Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-08-2018, 00:59   #163
Warlock
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Rzeka Sonne, Wissenland
17 Vorgeheim, 2529 K.I.
Zmierzch

Ciężkie chmury burzowe zaczęły powoli formować się nad Starym Światem. Ich złowieszcze grzmienie w oddali, zwiastowało intensywne ulewy, które pod osłoną nocy przetoczą się przez południowe rubieża Imperium, raz jeszcze zalewając górskie szlaki i kotliny. To właśnie ten moment awanturnicy wybrali, aby wyrównać między sobą i ich kłamliwym pracodawcą porachunki. W nieśmiałym blasku chowającego się za horyzontem krwistoczerwonego słońca, wszyscy oni wyglądali groźnie, łypiąc na siebie spod łba i wykłócając się o księgę, którą w swym plecaku trzymał Karl. W rzucanych roszczeniach wobec plugawego artefaktu przewodził Kyan, lecz szlachcic nie mógł pozwolić, aby ktokolwiek zniszczył owoc jego wielomiesięcznej, ciężkiej pracy. To on bowiem samodzielnie zinfiltrował niebezpieczny kult, udając jego zaufanego członka i ryzykując życiem oraz zdrowiem psychicznym na każdym kroku. W ostateczności jednak dopiął swego, wykradając plugawą księgę sprzed nosa kultystów. Zmuszony do ucieczki, przebył pół Wissenlandu, niemalże dwa razy ocierając się o śmierć. Po raz pierwszy nad wodogrzmotami w pobliżu ruin Browaru Bugmana, zaś za drugi razem u boku awanturników w gospodzie ,,Pod Rogatym Łbem”, kiedy to zatrute ostrze przeszyło jego ciało. Karl zbyt wiele zniósł i wycierpiał, aby tak po prostu się teraz poddać. Nie kiedy był niespełna dwie mile od swego domu. Otaczający go awanturnicy, których wynajął do eskorty swojej osoby, wydawali się mieć podzielone zdanie na ten temat. Większość spoglądała na niego z podejrzliwością. Opowieść o starożytnym zakonie, któremu miałby służyć, przyjęli z wyraźnym dystansem, ale w ostateczności znaczna część z nich zaczęła się przechylać na jego stronę, żądając jakiejś formy dowodu lub okazania zaufania z jego strony, poprzez oddanie im księgi na przechowanie do czasu spotkania się z jego rodziną i mocodawcami. Jedynie Kyan z legendarną upartością krasnoluda z Karaz Ankor stał przy swoim i żaden argument – zmyślony, czy realny, nie był w stanie zmienić jego zdania.
- Zaprawdę powiadam wam, że nie ma bardziej upartej istoty od krasnoluda. Prędzej rzeki zmienią swój bieg, zaś góry upadną pod niszczycielskim naporem czasu, nim zmusisz karła do zmiany zdania. Dobrze więc… - Powiedział Karl, unosząc w górę swój płomienny miecz. - Chcesz księgę? W takim razie będziesz musiał wyrwać ją z moich zimnych rąk! - Po tych słowach natarł na niego ze zdumiewającą szybkością. Wzniesiona do góry płomienna klinga opadła wprost na głowę krasnoluda, lecz ten przewidział ten manewr i w porę osłonił się przed śmiertelnym ciosem. Na ułamek sekundy, tryskające jęzory ognia spowiły wystawioną defensywnie tarczę, jednakże nie wyrządziły mu krzywdy, choć czuł ich gorąc.
Kyan odepchnął napastnika, a towarzyszył temu wysiłkowi gniewny, bojowy okrzyk “Grimnir!”. Czując jak adrenalina pulsuje mu w żyłach, krasnolud wzniósł młot wysoko w powietrze z zamiarem odpowiedzenia na cios Karla, kiedy w tym samym momencie z niebios spadła na niego sieć. Tylko jedna osoba w drużynie była na tyle sprawna, aby się posłużyć tą bronią i na pewno nie była na tyle głupia, aby tak spudłować – musiało być to celowe zagranie Hansa, choć zaskoczony tym nagłym obrotem spraw Kyan, nie był w stanie wyjaśnić przed sobą, dlaczego łowca nagród tak uczynił.
- Oddaj księgę Ludo! - Zwrócił się Hans do szlachcica. Karl był jednak równie zdumiony zaistniałą sytuacją, co krasnolud, dlatego krótką chwilę zajęło mu zrozumienie znaczenia słów mężczyzny. On również na moment wstrzymał się ze swoim ciosem, nie chcąc atakować bezbronnego przeciwnika. Kiedy jednak pojął sytuację, natychmiast ściągnął swój plecak i rzucił go niziołkowi. Awanturnicy dawali mu drugą szansę!
