Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-08-2018, 01:50   #3
Col Frost
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Moje grzechy mnie ścigają... Kiedyś mnie dopadną...


Rogar wyszedł spod okapu i stanął przed kompanią żałobników i mścicieli zarazem. Spojrzał na ich przywódcę, po czym położył dłoń na swojej piersi i skłonił przed nim głowę.

- Witajcie w mym domu - powiedział. - Rad wam jestem, choć spotykamy się w tak przykrych okolicznościach. Pozwólcie, panie ojcze - umyślnie użył tego tytułu, którym zwracał się już do seniora rodu Barthadów, po swoich zrękowinach z nieboszczką - do środka - wskazał ręką na dwór. - Nie będziemy przecież rozmawiać pod gołym niebem. Usiądziemy, każę zaraz przynieść nieco wina, odpowiem na wszystkie pytania i pomogę jak tylko będę mógł. Zapraszam was, panie ojcze, waszą żonę i synów, jak i szlachetnego pana - skinął głową nieznajomemu. - Pozostałych ugościmy w czeladnej, a konie niech odpoczną w stajni.

- Wina, wina - odpowiedział sarkastycznie “ojciec”. - Wszyscy by chcieli usiąść, porozmawiać, a działać nie ma komu. Toż my tu działać przyszli, a nie wesoło gaworzyć. Bo i nikomu z nas przynajmniej nie do śmiechu. Przekażcie nam jeno, gdzie się dokonała ta...

Głowa rodziny ponownie nie mogła skończyć zdania, na myśl o tym, co tam się stało. Rogara szczerze zdumiało jego zachowanie. Zważywszy na to, jak na co dzień traktował córkę, nigdy nie spodziewałby się po nim takiego żalu. Jakże słabo znał tego człowieka. Ponownie rozmowę przejął młodzieniec.

- Pan Barthad chciałby poznać miejsce… kaźni i usłyszeć tyle, ile udało się dowiedzieć szlachetnemu panu Zeldanowi - raz jeszcze pokornie się pokłonił. Jego twarz wyrażała lekkie zażenowanie.

- Wybaczcie, nie chciałem was urazić, a jedynie godnie przyjąć, jak przystoi dobremu gospodarzowi - Rogar zwracał się wprost do najstarszego Barthada. - Oczywiście opowiem o wszystkim co wiem, chociaż jest tego niewiele, ale czy wpierw raczylibyście porozmawiać ze mną w cztery oczy?

- Przed rodziną nie mam żadnych tajemn… - na chwilę zapauzował. - Chociaż rozumiem, pewne szczegóły mogą być zbyt drastyczne dla uszu niektórych członków mojej pogrążonej w żałobie rodziny. A ja, jako głowa rodziny, muszę być najmężniejszy i przyjąć najtrudniejsze słowa. Idźmy więc, gdzie pan Zeldan uważa, że będzie najdogodniej.

- Przejdźmy się po podwórzu, to nie potrwa długo - Rogar poprowadził swego niedoszłego teścia w stronę stajni, a potem wzdłuż ich ściany. - Nie chcę krytykować waszej woli, ale pochopne działanie rzadko kiedy przynosi pożądany efekt. Wybaczcie mi proszę, mówię to z miłości, jaką darzyłem waszą córkę i przyjaźni, jaką darzę was. Na pewno chcecie zabrać na tak niebezpieczną wyprawę własną żonę?

- Tyle o tej miłości, a jakoś nie widzę u was szczególnej żałoby, nawet słyszę, że na lammasową ucztę do barona się szykujecie - odparł poddenerwowany pan Barthad. - Ale owszem, żonę chciałem odwieść, jeno ona uparta, przemówić do rozsądku sobie nie da. To już żem się zgodził, nie chcąc przedłużać wyjazdu i zastać pana, pókiś jeszcze nie wyjechał.

- Ranicie mnie. Baron wzywa, muszę jechać. Gdzieś mam tę całą ucztę, ale co mogę zrobić? W jednym macie jednak rację, czyny mówią więcej niż słowa. Dodam wam trochę swoich ludzi. Wprawionych w robieniu żelazem, nie takich jak… - nie dokończył, niby to z szacunku, a w rzeczywistości chciał tylko zwrócić uwagę Barthada na stan jego kompanii. - No, przydadzą się, pokażą wam drogę. Ale zaklinam was, zostawcie swoją małżonkę. Jeśli szkoda wam ludzi, żeby odprowadzili ją do domu, zostawcie ją choćby tutaj. Poczeka na wasz powrót.

- Zawsze mieliście się za takiego mądrego, ale nawet doświadczenia życiowego mało wam przy mnie. Doceniam, że dołączacie swoich ludzi i dziękuję, to również dla Elise. Ale zaskoczeni bylibyście, gdybyście zobaczyli mych ludzi w boju. Ile znaczy dla nich poświęcenie dla sprawy, którą już tu na wstępie wyjawiliśmy. Cóż, jeśliście nie tępi jak podkowa, to może wam uda się przekonać mą małżonkę, by nie jechała razem z nami? Choć chciałbym, żeby się wam udało, to jednak wątpię.

