Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-06-2018, 20:04   #18
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
- No co… chyba się nie boisz?- odezwał cicho niski staruszek, chowający się za plecami.
Trzeba było przyznać, że gnom był wysoki jak na przedstawicieli swojego rodzaju i dorastał Patrickowi do pasa. Leprechauny przerastał o głowę. Nadal jednak był gnomem, chudym i patyczkowatym.


Starym i posiwiałym gnomem goglami na głowie, z nieskończoną ilością tytoniu i miną sugerującą niezmierzony geniusz. Przynajmniej dopóki się nie odzywał.
- No weź…- ponaglał.
- Nie miałem dzisiaj w planach… no… tego… bitwy. Jedną już stoczyłem. Chciałem połazić po mieście. Wypocząć.- marudził Patrick podchodząc do broni.
- Ty wypoczywasz ciałem przecież… więc weź miecz… i zrób He-mana.- burknął gnom nadal schowany za Patrick.
- Podobnie jesteś starszy ode mnie.- odparł Irlandczyk.
- Konwencja obowiązuje. Styl obowiązuje. Dlatego jesteś Synem Eteru… a nie sztywnym białym fartuchem Technoludków.- przypomniał Mechanicles z dumą.
- Dobra dobra…- Patrick ostrożnie pochwycił rękojeść dłonią pociągnął w górę po czym uniósł miecz na głowę, wrzeszcząc.- Ja mam… o cholera.
Bo dłoń pokryła się czarną żelazną rękawicę, potem pojawił się metalowy karwasz okrył rękę Irlandczyka. A potem Patrick upuścił miecz na ziemię i przyglądał mu się podejrzliwie.
- Nie panikuj. Pamiętaj o stylu i konwencji.- odparł mu gnom. Patrick wziął więc miecz w okutą żelazem prawicę i ignorując dalsze przemiany znów uniósł miecz krzycząc.
- Ja mam moc!-
I wywołując kilka błyskawic przepływających po głowicy broni.
Przemiana zakończyła się na czarnym naramienniku.
- Widzisz? Mówiłem. Teraz połóż miecz na plecach swoich.- dyrygował już bardziej odważny Mc’Nible. A Patrick to zrobił, miecz na plecach otoczyła czarna skóra pochwy, która się macką objęła torst Patricka zmieniając się w pas z metalowym zapięciem w okolicy serca.
- Urocze…- skwitował ten fakt Irlandczyk i ruszył przed siebie kierowany instynktem i marzeniami.


Cmentarzysko…


Klasyczne cmentarzysko z nagrobkami, kręcącymi się jak węże ścieżkami i dużymi upiornymi drzewami rozświetlonymi migającymi światełkami. Wszystko wydawało się jakby z klasycznego horroru wyciągnięte. Nawet mgła. Ale diabeł tkwił w szczegółach.
Nagrobki były zdobione kołami zębatymi, nie krzyżami. A napisy na nich świadczyły, że nie upamiętniają ludzi, a idee. Pomysły, które już umarły w zakamarkach ludzkiej pamięci….
Drzewa zaś składały się ze splecionych ciasno ze sobą setek grubych sztywnych kabli, ukształtowanych na podobieństwo drzew, których “gałęzie” kończyły się migającymi żarówkami. Tu znajdował się kolejny potrzebny mu przedmiot. Jaki?
Tego Patrick nie wiedział… jeszcze.
Dlatego przemierzał to miejsce w poszukiwaniu wskazówki. Ta się do nich sama odezwała.
- Ooooo… turyści. Zainteresowani pamiątkami?
Poszarpany prochowiec okrywał kościstą sylwetkę… kościotrupa. Chodzącego szkieletu, który nie był zbudowany z kości, a z metalu. Żeliwna czaszka, miedziane zęby, metalowy kościec.
- Bo przecież przyszliście czegoś szukać… a ja mam wszystko.- po tych słowach rozchylił poły swojego płaszcza odsłaniając nagie.. “ciało” w postaci szkieletu wykutego ze stali.
- Niezły widok.- ocenił gnom, a Patrick stwierdził zaś.- Dużo tego.
Bo całe poły płaszcza, jak i kości były obwieszone kluczami. Dużymi, małymi, prostymi, ozdobnymi, ze złota, miedzi, ołowiu… różnymi.
- Ale wziąć można tylko jeden.- stwierdził szkielet.
- Tylko który…- zadumał się Mechanicles.
-Hmmm…- to było dobre pytanie. Patrick rozglądał się po nich wszystkich. W końcu zauważył jeden z nich.. wykonany z kości. I tym się wyróżniający. Ale to było… za proste.
- Ten. - wskazał metalowy klucz znajdujący się obok niego. Klucz uniwersalny… skeleton key.
To była właściwa, według Irlandczyka, odpowiedź.
- Na pewno ? - zapytał się się powątpiewającym tonem metalowy truposz.
- Na pewno.. dawaj go…- rzekł nieco zniecierpliwiony Patrick. - Mamy jeszcze parę rzeczy do znalezienia i mało czasu.
- Skoro tak… to powodzenia.- szkielet podał magowi wybrany przez niego przedmiot. Klucz przypominając wytrych pokryty znakami, który dostrzec się wzrokiem nie dało. Za to wyczuć pod palcami już tak.