- Co teraz? - Spytał nieco zbity z tropu, kiedy jego plecak znalazł się w rękach Ludo.
- Wiej! - Krzyknęli jednocześnie Hans i Lilou, po czym rzucili się do ucieczki. Niziołkowi co prawda nikt nie przedstawił planu tych dwojga, ale był na tyle bystry, że pojął go niemalże instynktownie. Ogarnięty wściekłością Kyan był spętany siecią, ale było to tylko kwestią czasu, nim się z niej wydostanie. Rozszarpując sieć, mógł jedynie obserwować w bezradności jak pozostali awanturnicy biegną za Karlem.
Tymczasem to Ludo miał przy sobie plugawą księgę, a wraz z nią obietnicę wypoczynku oraz sowitej zapłaty za ich trud. Szczerze wątpił, aby zniszczenie jej wiązało się z tym ostatnim, zaś Karl przekonywał, że księga nie zostanie użyta w nikczemnych celach. Ostatecznie jednak górę wzięła ciekawość, a nie dobre serce, choć te również skłaniało się ku zapewnieniom szlachcica. Niezależnie jednak od tego, czy wierzył w słowa ich pracodawcy, czy też nie, niziołek był po prostu ciekaw na ile opowieści o prastarym zakonie były prawdą. Lubił za młodu słuchać podobnych legend, więc choć raz miał nadzieję, że ta jedna okaże się prawdą. Decyzja była więc dla niego oczywista – nie czekając za Kyanem, Ludo pognał za pozostałymi. To samo uczynił Durak i Dietrich, choć ten ostatni zrobił to z wyraźną niechęcią. Porzucanie towarzysza nie było w jego naturze, a w szczególności gardził myślą, że robi to dla jakiejś księgi i pieniędzy z tym związanych, ale innego wyboru też za bardzo nie miał. Kyan na pewno sobie poradzi, pocieszał się w myślach przepatrywacz, choć pewnie nie łatwo im to wszystko wybaczy…


Opancerzony krasnolud nie miał najmniejszych szans, aby ich dogonić, dlatego po przebiegnięciu kilkuset metrów, wszyscy powoli zaczęli zwalniać, aż wreszcie zrównali się tempem do szybkiego marszu.
- Ale będę oczekiwał podwyżki! - Odezwał się wreszcie Ludo, kiedy w końcu zeszli na główny szlak, prowadzący do Scharmbeck. Była to piaszczysta, stosunkowo szeroka droga, która prowadziła przez gęsty las w nieodległym sąsiedztwie szumiącej rzeki.
- Gdzieś tam jest rozwścieczony krasnolud, a ja mam przy sobie księgę, którą chce za wszelką cenę spalić, najlepiej razem z jej posiadaczem. Muszę więc w jakiś sposób wynagrodzić sobie trudy wyjaśniania mu swojej naiwności i nieświadomości zagrożenia, dlatego okrągła suma złota powinna szybko wymazać z mojej pamięci tą przykrą konieczność - zwrócił się do Karla niziołek, na co szlachcic zareagował lekkim uśmiechem.
- Na pewno was wynagrodzą. Mój ojciec jest szczodrym człowiekiem i doceni wasze starania, to pewne. Wystarczy, że mi zaufacie... - przekonywał ich Karl, żywo gestykulując. Mimo to atmosfera napięcia wzrastała wraz z każdym krokiem zbliżającym ich do Scharmbeck. Wszystkich dręczyły wątpliwości, ale było już za późno, aby cokolwiek na to poradzić. Droga była tylko jedna i wiodła prosto do paszczy lwa, bo inaczej nie sposób było się przekonać o prawdziwości zapewnień Karla. Konsekwencje mogły być katastrofalne, ale decyzję już podjęli i teraz musieli zmierzyć się z potencjalnymi następstwami. Nic więc dziwnego, że każdemu z nich serce zaczynało bić coraz szybciej...
Kiedy w końcu wydostali się z lasu, ich oczom ukazały się pierwsze ludzkie siedliska. Kilkanaście bezwładnie rozsianych po okolicy chat tworzyło wioskę niewiele większą od Oshausen, ale zdecydowanie gorzej zorganizowaną i z całą pewnością biedniejszą. Jakieś dwieście metrów poza osadą, na pochylonym nad rzeką wzgórzu, ulokowany był niewielki zamek, który swą architektura przywodził na myśl budowle obronne bretończyków. Po prawdzie nie było stąd daleko do kraju rycerzy, ale raczej mało prawdopodobne, aby oni to zbudowali – chyba, że w jakiś zamierzchłych czasach, na co mógł wskazywać dość marny stan fortyfikacji.
