Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-08-2018, 20:32   #5
Amon
 
Amon's Avatar
 
Reputacja: 1 Amon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputację

Leith kiwnął głową, ale zupełnie “w ciemno”. To co do niego mówiono wydawało się nie mieć żadnego sensu, zapewne było jedynie jakąś rozbudowaną preambułą dłuższej wypowiedzi, czy czegoś takiego. A może po prostu Leith dobrnął już do wyżyn swojego rozumienia śpiewnego dialektu Skrzydlatych? Gdzie dosłowne rozumienie wyrazów już nie wystarcza? No nic, niedługo miał się przekonać.

Mężczyzna, niewiele wyższy od Leitha przekrzywił głowę, przyglądając się swojemu uczniowi.

- Więc to on... - rzekł w zamyśleniu - Myślałem, że... będzie mniej szpetny. Ale trzeba przyznać, że nadrabia sylwetką... tylko postawę ciała ma koszmarną... i jeszcze te skrzydła... pewnie nigdy nie były polerowane - westchnął, podchodząc bliżej.
- Jak masz na imię? Rozumiesz mnie? - zwrócił się jak do dziecka albo... zwierzęcia.
- Leith. - powiedział mężczyzna, bo w istocie było to odpowiedź na oba pytania. Po początkowym “szoku kulturowym” mężczyzna zaczął na poważnie zastanawiać się, czego ten Skrzydlaty będzie od niego wymagać.
- W porządku Leith, ja jestem Rhysand - blondyn wciąż zdawał się traktować go jak upośledzonego - Nie musisz się bać. Wszystko będzie dobrze. Zaczniemy od kąpieli. Przytniemy ci włosy, wyczyścimy skrzydła... mój ojcze, czy tam pod błoną masz grzybicę? - skrzywił się z obrzydzenia.
Tymczasem Tula wydawała się zniecierpliwiona ich pogawędką.
- Nie wiem co mu zrobisz, ale dziś ma mieć założony pierścień. Jak najszybciej. Potem zacznij go uczyć. Ma być gotowy na Święto Wiosny.
Rhysand przyjrzał się swojej władczyni.
- Szykujesz go pani dla niej? - zapytał z niedowierzaniem.
Tula tylko uśmiechnęła się na ten swój drapieżny sposób i otworzyła nad głową portal. Nim ktokolwiek zdążył się pożegnać, już jej nie było.
Leith popatrzył jak Tula znika, po czym rozejrzał się jeszcze raz dookoła. Ostatecznie spojrzenie bękarta spoczęło na Rhysandzie. To było pytające spojrzenie.
- Chodź za mną Leith - ten uśmiechnął się przyjaźnie i wskazał budynek zamtuza - Mam sporo pracy… Leith poczłapał za Skrzydlatym zastanawiając się tylko czy to że Rhysand ma “dużo pracy” oznacza jego pracę, czy pracę Leitha…

Wnętrze budynku urządzone było z przepychem. Wszędzie było pełno lampionów, poduszek i zasłonek przeróżnej wielkości. Aż dziwne, że to miejsce jeszcze nie spłonęło - zapewne tylko za sprawą magii.
Rhysand podprowadził Leitha do bocznych drzwiczek w holu, toteż bękart nawet nie miał szansy przyjrzeć się głównej izbie. Słyszał jednak stamtąd gromkie śmiechy, rozmowy, jakieś brzdąkanie na harfie - odgłosy zwykłego życia, coś, czego on sam praktycznie nie znał.