- Zabłądziliśmy.- rzekł pierwszy głos.
- Nie zabłądziliśmy. Dobrze wiem gdzie idę.- odparł drugi starszy głos.
- Mijamy te drzewa już trzeci raz. Kręcimy się w kółko.- stwierdził pierwszy głos.
- Mylisz się… idziemy dobrze. Tylko te drzewa wyglądają identycznie.- stwierdził drugi głos autorytarnie.
- Jak wszystkie tutaj… przyznaj się Mc’Nible. Zabłądziłeś. Nie wiesz gdzie idziemy i po co.- drażnił się z gnomem Patrick. - Zgubiliśmy się na cmentarzu i nigdy stąd nie wyjdziemy.
Z tymi kasandrycznymi przepowiedniami kłócił się wesoły ton glosu Irlandczyka. Dla niego ta wycieczka była zabawą i swojego rodzaju relaksem. To gnom traktował wszystko bardzo poważnie.
Nadal kręcili się po tym samym cmentarzu, na którym znaleźli szkielet “klucznika” pełnym grobów dawnych idei nie mogąc znaleźć drogi do wyjścia. W dodatku gnom upierał się, że tu jeszcze jest “coś”.
I jak się okazało… miał rację.
Kolejny zakręt wijącej się jak wąż dróżki ujawnił miejsce do którego “instynktownie” prowadził ich gnom. Olbrzymiego i pokręconego niczym bonsai dębu… prawdziwego drzewa tyle, że jego owocami były eliksiry. Dziesiątki fiolek z kolorowymi płynami zwisające z drzewa.
- Witaaaam….- spomiędzy gałęzi rozległ się syk, a po chwili wynurzył się spomiędzy liści… wąż, nieumarły stwór.
- Ja jestem strażnikiem drzewa cudów i kłopotów. Macie prawo wziąć sobie jeden eliksir… ale tylko jeden. I wyboru nie możecie cofnąć. Cud czy kłopot?- zapytał.
- To trochę kłopotliwe… nie znam się na eliksirach.- zadumał się Patrick, po czym zerknął na gnoma.
- Czy to prawda, że macie wyjątkowo czułe nosy?- zapytał Mechaniclesa.
- No wiesz…- oburzył się gnom.
- Niemniej ty z pewnością masz, jako wynalazca i alchemik?- dopytywał się Patrick.
- No… maaam…- rzekł z dumą Mechanicles.
- Więc pewnie wywęszysz właściwą fiolkę.- zamyślił się mag, wywołując oburzenie u gnoma.
- Co ja jestem… twój pies myśliwski?- obraził się Mc’Nible.
- Czyli nie jesteś w stanie?- zapytał retorycznie mag, a wąż przysłuchujący się temu ostentacyjnie ziewnął.
- Tego nie powiedziałem.- odparł Mechanicles. Zamilkł na moment. Po czym burknął. - Musisz mnie podnieść.
Było to zabawny widok z boku. Jak mężczyzna unosił gnoma w górę, a ten obwąchiwał cierpliwie kolejne flaszeczki, przy stoickiej obojętności nieumarłego węża.
- Ta!- siwobrody gnom wskazał w końcu.


