Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-07-2018, 17:51   #30
Fiath
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
292015214SY
Zapomniana zerówka
Drużyna postanowiła cofnąć się na pierwsze piętro i pójść głównym korytarzem w głąb kompleksu badawczego. Przechodzili obok wielu pomieszczeń badawczych. Schowane za szklanymi ścianami pokoje były niewielkie, posiadały zaledwie kilka szafek na narzędzia i pojedyncze fotele dla pacjentów. Idąc wzdłuż nich, drużyna zwróciła też uwagę na narastające ilości materii biologicznej. Zdecydowanie zbliżali się do tego, z czego wyrastała. W końcu grupa doszła aż do końca: do ogromnej żelaznej ściany z dziurą wybitą przez coś wielkiego. To z głębi tej dziury wychodziły wszystkie pulsujące, podłużne wnętrzności. Była to też część kompleksu, w której znajdowały się cztery większe laboratoria. Stopień zniszczenia tego rejonu był największy z tego, co widzieli do tej pory.
Victor skrzywił się widząc tą dziurę. Mimo że się znieczulił dalej go to niezmiernie brzydziło. Bez namysłu odpalił palniki na rękawicach i zaczął wypalać sobie drogę. - Grupować się i pod żadnym pozorem nie rozdzielać. - Zarządził Corvus wchodząc w głąb wyrwanej dziury.
Otwór był na tyle porośnięty, że zanim Victor mógł do niego wejść, musiał zrobić dwa kroki do przodu, aby wepchnąć głębiej swoje miotacze. Ogień gorączkowo pochłaniał łatwopalną materię, która skwierczała i wyginała się. W pewnym momencie z wnętrza rozniósł się pisk. Chwilę później w głębi dziury, w cieniu poza zasięgiem światła generowanego przez płomień, pojawiły się małe, jasne oczka. Zaraz potem kolejne i kolejne. Dziesiątki, setki, a nawet nie widzieli wnętrza całego pomieszczenia. Na czole Victora pojawiła się pojedyńcza kropla potu.
- Kontakt. - Po czym ruszył w przód, nawet na chwile nie gasząc palników.
Karasu stanął nieco z boku, aby Eddie miał wolną linię do strzału. Wiedział bowiem, że jego możliwości bojowe są mocno ograniczone w stosunku do sojuszników. Przygotował laserową katanę i obserwował plecy. Obawiał się, że podczas wypalania przodu, na plecy może wleźć im coś innego.
- Gotowy do strzału - zakomunikował niebieskoskóry. Jego ciało błyskawicznie przybrało wręcz wzorową pozycję strzelecką. Owszem, jego mięśnie były wystarczająco silne, by odrzut ze zwyczajnej broni nie wpływał na szczególnie na celność.
- Kim jesteście - krzyknął głośniej. W zwiedzonych przez niego częściach galaktyki widział wystarczająco wiele dziwnych stworzeń, by nie naciskać spustu przy pierwszej możliwej okazji.
Po pewnej chwili świecące oczęta ruszyły biegiem na zgromadzonych. Z jednej strony ignorowały ścianę rozprzestrzeniającego się ognia, z drugiej wyraźnie w niej umierały. Co jakiś czas widać było dziób czy łapę, kreatury przetaczały się po swoich własnych truchłach, aby sforsować zaporę Victora. Cokolwiek przetaczało się przez wylew palników Victora, dostawało zaraz po tym w łeb od Eddiego. Ilość przeciwników była jednak przytłaczająca. W końcu z nawałnicy setek, jeżeli nie tysięcy stworzeń, kilkoro zaczęło przeskakiwać na drugą stronę dziury. Karasu błyskawicznie ściął pierwszy łeb lecący na przeładowywującego niebieskoskórego. Tymczasem coś ugryzło Victora w nogę, łamiąc sobie tym szczękę, tylko po to, aby zostać zgniecionym przez opancerzonego żołnierza. Jedna z kreatury wyleciała pod ramieniem Corvusa jak sprężyna, łapiąc w zęby robota Lu, którego przegryzła na pół, a następnie umarła porażona prądem.