- Kto wie, może dopisze mi szczęście? Wracajmy już do innych - zawrócił i poprowadził gościa z powrotem przed dwór.

Po drodze zatrzymał jednego ze sług i polecił:

- Jarko, znajdź i przyprowadź do mnie pana Venitara. I to na jednej nodze!

Nim znaleźli się w zasięgu słuchu Barthadów, spytał jeszcze:

- A ten człowiek, to kto? - miał na myśli nieznajomego. - To chyba nie jest wasz sługa? Nie widziałem go dotąd u was.

- Aaa… - w niezbyt rozgarnięty sposób rozpoczął niedoszły “ojciec” Rogara. - Długa historia. Ale teraz już mogę wam powiedzieć, skoro i tak po wszystkim. Taki tam szlachetka, gołodupiec jak to mówią. Chciał żenić się z Elise, ona nawet za nim też dość mocno optowała, alem pogonił go. Ale jak się dowiedział o śmierci, przyszedł do nas złożyć kondolencje, przypadkiem wspomniałem o wyprawie, by ją pomścić i się do nas chciał przyłączyć. Nie miałem serca mu odmówić, zwłaszcza, że nie byłem wcześniej dla niego… zbyt dobry. Może jakbym wcześniej się na nim poznał, to i Elise nie musiałaby do was jechać i w tym lesie…

Tradycyjnie, na wspomnienie o wydarzeniach z lasu, pan Barthad zaczął szlochać. Doprawdy przedziwny to człowiek. Trudno było go posądzać o robienie przedstawienia. Bo i niby przed kim? Przed własnymi ludźmi? A co go obchodzi ich zdanie? Przed swym sąsiadem? Tylko ośmieszał się tym jęczeniem. A przynajmniej tak mógł rozumować ktoś pokroju pana Barthada. Rogar widział to trochę inaczej, ale zawsze uchodził wśród szlachty za sporego dziwaka, głównie ze względu na swoje poglądy. Nie odezwał się już ani słowem, nim nie dotarli do zbrojnej kompanii. Tam dołączył do nich Venitar. Zeldan odciągnął go na bok i poza zasięgiem słuchu pozostałych rozkazał:

- Weźmiesz Artdorfa, jego łowczych i jeszcze pięciu ludzi. Wydaj im broń, jaką najlepiej władają. Pojedziesz z nimi - wskazał na przybyłych - i pokażesz im miejsce śmierci Elise. Mam nadzieję, że dobrze zatarliście ślady. Zresztą nie sądzę, by byli pośród nich dobrzy tropiciele, możesz im zaproponować Artdorfa jako takiego. Myl trop i trzymaj rękę na pulsie. Najlepiej, gdyby wszyscy wrócili cali, zdrowi i zniechęceni do dalszych pościgów.

Gdy Venitar odszedł, Rogar zwrócił się do Barthadów:

- Zaraz przyprowadzi ludzi, w sumie tuzin chłopa. Zanim jednak was pożegnam, szlachetni panowie, jeszcze jedna sprawa - śmiało podszedł i stanął przed rumakiem pani Barthad. - Pani matko, choć nie wątpię w wasze chęci i waszą odwagę, nie mogę pozwolić, byś brała w tym udział - to powiedziawszy chwycił za lejce jej konia.

- Phi, kolejny… - odpowiedziała naburmuszona pani Barthad. - A co mnie tam niby grozi? Śmierć? Ja się śmierci nie boję, gdy moja wspaniała córusia, opuściła mnie. Cóż mi jeszcze z tego życia? Stara już jestem, synowie, niby to dorośli, już się mnie nie słuchają, mąż i tak po swojemu zawsze zrobi. Tylko Elisa była przy mnie zawsze, byłam jej potrzebna. A teraz… na co ja… na co ja temu okropnemu światu.

Zakończyła swą tyradę. Dała już się poznać Rogarowi jako osoba męcząca, twardo traktująca swą posłuszną i wytresowaną córkę Elisę.

- Jeśli nie z troski o swoje życie, to powinnaś tu zostać, pani, z troski o życie innych, którzy zamiast ścigać i walczyć z tymi draniami, będą się skupiać na obronie waszej osoby. A jeśli nie dbasz i o ich życia, to pozwól im chociaż swobodnie dopełnić słusznej zemsty… Argumenty zresztą - dodał po krótkiej przerwie - nie mają tu żadnego znaczenia. Trzymam w ręku lejce waszego konia i jeśli mi jej nie odrąbiecie, to ich nie puszczę.

