Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 04-08-2018, 12:05   #1
Zara
 
Zara's Avatar
 
Reputacja: 1 Zara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputację
[Wiedźmin] Bez przebaczenia

Tahra

Zazwyczaj polityka dość mało obchodziła osobę o profesji Tahry. Od dawna mogła poznać wiele prawidłowości, jak na przykład ta, że instrumenty polityczne służą możnym głównie po to, by minimum pozostać tak bogatym, jak wcześniej. I ta wiedza była wystarczająca, by odpowiednio dobrać swoje kolejne cele w zawodowym życiu. Wystarczyło jednak, aby na jakiś czas wybrała się w podróż, chcąc się zająć sprawą tym razem osobistą, aby polityka wpłynęła na jej wybory.
Droga z Cidaris do Cintry, zazwyczaj najszybciej pokonywana przez Verden, obecnie była nieprzejezdna. Przynajmniej nie dla zwykłych obywateli, handlowców, przewoźników. Rosnące niepokoje pomiędzy Redanią, a Temerią, wynikające z zatargów terytorialnych sprawiły, że ich nie dalecy sojusznicy, również wzajemnie nakładali na siebie cła i inne ograniczenia. Cidaris sprzymierzyło się chwilowo z Temerią, Verden z Redanią. Choć żadnych walk między dwoma małymi krajami nie było, tak konieczne stało się podróżowanie do Cintry przez Temerię. Drogą dłuższą, porównując cenę do niekonfliktowych czasów i droższą.
Tahra zaciągnęła się na jeden z tańszych wozów za i tak mocno naruszającą jej budżet opłatą. Podróż podczas rozpoczynającej się wiosny, w okolicach Brokilonu okazała się przyjemna, jak na podróże rozklekotanym wozem wypełnionym głównie cidaryjskim winem. Można było zachodzić w głowę, jak tak cenny towar można było wozić tak podniszczonym środkiem transportu przez dość odrapanych handlarzy. Nasuwało to wątpliwości, czy towar był w rzeczywistości szlachetnym trunkiem, czy może jednak zwykłym sikaczem. Przedstawiane kobiecie wersje były sprzeczne. Jeden z młodszych handlarzy, śliniący się na widok Tahry, zapewne próbując wyjść korzystniej w jej oczach, przedstawiał trunki jako drogie. Starszy, doświadczony życiem woźnica był wręcz przeciwnego zdania, odradzając jakiekolwiek próby spróbowania trunku.
Z czasem wóz toczył się coraz gorzej. Zmartwiona jego stanem Tahra jednak nie spodziewała się, że jego pogarszający stan na niej odbije się najbardziej.
- No, baba z wozu, koniu bydzie lżej - odezwał się dowódca handlarzy podczas jednego z postojów. - Wóz w coraz gorszym stanie, musim niestety zakończyć nasze usługi przewozowe. Jako że przejechalim połowę trasy, zwracamy połowę kosztów. Ale niestety, musim ograniczyć ciężar. Wybacz pani, ale tu zaraz karczma, najlepsze miejsce na rozstanie. Za niedługo pewnie trasą coś podąży do Cintry, to się zabierzecie z nimi.
Zakończył dowódca, nie dając się nawet przekonać na zmianę zdania. Zgodnie ze słowem szefa, zwrócili jej połowę kosztów. Dla wielkości jej sakiewki była to jednak zła wiadomość, bo musiała wynająć pokój w karczmie i coś zjeść. Wbrew zapewnieniom, żaden inny transport przez dobry czas nie przejeżdżał, a bywalcami karczmy byli tylko mieszkańcy okolicznych wsi. Drugiego dnia pobytu, w końcu obok karczmy przejeżdżał kolejny wóz transportowy. Znów nie wyglądał za dobrze, ale z braku laku kobieta udała się w jego stronę. Nim jednak zdążyła się odezwać, czwórka mężczyzn z wozu zaczęła ją okrążać.
- No patrzcie. Przez właśnie tą kurwę wypierdolili mnie z poprzedniej roboty - odezwał się jeden z nich, od razu wyjaśniając Tahrze powód niecodziennej reakcji. - Przez bandę tej pieprzonej dupy. Obrobili mi połowę majątku szefa, to mnie wypierdolił, dokładając mi na zwolnienie paru pamiątek. Rozżażonego pogrzebacza tutaj nie znajdę, ale i tak dziękuję losowi, że choć trochę okazał się łaskawy i mogę jej odpłacić innymi pamiątkami.
Cidaryjka przypomniała sobie twarz mężczyzny. Był dowódcą straży na dworze jednego z bogaczy, którego okradała jeszcze razem z Jannonem. Gdyby nie zła sytuacja, w jakiej znalazła się złodziejka, zapewne przypomnienie sobie ilości łupu, jaki zdobyli tego pamiętnego wieczora, wywołałby spory, szelmowski uśmiech na jej twarzy. A sam strażnik wyglądał wtedy znacznie lepiej, nie miał spalonej połowy twarzy i nie kuśtykał na prawą nogę. Ale reszta jego obecnych towarzyszy wyglądała na w pełni sprawnych, na dodatek uzbrojonych…


