Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-07-2018, 00:28   #11
Fyrskar
 
Fyrskar's Avatar
 
Reputacja: 1 Fyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputację
Marka podrapał się po kilkudniowym zaroście. Rozstanie się ze śmigaczem nie było dobrym omenem na przyszłość, a te kilka dni bez wątpienia dadzą mu się we znaki. Pojazd od Narglatch AirTech był silnie przerobiony - włączając w to dodatkowe miejsca dla pasażerów, żeby zmieścić Dowutina. Nie narzekał na Gerdarra - ktoś tak znany z obijania innym istotom twarzy był wymarzonym kompanem na Nar Shadda. Pozostawało mieć nadzieję, że jakoś da sobie radę bez własnego środka transportu.

Dał spokój szczecinie na twarzy i ruszył powoli w kierunku siedziby swojego pracodawcy. Warsztat Zak Zaaca leżał stosunkowo niedaleko od terenów Grakkusa, ale nie było go stąd widać - wysokie wieżowce przesłaniały niebo, a przypominająca metalową pajęczynę plątanina pomostów i przejść dodatkowo dezorientowały. Ale Durn zdążył poznać teren.

Marka był dosyć przeciętną istotą w tym miszmaszu wszystkich kultur i gatunków - dwudziestokilkuletnim człowiekiem z kilkudniowym zarostem i niespecjalnie zadbaną czupryną. Nie różnił się na pierwszy rzut oka od innych szmuglerów i trampów przestrzeni. Jeśli zaś ktoś chciał rzucić okiem drugi raz, starał się być tak uroczy i przekonujący, jak to tylko możliwe. Minął grupę nieprzyjemnie wyglądających Velmoców, starając się wtopić w otaczający go złom.

Teraz pozostało zlokalizować Mandalorianina i przedstawić mu zasłyszane plotki.



Poszukiwania Marki okazały się ostatecznie owocne, choć ku swojej zgryzocie, zwiedził po drodze całą okolicę pałacu Grakkusa. Durabeton i transpastal tworzące otaczające go budynki zaczęły się powoli zlewać w jeden labirynt, barwiony rdzą i zaciekami z wydzieliny granitowych robaków. Nar Shaddaa była nieco jak Coruscant - czy precyzyjniej rzecz ujmując, niższe poziomy Potrójnego Zera. Tutaj nawet pozornie najbogatsze dzielnice były zepsute w ten lub inny sposób - a jedyny porządek, na jaki można było liczyć, to ten który zapewniali ochroniarze gangsterów w pobliżu posiadłości swych panów.

Kręcili się też wszędzie, gdzie sięgały wpływy pracodawcy Durna i to od jednego z nich dowiedział się, gdzie powinien się kierować w celu znalezienia Sudotha. Ukiański osiłek, Nanzet, skierował szmuglera do stołówki. Marka raczej w tym miejscu nie bywał - wolał którąś ze znanych, stosunkowo spokojnych knajp. A włóczenie się z Gerdarrem gwarantowało bezpieczeństwo - a często i darmowe napoje. W końcu Dowutin był na swój sposób sławny.

Wnętrze było ponure - szary permabeton, surowe ściany, kilka porwanych i zużytych mat przeciwpoślizgowych, które raczej nie spełniały swojego przeznaczenia. Dużo ław i jeszcze więcej sługusów Hutta. Nie przepadał za nimi, nawet jeśli nie dawał tego po sobie poznać. Dla większości z nich służba Grakkusowi była niemal wyróżnieniem.

