Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 26-06-2018, 23:41   #26
Fiath
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
292015209SY
Zapomniana zerówka

Śluz i papka z bezkształtnych wnętrzności. Tylko tyle znajdowało się pod butami trójki
agentów Lu. Grupa ruszyła pustymi ulicami, spacerując po obmywającej ulice posoce.
Od czasu do czasu mijali jakieś szybko rozkładające się ludzkie truchło.
Jedynym dźwiękiem wydawanym przez miasto był skrzyp wywoływany przez ruch wiatru pomiędzy zaniedbanymi budowlami i porzuconymi maszynami. Kompleks był niewielki.
Być może nawet mniejszy od największych cesarskich okrętów wojskowych. Upaść musiał dość dawno. Lądowisko znajdowało się mniej-więcej w centrum kompleksu, z kolei farma słoneczna zaraz nad nim, na północy. Gdy grupa tam doszła, natychmiast zorientowała się, czemu nie ma dość energii, aby operować pompą.

Rak.

Biologiczny organizm będzie bezustannie umierał, to prawo natury. Tysiące razy dziennie musi on wymienić pojedyncze martwe komórki na nowe, żywe. Gdy proces ten zostanie zachwiany, nowe komórki mogą zostać tworzone bez opamiętania, jedna za drugą, nawet gdy są zbędne. Rak był chorobą, która trawiła ludzkość przez setki lat, jednak w końcu się jej wyzbyto. Przypadłość stała się ponownym zagrożeniem dopiero w erze gwiezdnej, podczas badań na kosmitach. Gdy zachoruje organizm ogromnej bestii lub całej kolonii kosmitów na raz, komórki zaczną się mnożyć i wić bez końca. Nie jest to groźne czy szkodliwe dla ludzi oraz zwykle bardzo łatwo temu zapobiec. Większość badań prowadzonych na kosmitach jest rakotwórcza, więc regularnie usuwa się nadmiarowe komórki z badanych obiektów...jeżeli jednak organiczne porosty zakryły całą bazę kosmiczną, to nadzór nad czymkolwiek musiał ustać miesiące temu. Przed oczyma trójki rozpościerała się funkcjonalna farma słoneczna, pełna wysokiej klasy modeli, jednak większość z nich była pokryta przez wici wyrośnięte ze zmutowanych, kosmicznych organów. Wyczyszczenie tego zajęłoby dni ręcznej pracy. Lu zaczęła latać swoim dronem badawczym nad panelami, skanując je. Nie miała jednak nic do dodania.
Reflektory z pancerza Victora rozświetlały sporą okolicę przed nim. Ze skrzwyioną miną przyglądał się biologicznemu świństwu.
- Karasu masz możliwość zidentyfikowania tego… cokolwiek to jest? - Wskazał palcem na najbliższą mu masę przypominającą wnętrzności.
- Na miejscu będzie ciężko, bo brakuje odpowiedniej aparatury. Niemniej pobiorę próbkę. Na ten moment mogę Wam tylko powiedzieć, że lepiej niczego nie dotykać. Zwłaszcza Ty, Eddie. Victora chroni pancerz, ale na Ciebie bakterie z tych komórek mogą okazać się zabójcze. - skwitował medyk. Po dłuższej chwili dodał - Wygląda to na zaawansowane stadium raka. Widocznie zrobili tu jakieś eksperymenty lub ktoś z sierocińca zachorował. Nieupilnowano na czas i zrobił się z tego komórkowy bajzel. Trzeba byłoby wypalić ogniem, bo z takiego gówna wszystko może powstać. - rzekł Karasu, oglądając skalę choroby. Nie chciał wiedzieć, co żywego znajduje się w tej masie. Przerażała go również myśl, że całość mogła być jeszcze żywa. Tak organizm nie pogardziłby ich białkiem.
- Nie mamy jakichś pestycydów czy innej bomby typu biogenocide? - Eddie szedł nieco wolniej od pozostałej dwójki, pozwalając im na pierwsze spotkanie z ewentualnymi zarodkami tej “wspaniałej” substancji. Nie wiedział jak funkcjonują czy rozmnażają się tego typu organizmy. Wystarczyły mu wskazania otrzymane podczas kilku pierwszych misji. Słowa syntetyka dodatkowo utwierdzały go w tym przekonaniu. “Nie dotykać. Najlepiej spalić z daleka.” Dwie proste wskazówki wystarczały, by Eddie wyszedł żywy z niemalże setki następnych misji.
Corvus nie widział potrzeby dalej tu siedzieć. Musiałby tu spedzic caly dzień paląc wszystko w zasięgu wzroku.
-[i] idziemy do fabryki. Musimy się obejść bez prądu.[i]- zarządził inkwizytor.
- Kto wie, może uda mi się uruchomić pompę z naszej strony. - głos Lu tym razem rozbrzmiał nie ze słuchawek, a towarzyszącego drużynie droida. - Bomby są, na pewno to zamieciemy na pożegnanie. - obiecała Eddiemu.
- Wolałbym spryskać je czymś teraz, lepiej zabezpieczać plecy, nawet przed jakimś gówno wirusem - odparł wyraźnie. - Acz jebać to, lećmy do tej fabryki. - westchnął niebieskoskóry. Na wszelki wypadek wypadek wyciągnął z odpowiedniej kabury swój karabin plazmowy.
- Teoretycznie mógłbym swoją toksyną potraktować organizm główny i liczyć na to, że cel sam się sparaliżuje dzięki powielaniu komórek. Problem w tym, że to coś mogłoby zostać wtedy sprowokowane. Prędzej czy później i tak pewnie da nam o sobie znać. - rzekł Karasu. Przerażała go wizja walki z tą masą. Nie bał się o siebie, w końcu był syntetyczny, ale nie bawiła go perspektywa zszywania sojuszników.