Isak, Moran

Długie, zimowe miesiące minęły od ostatniego spotkania z baronem Lewengrove w lasach nieopodal wioski Calmus. Niedługo po tamtym wydarzeniu skarbnik lokalnego władyki wypłacił im pieniądze za misję od Zakonu Płonącej Róży wraz z własnym dodatkiem, w zamian za przekazane mu pisma płomiennej pamięci sir Deverella Adityi. Ostateczny zarobek pozwolił przetrwać ciężką zimę, jaka nawiedziła temerskie tereny. Ludzie, mocno zajęci walką z żywiołem, nie mieli wiele pracy dla najemników. Więcej było przebywania w lokalnych gospodach, ćwiczenia swych umiejętności i oczekiwania na ocieplenie, które wiązało się ze znacznie zwiększoną ilością pracy, przygód, możliwości.
Najszybciej naprędce sformowaną kompanię opuścił Zevran, wyruszając bez odbierania od razu nagrody w stronę Wyzimy. Zapowiedzią jego powrotu było jednak chociażby właśnie to, że w skarbcu barona czekała na niego godziwa suma orenów temerskich. Blondwłosa, dzika Elke, po wyleczeniu ran z walki z leszym, przez kilka dni zabawiła w okolicznych karczmach, oddając się swej ulubionej, alkoholowej rozrywce. Pewnego wieczora opuściła kompanię, nie zostawiając słowa tymczasowym towarzyszom. Karczmarz wskazał, że decyzję podjęła w stanie mocno wskazującym i dodał niby to z własnego doświadczenia, że dzień, dwa wróci, jeno kaca przemęczy... Ale nie wróciła. Na pewno w pełni świadomie ich kompanię opuścił wiedźmin Venter, udając się z zarobionymi pieniędzmi do swojej wiedźmińskiej szkoły na zimowanie. Z Isakiem żegnał się dość chłodno, wciąż pamiętając o jego wiedźmino-zabójczej przeszłości. Ale samą zemstę sobie odpuścił.
Śniegi ustąpiły, a przyroda zaczynała rodzić się do życia, gdy do obu najemników trafił goniec przysłany przez barona Lewengrove. Przyniósł im obu wiadomość, którą w ramach potrzeby mógł przekazać również słownie. Ale na jednym z ładniejszych kawałków papieru, jakie widzieli w życiu, napisane było:

Cytat:
Zaproszenie na coroczny ucztę z okazji Lammas!

Baron Rademud Lewengrove wraz z małżonką Morithe zaprasza serdecznych gości do swej posiadłości na bogatą ucztę pełną jadła i napitków, muzyki i znamienitych osobistości. Wdzięcznym będę przybycia do mych skromnych progów szóstego dnia sierpnia.

Rademud
Poniżej, zupełnie innym pismem dopisana była dodatkowa wiadomość, rozpoczynająca się od imion Isaka i Morana:

Cytat:
Isaku/Moranie, zgodnie z zapowiedzią, mam zadanie. Zjaw się na uczcie, a przy okazji zabawy znajdziemy chwilę, by omówić warunki współpracy. Oprócz twoich umiejętności, przydadzą mi się także inne utalentowane osoby. Jeśli masz kogoś, przyprowadź, a i dla niego znajdę pracę i sakiewkę wynagrodzenia
Obaj udali się w drogę, dość szybko natrafiając ponownie na siebie. Zdając sobie sprawę ze wspólnego celu wizyty u barona, Isak i Moran kilkanaście stajań pokonali wspólnie. Na horyzoncie widząc już budynek przydrożnej karczmy, zgodnie zaplanowali postój, by napoić konie i rozprostować nogi. Już z daleka od karczmy zauważyli, że w jej okolicach coś się dzieje...