W całej tej nawałnicy ciężko było przyjrzeć się atakującym. Myśli zgromadzonych były skupione na powstrzymywaniu jej, jak i pilnowaniu pleców, na które szczęśliwie nic nie wtargnęło. Kreatury w końcu jednak zaczęły spowalniać, rezygnować, albo wymierać. W każdym razie grupa mogła zebrać myśli. To, co ich atakowało, miało dwie nogi, podłużny dziób i owalny tors. Były to ścierwojady. Przedziwne istoty mieszkały kiedyś na planecie, która została przypadkowo wysadzona w trakcie bitwy gwiezdnej. W naturalnych warunkach są mikroskopijnymi stworzeniami. Gdy jednak asteroida będąca odłamkiem ich rodowitej planety uderzy w inną, biologicznie obfitą, te zaczynają na niej żerować. Wyjadają rośliny, a potem zwierzęta. W kilka miesięcy mogą urosnąć do rozmiaru psa, wtedy też ich rozwój się zatrzymuje. Mogły być fascynujące, ale przede wszystkim, były słabe. Stopień zagrożenia w tym momencie wynosił blisko zeru, przynajmniej jeżeli chodzi o same ścierwojady. Nie miały one możliwości nawet zadrapać Victora, a tak długo, jak Eddie i Karasu nie dadzą się przygnieść i zagryźć, nic im nie będzie.


Większym problemem był płomień. Rozprzestrzeniał się bezlitośnie i nie chciał wygasnąć. Rakotwórcze pędy musiały wydostawać się ze zwłok jakiegoś ogromnego kosmity lub kilku sztuk. Grupa wiedziała już, że w laboratorium eksperymentowano na behemotach. To na nich musiały żerować ścierwojady. Jeżeli jednak gigantyczne, kilkutonowe ciała rozkładały się w olbrzymim pomieszczeniu po drugiej stronie ściany, to ilość łatwopalnej materii mogła przerastać możliwości strażackie drużyny. Ciężko było też przewidzieć, co się stanie z ogniem. Ściany były stworzone z jakiegoś metalu, nie stopią się szybko, ale jeżeli nagrzeją się za mocno, to meble i materia organiczna w sąsiednich pokojach mogą zapłonąć. O ile bez ognia nie wybroniliby się tak dobrze, jak im się to teraz udało, o tyle dzięki niemu nabawili się nowych problemów.
Corvus wyłączył palniki dysząc ciężko. Dopiero teraz do niego dotarło jakich zniszczeń dokonał. W pożarze ciężko szukać jakichkolwiek ważnych zapisków. O ile jego kombinezon to zniesie, to nie rzeczy dookoła niego. - Wracamy po kryształ i opuszczamy to miejsce. - Zarządził Victor rozdeptując u swoich stóp dogorywającą bestie z widoczną nienawiścią, gdyż włożył w tę czynność więcej niż wystarczająco wysiłku. Na tą chwilę zaniechał używania palników i skupi się bardziej na wspomaganej sile pancerza.
Karasu był pod wrażeniem skuteczności dowódcy, równocześnie odczuwając zadowolenie na wspomnienie o krysztale. Bez zwłoki wykonał polecenie Victora, uważając przy tym, by nic na niego nie wyskoczyło. Po chwili przypomniał sobie o swych obowiązkach, więc rzekł do zgromadzonych - Czy ktoś z Was jest ranny? Nie bagatelizujcie zadrapań, czy ugryzień, bo kij wie co żarły te gówniaki. Mogą mieć syf, czy inne gendergówno i głupio byłoby dorobić się jakiejś odmiany wścieklizny przez nieuwagę. - powiedział medyk.
- Nie przesadzaj Wiktorze, możemy przecież zrobić drugie wejście z zewnątrz budynku i wysadzić część z bezpiecznej odległości, potem zobaczyć co tu było i po co - zaproponował Eddie, przeładowując swego migoczącego raz za razem Pulsara Mk-1.
- I mam uwierzyć że jesteś przygotowany na taką okazję? Proszę cię. - Przekomarzanie się z niebieskoskórym troche ostudziło zapał byłego szlachcica. Kolejna z bestii wyskoczyła w stronę Corvusa, ten jednak leniwie ją złapał w powietrzu i zgniótł na miazgę jej łepek, aż zawartość czaszki stworka przepłynęła mu przez palce.- Masz te ładunki czy nie? - Zapytał Eddiego.
- Mam coś, co działa lepiej niż działo nie jednego myśliwca - odparł przekornie niebieskoskóry. Jakby dla potwierdzenia swoich słów puścił jedną z dłoni trzymających Pulsara i poklepał karabin przymocowany do jego pleców. - Widzieliście przecież jak to wyglądało wtedy na wieży - dodał, robiąc krok do tyłu.
- Kurasu, póki co jestem nietknięty. - dodał, raz jeszcze przyjmując wyuczoną pozycję.
