Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-06-2018, 11:35   #23
Fiath
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Życie człowieka można z łatwością ocenić za pomocą dwóch wyznaczników: czasu i pieniędzy. Każdy będzie żył określoną, choć jeszcze nieznaną ilość czasu, a w danym momencie posiada konkretny kapitał pieniężny. Korzystając z tych dwóch zasobów, człowiek podejmuje swoje decyzje na podstawie własnych preferencji. Zwyczajowo wykazuje on brak szacunku do tego, czego ma więcej: za młodu będzie marnotrawić czas, a na starość trwonić pieniądze.

Dzisiaj, w 292015208 godzinie wieku gwiezdnego lub jakby to pradawni ludzie określili, w roku 33335 kosmicznej ery, bogaci pieniężne mają również niemal nieograniczony czas. Z odpowiednią opieką medyczną zaawansowanych światów można żyć nawet dwieście, trzysta, a nawet czterysta lat. Daje to ludzkości szansę na spełnienie wszelkich marzeń — nawet wielokrotnie. Kiedyś jednak tak nie było, a na wielu mniej zasobnych światach, nigdy nie będzie.

Lata od dwudziestego, do czterdziestego czwartego wieku kalendarza chrześcijańskiego, nazywane są erą limitu ludzkiego. Ludzie nie dosięgnęli jeszcze gwiazd, a mimo prędkiego i nieprzerwanego postępu technologii, cały czas wydawały się one poza ludzkim zasięgiem. Plany kolonizacji Marsa poległy, a rakiety okazywały się znacznie gorszą metodą transportu gwiezdnego, niż wstępnie oczekiwano. Nauka stanęła przed pewną barierą, której nie mogła przebić. Niezbędny był jakiś skok technologiczny, który nigdy tak naprawdę nie nastąpił. Dopiero gdy mężczyzna znany jako Mark September opublikował sekrety istnienia artefaktów, potężnych magicznych narzędzi skrywanych przez ziemskie rządy, zobaczono postęp. To magia pozwoliła skonstruować pierwszą windę kosmiczną i w efekcie tego, zbudować okręt gwiezdny już w kosmosie, gdzie nie potrzebował on predyspozycji do wyrwania się z grawitacji planety.

Zanim to jednak nastąpiło, ludzie borykali się z coraz większymi problemami. Wraz z postępem automatyzacji, wartość życia człowieka spadała: było mniej pieniędzy do rozdania i trzeba było na nie dłużej pracować, efektem czego człowiek nie miał ani czasu, ani kapitału. Największym wynikającym z tego problemem był spadek w tempie narodzin dzieci. Ludzi nie było na nie stać. Problem ten należało jakoś naprawić.

Sierociniec był instytucją stworzoną z myślą o dzieciach, które utraciły rodziców i potrzebują opieki. Przez setki lat były to zaniedbane instytucje, pozbawione zarówno niezbędnych finansów, jak i miłosierdzia. Dzieci nie żyły długo, nie doczekiwały się adopcji. Ich przeciętny dzień polegał na monotonnej, choć prostej pracy ręcznej przy wytwórstwie, a dieta składała się z resztek jedzenia pozostałych w lokalnych restauracjach.

Dopiero w obliczu nowo powstałego zagrożenia wyginięcia białej rasy przedstawicieli klasy średniej, rządy zaczęły zmieniać oblicze sierocińców. Nazwane zerówkami, kompleksy zaczęły pracę na niewielką skalę. Kilka budowli z prostym zadaniem opieki i edukacji bezdomnych dzieci, pod kątem przygotowania ich do pełnienia konkretnego zawodu, wymagającego dopełniania na rynku pracy. Wychowane w ten sposób dorastały na zdrowych i zdolnych ludzi, gotowych do pracy. Uczciwych i bezmyślnie oddanych rządowi, który planował ich proces edukacji.

Zaraz po pierwszych sukcesach, sierocińce zaczęły się rozrastać, stając się niewielkimi miastami. W niektórych krajach rodzice mogli nawet dostać pieniądze w zamian za urodzenie dziecka dla sierocińca, a programy socjalne mające pomagać rodzinom wychować dzieci, samodzielnie zaczęły zanikać. Nowe pokolenia były znacznie bardziej uzdolnione i potulne. Wedle niektórych analityków, powstanie Cesarstwa było możliwe tylko i wyłącznie dzięki wyparciu typowych rodzin przez politycznie ślepe pokolenia sierot.

