jedynie tym, że starzec niepokoił podróżnych w karczmie, jakby ludzie po prostu tutaj biegli z wszystkimi swoimi problemami, zamiast kierować je tam, gdzie kierować się je powinno. W Siegfriedhof znajdował się kult ludzkiego boga śmierci, i tylko przez przypadek jeden z ich przedstawicieli właśnie tu przyszedł wypocząć. Zawsze pozostawał też jakiś oficjalny rządca tego miasta, może jakiś grododzierżca lub bajlif. Elf nie był wtajemniczony w ludzką hierarchię, jednak jakaś musiała przecież istnieć.Chyba, że starzec istotnie był szalony i nawet lokalna władza nie dawała mu już wiary. Aby więc nie skompromitować się, należało wpierw sprawdzić, czy szaleniec jest tylko desperatem w potrzebie, czy ordynarnym kłamcą.

-I tak o to banda nieustraszonych awanturników ruszyła na pomoc nieświadomym swego losu kmiotkom, którzy w swym kwietyźmie trwali i wszystko w zadku mieli...trywialne -

Mruknął i odłożył na bok pióro, wycierając je niewielką ściereczką z irchy, po czym spakował swoje przybory do pisania domyślając się, że będzie musiał zaczekać z dokończeniem tego wpisu do wieczora, przeczuwając, że może zabrać mu to nieco więcej czasu.
 

Ostatnio edytowane przez Asmodian : 12-06-2018 o 07:57.
Asmodian jest offline