Tymczasem szli wąskim korytarzem aż dotarli do wielkiej, kamiennej łaźni, gdzie czekała na leitha ogromna balia parującej wody oraz śliczna, jasnowłosa dziewczyna, odziana tylko w lekką tunikę. Po twarzy i kształcie uszu można było domyśleć się, że jest ona jedną ze Skrzydlatych, lecz Leith nie widział jej skrzydeł. Czyżby była dość potężna, by je ukrywać pod osnową magii jak Byron i Asarah?
[MEDIA]https://i.pinimg.com/236x/9f/d8/d3/9fd8d39cc1db3b1b0be7758a7d12ad14.jpg[/MEDIA]
- To jest Mrru - przedstawił dziewczynę Rhysand, a ta lekko ukłoniła się - Pomoże ci się umyć. Ja tymczasem , gdy wiem już jak wyglądasz, przygotuję ci jakieś odzienie, gdy już będziesz po. Jesteś głodny tak w ogóle? - zapytał, już prawie wychodząc.
- Nawet jeśli zjadłbym was oboje. - Leith pozwolił sobie na odrobinę szczerości w tej materii. Był głodny więcej niż od dziesięciu lat. Od dekad był po prostu strasznie głodny.
Rhys pokiwał głową.
- Każę coś przygotować. No to ostatnie pytanie przed naszą nauką. Jakie kobiety lubisz? Brunetki, blondynki? Wysokie, niskie? Takie wiesz... - wykonał znaczący gest na wysokości klatki piersiowej.
- eee… - Leith przełknął ślinę - wiem co masz na myśli, ale za bardzo nie wiem, co mam ci odpowiedzieć. Ja nigdy nie miałem… z kim.. się nad tym nawet zastanowić. - Bękart nie pamiętał kiedy miał ostatnio tyle swojej własnej krwi na twarzy… natomiast wiedział na pewno, że nigdy nie miał jej tyle pod skórą…
O dziwo, Rhysand nie był przesadnie zdumiony tym wyznaniem. A już w ogóle nie wydawało się ono wywołać wrażenia na Mrru. Dziewczyna zdawała się być pozbawiona jakiejkolwiek mimiki.
- No cóż... teraz rozumiem czemu Księżna przysłała cię tutaj na szkolenie a nie do szkoły gladiatorskiej. - rzekł Rhysand, stojąc w drzwiach łaźni - Techniki walki zapewne jakieś znasz. Nauczymy cię więc technik miłości. No ale tym bardziej powiedz jak chciałbyś, by wyglądała twoja pierwsza kobieta, a ja postaram się sprostać zadaniu. - dodał z miłym uśmiechem.
Przy takiej ilości informacji Leith najchętniej by usiadł. Jednak to nie był przecież pierwszy raz gdy musiał coś robić w niesprzyjających warunkach. Pewnie i nie ostatni.
- Chciałbym… chciałbym, żeby… żeby była… miła. I żeby nie cierpiała. Nie wiem jak ktoś taki musi wyglądać, nigdy nie widziałem kogoś takiego.
Rhysand pokiwał głową.
- Wybiorę taką dziewczynę, żeby nie przeszkadzała jej twoja... fizjonomia - obiecał dodał wesoło - No to już wam nie przeszkadzam. Rozbieraj się i wskakuj do wanny.
Po tych słowach wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Mrru podeszła tymczasem do Leitha i zatrzymała się dwa kroki przed nim, jakby oczekując poleceń.
Te jednak nigdy nie nadeszły. Leith rozebrał się z tych kilku kawałków materiału które jeszcze na nim były i zgodnie z poleceniem wszedł do wanny. Nigdy jeszcze nie był w czymś takim, ale było to bardzo… przyjemne.
Woda zaczęła cicho bulgotać, mimo iż nie miała temperatury wrzenia. Bąbelki powietrza przyjemnie ocierały się o ciało bękarta. Obserwująca go bez słowa Mrru chwyciła jakąś niedużą szczotkę w dłoń, zamoczyła ją w wodzie i zaczęła szorować delikatnie skrzydła Leitha, co... okazało się naprawdę przyjemne. Co więcej, jego ciało zaczęło w znaczący sposób reagować na tę przyjemność. Ciekawe czy to tylko on tak reagował, czy Skrzydlaci mieli dodatkowy obszar erogenny, jakim były skrzydła. Coś co może będzie do sprawdzenia później, z niedowierzaniem zgodził się w myślach mężczyzna. Ta sfera życia nigdy wcześniej nie zajmowała mu uwagi, zbyt zajmujące było martwienie się o zachowanie własnego lub skrócenie cudzego życia. Leith rozważał zaproponowanie kobiecie by on sam się umył ale wyszedł z założenia, że gdyby miało tak być to ta sama wyszła by z taką inicjatywą. Poddał się więc “myciu” starając się jedynie nie wzdychać zbyt jednoznacznie.