- Co zatem robimy? Stanie w miejscu nie działa na naszą korzyść.- rzekł medyk zniecierpliwiony.
- To całe miejsce zaraz spłonie. Zabieramy artefakt i opuszczamy planete. Prawdę skonfrontuje z Johanną osobiście. - Zarządził Victor truchtając ciężko w wymienionym kierunku. Wiele rzeczy ją nauczył, ale kłamanie nie było jedną z nich. Miał tylko nadzieję że będzie w stanie się z nią skontaktować.
Karasu nie był przekonany, co do tego pomysłu, dlatego wtrącił - Czyli zwyczajnie zabierzemy coś, co mąci nam w głowach? Kto wie, czy to w ogóle jest artefakt? Lu nic takiego nie powiedziała. Nie zabierałbym potencjalnie niebezpiecznego narzędzia ze sobą, wolałbym sprawę załatwić na miejscu. - rzekł medyk.
- To nie tak że znamy komplet informacji odnosnie któregokolwiek z przydzielonych zadań. Równie dobrze możemy wziąć ten klejnot i się stąd wynosić - odparł niebieskoskóry. Widać, że nie był zbyt przekonany co do swoich słów, jednak coś go powstrzymywało od przyjęcia innej postawy. Szacunek, który niegdyś nabrał do Corvusa, podpowiadał mu głośno i wyraźnie. To była sprawa ich rodziny.
-[i] Tylko żeby emocje nie stłumiły zdrowego rozsądku. Nie chciałbym, aby ten klejnot mieszał mi w głowie lub wywołał jakieś negatywne skutki. Poza tym wysadzanie planety tak od razu? Abyśmy potem tego nie żałowali…[/ii]- rzekł medyk z wątpliwościami. Nie podobała mu się cała sytuacja, ale z drugiej strony był przeciwnikiem podejmowania pochopnych decyzji.
- Mam wam powysyłać oficjalne zaproszenia? Ruchy! - Zarządził Corvus, kierując się w stronę kryształu, nawet nie czekając na ich odpowiedź. Chciał stąd już jak najszybciej odejść, ponieważ powoli odczuwał, że trzeźwieje.
Aby oszczędzić sobie drogi, po wejściu schodami na górę Victor zniszczył metalowe drzwi dwoma uderzeniami żelaznej pięści. Pomieszczenie było niewielkie. Poza dawno już rozłożonym truchłem znajdowała się tutaj tylko gablota, wewnątrz której leżał klejnot. Dla Victora był to zwykły brudny kamień, barwą przypominający pospolite gówno. Dla Eddiego i Karasu, pod niezabezpieczoną szklaną pokrywką leżał lśniący tęczowymi kolorami diament. Gdy dwójka znalazła się tak blisko kamienia, po tak długich debatach na temat jego pozostawienia, ich pożądanie względem przedmiotu niesamowicie wzrosło. Jedno było pewne: nie pozwolą sobie stąd wyjść bez niego. Przynajmniej nie, jeżeli mają jakiś wybór.
Victor spojrzał na klejnot i na swoich ludzi. Wziął głęboki oddech i przemówił.
- Weźcie sobie do serca co teraz powiem. Jeśli zacznie wam odpierdalać przez jakiś kawałek świecącej skały… Pogrzebie was. Dacie z siebie sto procent albo tutaj zdechniecie. Nie pozwolę sobie w oddziale na słabe umysły. Czy rozumiecie co powiedziałem? - Z tymi słowami roztrzaskał gablotę i wziął kamień w garść.
- Jasne, tylko nie oddalaj się z nim za daleko. Dla naszego dobra. - rzekł Karasu.
- Jeśli faktycznie dalibysmy z siebie sto procent, to nikt z nas by stąd żywy nie wyszedł - odparł Eddie. Widać było, że pragnienie w niebieskoskórym rosło coraz bardziej. Gdyby narratorem tej powieści był jeden z adeptów Disneya, zapewne w oczach rekolektora pojawiłyby się teraz migające symbole dolara.
- Niezależnie od tego ile chcesz zrobić na nim badań, chce dostęp do wszystkich danych oraz sam kamień najdłużej za kilka godzin
Corvus nie miał ochoty na dalsze dyskusje, po prostu z klejnotem w ręce zaczął się kierować w stronę statku na którym przebywała Lu. Chciał jak najprędzej opuścić to miejsce.
