| Niewielki plac pośród hałd pogiętego metalu cuchnął gorzej niż gammoreanin w upalny dzień. Strugi niezidentyfikowanych cieczy przecinały brunatno-szare klepisko tego zapewne niegdyś przyzwoitego zakątka planety. Pojękiwanie blach mogło być spowodowane lekką bryzą, mogącą prawdopodobnie powalić Wampę, albo działalnością wszelakiej maści miejskich szkodników. Na środku tego “urokliwego” miejsca, nieregularnym pierścieniem, ustawiła się grupka istot różnorakich ras. Łypali na siebie podejrzliwie w oczekiwaniu na dalszy przebieg wydarzeń. -Dobra. Cudownie - powiedział Ordo, siadając na masce jakiegoś najczystszego wraku speedera. Obserwował całą tę ferajnę zaciekawiony. Skupił się jednak na tajemniczym Polis Massaninie. -No, staruszku, chyba czas na twoją opowieść. Kim jesteś, co tu robisz, dlaczego Grakhhus ciebie szuka i co wiesz o moim… mentorze - Mandalorianin nie należał do najsubtelniejszych osób i nie lubił owijać w bawełnę, skoro znaleźli się już w tak… cudownym miejscu, lepiej było mieć to wszystko już za sobą.
- Nie, nie - Polis Massanin pokręcił wolno głową - to ty mi poopowiadasz, jak wygląda sytuacja w Pałacu, czy Skrekh jest dalej dowódcą oddziałów szturmowych, ile straży patroluje teraz wewnątrz pałacu, czy masz plany ukrytych przejść, ile Magnaguardów posiada Grakkus, czy pełnią tylko rolę jego gwardii, czy jeszcze gdzieś się panoszą. Te i podobne informacje nam się przydadzą. Potem ja ci powiem, co wiem o twoim mistrzu i naprowadzę cię do osoby, która wie jeszcze więcej. - -No to mamy problem - po Mandalorianinie nie widać było, aby się denerwował, mówił spokojnie, jakby tłumaczył komuś drogę -Ty wydajesz się wiedzieć coś o mnie. Ja nie wiem nic o tobie. Nie mam powodu tobie ufać. Nie mam nawet powodu, aby zakładać, że gdy opowiem ci te rzeczy, to ty wypełnisz swoją część umowy. Nie urodziłem się wczoraj - zależało mu na tych informacjach, jakie posiadał ten człowieczek, ale skoro tamten chciał, aby dopuścił się zdrady, potrzebował naprawdę dobrych, soczystych informacji i faktów, a nie tylko obietnic. Nie była to osoba, od której zapłatę można by przyjąć po wykonaniu zadania. Jeśli faktycznie planował włamanie do pałacu, to równie dobrze mógł zniknąć po uzyskaniu tych informacji. -Jeśli chcesz się tam włamać, to moja rada brzmi zapomnij. Nie ma w tym pałacu nic tak cennego, aby dać się po prostu zabić. - może gdyby Sudodthowi dali oddział klanowy, to mógłby spróbować szybką infiltrację i kradzież, wymagałoby to doskonałej koordynacji i byłoby dużym wyzwaniem. Ci tutaj nie wyglądali zaś na książąt złodziei. - Ty dalej nie rozumiesz… - westchnął Polis. - Zrozum wreszcie, że to ty jesteś tu po straconej stronie. Mamy przewagę liczebną, jesteśmy lepiej uzbrojeni i dobrze wyszkoleni. Gdybym chciał po prostu zdobyć od ciebie te informacje, poprosiłbym Sekiego, żeby cię związał i tłukł tak długo, aż nie powiesz. A ja chcę pójść na układ.... Poza tym… czuję pewien obowiązek wobec twojego mistrza i zależy mi, żebyś odkrył prawdę o jego śmierci. Ale najpierw chciałbym poszerzyć swoją wiedzę o Pałacu. Nie mam zamiaru się z wami bić ani cię oszukiwać. I tak, wiem, że mamy naprawdę zuchwałe zamiary, ale to już nie twoje zmartwienie.
Wszystkie dzwonki alarmowe w głowie Ordo zapaliły się na czerwono. Facet był idiotą i do tego niebezpiecznym. Najlepiej byłoby go zlikwidować. Wyszarpnięcie karabinu i strzał w głowę załatwiłyby sprawę, ale pogrzebałyby szansę na dowiedzenie się prawdy. Nie miał jednak zamiaru mu zaufać. Nie bał się jego gróźb, gdyby był pewien, że może je wypełnić, to by je wykonał. Wiedział jednak, że atakując dwójkę ludzi może to skończyć się ich porażką, albo śmiercią przynajmniej jednej osoby. Ciekawe, który z nich zaryzykuje. Łowca postanowił poczekać na rozwój wypadków.
__________________ We have done the impossible, and that makes us mighty |