- Bierz ją… Tutaj nie jesteś niematerialny.- stękał nieco już zmęczony Patrick. Dwa przedmioty już zdobyli. Pozostał jeszcze trzeci.


Dotarli do raju… małego i osobistego raju. Gnom i Healy dotarli bowiem do zielonych brzegów Irlandii. Tego mag się nie spodziewał. Oczywiście nie była to jego ukochana wyspa. Tylko wyidealizowana wersja irlandzkiego wybrzeża. Marzenie wewnątrz snu.



Za to śliczne i rozczulające serce Patricka. Do czasu aż rozległ głośny “mechaniczny” ryk.
I pojawił się smok… mechaniczny drakon, dyszący parą i skrzypiący tłokami.
- Kto śmie zakłócać spokój starożytnego wyrma Lig-na-Baste!!- ryknął potwór w ghaelic lądując przed magiem i jego awatarem.
Patrick był lekko przerażony… co prawda wiedział, że możliwości tutaj nie są tutaj tak ograniczane jak w Pierwszym Świecie, ale to był SMOK.
- Jestem Patrick z klanu Ó hÉalaighthe, smoku!- zebrał w sobie dumę i wyciągnął miecz ( a może ten pojawił się w jego dłoni?). Ostry oręż… wyraźnie zdeprymował żelaznego gada. Lig-na-Baste najwyraźniej znał ów miecz i się go bał. Spoglądał swoimi mechanicznymi ślepiami na miecz i w końcu rzekł.
- Acha… w czym… mogę pomóc rodaku świętego Murrougha?
Gnom dotąd kryjący się za Irlandczykiem, uśmiechnął się triumfalnie. Zdobyli trzeci “przedmiot”.


Strzelisty dach ratusza prezentował się upiornie. Upiornie i majestatycznie. Syn eteru wkroczył do środka, a za nim gnom i smok. Nawet nie musiał się zastanawiać jakim cudem wielki smok zmieścił się przez małe drzwi. Ani dlaczego ratusz we wnętrzu przypominał bardziej katedrę zdolną pomieścić wielkiego gada, nawet jeśli zbudowanego z metalu, a nie białka. Takie były prawidła świata snów i należało je akceptować.
Na niezliczonej ilości urzędniczych biurek, siwi jegomoście podpisywali testamenty. Szum kartek wydawał się nieznośny. Niesamowicie irytujący i złowieszczy. Jeden z nich podniósł głowę i spojrzał na Patricka surowo.
- Czego chce? Waszego testamentu nie podpiszę, niczego wartościowego nie macie.
Irlandczyk nie zamierzał tolerować tej impertynencji. Sięgnął po miecz, ostrze przecięło powietrze po łuku i dotknęła szyi urzędnika.
- Hej… trochę grzecznie. Nie tak się postępuje z petentami.- odparł ponuro Healy.

Cisza wypełniła salę. Urzędnik nawet nie drgnął, nie śmiał przełknąć śliny. Kropla krwi spłynęła mu po jabłku Adama. Wlepił puste oczy w druk. Powoli, starannie, z wielkim namaszczeniem. I ostrożnością. Ponad wszystko – ostrożnością. Podsunął magowi kartkę.

Cytat:
Patrick Healy 1984-2045
Nie posiadał nic.

Patrick Healy 1984-2050
Nie posiadał nic.

Patrick Healy 1984-2049
Nie posiadał nic.

Patrick Healy 1984-2030
Nie posiadał nic.

Patrick Healy 1984-2031
Nie posiadał nic.

Drobno zapisana lista nie zdawała się powtarzać, zawierając wyłącznie braki w posiadaniu. Poza jednym wierszem.

Cytat:
Patrick Healy 1984- ...
Posiadał szaloną odwagę. Odwagą zyskał wieczną chwałę. Wraz z przyjacielem przypuścił brawurową szarżę na psubratów. Miecz i szabla zatańczyła. A potem tańczyły kufle. Czy może odwrotnie. Jak w każdej bitwie, i w tej panował zbyt duży chaos.
Tymczasem poza zapisanym tekstem nastąpiła drastyczna zmiana. A dokładniej w samym budynku.