Drużyna czym prędzej ruszyła w stronę hangaru. Płonące laboratorium zostawili za sobą. Jeżeli ognia nic nie powstrzyma, pochłonie on cały księżyc. Obejmujące go plugastwo już nie dyszało. Parszywe, zmutowane, hibernujące resztki kosmity, z którego wydobywały się wszelkie tuby i wyrostki, musiały dawno spłonąć i umrzeć w męczarniach. Nic już nie pulsowało, nic się nie wiło. Było tylko obrzydliwe i martwe.

Na okręt trójka doszła bez żadnych problemów. Nic na nich nie wyskoczyło, nie zobaczyli nawet więcej ścierwojadów, choć najpewniej i te miały gdzieś swoje gniazda. Gdy drzwi do okrętu otworzyły się, w korytarzu czekała już Lu z założonymi rękoma. Kobieta zwyczajowo uśmiechała się, czekając na zbiórkę drużyny, tak jak i to robiła, gdy ci wracali statkami do hangaru. Przodem przeszedł trzymający klejnot Victor, potem Karasu i wreszcie Eddie. Gdy drzwi za Niebieskoskórym zamykały się, coś je zatrzymało w połowie. Wykrywacz ruchu, ktoś wstawił nogę w próg. Właz otworzył się ponownie. Za drużyną stała Louise.


Ta wersja kobiety wyglądała tak samo, jak poprzednia, nie licząc ubioru. Louise za drzwiami miała na sobie zapiętą niebieską koszulkę zamiast garnituru, plamy smaru na policzku oraz klucz francuski w prawej dłoni. Dwie kobiety spojrzały na siebie, patrząc nad ramieniem opancerzonego Victora, jednak nic nie powiedziały.
- Co to ma znaczyć? - Zapytał Victor przełożoną, widząc jak sobowtór nie wywarł na niej większego wrażenia. Zaczęły go powoli już męczyć gierki pani admirał.
-Nie wiem, ja jestem tylko jedna... - powiedziała Lu.
-Ktoś tu wlazł, jak odłączałam pompę... - odparła w tym samym czasie Louise, zaciskając dłoń na kluczu francuskim.
- Pani Admirał powinna być całkiem silna, więc raczej poradzi sobie z byle podróbką jej osoby - westchnął wyraźnie rozbawiony niebieskóry. Zastanawiało go jedynie, czy był to jeden z efektów tajemniczego kamienia, czy coś zupełnie innego.
- Tylko kiślu nie mamy. - dodał Karasu. Wizja admirał walczącej z samą sobą wydawała mu się nader ciekawa.
- Opowiedziałem dzisiaj sen. Słucham Panie. - kapitan drużyny ustawił się tak by mieć obie kobiety w zasięgu wzroku. Zła odpowiedź będzie się równała szybką pięścią wymierzoną w głowę.
- Śnił ci się marzec. - odpowiedziała Louise.
- A March dream. - odparła Lu jednocześnie. Louise skrzywiła się.
- Byłam na zewnątrz, żeby ręcznie odłączyć pompę paliwową. - wyjaśniła stojąca za drzwiami Louise. - Wtedy to musiało tu wleźć.
- Mam od tego roboty… - podważała Lu.
- Elektroniczne maszyny pracujące w szybie paliwowym, genialne. - parsknęła w samoobronie Louise.
- Drogie Panie, jakie Iskry posiada nasza trójka? - zapytał Karasu.
- Emisja skoncentrowanej energii cieplnej. - Lu wskazała na Corvusa.
- Skoki podprzestrzenne. - Louise wskazała na Eddiego.
- Inwazja świadomości. - Lu spojrzała Karasu w oczy.
Louise zamilkła na krótką chwilę, po czym powiedziała. - To nie iskra. To część artefaktu.
- Inwazja świadomości? Część artefaktu? Rozwińcie proszę - zaśmiał się medyk, oczekując dalszej odpowiedzi.
- Cesarstwo wie czym jest studnia dusz, choć niekoniecznie jak działa. - przyznała Lu.
- Można świadomość zastąpić konceptem “duszy”. - dodała Louise.
- Z mojej strony to tyle, rzeczywiście mało wiecie. Victorze? - Karasu liczył na bardziej rozbudowane wypowiedzi, chociaż różnice w konstruowaniu zdań były dla niego zastanawiające. Obie Panie składały myśli zupełnie w inny sposób.