Isak, Moran, Tahra

Przy wozie wyglądającym na handlowy, czarnowłosą kobietę zaczęło okrążać czterech mężczyzn. Jeden z nich coś krzyczał, ale Isak i Moran byli jeszcze na tyle daleko, że nie mogli dosłyszeć słów. Na pewno mogli wywnioskować, że facet był mocno zdenerwowany. Czteroosobowa grupka, mimo, że raczej wyglądała na kupców, to sprawiała wrażenie, jakby nieco znała się na walce. Byli dość ze sobą zgrani i wiedzieli, jak się ustawiać w szyku, by ułatwić sobie zadanie, którym najwidoczniej było schwytanie młodej kobiety.
Tahra, będąc w środku akcji i nie mogąc oglądać sytuacji z dystansu, trochę mniej zdawała sobie sprawę ze swojego położenia. Ale musiała czuć grozę. Mężczyźni wyciągnęli broń. Jeden miał buzdygan, drugi pałkę nabijaną ćwiekami, a strażnik, któremu w przeszłości zaszła za skórę, miecz. Najgorszy w jej sytuacji był czwarty, który pod pazuchą kurtki trzymał małą, nabitą kuszę. Musiała zdawać sobie sprawę, że jej próba ucieczki, która i tak dawała małą szansą powodzenia, zakończyć się mogła z bełtem w plecach. Zauważyła jednak kątem oka, że drogą w stronę karczmy nadciąga dwóch jeźdźców. Pancerz i broń u ich boku zdecydowanie wskazywały na ich wojowniczą profesję. I bardzo prawdopodobnie dużo większe doświadczenie w walce, niż czwórka oprychów.


Rogar Zeldan

Obowiązki wasalne wzywały Rogara. Samo odmówienie zaproszenia na ucztę byłoby nietaktem wobec barona Lewengrove. Tym bardziej, jeśli ten już w liście sugerował mu dodatkowe cele wizyty. Udział w uczcie wymagał chociaż lekkich przygotowań w zakresie stroju i przygotowania podróży. Zapomnieć o tym nie pozwalali mu inni goście, wyprawiający się do pałacu barona. Przejeżdżając obok posiadłości rodziny Zeldan, w dziwnym poczuciu obowiązku, musieli przywitać się z gospodarzem, nawet mimo tego, że na codzień kontakty ich były zerowe. Zawsze wiązało się to z płytką, pobieżną konwersacją. A jako że ostatnio najwięcej było plotek o napaści na wóz wiozący szlachciankę, która była u niego na odwiedzinach, to większość poruszała temat niebezpieczeństwa w okolicy.
“- Za grosz nie ma poszanowania dla szlachty… tak napaść, w biały dzień... “
“- Ten kutas Foltest zająłby się poprawą bezpieczeństwa, ale mu tylko zbereźne rzeczy w głowie…”