~*~

Drużyna skierowała się na zachód. Przechodzili tymi samymi uliczkami co poprzednio oraz kilkoma nowymi. Budynki były w dobrym stanie, a drogi pozbawione uszkodzeń. Całość wyglądała na zadbaną, nie licząc organicznych narośli, których ilość wzrastała, im bardziej zbliżali się do kompleksu badawczego. W pewnym momencie w oddali zaczął rozbrzmiewać warkot. Zbliżał się do nich, a oni do niego. Gdy przechodzili obok szeregów jednakowych jednostek mieszkalnych, zza rogu niedalekiej uliczki wyjechała ogromna maszyna. Posiadała ona niewielką, przeszkloną kabinę, wewnątrz której widać było wykrzywioną i drgającą ludzką sylwetkę, impulsywnie rzucającą kierownicą na boki. Kabina była osadzona na wąskiej ramie, do której na tyle przyłączony był duży silnik, a na przedzie światła. Rozświetlały one zgniataną przez dwa ogromne wały kosmiczną masę. Wały te stanowiły koła pojazdu. Maszyna ta, większa i wyższa nawet od opancerzonego Victora, zaczęła kierować się prosto na zgromadzenie.
- Rozproszyć się! - Krzyknął Corvus szykując swoje palniki termiczne. Gdy tylko oszklona kabina będzie w zasięgu, Victor zacznie traktować ją swoimi zamocowanymi na rękawicach miotaczami. Priorytetem jednak było zejście maszynie z drogi.
Karasu instynktownie zareagował na polecenie Victora. Zszedł z linii drogi pojazdu i ustawił się tak, aby móc strzelić nanobotem w sojuszników.
Eddie wykonał zaproponowany przez dowódcę manewr. Podobnie jak syntetyk zeskoczył z obrane przez pojazd pokoju trasy i odruchowo wystrzelił kilka pocisków w miarowo obracające się wały, czy inne elementy napędu maszyny.
Pociski Eddiego odbiły się rykoszetem od wałów. Dwójka bez trudu zeszła z toru pojazdu, który ostatecznie nie był zbyt prędki. Nawet Victorowi się to udało. Jego palniki ledwo sięgały obrzeży kabiny, ale było to wystarczające dla siły ognia aby ją stopić. Po niedługiej chwili środkowa część pojazdu wraz z jej pilotem stały się jedną, żelazną masą. Póki co, Victor nie sięgnął silnika maszyny, przez co ta się nie zatrzymała, powoli jadąc przed siebie i mijając trójkę agentów.
Corvus bez namysłu postanowił dobiec do silnika i uderzyć go z całej swojej wspomaganej pancerzem siły. Lepiej było unieszkodliwić pojazd, gdyż później nadal może być problematyczny.
Niebieskoskóry najwyraźniej uznał sprawę tego konkretnego pojazdu za załatwioną. Skoro szlachcic ruszył się w swoim pancerzu bojowym, można było uznać to konkretne zagrożenie za rozwiązane. Eddie skupił się na otoczeniu, starał się wychwycić inne źródła ruchu. Jeśli tylko coś znajdzie, wystrzeli kilka pocisków w jego stronę.
Masywny pancerz Corvusa uniósł się dzięki wystrzałowemu odrzutowi plecaka. Gigant uderzył z wielką siłą w silnik maszyny, który eksplodował pod naporem penetrującej jego obudowę pięści. Wybuch ten powalił z nóg towarzyszy Viktora, choć nic się im nie stało. Eksplozja pchnęła również walce. Ten z przodu pojazdu zaczął uciekać w siną dal. Ten z tyłu zaczął pędzić na Victora, który ledwo co osadził stopy na ziemi. Mężczyzna był zmuszony zaprzeć się w miejscu i przyjąć masę żelaza na bark. Uderzenie wydało dźwięk który rozszedł się po okolicy jak gong. Victorem ruszyło z miejsca, jego stopy zdarły asfalt i zagłębiły się w ziemi na kilka centymetrów. Walec jednak w końcu ustał, po czym zaczął toczyć się w przeciwnym kierunku.