- Uważaj chłopcze, bo jak za mocno zaufasz kobiecie, to możesz zostać bez ręki… Ale niech będzie. Zostanę, poczekam na dokonanie zemsty przez mężą i resztę naszych zacnych wojów. Skoro tyle mówicie o niebezpieczeństwie wyprawy, to jednak nalegam, aby najmłodszy z nas również został. Czyli pan Ube. - Skinęła na chłopaka, również nieudanego kandydata na męża Elise. - Nie dość, że szkoda, by ryzykował, to jeszcze chciałabym jakiegoś znanego mi towarzystwa, skoro wy, panie Zeldan, wyjeżdżacie. O ile oczywiście pozwolicie na jego pobyt w waszym dworze.

Zwróciła się do Rogara, który mógłby poprzysiąc, że swym czujnym uchem wyłapał, jak młodzieniec mówi pod nosem, dla innych niesłyszalnie: “kurwa, jeszcze tu utknę z tą starą raszplą”. Zeldan ledwo stłumił uśmiech. Więc to takie buty. Nic mu jednak nie szkodziło przyjąć w swoim domu jednego szlachetkę, a i jeśli w wyniku matczynej żałoby staremu Barthadowi miałoby przybyć rogów, nic to.

- Nie mam nic przeciwko temu – oznajmił pan na Dobroli. - Proszę zatem zejść z konia i zapraszam na pokoje.

Gdy pani Barthad zniknęła za drzwiami, a jej rumak odprowadzony został do stajni, na placu pojawił się Venitar, Artdorf i pozostali.

- To jest Venitar, będzie dowodził mymi ludźmi. A to Artdorf, mój łowczy, zaprowadzi was na miejsce i zdradzi wszystkie szczegóły, jakie znamy. Wysłałem go już w poszukiwaniu śladów, gdy się o wszystkim dowiedziałem, ale niczego wówczas nie znalazł. Oby tym razem dopisało mu szczęście.

Rogar miał dla swych sług jedną radę:

- Starajcie trzymać się w kupie – szepnął swojemu polowemu. - Nie nazbyt wyraźnie, ma się rozumieć, ale nie możesz pozwolić, by was osaczali jednego po drugim. Zresztą to tylko środki ostrożności. Jeśli się spiszecie, do niczego nie dojdzie – poklepał Venitara po ramieniu.

* * * * *

Gdy wzmocniony ludźmi z Dobroli orszak odjechał, a pani Barthad, wraz ze swym ulubieńcem, ugościła się we dworze, gdzie o jej wygody miała dbać pani Willow, Rogar postanowił rozmówić się z Ilyriem. Stary przyjaciel miał swój rozum i Zeldan nie wątpił, że w mig wszystko pojął, jednak wolał nie pozostawiać między nimi miejsca na nieporozumienia.

- Dziś wyjeżdżam – oznajmił na wstępie. - Nie wiem kiedy wrócę, a ta cała historia... Niebezpiecznie byłoby pisać o niej w listach. Dlatego zostawiam ją tobie i Venitarowi. Obaj wiemy, że Barthadowie niczego nie znajdą, ale gdyby ich oszalałe z powodu straty umysły, obłędem skierowały się na tory prawdy, Venitar i Artdorf mogą potrzebować twojej pomocy. Ufam, że wiesz jaką rolę do odegrania ma moja niedoszła teściowa?

- Karta przetargowa?

- Dokładnie. W razie konieczności dasz w łeb temu szlachetce, nie trzeba zabijać, a ona pozostanie naszym... gościem, tak długo jak zechcemy. To ostateczne rozwiązanie, ale przygotuj się do wydania ludziom broni. Aha i miej oko na naszych gości. Czuję w kościach, że może dojść między nimi do... szczególnie interesujących relacji. Umysł pogrążony w żalu może wybierać różne dziwne ścieżki, jak mniemam - stwierdził z ironią. - W każdym razie dobrze by było, żeby to wydarzenie, o ile do niego dojdzie, miało wartą go publikę. Myślę, że trzech lub czterech świadków wystarczy, żeby ktoś, na przykład stary pan Barthad, nie mógł posądzić nas o kłamstwo. I dopilnuj, żeby pani Barthad była świadoma nakrycia jej w tej niezręcznej sytuacji. To też się może przydać.

- Rozumiem – Ilyrio zawsze odpowiadał krótko. Odzywał się chyba tylko po to, by zachować pozory prowadzenia rozmowy, gdy w rzeczywistości Rogar monologował. Dłuższe wypowiedzi ekonom formował tylko w wypadku, gdy miał jakieś uwagi. Krótkie formuły oznaczały ich brak.

- Venitar wziął najlepszych ludzi, tobie też przyda się kilka wprawionych w mieczu rąk. Do Lewengrove'a pojadą więc ze mną Farek i Juźka. Wezmą wóz, a ja pojadą na Białonóżce. Bądź tak dobry i karz Zigatowi i Benetcie wszystko przygotować.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 05-08-2018 o 10:59.
Col Frost jest offline