Dosiadł się znienacka do Mando.
- Smacznego - zagaił. - Pomyślałem przez chwilę, że chcesz się lepiej poznać z naszymi przyjaciółmi - dodał ciszej i tym tonem kontynuował. - Kamień mi z serca spadł, że się pomyliłem. Masz może czas na wyjście do kantyny? - dodał tajemniczym głosem.
Mandalorianin rzucił krótkie spojrzenie na pilota. Nie było w nim nieprzyjemności, raczej ciekawość, choć i tak mógł budzić niepokój. Widać było, że intensywnie się nad tą propozycją zastanawiał. Marka musiał zdecydowanie zdawać sobie sprawę, że Ordo niespecjalnie przepadał za kantynami na Księżycu Przemytników. Nie chodziło o to, że nie lubił zabawy. Te miejsca zawsze przyciągały szumowiny, a w takim miejscu jak to mogło to być spore wyróżnienie. W takiej pracy jak jego, jeżeli nie było się ostrożnym można było skończyć z nożem w plecach. Jeśli akurat jakiś bywalec danej knajpy miał do ciebie pretensje. Biorąc wszystko pod uwagę Sudodth, był niemal pewien, że nie chodzi tylko o zwykła pogawdkę. Cóż niszczyło mu to pewne plany na dzisiejszy dzień, ale z drugiej strony w każdej bitwie należało być gotowym do zmiany swoich planów. Kiwnął więc głową, zjadł ostatni kęs posiłku i odsunął od siebie pusty talerz. Parę bitew, w których brał udział nauczyło go, że należało wykorzystywać okazję do napełnienia żołądka.
-W porządku - powiedział -Ćwiczenia mogą poczekać. Masz pewnie już jakiś pomysł, więc prowadź - po ostatnich słowach podniósł się ze swojego miejsca, poprawiając swój sprzęt i stając w taki sposób, aby móc obserwować resztę pałacowej stołówki.

Sudodth zaskoczył Markę szybką zgodą - szmugler spodziewał się, że na wyciągnięcie go będziesz musiał spożytkować więcej energii. Szczególnie zaś nie spodziewał się tego, że jego znajomy będzie gotów od razu, ale to chyba było po prostu cechą charakterystyczną dla żołnierzy.
Zamyślił się przez chwilę nad wyborem odpowiednio dyskretnego miejsca.
- W okolicy, w bocznej uliczce jest taka kantyna. Zapomniałem nazwy w tej chwili, ale poza mieszkańcami ulicy nie ma tam zbyt wielu bywalców. Chodźmy.
Ruszył do wyjścia ze stołówki.

Zmianę na straży przejął akurat Duros, Sid Maanden, który nie miał żadnych obiekcji, co do wyprawy Marka i Sudodtha. “Stryczek” był całkiem niedaleko. Towarzysze musieli obejść Pałac wzdłuż murów, co wspomniało Sudodthowi jak jeszcze niedawno musiał marnować czas na patrolu wokół nich. Przekroczyli zatłoczoną główną drogę pełną jaskrawych neonów i klubów, z których wydobywała się dudniąca muzyka. Krok w krok obydwaj przeszli do jednej z bocznych uliczek i wkroczyli do kantyny. W środku przy drzwiach siedział ochroniarz, podstarzały Twi’lek. Za ladą stał Mon Calamari i wycierał szklanice. Marka jako pierwszy usiadł przy jednym ze stolików przy ścianie. Jedynymi innymi klientami było dwóch poczciwych mieszkańców przy barze.
Suddoth uważnie obserwował otoczenie. Uważał, że zawsze lepiej być ostrożnym. To miasto potrafiło zaskoczyć. Mandalorianin podniósł jednak rękę pokazując barmanowi dwa palce -Whiskey, podwójna … dwa razy - Kiedy wpadłeś między wrony, trzeba krakać tak jak one. A poza tym mógł spróbować miejscowych …. napojów, bo wątpił, aby w tak cudownym miejscu, mieli coś z górnej półki. Czekając, aż barman przyniesie zamówienie spojrzał na Marka
-Dobre miejsce. Spokojne -

- Tą koreliańską co ostatnio - dodał ciszej Durn i uśmiechnął się do barmana. Będzie to go kosztować nieco drożej, ale wiedział, że bez wyraźnego życzenia najpewniej dostaliby coś mniej miłego kubkom smakowym. Ale takie były niestety realia Nar Shaddaa.

- Ufam ci. Życzę ci dobrze. Teraz zaś zdarzyło mi usłyszeć o czymś, co powinieneś wiedzieć - powiedział szmugler, gdy już osiedli. - Chodzi mi o Damena, twojego mentora. Pamiętasz kto poinformował cię o tych piratach?

Mandalorianin popatrzył uważnie na pilota, po czym skinął lekko głową. -Dziękuje. To była informacja od jednego, z jego starych kontaktów. Zgadzał się kod jakiego używaliśmy. Podał mi co prawda podstawowe informacje, ale skierował do Grakkhusa. -

- Jak wyglądało twoje spotkanie z Grakkusem? - pytał go dalej Marka.
Widać było, że młody mężczyzna myślał chwilę, jakby przywołując we wspomnieniach tamten konkretny dzień.