Nie do końca tak sobie wyobrażał zatrzymanie pojazdu, ale to też działa. Spojrzał po pozostałych czy nic im nie jest, a następnie zarządził
- Idziemy zanim ta eksplozja zwali nam na głowę lokalnych z całej okolicy. - Kończąc te słowa zaczął maszerować w stronę fabryki.
- Znając nasze szczęście, oni i tak nas dogonią. Może lepiej wybić kilka setek teraz niż zostać później otoczonym? - spytał Eddie, ruszając za Victorem. Nie podważał jego rozkazów, poddawał się nim jak każdy żołnierz. Ostatnie wydarzenia sprawiły jednak, że wolał kilka razy przemyśleć podjęte decyzje.
Karasu był pod wrażeniem opanowania Victora. Właśnie pięścią rozwalił maszynę, prawo został rozprasowany, a on nic, tylko odwrócił się i zarządził dalszy marsz. Medyk zastanawiał się, czy alkohol może mieć aż tak dobry wpływ na niego. Wyobraził sobie przeprowadzenie badań na Corvusie - powoli by go upijał i sprawdzał koordynację. Z tymi myślami syntetyk ruszył za sojusznikami.

~*~

Po dłuższym i pozbawionym niespodziewanych wydarzeń spacerze trójka dotarła do bram kompleksu naukowego. Połączona z fabryką budowla posiadała dwa piętra, choć biorąc pod uwagę odległość od podłogi do sufitu, rozmiarem przypominała bardziej budynek czteropiętrowy. Jej ściany były żelazne i umocnione. Brak było na nich śladów zużycia czy uszkodzeń, nie licząc oczywiście porastającej ją materii organicznej. Tuby przypominające jelita wiły się wokół budowli jak bluszcz, okazjonalnie wypuszczając mięsiste, pulsujące wyrostki przypominające organy. Właśnie ta masa zarosła w drzwiach do budowli, przepychając się przez nie i forsując ich otwarcie, blokując jednak samo przejście.
Kapitan drużyny postawił krok naprzód, po czym wypalił z obu palników jednocześnie, prosto w poskręcane, oblepione śluzem świństwo.
- Miejmy nadzieje, że środek nie jest tym wypchany. - Starał się zachowywać odpowiednią odległość, gdyż nie wiedział jak narośl zareaguje na tak bezpośredni atak.
Niebieskoskóry ustawił się tyłem do Victora i zaczął analizować otoczenie. Nie szukał konkretnych elementów infrastruktury, raczej oczekiwał jakichkolwiek źródeł dźwięku. Zamierzał zidentyfikować mutantów, którzy prędzej czy później tutaj się pojawią i odstrzelić ich z bezpiecznej odległości.
Karasu z kolei miał wyjebane. Tak po prostu, jego receptory emocji postanowiły udać się na wypoczynek. Nie odczuwał strachu, tylko obserwował okolicę. Ustawił się pomiędzy sojusznikami i trzymał snajperkę w pogotowiu. Był gotów wykonać każdy rozkaz Victora.