- Wydawało mi się, że mówiłeś coś o dworze, a tymczasem moje oczy widzą zamek - zauważył głośno Hans, co wywołało szmer rozmów wśród pozostałych awanturników.
- Dwór, zamek… W epoce dział mury mają wartość symboliczną, choć pomagają z natrętnymi sąsiadami. Wewnątrz przekonacie się, że to najprawdziwszy pałac jest, a nie tylko ponure zamczysko, jakim się wydaje z zewnątrz. Chociaż lochy też ma, ale dziś służą wyłącznie do leżakowania piwa - odparł bez głębszego namysłu.
- Poza tym mieliśmy w planach większą przebudowę tego miejsca, ale ostatnio mamy ważniejsze problemy na głowie. Wissenland, a w szczególności Solland, to niebezpieczne miejsca, szczególnie dla tych, którzy obnoszą się ze swoim majątkiem. Dlatego magnackie dwory przypominają tutaj zamki i są równie dobrze strzeżone.

Karl chciał powiedzieć coś jeszcze, ale wtem wszyscy spostrzegli dwóch wisielców, powieszonych na jednym z drzew. Wokół kręciły się psy, dokładnie obgryzając nogi z mięsa, zaś na gałęziach lądowały pierwsze kruki, czekające na swoją kolej. Szlachcic podszedł do jednego z trupów, odganiając czworonogi, po czym obrócił go twarzą do siebie. Rozpoznał mężczyznę, choć nic na głos nie powiedział – zdradził go jego gniewny wyraz twarzy.
- A jak to wytłumaczysz? - Wtrącił się Dietrich, który niespodziewanie znalazł się u jego boku.
- Czyimś brakiem kompetencji i zwykłym ludzkim okrucieństwem. Jest gorzej niż przypuszczałem. Ja nie mam nic z tym wspólnego, ale nie wszyscy w zakonie nadają się do rządzenia. Niektórym brak cierpliwości i empatii… Mój ojciec jest schorowany, a pod moją nieobecność ktoś inny musiał zająć się codziennymi sprawami wieśniaków. Nie wiem czy ojciec o tym wie, ale na pewno nie będzie zadowolony z tych wieści. To dobry człowiek - zapewniał awanturników Karl. W końcu zostawili za sobą truposzy, którzy zapewne służyli jako ostrzeżenie dla każdego, kto neguje autorytet władz w tym miejscu. W zasadzie nie był to w Imperium odosobniony przypadek, bowiem często dochodziło tym kraju do samosądów, a im dalej od ośrodków sprawiedliwości, tym coraz powszechniejsze były przypadki znęcania się nad gorzej usytuowanymi.


Po dotarciu do bram wyszło im na spotkanie czterech strażników, uzbrojonych w piki i szerokie tarcze oraz wiszące u pasa miecze. Nie nosili oni żadnych widocznych insignii, jeno tylko przerzuconą przez przeszywanicę kolczugę i żelazny szyszak na głowie.
- Wróciłeś do nas, Karl! - Odezwał się jeden z nich, nie kryjąc swojego zdumienia. - Masz zatem księgę?
- Tak - odpowiedział krótko szlachcic i następnym żądaniem uciął dalsze próby wyciągnięcia od niego informacji. - Poślijcie po Detleva. Chcę się z nim natychmiast widzieć.
- Jak sobie życzy nasz pan - odparł z uśmiechem strażnik, choć żadnemu z towarzyszy Karla nie umknęła nutka kryjącej się kpiny w jego głosie. - Witamy w domu.
Wchodząc na dziedziniec awanturnicy ujrzeli przed sobą kilkunastu zbrojnych, zajętych swoimi sprawami. Część ostrzyła miecze, inni ćwiczyli lub patrolowali mury, a jeszcze inni siedzieli bezczynnie, korzystając z ostatnich promieni słońca. Powoli wszystkie głowy z zaciekawieniem zwracały się w ich stronę i nim się awanturnicy zorientowali, ich śladem zaczął podążać niemały tłum żołdaków. Wszyscy rozmawiali między sobą, nie kryjąc zdumienia i podziwu. Trudno było wyłowić szczegóły ich rozmów w takim szmerze, ale słowa "księga" i "powrócił" powtarzały się wielokrotnie.
W końcu dotarli do kasztelu i przy wielkich drzwiach zostali zatrzymani przez strażników, którzy przed wejściem domagali się tymczasowego zarekwirowania ich broni.
- Znasz zasady, Karl - powiedział jeden z nich, odbierając mu miecz na co szlachcic zareagował cichym westchnieniem zniechęcenia. To sam proces powtórzyli z pozostałymi awanturnikami, lecz nie zaglądali im w buty, w których część z nich trzymała ukryte sztylety lub inne warte ukrycia przedmioty.