Tak szokująca że Patrick zamrugał oczami nie wierząc w to co widzi. W ratuszu, na podłodze leżała martwa, naga nastolatka. Ciemne włosy przycięte na pazia. Perkaty nosek. Pieprzyk na policzku i drugi na udzie. Krystal Mahon. Wyglądała jak ona, ale nie mogła nią być. Co prawda Patrick stracił z nią kontakt po collegu, ale z tego co wiedział od rodziny, wyszła za mąż i prowadziła rodzinny sklepik. Ta martwa istota nie mogła być Krystal. Ale wystarczająco ją przypominała by obudzić w Patricku współczucie. Mag przyjrzał się jej ciału. Niewątpliwie martwemu od kilku godzin. Plamy opadowe na jej skórze były już widoczne. Wokół kręcił się wychudły urzędnik i mierzył ściany. Scena wyglądała na niesamowicie bezsensowną, co jednak było logiczne w tym miejscu. Błękitne, rozwarte oczy dziewczyny przypominały martwy ocen. Spokojny, ukołysany, lecz martwa woda oznacza też wodę gotową w każdej chwili do sztormu.

Patrick wlał eliksir do ust dziewczyny licząc na cud wskrzeszenia i z początku wydawało się, że ów magiczny trunek zawiódł.

Napojona magicznym odwarem dziewczyna nie drgnęła. Do czasu. Szeroko otworzyła usta, od ucha do ucha, nienaturalna paszcza ukazała kilka rzędów ostrych zębów, wijący się język oraz bordową czerwień jak z wnętrza piekła. Wyciągnęła ku Patrickowi dłonie, nienaturalnie wydłużone. Słyszał jak pękają rozciągane ścięgna, kości wyginają się aby go dosięgnąć, a palce mutują w szpony.
I eliksir cudów zadziałał jak miał zadziałać. Cudem. Cud ów sprawił, iż potwór wybuchł w plątanie krwistych macek. Leżały na podłodze i wiły się jeszcze kilka chwil. Gnom docisnął ją butem.
- Przeklęte, zewnętrzne coś – burknął.
Smok przekręcił głowę. Tryby jego gardła zawirowały.
- Jesteś z ze mną czy z Patrykiem?
- Z tobą… raczej.- Healy nie był bowiem specjalnie religijny. Gdyby inaczej było, śpiewałby w Niebiańskim Chórku.
- Zapamiętam gdy przyjdzie czas.
Po czym nachylił pysk i szepnął do ucha Irlandczyka. I ruszył w miasto, by znaleźć sobie nowe lokum… Jego mechaniczny wzrok szczególnie skupił się na znajdującej się na obrzeżach miasta wieży zegarowej. Rozłożył skrzydła i pofrunął. A Patrick wychodząc z ratusza też czuł… że i na niego czas.


Patrick nie lubił kupować kota w worku. Nie lubił wydawać pieniędzy na to czego nie zobaczył lub nie dotknął. Dlatego dopiero szukał domu. Gdy Patrick już się wyspał (co zajęło mu tak do południa) i ubrał, to zabrał się za porządki w klamotach. Broń palną uzyskaną w Polsce sprawdził i przeczyścił. Do Steyra miał tylko jeden magazynek, resztę bowiem zostawił polskiemu Synowi Eteru do przestudiowania i skopiowania. Czynił więc to ów pistolet mało użytecznym codziennie. Świetna spluwa na akcje… pewna i skuteczna. Ale jak skończy się amunicja, bezużyteczna. Chaotyczny i niepewny rewolwer miał więc nad nią przewagę. Nie potrzebował magicznych pocisków, by zrobić magiczne kuku. Patrick ostrożnie wsunął pocisk za pociskiem do bębenka. Po załadowaniu obrócił nim sprawdzając czy chodził gładko. I pogłaskał lufę.
- Bądź mi grzeczna… moja śliczna panienko. - z tego co się zorientował, to u Polaków na “-a” kończyły się żeńskie imiona, więc ta cała “Ćwikła” która siedziała w broni, pewnie była też kobietą. Odrobina galanterii więc nie zaszkodzi, a może pomóc. Ubrawszy się Irlandczyk założył szelki na broń i wsunął rewolwer do kabury. Co prawda Norwegii daleko było do Ulsteru, to jednak… niedawno napadli ich Technokracji, a i były tu i wampiry i diabli wiedzą co jeszcze. Lepiej było mieć pod ręką broń, a może i rękawicę.
Tylko czy powinien?
Otworzył futerał w którym leżała. Jego małe dziełko. Skórzana rękawica bez palców przechodząca w okuty miedzianymi płytkami karwasz, składający się z połączonych drucikami gniazd na… komponenty. Jego podstawowa broń na akcjach. W zależności od włożonych w nią części mogła szybko miotać kule ogniste, wyciągać miecze z ziemi, służyć do czytania umysłów i mieszania w głowach. Patrick cenił sobie w swojej magyi elastyczność i improwizację. Choć zwykle ruszał na akcję z i kilkoma zmontowanymi urządzonkami ( i dynamitem, bo nic nie zastąpi porządnego “bum”), to rękawicę i komponenty zawsze miał w odwodzie.
Na razie Healy uznał że rękawica nie będzie potrzebna. Futerał więc zamknął i schował.
Uzbrojony w rewolwer i laptop wyszedł z Magnum Opus na łowy… własnego mieszkanka.