Ogień palników rzucał czerwone światło i ogrzewał plecy Eddiego oraz Karasu. Dwójka, przyglądając się drodze, z której przybyli, co jakiś czas dostrzegała drobny ruch. Przy bliższych oględzinach, okazywało się to być kolejną pulsującą, mięsistą tubą. Victor musiał wypalać plugastwo przez dobre trzy minuty, robiąc krok w przód co kilka sekund. Jakiś większa teratoma zagnieździła się przy wejściu, a wyrastające z niej plugastwo blokowało wstęp do recepcji. Po jej wyczyszczeniu budynek stał otworem. Tym razem już permanentnie, ponieważ siła palników stopiła drzwi oraz część otaczającej je ramy.

Wnętrze kompleksu badawczego rozpoczynało się od obszernej recepcji. Pomieszczenie posiadało blisko sto miejsc siedzących oraz mnóstwo wolnej przestrzeni, w której można było zwyczajnie stać. W tym momencie była ona oczywiście wypełniona porostami. Jakoś miejsca znów była na wysokim poziomie, ściany były malowane prawdopodobnie jeszcze w tym roku. Na podłodze też nie było śladów pęknięć.

Rozglądając się po pomieszczeniu, w oczy rzucała się tylko dalsza droga: drzwi przy lewej ścianie zdobił zerwany plakat, z którego pozostał tylko górny napis "TITAN". Korytarz na prawo podpisany był tabliczką "Fabryka", zaś droga w przód była obszerna i znajdowała się tuż obok biurka recepcji. Wyżej, tuż nad tym środkowym korytarzem, znajdował się niewielki pokój. Przez szybę tego pomieszczenia widać było stojący w gablocie klejnot. Był to przepiękny, lśniący kamień. Nie wzbudził on większego wrażenia na Victorze, jednak Eddie i Karasu od razu poczuli konieczność jego odzyskania: była to najpiękniejsza rzecz, jaką w życiu widzieli.

Tuż pod nią widniał napis: "Dla grzecznych dzieci najlepsze nagrody".
- Co u licha? - Mruknął pod nosem, widząc świecący się punkt. To było naprawde dziwne miejsca na pozostawienie klejnotu. Zwłaszcza w takich okolicznościach.
- Karasu wejdź za recepcje i poszperaj w papierach, może uda ci się coś z nich wyciągnąć. Eddie, pilnuj perymetru. Lu, powiedz mi czy też widzisz ten klejnot i sprawdź czy mamy wiedzę o jakimś projekcie nazwanym “Titan”. Ja sprawdze te drzwi. - Zarządził Victor, po czym zbliżył się do wspomnianego wejścia i potraktował je frontalnym kopniakiem.
Karasu zbliżył się do dokumentów, ale kątem oka wpatrywał się w klejnot. - Victorze, koniecznie musimy zabrać tą błyskotkę. Jest mi niezbędna do badań. - rzekł medyk z entuzjazmem i z mniejszą werwą zabrał się za przeglądanie danych.
- Badań… Pfft - stwierdził zaskakująco oporny tego typu rozwiązaniom. Z drugiej strony… jeśli ten plastikowy lekarzyna weźmie ze sobą klejnot, jaki problem będzie uzyskać go dla siebie? A za nim zapewne stały nieskończone bogactwa.
Niebieskoskóry czekał na jakieś zmiany w otoczeniu, jednak jego uwaga nieproporcjonalnie często zmuszała go do sprawdzenia czy świecidełko dalej jest na swoim miejscu.
Przeglądając znajdujące się pod biurkiem dokumenty, Karasu znalazł tylko listy obecności oraz kilka niewypełnionych form. Znajdowały się na nich pola proszące o kod uczestnika, podejmowane badanie i godziny jego przeprowadzenia. Ogółem rzecz biorąc, minimalne i podstawowe rzeczy. Wszystkie bardziej interesujące dane musiały być trzymane na komputerach. Ten przy biurku recepcji niestety był w bezużytecznym stanie.

