Grabarz nie był zbyt gadatliwy, krypty były puste, śladów nie było, a do tego wszystkiego rozgadał się Niebieski elf, który twierdził, że widzi coś czego nie ma. Benedykta znała podstawy logiki, w tym grupowanie cech w zbiory oraz podstawy wnioskowania. Przynajmniej teoretycznie. Nie lubiła natomiast jak ktoś ją okłamywał i zrobiło jej się smutno. Wgapiła się w Niebieskiego, który skończył skakać. Była zdziwiona, że Czarny się nie zezłościł. Jej mówiono, że nie wolno skakać po cmentarzu.
- Więc grabarz widział nieumarłych, którzy nie zostawiają śladów, a ty mówisz, że był tu niewidziany przez nikogo czarodziej, który zostawi widzialne ślady. Logiczne - przeciągnęła to słowo - wytłumaczenie jest takie, że jakiś prawdopodobnie niewidzialny czarodziej teleportował z grobów zmarłych krewnych prosto na ścieżkę, albo stworzył ich obrazy widzialne ludzkim wzrokiem. Ostatnia opcja jest taka, że grabarz miał omamy wzrokowe, typowe dla zaawansowanego zatrucia alkoholem, a my zamiast zdobyć zaufanie lokalnej społeczności wspólnym śmiechem poszliśmy sprawdzić, czy alkoholicy widzą nieistniejące rzeczy.
- Jeśli ktoś lubi naukowe rozmowy, może napisać list do Gunthera von Katafalka, bo w jego książce nie ma lewitujących zombie nie zostawiających śladów. Trzeba będzie mu tylko dosłać jako dowód... jakieś ślady.
- Jedyna nadzieja to ten czarodziej - spojrzała na Czarną Panią i nie dokończyła, co miała na myśli, bo jeszcze raz zaczęła przetrząsać cmentarz w poszukiwaniu czegoś nietypowego.