- Kiedy dostaniemy pierwszą wyraźną wypłatę? - zapytał Eddie. Nawet jeśli któraś z kobiet faktycznie była tą “prawdziwą”, niebieskoskóry i tak nie cenił jej osoby szczególnie. Równie dobrze mógł zabić tą, która da im więcej. Albo ją, albo wersję Lu(ise) która zaoferuje cokolwiek.
- Poważnie mam ujawniać niespodzianki? - zapytała Lu.
- Będziemy odnawiać zasoby w bazie Skidów. Dostaniecie fundusz na ten cel. - odpowiedziała Louise.
- Jak dokładnie kontrolujecie wszelakie wychodzące połączenia oraz wszystko, co robimy wewnątrz tej misji? - niebieskoskóry zadał kolejne pytanie. Widać było, że przemytnikowi nieszczególnie zależy na odkryciu “pierwotnej” pani admirał. Wręcz przeciwnie, wykorzystywał tę okazję, by zyskać chociaż trochę informacji o ich położeniu. Jeśli to również jest test Lu(ise), to w którymś momencie zwyczajnie mu przerwie.
Dla Victora punktem zaczepienia była mimika Lu, gdy Louise przemówiła dziwnym językiem. Ustawił się przed Lu i przemówił.
- Purge my enemy. - Wskazał palcem na Lu i dodał. - Co powiedziałem? - Specjalnie pytał je pojedyńczo.
- Enemy to wróg. Nie znam całego języka. - odparła Lu.
- Słuchawki. - wzruszyła ramionami Louise. - Żadnych wszczepów nie dostaliście.
Victor podszedł do pobrudzonejj smarem kobiety.
- War, Carnage, Conflict, Death. - Pochylił się delikatnie, tak że mogła w kopule zobaczyć swoje odbicie.
- Wojna, na koniec śmierć. Zrozumienie tego języka zależy od czarownika z którym masz kontrakt. Twój to March, mój nie. - wyjaśniła Lu.
- Mogłybyście jeszcze raz, ale konkretnie i szczegółowo odpowiedzieć na pytanie Eddiego? To dotyczące kontrolowania. Przy okazji, powiedzcie proszę, o co chodzi z tym kryształem. Tylko bez wymijania i nie oszczędzajcie słów. Do tego nie mówicie jedna przez drugą, niech najpierw odpowie ubrudzona Lu - moja droga, odłóż również ten klucz na ziemię. - rzekł Karasu, którego sytuacja wyraźnie bawiła.
- Mam po niej powtórzyć? Mówię ci przez słuchawkę, co masz zrobić, a ty to robisz. Dla cesarstwa. - Odparła Lu. - Chyba, że nie rozumiem pytania. Z kryształem jeszcze się nie uporaliście?
Louise uśmiechnęła się w pewien czuły sposób. - Jak dotkniesz kryształu, to przestanie działać.
- Psujesz mi zabawę. - zawiodła się Lu.
- Próbujesz mnie zabić. - sprzeciwiła się Louise.
- Nie. To ty popełniasz samobójstwo.
- Dlaczego kryształ od początku nie działał na Victora? - spytał krótko niebieskoskóry.
- Spoglądał przez monitor. Pancerz nagrywa obraz i wyświetla mu go przed twarzą. Ta sama zasada co statki kosmiczne. - Wyjaśniła Louise.
- Mogę wyjąć aparat? Zanim zobaczycie kamień. - spytała Lu.
- Co zaparzyłaś w trakcie tej misji? Pytanie do obu. - Wtrącił Victor.
- Kawę. O co wam z tym chodzi? - spytała Lu.
- Zgadza się, kawę. - przytaknęła Louise.
- Na poprzedniej planecie użyłaś czarów, aby mnie wzmocnić. Prosiłbym o powtórzenie tej sztuczki. - rzekł Karasu.
- I znowu będziecie narzekać, że mam kaca? - spytała Lu.
- Chcesz ryzykować danie komuś księgi w ręce? - zdziwiła się Louise.
- Jak już mówiłem. Nie jesteśmy w sytuacji, w której to my mamy się wykazywać. - zauważył niebieskoskóry. Odłożył Pulsara na jeden z uchwytów na pobliskiej ścianie. - To nie my mamy problem z jakimś mimikiem czy innym ustrojstwem - dodał krótko. - Niezależnie od tego, czy obie jesteście jednym elementem faktycznej Lu, od początku na statku znajdowałyście się w takim stanie i teraz robicie sobie z nas jaja, czy może któraś jest efektem zmutowanego raka stykającego się z ciałem oryginału - niebieskoskóry zaczął ściągać z pleców karabin snajperski, wyraźnie nie przywiązując wielkiej wagi do tej niezwykłej sytuacji. Jego rutyna tylko na kilka chwil była zakłócona.