Trzask zwrócił uwagę drużyny, gdy but Victora wywarzył drzwi w lewej ścianie. Był za nimi wąski korytarz z równomiernie oddalonymi drzwiami do prywatnych pomieszczeń biurowych. Na jego końcu znajdowały się też schody do górnej części kompleksu.


- Chciałam zapytać bazę danych o TITAN, ale system prosi o wypełnienie formy. Zanim dostanę odpowiedź, minęłoby kilka dni. - przeprosiła. Jej lewitujący droid zaczął przyglądać się klejnotowi na prośbę Victora. W pewnym momencie maszyna po prostu podleciała pod samą szybę. - Momentami żałuję, że ten dziamdziak nie ma żadnych ramion. - odezwała się Louise przez głośniki maszyny. - Obawiam się, że będziecie musieli odzyskać ten artefakt. Pozwolę wam go za to zachować. - obiecała.
- Skupcie się na zadaniu, te świecidełko zabierzemy w drodze powrotnej. - Zakomunikował Victor przez radio, po czym postanowił zbadać najbliższe mu pomieszczenie.
- Zabezpieczę teren - zakomunikował Eddie, wystrzelając kilka pocisków w szybę dzielącą ich i pomieszczenie z gablotą. Wolał sprawdzić, czy jest przeciwpancerna, czy też pozwala na ewentualny atak z zaskoczenia.
- Trzy drogi, aż się prosi o rozdzielenie się. Wolałbym jednak tego uniknąć Victorze. Mam złe przeczucia co do tego. - rzekł Karasu. Próbował oszacować umiejscowienie klejnotu. Po chwili dodał - Ja bym się kierował lewym przejściem. - uzupełnij swoją wypowiedź.
- Chcesz się rozdzielać jak w horrorze klasy b? - Jakimś cudem Corvus posilił się o żart, lecz po tym szybko dodał. - Sprawdzamy biura…*hyp* - Zarządził.
Corvus bez trudu wywarzył drzwi pięścią. Kamery w hełmie szybko zaprezentowały na wyświetlaczu przed jego oczyma wnętrze pomieszczenia: pozbawione oznak zagrożenia, zarośnięte plugastwem, ciasne, ze zniszczonym komputerem, zarośniętą kamerą ochrony, oraz kilkoma szafami. Było to typowe biura robocze. Jego oględziny przerwał nagły trzask. Była to szyba, która pękła w pomieszczeniu głównym. Eddie bez trudu przestrzelił się przez gablotę chowającą klejnot.
- Czy przetrwał tutaj chociaż jeden komputer? Karasu za mną. - Pokręcił głową inkwizytor, po czym miał zamiar sprawdzić następny pokój. Będzie to robił aż do skutku. Słysząc ostrzał przemówił przez radio. - Eddie do czego strzelałeś? - zapytał niebieskoskórego.
- Potencjalny kontakt - odparł krótko. Spojrzał na pomieszczenie na wyższym piętrze jeszcze raz. Ocenił otoczenie i ewentualny rozbieg. Wystrzelił kilka kolejnych pocisków, tym razem celując w ścianę. Zamierzał stworzyć sobie kilka wgłębień pozwalających na odbicie się od ściany. - Zaraz was dogonię, u mnie spokój. Sprawdzam tylko zaułki - skłamał.
Victor nie był w stanie powiązać stwierdzenia “spokój” oraz słyszanych ostrzałów. Kiwnął jedynie ręką na syntetyka by sprawdził pokój naprzód od tego do którego wchodził inkwizytor.
Karasu spróbował wyważyć drzwi do pomieszczenia wskazanego przez Victora. Myślami wciąż uciekał jednak do klejnotu, przez co nie zwracał uwagi na to, co się dzieje dookoła.