Takie myśli uzewnętrzniali w obecności Rogara. Największą pamięcią do dziejów okolic Dobroli wykazał się lokalny szlachcic gołodupiec, Erwyn Mousian, przez większość temerskich wyżej urodzonych znany jako łajza wciskająca ryj wszędzie tam, gdzie nie trzeba. Powszechnie również sądzono, że to była główna przyczyna bycia gołodupcem.
“- Niebezpieczne, panie Zeldan, macie tu okolice. Jak nie jakiś potwór, że aż wiedźmin musi przyjeżdżać, to bandyci. Wielka szkoda pana ludzi i panienki. Może szepnę komu słówko, żeby zwiększył tu jakieś patrole, czy co?”
Mówił, łudząc się chociażby tym, że jego słowo u wyżej postawionych mogłoby cokolwiek znaczyć.
Największe zaskoczenie przyszło jednak później, gdy ni stąd ni zowąd, nagle Altdorf zaczął się gorączkowo panoszyć po dworze, szukając Rogara. Gdy w końcu go odnalazł, przekazał raport z sytuacji.
- Panie, zbliża się do nas jakaś, ekhem, ekhem, uzbrojona grupa. Choć bardziej przypominają cyrkowców. Zaraz tu będą…
Gdy wyszli na podwórze, rzeczywiście mogli zobaczyć wóz i kilku konnych, zbliżających się do dworu. Wszyscy byli ubrani dziwnie na czarno. Zbliżając się na odległość, z której Rogar mógł ich dobrze dojrzeć, zrozumiał, o co chodzi. Czarne stroje od żałoby. Patrząc na twarze dwóch głównych osób w orszaku, rozpoznał w nich wspólne geny z dziewczyną, którą niedawno u siebie gościł. Przez tyle lat życia w końcu był już specjalistą od dziedziczności genów, zwłaszcza, że sam musiał przy swoim rodzie zwracać niemałą uwagę na tą sprawę. Oprócz żałobniczych strojów, rodzina była też dość mocno uzbrojona, jak na szlachtę. Szabelki, łuki, kusze. Wszystko dość ładne i dobrze zrobione, ale ludzie, którzy mieli ich używać, w większości nie wyglądali na takich, którzy mogli mieć duże pojęcie o zrobieniu z nich pożytku w walce. Zbliżając się do dworu w Dobroli, nie wyciągali broni. Skinieniem ręki w górę ojciec rodu dodatkowo pragnął uświadomić Zeldana, że to nie on jest celem ich zbrojeń. Cóż za szczęście!
- Panie Zeldan, przybylim pomścić naszą córkę, panienkę Elisę, jej służbę i pana obstawę, których to wszystkich zdradzieckie pomioty temerskiej ziemi… - nie dokończył, co owe pomioty zrobiły, bowiem mimo hardej twarzy, łzy napłynęły w sporych ilościach. Na ten widok matka Elisy również się rozpłakała. Inicjatywę musiał przejąć ktoś inny. Obok kogoś wyglądającego na brata Elisy, jechał jeden z podróżnych, który chociażby tym, że nosił zbroję (choć oczywiście z wieloma czarnymi elementami wskazującymi na żałobę) i sposobie noszenia broni sprawiał wrażenie, że raczej zna się na walce. Nie wyglądał też na spokrewnionego z rodziną.
- Panie Zeldan, pan Barthad chciałby uzyskać trochę informacji o miejscu, w którym doszło do tragedii i rozpocząć własne poszukiwania bandytów.
- Ten skurwesyn Foltest nawet nie kiwnął palcem, by ich ukarać! - krzyknął kolejny krewki krewny.
- Panie Zeldanie, proszę wybaczyć złość wobec króla i przez poprawkę na trawiącą rodzinę żałobę, puścić w niepamięć te nieprzystojne uwagi - zwrócił się czujnie zbrojny chłopak w stronę Rogara. - Czy jest pan w stanie udzielić nam dokładniejszej informacji, bowiem od służb temerskich niewiele mogliśmy się dowiedzieć przez wzgląd na rzekome dobro trwającego śledztwa. Pan Barthad jednak nie może zasnąć, dopóki bandyci nie zostaną ukarani, w związku z czym chce wziąć sprawy w swoje i nasze ręce.
Zakończył chłopak ukłonem. Poza nim, prawie cała banda wyglądała na taką, że jeśli bandyci pokonali panienkę ze służbą i obstawą Rogara, to tym bardziej stałoby się to samo z dość śmieszną wyprawą rodziny Barthad.


Wilhelm

Mimo sporej części swego dzieciństwa spędzonej na nauce obserwacji, w obecnych warunkach nie odnajdywał się najlepiej. Większość szkolenia odbywała się w dzikim terenie, a pierwszy cel w życiu, jaki mu wyznaczono, znajdował się w terenie mocno ucywilizowanym. Na dodatek dwór barona Lewengrove tętnił życiem, w ostatnich dniach trwało przygotowanie do jakiejś większej uczty. Krzątanina, dużo transportów, sprzątanie, dopieszczanie. Jedną ze służek mocno uczestniczących w zamieszaniu była Vinga, matka czteroletniego Redwalda.
Po kilku dniach Wilhelm wiedział już bardzo wiele o tej dwójce. Ojca w tej rodzinie nie było, choć nie dowiedział się, co się z nim stało. Kobieta pracowała jako mocno zaufana służba dla barona. Do najbliższej uczty szykowała nie tylko posiadłość, ale także powoli samą siebie. Wszystko wyglądało na to, że ma sama uczestniczyć w zabawie, bo mimo obowiązków organizacyjnych po godzinach szykowała sobie kieckę, konsultowała się w sprawie fryzury i makijażu. Jej syn również miał gościć na uczcie, jako przyjaciel syna barona, jego rówieśnika, z którym to tworzyli grupkę kilku bachorów wspólnie spędzających czas. Dzieciaki w ciągu dnia nie odstępowały od siebie na krok, włącznie z zajęciami u nauczycieli, czy posiłkami. Te ostatnie chłopcy jedli wspólnie, a jako że kontrola jedzenia syna barona była spora, Wilhelm nie miał szans przedostać się do kuchni.
Siedząc w swej kryjówce wśród masywnych murów otaczających osadę, jaką tworzyły domy osób mieszkających wokół samego pałacu rodziny Lewengrove. Późnym wieczorem kobieta wróciła do domu wraz z synem. To nie zdarzało się zbyt często, chłopakowi zdarzało się sypiać w barońskich komnatach. Tym razem było bardziej po myśli Wilhelma i mógł nawet starać się wdrożyć jakiś plan, by spełnić swoje zadanie. Ale zaraz po dwójce, do domu weszła także zakapturzona, męska postać. Dzięki swojemu bardzo dobremu wzrokowi dostrzegł, że mężczyzna po przekroczeniu progu zdjął kaptur i był to baron we własnej osobie. Vinga przywitała go dość ozięble, natomiast z Redwaldem przywitał się mocno przyjaźnie, czochrając szeroko uśmiechniętego chłopca po czuprynie. Odeszli nieco w głąb mieszkania, przez co łucznikowi ciężko było już dostrzec jakieś większe szczegóły. Zaczęli rozmawiać, ale musieli to robić szeptem, bo z tej odległości Wilhelm nie mógł też dosłyszeć słów. Ale gdyby podszedł bliżej, mógłby zrobić użytek ze swych zmysłów. A być może też rodzina była na tyle zajęta sobą, że mógł i spróbować zakraść się głębiej i zrealizować w końcu jakiś plan. Czas upływał, a on niewiele przesuwał się do przodu ze swoim zadaniem, o którym ciągle przypominał mu lekko wibrujący talizman, gdy znajdował się w pobliżu dzieciaka.