Kąpiel była długa i odprężająca. Przez cały okres jej trwania Mrru nie odezwała się ani słowem, jednak idealnie wpasowując się w sytuację. Kiedy skończyła pomagać Leithowi wycierać jego ciało - doprawdy nie pamiętał,a by jego skóra kiedykolwiek była tak jasna - dziewczyna podeszła do bocznych drzwi łaźni i otworzyła je, wykonując zapraszający gest. W ten sposób dała do zrozumienia, że to tam bękart powinien się udać. Przy czym nie były to te same drzwi, którymi wszedł do pomieszczenia.
Leith posłusznie poczłapał we wskazanym kierunku.
Tak znalazł się w kolejnym pomieszczeniu. Był to niewielki pokój z kilkoma szafami i komodami, na środku którego stał ogromny fotel. Obok niego siedział na taborecie dość wątły jak na Skrzydlatego mężczyzna, który łypnął mało przychylnym wzrokiem na bękarta. Jednak nie tylko to spojrzenie budziło niepokój, lecz także skórzane pasy, przymocowane do fotela ewidentnie po to, by unieruchamiać nogi i ręce osoby, która na nim siedziała. Na szczęście, gdy Leit znalazł się w pomieszczeniu, zauważył pod ścianą też znajomą, przychylną mu twarz Rhysanda. Obok niego na komodzie leżał niewielki stosik idealnie poskładanych ubrań.
- Ubrania są, jedzenie już czeka - powiedział wesoło do bękarta, po czym wskazał mu fotel - Jeszcze tylko to i będziesz mógł się najeść do syta.
- Siadaj. - burknął do Leitha mężczyzna, siedzący na taborecie. Natychmiast, niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, Lieth wiedział, że starszy mężczyzna jest najbardziej szczerym Skrzydlatym w pomieszczeniu… Bez słowa bękart wykonał polecenie.
Tamten sprawnie zacisnął skórzane pasy na kostkach i przegubach Leitha - nie za mocno, ale na tyle silnie, by stanowiły dlań problem.
- To tylko zabezpieczenie - uspokajał Rhysand, choć jego twarz nieco pobladła - Nie będzie bolało. Obiecuję.
Leith roześmiał się na to oczywiste kłamstwo, to był sposób w jaki jego ciało reagowało na stres i potrzebę naładowania się adrenaliną.
- A jak kąpiel z Mrru? Polubiłeś ją? - spojrzał znacząco na krocze Leitha. - to zbiło mężczyznę nieco z tropu i zmusiło do zastanowienia się nad pytaniem.
- Przyjemna. Co masz na myśli mówiąc “polubiłem”? Nie jest agresywna, nie zauważyłem by ze mnie kpiła.
Skrzydlaty, który przywiązał go do fotela, teraz wstał i zaczął na komodzie rozkładać jakieś przyrządy. Ich przeznaczenia Leith nie potrafił odgadnąć. Wyglądało to trochę jak miniaturowy sprzęt do pędzenia samogonu. Ale tylko trochę.

W tym czasie Rhysand podszedł do drzwi, zza których Leith dopiero wyszedł, opuszczając łaźnię i zastukał w nie.
- O to mi właśnie chodziło, że jest dla ciebie przyjemna, jak to ująłeś. - odparł, a drzwi otworzyły się i do pokoju weszła Mrru. Ukłoniła się znów.