Pociski Eddiego od ścian odbijały się z rykoszetem, zostawiając zaledwie niewielkie rysy. Kompleks zbudowany był z bardzo wytrzymałych materiałów. W międzyczasie Victor z Karasu zaczęli przeszukiwać pokoje. W korytarzu było ich pięć, pierwszy był zarośnięty. Drugi nie miał komputera w ogóle, trzeci był zrujnowany przez zawalone meble. Gdy Karasu otwierał drzwi do piątego, poczuł cudzą obecność na swoich plecach, gdy nie do końca ludzki cień pokrył się z jego. Był to Eddie, który przyszedł dopomóc w przeglądaniu pomieszczeń. To ostatnie biuro miało wewnątrz komputer, ale wokół niego owijało się coś nowego: tym razem organem było ludzkie ramię. Ktoś umarł korzystając z maszyny, a jego truchło przechyliło się na nią. Ciało od jakiegoś czasu już się rozkładało, miało jednak na sobie w dalszym ciągu skórę i mięśnie. Była to też chwila, gdy Eddie poznał jedną z zalet pancerza Corvusa, która bardzo by się tutaj przydała: maska gazowa. Ze śmiercionośnym, ocucającym szokiem z pokoju odrzucił ich zapach rozkładanego ciała, którego woń mieszała się z kosmicznymi zaroślami.
Bez jakichkolwiek ceregieli Victor oderwał od stanowiska resztę nieszczęśnika i rzucił go pod ścianę, traktując go małą dawką palnika. - Spróbujcie to uruchomić. - Wskazał na komputer.
- Ugh, capi bardziej niż na wypalaniu tłuszczowców na BLUCGIF-02. Nie ma opcji żebym tu zostawał. - stwierdził niebieskoskóry, zasłaniając usta dłońmi. Wyszedł z pomieszczenia i ruszył szukać windy bądź schodów.
Karasu przepuścił Eddiego i samemu spróbował uruchomić sprzęt. Miał nadzieję, że nie będzie musiał korzystać z duszy hakera, ale kto wie, jak mogło zostać zabezpieczone to urządzenie.
Te na szczęście znajdowały się tuż obok, zaraz na lewo od pomieszczenia, które właśnie odkryli. Schody kończyły korytarz, prowadzący na drugie piętro.
Komputer, po bliższych oględzinach, był niesprawny. Wijąca się po podłodze masa dostała się do środka obudowy maszyny i uszkodziła jej komponenty. Nie licząc komputerów wywróconych czy przygniecionych, był to główny powód, dla którego nie mogli uruchomić tych maszyn. Były to typowe, niskobudżetowe systemy robocze. Gdyby udało im się znaleźć bardziej pokaźną maszynę, może być lepiej.
- Victor, wchodzę piętro wyżej, będę informował o rozwoju sytuacji - zakomunikował, stawiając pierwszy krok na schodach. Początkowo jego tempo było wyraźnie zaburzone, szedł wolniejszym tempem. Wydawało się, że niebieskoskóry toczy bitwę ze sobą, albo robi coś nie będącego w jego naturze. Po chwili jednak kontynuował normalnym krokiem, zamierzał zacząć od ogólnych oględzin drugiego piętra.
Karasu czekał na dalsze rozkazy Victora. Miał bowiem mętlik w głowie. Przywykł do tego, że w jego umyśle panuje chaos. W końcu miał na pokładzie kilkoro pasażerów. Pojawił się również kielich, który był niczym latarnia w mroku. Medyk z kolei czuł się jak ćma, która pędzi do tego światła. Miał pełną świadomość, że blask go poparzy i pewnie całość skończy się źle, ale nie mógł się powstrzymać. Syntetyk wiedział, że to musi się skończyć. Odezwał się do dowódcy - Victorze, z tym klejnotem jest coś nie tak. Muszę go mieć, rozumiesz? Nie mogę przestać o nim myśleć. Miesza mi w głowie gorzej, niż inne dusze. Pierwszy raz coś takiego czuję. To pożądanie jest niemal namacalne. - dokończył z westchnieniem Karasu. Okazało się, że rozmowa o tym przedmiocie przynosiła ulgę i równocześnie jeszcze bardziej pobudzała chęć zdobycia go.