Na wielu planetach ta praktyka wciąż jest popularna. Jednak gdy zerówka znajduje się na zapomnianym księżycu, na drugim krańcu znanej galaktyki, sąsiadując tylko i wyłącznie z wojskowym kompleksem naukowym...ciężko nie mieć złego przeczucia.




Tym razem zbiórka miała miejsce na mostku. Grupa mogła osobiście zobaczyć umiejętności nawigacyjne Lu, która zręcznie manewrowała pomiędzy asteroidami, przeleciała przez na wpół otwartą bramę hangaru i zatrzymała statek w niemal kompletnej ciemności. Po wysłaniu kilku komend do automatycznej stacji rura paliwowa wysunęła się ze ściany budowli. Poruszała się powoli i ze zgrzytem. Udało się ją mimo wszystko przyłączyć, czemu towarzyszył dość głośny trzask blokad. Na tym się jednak skończyło, paliwo nie było pompowane. - Generatory od pompy muszą być nieaktywne. - westchnęła Lu. - Szczerze mówiąc, to paliwo nie jest nam potrzebne, po prostu darmowe. - przyznała się po chwili, odwracając fotel w stronę swojej trójosobowej załogi. - Jakbyście mieli okazje, możecie ją włączyć, ale nie jest to niezbędne. Chcę, żebyście po prostu zbadali sytuację na powierzchni. Zostajecie tam tak długo, jak chcecie. Po wyjściu z atmosfery zbombardujemy ten księżyc, więc drugiej takiej okazji nie będzie.
- Magiczny kac chyba przeszedł na dobre, bo pani admirał zdecydowanie wygląda lepiej. Nie zabiła nas na asteroidach, a nawet obiecała bombardowanie. Pytanie, czy coś, prócz satysfakcji oraz chwale cesarstwo, dostaniemy za tą ekspedycję? - zapytał Karasu.
- Hmm… - Lu zamyśliła się na moment. - To zaawansowany kompleks badawczy. Może znajdziecie coś, co przyda wam się w przyszłości...nie chcę obiecywać, że pozwolę wam zachować wszystko co tu znajdziecie: możemy się natknąć na coś pod ścisłą ochroną, jakiś sekret wojskowy godny naszego sejfu...ale mogą tu być rzeczy pożyteczne bez tak wysokiej rangi. Na podstawie mojego autorytetu mogę wam przyznać pieczę nad porzuconą własnością wojskową, w większości przypadków. - zaproponowała.
- Jaka jest szansa na spotkanie czegoś żywego, co nie jest xeno? Mamy eksterminować ewentualnych mieszkańców, czy łapać i liczyć na resocjalizację? Przyznaję, że przydałby mi się ktoś do eksperymentów, ale nie mam pojęcia jak patrzymy na to od strony humanitarnej - rzekł medyk. Mengele grywał w jego duszy słodką pieśń, gdy usłyszał o zamiarach syntetyka. Ten jednak chciał zwyczajnie przetestować coś na humanoidalnej istocie przed tym, jak poda swojemu zespołowi.
- Nie mam pojęcia czy coś tam żyje, moje droidy nic nie znalazły. Podobnie z pomaganiem ofiarom, wszystko zależy od tego czy są zarażeni czymś groźnym, i jak tajny był eksperyment na planecie...Samo eksperymentowanie na ludziach nie jest czymś na co się zapatruję zbyt przychylnie. Chyba aż tak nisko nie upadliśmy? - zachichotała. - Z jednej strony wszystko w imię cesarstwa, z drugiej jesteś syntetykiem o nieobliczalnej osobowości, więc możesz nam zaserwować jakąś katastrofę w stylu tej na powierzchni. Wiesz, że wszystkie moje roboty mają kamery? - puściła oczko w stronę Karasu. - Zostawię decyzję w tej sprawie Victorowi, choć na pewno nie pozwolę ci zniewolić połowy sierocińca w celu jakiś szalonych badań.