Dziewczyna spojrzała bez emocji na Rhysanda, a potem na Leitha, po czym zaczęła się powoli rozbierać. Nie czyniła tego jednak w zwykły sposób tak, jak bękart, gdy zrzucał swoje ubranie przed kąpielą, lecz powoli, pozwalając tkaninie zmysłowo ześlizgiwać się z ciała. Jakby dziewczyna chciała, by patrzący był świadomy każdego nagiego skrawka skóry, który przed nim odsłoni. Wkrótce stanęła zupełnie naga, patrząc prosto na bękarta, który mógł teraz zobaczyć jej kamień - jasnoróżowy. Jej ciało było drobne, ale piersi miała dorodne jak na swoje proporcje. Ze swoją delikatną urodą Mrru byłaby pięknością, gdyby nie dość paskudna blizna, biegnąca przez jej brzuch aż do łona. Blizna jednak nie była paskudna dla Leitha, sam miał wiele, można było powiedzieć, że cały zbudowany był z ran, na ciele i umyśle, które z czasem zarastały i rogowaciały. Często blizny były jedyną ciekawą rzeczą jaką posiadał żebrak, jedynym powodem by warto było na niego spojrzeć.
Leith nie miał żadnego doświadczenia z kobietami. Oczywiście widział ich w czasie swojego życia sporo, ale znów nie jakoś strasznie dużo. Widział kilka razy jak kochały się z mężczyznami, słyszał kilka razy jak były gwałcone. Nigdy jednak chyba nawet z żadną dłużej nie rozmawiał i raczej nigdy żadnej nie dotykał… no chyba, że jakąś kiedyś zabił - na wojnie można nie zwrócić uwagi.
Dlatego też teraz Leith był całkowicie bezbronny. Pasy i klamry jakimi go spięto nie ograniczały jego ciała, ale umysł. Pierwszy raz w życiu mężczyzna w zupełnie nieskrępowany sposób myślał kutasem. I nawet nie zauważył jak Skrzydlaty obok uruchomił magicznie swoją aparaturę. Całą jego uwagę pochłaniała dziewczyna, która teraz podeszła doń ze spokojem. Nie gardziła nim, nie wyśmiewała go. Właściwie ciężko stwierdzić czy w ogóle coś czuła, niemniej nie spuszczała wzroku z twarzy Leitha - nawet wtedy, gdy uklękła między jego nogami, a jej twarz znalazła się na wysokości żywego dowodu na aprobatę bękarta dla urody Mrru. Dowodu, który w zasadzie zasłaniał znaczną część tej ślicznej twarzy. Leith nie wiedział czy to dobrze czy źle, większy niż u psa, mniejszy niż u konia, cholera czy to tak ma być? Mężczyzna z całej siły starał się opanować. Zerknął na swoje dłonie zaciskające się na poręczach krzesła. Po co te klamry? czy oni zamierzają go teraz wykastrować? przecież się wykrwawi… Leith zaczął rozważać wyrwanie się z więzów i… No właśnie, co dalej? Mężczyzna walczył ze Skrzydlatymi i wiedział jakie miał szanse między trzema na raz - żadne. Oczywiście żadne z nich nie wyglądało jakoś specjalnie groźnie ale tacy właśnie byli Skrzydlaci: Oni nie musieli wyglądać, oni mieli magię. Zamiast się, więc głupawo kręcić Leith zdecydował się przygryźć wargę i mieć na wszystko baczenie.
Szczególnie na śliczną Mrru… ie było to zresztą trudne, gdyż dziewczyna wyraźnie nigdzie się nie wybierała. Rozwarła delikatne, pokryte chyba różową pomadką wargi i... objęła nimi żołądź uwięzionego bękarta. Poczuł jak jej języczek badawczo prześlizguje się dookoła.
W sumie dobrze się składało, że mężczyzna był jednak przywiązany, gdyby nie to, jego nogi w nagłym spazmie pewnie wyrzuciły by kobietę znacznie dalej niż skrzydła które powinna mieć na plecach.