- Jakieś świecidełko ci miesza w głowie? - Słychać było wyraźną irytację dowódcy. Ciężkimi krokami zbliżył się do syntetyka i pochylił nad nim. Był tak blisko że Karasu mógł zobaczyć swoje odbicie w czarnej kopule pancerza.
- Znowu ci odbija? Więc powiem ci tak. Będziesz nad sobą panował jeśli uważasz się za wartościowego członka drużyny. Mówiłem że artefakt zabierzemy ze sobą w drodze powrotnej. Ale w razie czego mam celować gdzieś… - Palec rękawicy oparł się na splocie słonecznym Karasu. - Tutaj, zgadza się? - Dodał Victor, po czym przemówił do niebieskoskórego
- Eddie czy ty też masz maniakalną potrzebę posiadania tego przedmiotu? Lu? - Wywołał na koniec swojej wypowiedzi admirał.
- Nie, nie, nie maniakalną. - zaśmiał się robot głosem Louise. - Ale wiem co to jest. - przyznała. - Nie spodziewałam się tutaj takich rzeczy, ale to dobry test. Chcę zobaczyć, jak sobie z nim poradzicie. - zdecydowała.
- Najłatwiej będzie zniszczyć. - Oznajmił Victor prostując się, był ciekaw jaką odpowiedź usłyszy od przełożonej.
- Byle byście nie zrobili sobie nawzajem krzywdy. - poprosiła Lu. - Właśnie to mnie interesuje. Dacie radę to rozwiązać i nie wejść sobie w drogę? Mam nadzieję, że tak.
- Czy ja wiem.. - Eddie zaczął się zastanawiać, najwyraźniej niepewny czy jego pragnienie bogactwa powinno zostać siłą odsunięte na dalszy plan. Wziął kilka głębokich wdechów. - Skoro mamy informacje na temat tego klejnotu, czy zgodnie z istniejącymi procedurami nie powinniśmy zostać oświeceni przez coś innego niż to piękne świecidełko? - odparł sfrustrowany. Jego cierpliwość do przełożonych była dość duża. Przynajmniej, gdy ci wiedzieli czego chcą. Prosisz o zadanie, niebieskoskóry je wykonuje. Bawienie się w jakieś testy po drodze… Mniej wulgarni ze znajomych najemników stwierdziliby, że szkoda strzępić na to ryja. Słowa tych z bardziej ograniczonym słownictwem skomentowaliby to w jeszcze ciekawszy sposób. Najchętniej w tym momencie wysłuchałby teraz kilku soczystych bluzgów i wrócił do wykonywania misji. Nie miał jednak tej możliwości.
- Więc może podzielisz sie informacjami innymi niż “to na was wpływa”. - burknął w końcu, zatrzymując się na schodach.
-Karasu dajecie prowadzić na sobie badania, a mi nie? - zaśmiała się Lu. - Jeśli będzie to niezbędne to wam pomogę, spokojnie. Póki co nie ma tu śladu żywej duszy, ludzkiej bądź nie. - zdecydowała.
Eddie zaśmiał się cicho. Lu zwróciła uwagę na coś bardzo ciekawego. Zapłaciłby kilkaset kredytów by zobaczyć jej minę, gdy tylko zda sobie sprawę z faktycznego znaczenia jej słów. Tak, pozwalali Kurasu na eksperymenty. Jej nie.
Woleli zaufać jakiemuś syntetykowi, zlepce części ożywionej w nieznany Eddiemu sposób, niż ich przełożonemu. Tego typu motywacja z pewnością bardzo dobrze wpływała na ich oddanie dla misji, czymkolwiek ta miałaby być. Wszedł w końcu na wyższe piętro i zaczął oglądać kolejne pomieszczenia.