- To po waszej stronie leży udowodnienie, że któraś z was jest tą prawdziwą - podsumował.
Lu uśmiechnęła się. - Tak, to moja bliźniaczka. Ta planeta była na tyle niegroźna, że chciałam was trochę rozruszać przed odlotem.
Louise zamrugała kilka razy w ciszy. - Co? Łżesz. - Przecząco kiwnęła głową.
- Oh? Nie pójdziesz na kompromis? - Spytała Lu, po czym spojrzała na Eddiego. - To wy się musicie popisać. Ona ma wyraźnie te same wspomnienia co ja, więc nie mam jak się popisać. - stwierdziła.
- Skoro następnie lecimy na Skida, sam muszę załatwić trochę spraw. Spotkamy się dopiero tam - odparł, biorąc oba karabiny w dłoń i kierując się w stronę swojej kajuty. Po drodze klepnął tylko w kryształ będący jakże ciekawą pułapką. Ten natychmiast stracił swój blask. Stał się zwykłym, nie interesującym kamieniem, który w normalnych warunkach Eddie pewnie by przeoczył.
- Nie wiem jak wy, ale ja odstrzeliłbym tę, która powiedziała mi co mam zrobić bez dodatkowych bluzgów/ - odparł wyraźnie rozbawiony. Po tych słowach wyszedł z pomieszczenia. W samotności dodał tylko - Albo obie, po co ryzykować - zaśmiał się.. Zamierzał wziąć dłuższy prysznic, zjeść coś i zacząć zajmować się Anne Code.
Karasu poszedł w ślady Eddiego, imitując jego zachowanie w stosunku do klejnotu. Następnie popatrzył na Victora z uśmiechem i rzekł - Victorze, nie wierzę, by Lu grzebała przy statku osobiście, zamiast wykorzystać roboty - a przynajmniej ta Lu, która nami dowodzi. Niemniej rób co chcesz, osobiście wziąłbym je do laboratorium i przebadał, ale pewnie nie pozwolisz mi się pobawić. - zakończył medyk i również zaczął zbierać się do swojej kajuty.
- Załatwimy to tutaj, nie będziemy ryzykować by jakieś świństwo dostało się na statek. - Zarządził Corvus. - Chce zobaczyć nagrania z wnętrza statku. Od wylądowania do naszego przybycia. -
- Zgaduję, że mamy czekać w celach? - spytała Lu.
- Tak. - Odparł krótko kapitan drużyny. -[i] Zostaniemy nad księżycem póki się sprawa nie wyjaśni.
Drużyna postanowiła przechować kobiety w dwóch oddzielnych celach. Victor przejrzy, co Lu robiła na nagraniach, a Karasu porówna ich dane medyczne. Zarówno między nimi, jak i w porównaniu z oficjalną kartoteką Louise Cypher w danych Cesarstwa. Zadanie zabrania okrętu ponad atmosferę płonącego księżyca, przypadło na Eddiego. Nie było to dla chłopaka trudne. Pompa paliwowa faktycznie była odłączona. W dodatku widział wcześniej, jak Lu manewrowała pomiędzy okolicznymi asteroidami, więc dobrze wiedział, za co się zabiera. W dziesięć minut statek był na bezpiecznej wysokości pośród wyłącznie kosmicznej próżni. Tam niebieskoskóry go zostawił, zajmując się sobą.

Przemytnik nawiązał kontakt z Zacharamy. Postanowił zapytać go o stan Anny. Na szczęście udało mu się zastać starca, który natychmiast go przeprosił:
- Wybacz, powinienem być bardziej konkretny podczas naszej pierwszej rozmowy. Pewnie narobiłem ci strachu. - zauważył. - Anne miała iskrę. Jest w stanie wejść w maszyny, przenieść swoją świadomość do świata cyfrowego. Dzięki temu dalej żyje. Jej ciało niestety jest martwe. Jej serce przestało funkcjonować, a każde, którym chcieliśmy je zastąpić, nawet mechaniczne, natychmiast umierało. Ostatecznie wstawiliśmy jej ciało do lodówki. - wyjaśnił. - Mamy nadzieję na skonstruowanie jej mechanicznego zastępstwa, ale taka technologia jeszcze nie istnieje. Pospolite roboty są zbyt uproszczone, aby była w stanie poprawnie w nich funkcjonować.
 
Fiath jest offline