Wiedział gdzie się udać. Miał wszak umówione z spotkanie z pośredniczką nieruchomości.
Miał też konkretne wymogi, które dalece odbiegały od tego do czego kobieta była przyzwyczajona. Stan techniczny nie miał takiego znaczenia jak powierzchnia lokalu. Podobnie wygoda czy połączenie z siecią. Detale. Dużo ważniejsze dla Patricka były solidne ściany i drzwi. Dobre oświetlenie, zarówno naturalne jak i sztuczne.

Takie wymagania mogły być spełnione przez tylko jeden rodzaj budynku. Hala Przemysłowa. Nie za duża nie za mała. Nie za nowa. I wyposażona w łazienki dla robotników. Mały prysznic i działające ubikacje. To były wszystkie jego wymagania.

I znalazł taki budynek. Stara hala przemysłowa jeszcze z końca XIX wieku, później w latach 70 przerabiana pod nowe standardy, ulepszana w latach osiemdziesiątych. Zapomniana dekadę później. Dlatego w miarę dobrym stanie.
- To ile za nią?- zapytał Patrick kobietę po obejrzeniu wszystkich zakamarków budynku, łącznie z poddaszem. Uśmiech na obliczu pośredniczki był drapieżny i triumfujący.
Rozpoczynała się walka na argumenty, uśmiechy i półsłówka...


... która zakończyła się obopólnym zwycięstwem. Patrick zdobył mieszkanie, a kobieta dobiła interesu. Wszyscy byli zadowoleni. I mógł powoli zacząć planować dalsze kroki. Przechadzając się uliczkami miasta i nie zwracając na siebie uwagi przechodniów Healy zadzwonił. Czas sprowadzić sprzęty, meble i rzeczy Patricka, które do Lillehammer przybyły gdy Irlandczyk przebywał w Polsce. Czekały tu na niego. Teraz miały już miejsce.
Przebywając na ulicach miasta Healy nie czuł nadnaturalnego zagrożenia, ale przecież ponoć były jakieś wampiry? To norweskie miasteczko nie miało tak gęstej atmosfery jak Belfast. Nie czuło się tu tak mroku, jak na ulicach stolicy Irlandii Północnej. Nic dziwnego, wszak tamto miasto było strefą wojny z wymuszonym zawieszeniem broni. Tu… miało być spokojnie. Technokracja była gdzieś tam, a nadnaturali było znacznie mniej.
Kwintesencja… tej było sporo… znacznie wyższe stężenie niż w Belfaście. Irlandczyk czuj jej przepływ w powietrzu. Wiry jednak i ruchy jej były nieregularne… mało przewidywalne.
Inne niż w Belfaście.
Może to sprawiło, że Technoludki nie interesowały się tym miejscem? Nie było tu potężnego węzła, do którego można było się przyssać jak pijawka. Może było za “zdrowo”?
Patrick luźno kojarzył, że w tym mieście kiedyś zorganizowano jakąś dużą sportową imprezę. Rozmyślał o tym krążąc dookoła swojego nowego domu i czekając na ciężarówkę ze swoimi rzeczami. Czekał go rozładunek, urządzanie się i porządkowanie. Duuużo roboty. A co wieczorem? Tego… jeszcze nie wiedział.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 13-09-2019 o 10:40. Powód: poprawki as always
abishai jest offline