Po wejściu do środka oczom przybyszy ukazał się wspaniale odnowiony budynek łączący walory mieszkalne z obronnymi. O ile z zewnątrz niewiele różnił się od bunkra, tak w środku miał przepych godny pałacu. Długie dywany, utrzymane w barwach krwistej czerwieni, rozłożone były w każdym korytarzu, ciągnęły się po schodach i prowadziły w różne zakątki tego wspaniałego miejsca. Rycerskie zbroje, marmurowe posągi oraz cenne malowidła mijali awanturnicy z każdym krokiem, prowadzeni przez wartowników w stronę sali audiencyjnej. Kiedy tam w końcu dotarli, ich oczom okazało się spore, acz skromnie umeblowane pomieszczenie, pełne podtrzymujących sklepienie kolumn. Na końcu sali, przed długim stołem, stał ciemnowłosy mężczyzna o szarych oczach i bystrym spojrzeniu, które kryło w sobie bezlitosne wyrafinowanie. Nie był jednak jedyną osobą w pomieszczeniu, bowiem wszędzie otaczali ich strażnicy. Ludo naliczył ich szesnastu i wszyscy byli doborowo uzbrojeni, a mogło być ich jeszcze więcej, pod warunkiem, że boczne pomieszczenia nie były puste.
- Powiedziano mi, że zdobyłeś księgę. Prawdę mówiąc nie sądziłem, że ci się to uda, a jednak stoisz teraz przede mną w całej swej okazałości - odezwał się stojący przed stołem mężczyzna, który sprawiał wrażenie zarządcy tego miejsca.
Karl błyskawicznie wysunął się na przód, zostawiając awanturników kilka kroków za sobą.
- Detlev Kampf! Gdzie mój ojciec? - Warknął na niego groźnie szlachcic, spoglądając nań nieufnie spod łba.
- Tam gdzie go zostawiłeś - odpowiedział Detlev i choć uczynił to nadzwyczaj spokojnie, to jednak ciarki przeszły po plecach awanturników. Z całą pewnością nie była to osoba godna zaufania.
- W jakim jest stanie? - Spytał Karl nie dając za wygraną.
- Kiepskim, ale nie gorszym niż był przed twoim wyjazdem. Masz księgę, prawda? - Spytał Detlev, wyraźnie akcentując każde słowo.
- Niziołek ją ma - odparł szlachcic. - Ja swojego słowa dotrzymałem. Teraz kolej na ciebie! - Wskazał go palcem i początkowo w odpowiedzi usłyszał jedynie głośny, wręcz wzbudzający odrazę śmiech Detleva, który drwił sobie z niego każdą swoją nutą.
- Naprawdę sądziłeś, że pozwolę odejść twojej rodzinie? Nie, to zbyt wielkie dla mnie ryzyko - powiedział ponury mężczyzna, siląc się na triumfalny uśmiech. - Do tego widzę, że przyprowadziłeś do mnie niziołka z księgą, na której tak bardzo mi zależało, zamiast ukryć go gdzieś w lesie i szantażować mnie? Naprawdę? - W tym momencie jego uśmiech stał się wyjątkowo paskudny i aż prosił się o wybicie tego dobrze utrzymanego stanu uzębienia. - Nie sądziłem, że potrafisz być aż takim pożytecznym idiotą, ale to tym lepiej dla mnie. Wyznawcy Tzeentcha muszą być głupsi niż myślałem, skoro dali się komuś takiemu okraść. Niebawem spotkasz się ze swoją rodziną, ciesz się tym widokiem póki jeszcze możesz, bowiem nie zamierzam was trzymać przy życiu wiecznie. Straże! Brać ich wszystkich! Do lochów z nimi!
W oka mgnieniu wokół awanturników zaroiło się od zbrojnych. Otoczył ich gąszcz wystawionych halabard i ułamek sekundy później zostali zaatakowani przez uzbrojonych w pałki strażników. Nie mieli jak się bronić, nie było nawet czasu, aby zniszczyć księgę, która sama w sobie sprawiała wrażenie zdumiewająco odpornej. Silne uderzenie ciężkim obuchem w czerep wystarczyło, aby każdego z nich powalić na ziemię. Ostatni w kolejce do nokautu mogli jeszcze zobaczyć szarpiącego się z wartownikami Karla, który krzyczał, gryzł i kopał w swej bezsilności. W końcu jednak i on uległ swoim ciemiężycielom. Awanturnicy niewiele z tego wszystkiego rozumieli. Jedno było tylko pewne – wszyscy oni zostali na swój sposób oszukani, ale ich historia jeszcze nie dobiegła końca…

 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019
Warlock jest offline