Zevran

Piwny rycerz dotarł do posiadłości barona. Chociaż daleko było pałacowi do bogactwa architektonicznego i zdobienicznego rodzinnych stron najemnika, ale przy dość długim pobycie w Temerii, poznaniu wielu zapyziałych dziur, walących się budynków we wsiach i miasteczkach, mogły nieco odżyć w nim wspomnienia dworskiego życia. Zwłaszcza, że na dworze barona panowało spore zamieszanie, co w szybko podchwyconych strzępkach rozmów Zevran przypisał przygotowywanej uczcie z okazji Lammas.
Żegnając się z baronem jesieni zeszłego roku i wyjawiając zamiar późniejszego odbioru nagrody, dostał od niego papier, który miał zrealizować u skarbnika rodziny Lewengrove. Po przyjeździe kierowany przez służbę szybko odnalazł odpowiedni pokój, gdzie nie musiał długo czekać na obsługę. Siwy, starszy mężczyzna przyznał, że wręcz z radością na chwilę oderwie się od obsługiwania finansowo tej kosztownej i zbędnej jego zdaniem uczty. Kilka minut coś notował w swoich księgach, by następnie pokazać strażnikowi strzęgącemu drugiego pokoju pismo od barona. Po dźwiękach wskazujących na otwieranie jakiegoś skomplikowanego mechanizmu sejfu w pomieszczeniu, do którego wszedł, a następnie przyjemniejszym brzęku liczonych monet, wrócił z obiecaną sumą temerskich orenów wypchaną w dość ładny mieszek. Gdy Zevran został już pożegnany i przygotowywał się do siodłania konia celem odjazdu, z chichotem podbiegły do niego dwie kobiety.
Obie wyglądały na jakieś szlachcianki, o czym świadczyły dość bogate suknie i staranne fryzury. Pierwsza, czarnowłosa, była kilka lat starsza od Zevrana, posiadała dość mocny makijaż podkreślający jej szare oczy. Szczupła, zgrabna, mocno odsłaniająca swój dekolt i nawet kawałek tyłka na wycięciu po boku. Druga, młodsza od Piwnego rycerza, choć również szczupła, dysponowała znacznie większymi walorami. Jej suknia była jednak znacznie skromniejsza, a z zachowania i twarzy szatynka przypominała raczej nieśmiałą, cichą dziewczynę.
- Panie rycerzu, proszę nie odjeżdżać! - czarnowłosa mówiąc złapała go za ramię, nazbyt ochoczo przyciągając muskularną rękę do swojego biustu. - Jutro odbędzie się tutaj przyjęcie barona Lewengrove. Czy owy przystojny rycerz nie zechciałby towarzyszyć mojej skromnej osobie podczas tej uczty?
Nie owijając w bawełnę zapytała Zevrana, patrząc błagalnym, ale i uwodzącym wzrokiem w jego oczy. Jej śmiałe zachowanie wyraźnie nie podobało się młodszej towarzyszce, która chwilę walcząc ze sobą, w końcu cała czerwona zwróciła się do czarnowłosej.
- Jolene! To ja pierwsza go… zauważyłam! On jest mój... - Po tych słowach spojrzała na twarz Zevrana, ale zrobiło się jej jeszcze bardziej głupio. Łzy napłynęły jej do oczu i na chwilę znieruchomiała. Piwny Rycerz jednak z doświadczenia mógł wywnioskować, że za chwilę z zaserwowanego sobie upokorzenia ucieknie, gdzie ją nogi poniosą.

 
Zara jest offline