I znacznie szybciej.
- To na pewno dobry pomysł…? - wysapał cicho, nie odrywając wzroku od kobiety. Wiedział, że gdyby na nią nie patrzył ,na pewno byłoby mu łatwiej się opanować.
Ale chyba nie chciał się teraz opanować. Był jak spuszczone z łańcucha zwierze i myślał coraz mniej.
- Chyba już wystarczy - powiedział Rhysand, obserwując jego reakcje. Mrru posłusznie cofnęła twarz i wypuściła członka Leitha z ust nie okazując przy tym ani żalu, ani ulgi. Tymczasem najstarszy Skrzydlaty oderwał się od swojej aparatury i podszedł do fotela, trzymając w dłoni miseczkę z parującą, złotawą cieczą, która de facto wyglądała ni mniej ni więcej tylko jak roztopione złoto. Leith zawarczał z niezadowoleniem widząc dziwne, niezrozumiałe dla siebie czynności. Jeśli faktycznie był to roztopiony metal, mężczyzna powinien poczuć już jego ciepło, nieprawdaż? Skrzydlaty pochylił się nad jego członkiem. Spojrzał mu jeszcze w oczy, a przez moment bękart dostrzegł w jego wzroku współczucie. Potem obcy przechylił miseczkę i... Leith nic nie poczuł. Żadnego bólu, nawet szczypania, nic! Spojrzał w dół. Ciekłe złoto spłynęło wąskim strumieniem na jego narząd i przecząc zasadom ciążenia ociekło dookoła męskość u jej nasady tworząc pierścień.
Mężczyzna patrzył na to dziwaczne, złote “przystrojenie” a jego twarz wyrażała wszystko o co w tym momencie można by było prosić: Pytanie.
Ciecz tymczasem wygładziła się i zastygła w niezwykłym tempie, tworząc jakby obrączkę na przyrodzeniu bękarta. Starszy Skrzydlaty zaczął rozpinać pasy na rękach i nogach swojej niedawnej ofiary. Zaś Mrru jak gdyby nigdy nic wstała i zaczęła się ubierać. Cokolwiek miało miejsce w tym pokoju właśnie się skończyło.
- Bez obaw, nie będzie ci przeszkadzał - powiedział z uśmiechem Rhysand, choć w jego głosie czuć było lekkie napięcie - Zmniejszy się razem z... razem z tobą. A jak będziesz znów rósł, to spokojnie powiększy się do obecnych rozmiarów. W tym właśnie rzecz, że trzeba go tworzyć, gdy średnica jest największa żeby potem nie przeszkadzał.
Leith nie miał w zwyczaju przejmować się problemami, które dopiero miały nastąpić. Jednak cała sytuacja była co najmniej dziwaczna: Oto trzech Skrzydlatych na tyłach zamtuza kolaborowało nad przyozdobieniem jednego bękarta, który jeszcze wczoraj kuł skałę w kopalni a jeszcze dzisiaj rano wynosił ją na zewnątrz.
- A po co to wam? - nie wytrzymał i spytał.
Starszy mężczyzna zdawał się unikać jego wzroku. Zajął się składaniem aparatury. Mrru nie reagując, ukłoniła się i wyszła do łaźni, a Rhysand... Blondyn roześmiał się nieszczerze.
- Gdybyś wpadł w kłopoty, Tula będzie wiedziała, gdzie cię szukać. poza tym każdy Skrzydlaty, który zobaczy ten pierścień będzie wiedział do kogo... dla kogo pracujesz. - poprawił się.
Aby Leith nie mógł zadać kolejnego pytania, zmienił szybko temat:
- To co, idziemy jeść? - zapytał z entuzjazmem.
Leith kiwnął głową. Ciągnięcie tematu, czemu skrzydlaci mają oglądać go właśnie tam, przerastała obecnie jego możliwości…

 
__________________
Our obstacles are severe, but they are known to us.
Amon jest offline