- Ja przynajmniej nie czytam do snu Necronomiconu i nie przywołuję Cthulhu czy nie robię Abra Kadabra… - powiedział bardziej do siebie Karasu. Szalone badania? Cesarstwo dla swej próżnej myśli o dominacji poświęciło tysiące istnień i powieka nikomu nie drgnęła. On z kolei pytał o możliwość badania dla dobra misji, nie chciał szczurów laboratoryjnych. Przydałyby się zapasy krwi, bo reprodukcja substancji jest długotrwałym procesem. Medyk uznał jednak, że nie wypada się odzywać. Wiedział bowiem, co o nim wszyscy sądzą.
Victor odziany w swój masywny pancerz przykucywał nad już prawie pustą butelką Whisky. Masywne rękawice delikatnie unosiły naczynie za szyjkę, by po chwili podać ją niebieskóremu. Cała drogę musieli robić tą butelkę na dwoje. Kopuła pancerza była otwarta ukazując tą samą minę szlachcica jaką obecni widzieli w jadalni. Może nawet miał dwa rumieńce pod oczami.
- Odkryć co się stało, Zabezpieczyć wartościowy sprzęt. Dowiedzieć się kto był odpowiedzialny za jakiekolwiek gówno jakie tam zobaczymy…. Na cesarzową. - Zakończył wywód. Miał bardzo złe przeczucia, nie jeden raz po walkach z jakimiś kseno w akompaniamencie biomasy naoglądał się takich obrazów że przez tydzień musiał pić.
- Chodźmy więc - stwierdził, dla odmiany milczący, Eddie. Widział stan Victora, ich dowódca ewidentnie miał inne rzeczy na głowie niż dowody na to, że cesarstwo jednak upadło TAK nisko. Niebieskoskóry stracił nawet ochotę na wytknięcie tych sprzeczności pani admirał. Whisky płynące w jego żyłach pozwalało się uspokoić. Podobny efekt odnosiła obecność jego ekwipunku – przypięta przy udach kabura ze starym rewolwerem, składana snajperka trzymana na plecach niczym miecz w niewiernych historycznie produkcjach medialnych. Równolegle do ziemi, gdzieś na wysokości nerek, znajdował się lekki karabin Pulsar-1.
Lu klasnęła w ręce. - Świetnie, życzę powodzenia. - Jedna z szaf przy ścianie otworzyła się, a owalna, lewitująca maszyna podleciała do trójki agentów. - Tym razem będę nagrywać wasze działania, a przede wszystkim, stan kolonii. - oznajmiła. - Ten robot ma też głośniki, więc to kolejny sposób na komunikację między nami.
- Nie lepiej wysłać go w inny rejon bazy? Skróci to trochę okres poszukiwań - zaproponował niebieskoskóry.
- Nie chcę żeby coś mi go zniszczyło. - odpowiedziała Lu.
Corvus dopił resztkę trunku, po czym w pancerzu zasunęła się czarna kopuła zasłaniając kompletnie szlachcica. Zniekształconym odrobinę głosem, przez pancerz przemówił.
-*hyp* Zaczynamy od Farmy słonecznej, sprawdzimy tam czy obiekt nie leci na zasilaniu awaryjnym. Potem czy w fabryce jest jakiś sprzęt lub broń do odzyskania, a na koniec kierujemy się do ośrodka badawczego. Ustalić co się stało. - Zarządził Corvus, stawiając ciężkie kroki w stronę wyjścia ze statku.
- Victorze, czy jesteś w stanie podejmować racjonalne decyzje? Ja wiem, jesteś dowódcą, ale te kilka procent alkoholu w organizmie może sprawić, że zadrży Ci ręka lub zareagujesz z opóźnieniem. - wyraził swoje wątpliwości medyk drużyny. Corvus nie wyglądał jak zawodowy alkoholik, ale z drugiej strony widać było pewną wprawę. Karasu wolał jedyna nie ryzykować.
- Alkohol w moim organizmie jest właśnie po to by nie drżała mi ręka i mógł podejmować racjonalne decyzje. Zbierać się. - Odpowiedział syntetykowi Corvus.
- Tylko potem nie wołaj o rosół. - odrzekł przełożonemu medyk.
 
Fiath jest offline