- Jakie znowu eksperymenty? Ja przynajmniej informuje wszystkich o tym co robię i jakie mogą być tego skutki. A Ty pozwalasz mieszać nam w głowie. Jeszcze schizofremikowi mojego pokroju. To nielogicznie. - parsknął Karasu. W jego duszy rozbrzmiewały niepokojące nuty od innych lokatorów. Nie byli bowiem zadowoleni obecnością klejnotu w świadomości zbiorowej syntetyka.
- Idziemy na górę, Eddie nie wybiegaj za bardzo naprzód. - Zarządził, Corvus kierując się w stronę schodów.
Eddie wbiegł na górne piętro. Po jego lewej była szklana ściana pomieszczenia biurowego, pełnego jednoosobowych stacji roboczych. Idąc wzdłuż niej, zobaczył też korytarz, pozwalający wejść do tego pomieszczenia lub drugiego naprzeciw, które wyglądało z zewnątrz identycznie. Korytarz ten ciągnął się do przodu, w głąb kompleksu naukowego. Ignorując go, Eddie mógł spojrzeć naprzeciw schodów, gdzie na końcu korytarza znajdowały się metalowe drzwi z cyfrowym zamkiem na kod. Jeżeli dobrze się orientował w przestrzeni, to właśnie tam znajdował się klejnot. Gdy nad tym rozmyślał, do jego uszu doszło silne łupanie. Najpierw spod a później zza niego, gdy Victor oraz Karasu w końcu go dogonili.
- Idziemy po ten zasrany klejnot. Rozglądajcie się za pomieszczeniem ochrony, może tam się cokolwiek uchowało. - Zarządził kapitan drużyny. Chciał mieć z głowy ten element misji i zająć się odkrywaniem co się tutaj stało i co ważniejsze kto był za to odpowiedzialny.
- Klejnot jest gdzieś za tymi drzwiami - niebieskoskóry wskazał lewą ręką na wzmocnione drzwi z cyfrowym zamkiem. Złapał silniej karabin, jakby wyraźny bodziec miał pozwolić mu na otrząśnięcie się z tego wszystkiego. Po kilku chwilach rozluźnił uścisk, wziął głębszy oddech i spojrzał w stronę korytarz ciągnącego się dalej w głąb budynku.
- Victor, jebać to. Zajebiście kusi mnie ten klejnot. Ale tak jak mówił Kurasu, to wykracza za naturalne pragnienie. - stwierdził w końcu, przyznając się do słabości. - Jeśli żyją tu jakiekolwiek gównomutanty, to zapewne rzucą się na niego gdy tylko znajdą się blisko - dodał, wyraźnie się krzywiąc, gdy tylko zrozumiał tego implikacje.
- Musimy to zostawić. Portfel mnie boli na samą myśl, ale jeśli Lu nie zrzuci nam czegoś co może stłumić te sygnały, nie potrzebujemy tego przy sobie.
- Z przykrością to stwierdzam, ale ja bym to zniszczył. Nie wyobrażam sobie współdzielenia tego z Eddim co już jest dowodem na irracjonalność tego przedmiotu. Jeśli szybko tego nie załatwimy, możemy dalej borykać się z różnymi problemami. - rzekł medyk, po czym dodał - Najlepiej, jakbyśmy tego z Eddim nie widzieli. Chociaż może sami musimy to rozwalić, aby czar prysł? - zastanowił się Karasu.
- Faktycznie… jeśli to wam tak miesza we łbach to z pewnością lokalnym zrobiło to samo a może nawet gorzej. - Victor w zamyśle chciał potrzeć brodę, lecz zapomniał że na drodze stoi mu kopuła pancerza. - Nie zbliżamy się do tego dopóki nie dowiemy się co to jest. Rozdzielamy się i przeczesujemy to piętro. Sprawdzić każde stanowisko. - Zarządził Corvus, samemu kierując się do wejścia po lewej w którym znajdowało się pomieszczenie biurowe. Miał zamiar zajrzeć pod każde stanowisko i do każdej szuflady.
 
Fiath jest offline