Elsa ledwo powstrzymała swoje drżące, sine wargi przed wygięciem się w zadowoloną podkówkę.
- Wielebna Mars, miło mi widzieć, pomimo niezbyt pozytywnych nowin - kapłanka mrugnęła niespiesznie oczami i skinęła głową na powitanie. Nie miała zamiaru dotykać tak brudnego posłańca, wyglądał koszmarnie. Najchętniej to by mu zdarła te szaty i poszła wymoczyć w ciepłej wodzie z mydłem, a potem szorowała o tarkę póki nie stwierdziłaby, że czarna magia (perwoll black magic - przyp. red.) nie zadziałała.
- A to mój rycerz, szlachetny von Grossheim. Jest bardzo przenikliwy i spostrzegawczy - pochwaliła swojego towarzysza, a jej ton głosu był twardy i nadzwyczaj poważny. Chciała, aby nieznajomy potraktował ich z powagą, szacunkiem i uniżeniem. Na samą myśl znów drgnęły jej wargi w kierunku uśmiechu. Przez powstrzymywanie swoich złośliwych zapędów wyglądała, jakby dostała paraliżu mięśni twarzy.
- Ty jesteś dostawcą owego pisma? - spytała zaciekawiona, choć nie spodziewała się gołębi i innych paskudnych, niehigienicznych ptaków. Nie pozwoliła jednak, by jej ciałem wzdrygnęło na samą myśl. - Mogę służyć i przekazem, i radą, jeśli tylko zechcesz dokładniej opisać mi zjawisko.
Zrobiła chwilę pauzy, obserwując mężczyznę swoim spostrzegawczym spojrzeniem. Nie mogła znieść tych ubabranych szat.
- Gnałeś tu do nas samotnie? Wybacz za pytanie, jednak mimo twego wyraźnego zmęczenia i posługi dla zakonu, poświęcenia czasu jak i włożonego wysiłku, nie będę miała zezwolenia, aby wpuścić cię do środka posiadłości i ugościć. Musimy dogadać się tutaj, dbając o to by nikt nie słyszał lub udać się do karczmy i zająć stolik w rogu, z dala od ciekawskich uszów. - tym razem Elsa pozwoliła sobie na drobny uśmiech, jednak zamiast być ciepły i troskliwy, wyglądał dość przerażająco. Jej chude i żylaste ciało gibnęło się nieco w przód, jakby miała upaść. Zacisnęła pazury na ramieniu swojego rycerza, oczekując decyzji akolity.