-Nie wiem co dokładnie masz na myśli - powiedział spokojnie. Gdyby domyślał się do czego dąży jego przyjaciel mógłby lepiej zareagować. -Było trochę strażników. Nic specjalnego. Grakkhus miał informację o tym, kto zabił mojego mistrza. Był gotowy się nimi podzielić i nie chciał za to żadnych pieniędzy. Trochę mnie to zdziwiło, to że tak łatwo przekazał informacje. Uznałem wtedy, że chciał dorwać ich tak samo jak ja. Wiesz, aby pokazać, że bezkarnie nie zabija się jego ludzi. Znałem piratów, o których mówił. Resztę już znasz. W ten sposób stałem się też jego “nowym Mandalorianinem” … Jakby każdy Hutt potrzebował przynajmniej jednego -

Marka wyraźnie się zadumał. Nie wszystko składało się w idealną całość. A przynajmniej Grakkus podający tożsamość piratów osobiście zdawał się nie pasować. Teraz zaczął mieć wątpliwości, ale skoro zawlókł Mando tutaj i zaczął już rozmowę, to wypadało się podzielić wszystkim.

- Słyszałem od jednego z licznych pachołków Hutta... oczywiście nie powiedział mi tego wprost... w każdym razie, dowiedziałem się, że twój mentor był uwikłany w jakieś intrygi u szczytów władzy w domenie Grakkusa. - Podrapał się po spoconej szyi. - Słyszałem też, że narobił sobie tam na górze sporo wrogów. Domyślasz się może, do czego zmierzam?

Kiwnął głową na potwierdzenie -Tak- złapał szklankę lewą ręką i upił spory łyk -To tłumaczy zachowanie niektórych. I groźby Olyo - o tym ostatnim wspomniał takim tonem, jakby nie miały one znaczenia. W rozumieniu młodego Ordo tak faktycznie było. Jeżeli byłeś w stanie wypełnić swoje groźby, po co było je wypowiadać? Inni by o tym tak wiedzieli. W pozostałych przypadkach grożenie komuś było grą psychologiczną, aby podkopać jego pozycję. By czuł się niepewnie. Na niego to nie działało. Właściwie było to pomocne, bo określało kto może być jego wrogiem. Olyo już nie mógł go zaskoczyć, a to była długa przewaga. Jeżeli dojdzie do takiej sytuacji, będzie wiedział co robić. -Będę musiał to sprawdzić. Wolę wiedzieć na czym stoję. Dziękuje. Rozumiem, że nie muszę tego tobie mówić, ale uważaj … Praca dla Grakkusa może być dużo bardziej niebezpieczna … niż myślałem -

- Dobrze wiesz, że potrzebuję pleców. Nawet jeśli ktoś może wbić mi w nie wibronóż. - Uśmiechnął się i upił łyk koreliańskiej. - A wracając do tematu. To ty powinieneś bardziej uważać. Ci na górze nie lubili Tilla... i nie mają powodu, by żywić cieplejsze uczucia do ciebie. Ale zresztą, wiesz o tym. - Machnął ręką. - Zacząłbym się zbierać, to powinna być spokojna pora. Może nie wpadniemy w tarapaty w drodze powrotnej.

Sudodth kiwnął głową -Tak to wygląda. Nie będę się tym jednak przejmował. Przyjechałem tu w innym celu. I nie bój się o swoje plecy. Nawet gdyby komuś udało się wbić w nie wibronóż, to ich zabiję. Nie pójdziesz na drugą stronę sam - chyba pierwszy raz od początku tej rozmowy młody Ordo uśmiechnął się szeroko. Jakby właśnie opowiedział dobry kawał. Ciężko było stwierdzić, czy mówił poważnie, czy było to jakieś wojskowe poczucie humoru. Łowca po tych słowach ponownie zlustrował jednak pomieszczenie -Poczekamy jeszcze 15 minut i pójdziemy. Zbyt szybki powrót mógłby wzbudzić podejrzenia. Napij się spokojnie, niech strażnik przy drzwiach poczuje, że faktycznie byliśmy w kantynie -
 
Fyrskar jest offline