Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-08-2018, 19:30   #29
Jacques69
 
Jacques69's Avatar
 
Reputacja: 1 Jacques69 ma wspaniałą reputacjęJacques69 ma wspaniałą reputacjęJacques69 ma wspaniałą reputacjęJacques69 ma wspaniałą reputacjęJacques69 ma wspaniałą reputacjęJacques69 ma wspaniałą reputacjęJacques69 ma wspaniałą reputacjęJacques69 ma wspaniałą reputacjęJacques69 ma wspaniałą reputacjęJacques69 ma wspaniałą reputacjęJacques69 ma wspaniałą reputację


Barah i Hokk

- Wybaczcie mi, to moja wina – powiedział z żalem Bogg’dan. – Byłem zbyt łapczywy. Mogłem mu najpierw wszystko powiedzieć. Gdyby się dowiedział, co zrobili jego mistrzowi, sam by się do nas przyłączył i wszystko nam zdradził, ale… nie wiadomo, ile by mu to zajęło. A ja nie mam zbyt wiele czasu… Chodźmy do jednej z mojej kryjówek, wytłumaczę wam wszystko po drodze.
Ruszyli mniej więcej w kierunku, skąd przybyli, jednak skręcili przed „Stryczkiem” i wąskimi uliczkami przeciskali się w przeciwną stronę do Pałacu. W okolicy było pusto, bo większość ludzi spała przed nastaniem dnia.
- Barah wie o mojej działalności, ale tobie, Hokk, muszę powiedzieć, że zajmuję się ratowaniem ocalałych Jedi i Czułych na Moc, których potem wysyłam w bezpieczne miejsce u boku Senatora Organy. Tak się składa, że Grakkus więzi jednego Mistrza Jedi oraz prawdopodobnie paru Czułych na Moc. Chcę ich uratować, Senator ma mi dostarczyć wsparcie techniczne, kiedy już opracuję plan. Przy okazji chciałbym odzyskać z tej całej kolekcji jak najwięcej mieczy świetlnych i holocronów, by pomogły mi w odbudowie Nowego Zakonu Jedi… Mam nadzieję, że zechcecie mi pomóc, a potem dołączycie do mnie. Wiele już zrobiłem, zdobyłem bardzo dużo przydatnych informacji, ale straciłem kontakt z moim najważniejszym agentem na dworze Grakkusa. Obawiam się, że padł ofiarą jakichś porachunków gangsterskich albo został wykryty.

Cała czwórka trafiła wkrótce pod budynek mieszkalny. Do kryjówki Bogg’dana dostali się przez zewnętrzne schody ewakuacyjne. Na czwartym piętrze znajdowało się zabite deskami mieszkanie. W środku o dziwo panował prawdziwy porządek. Wszystko było schludnie zamiecione, wszelkie gadżety i przedmioty starannie ułożone w odpowiednich miejscach. Polis zaprowadził ich do małego saloniku, gdzie usiedli sobie, po czym podał im chłodnego napoju.
- Mogę wam powiedzieć wszystko, co sam zdążyłem wyłapać… - rzekł powoli, po chwili dodając: – Tak w razie gdybym zaginął… Większość informacji przesyłam na bieżąco do Senatora, ale lepiej, jeśli wy też się dowiecie… Najpierw jednak chciałbym się upewnić, że chcecie mi pomóc. Wiem, że nie zrobiłem dobrego wrażenia, zwłaszcza że moje metody nie pasują do postępowania prawdziwego Jedi… Ale czasy się zmieniły… Wiem, że nie będę się już nadawał do prowadzenia Nowego Zakonu, jeśli w ogóle uda się go odbudować, ale może któreś z was się lepiej do tego nada.

Barah wpatrywała się w swego przyjaciela nieco spode łba, siedząc odchylona w krześle. Po ucieczce z wysypiska i szybkim marszu do kryjówki wciąż jeszcze była nieco zdyszana; jej obfity dekolt, falujący od przyśpieszonego oddechu, posiadał zadziwiającą własność przyciągania spojrzeń. Gdy Bogg’dan umilkł, Zeltronka ruchem głowy odrzuciła grzywkę z oczu, założyła nogę na nogę, a potem rzuciła z lekkim uśmieszkiem:
- Bogg’danie, Bogg’danie… Byłam prawie pewna, że kiedy spotkamy się na Nar Shaddaa, przyjdę do ciebie i jak grzeczna dziewczynka przeproszę za to, co zrobiłam parę miesięcy temu. - To powiedziawszy, nachyliła się do Polis Massanina i ciągnęła, wciąż z pozornie pogodnym uśmiechem: - Dziś jednak zdałam sobie sprawę, że ani nie jestem grzeczną dziewczynką, ani nie jestem już taka pewna, że przybycie tu było dobrym pomysłem. Wiesz, że aż do tej nocy najpewniej nikt w pałacu nie wiedział, że też jestem uwikłana w te twoje plany? Gdybyś tej nocy nie próbował udowadniać tym przydupasom Grakkusa, kto ma większy… karabin, mogłabym nadal działać we względnym spokoju, w każdym razie przez jakiś czas. Wspaniały pokaz dyplomacji, nie ma co. - Umilkła, kręcąc głową z rodzajem niedowierzania. Potem odprężyła się, znów wygodniej rozsiadając się na krześle. - Poza tym zacząłeś od końca. Skoro znalazłeś tak czarującego współpracownika, który ocalił nam dziś tyłki wybitnym pokazem negocjacji, wypadałoby chyba oficjalnie nas sobie przedstawić, zanim zaczniemy działać, nie sądzisz? - To rzekłszy, Barah spojrzała przeciągle na Nautolana, poddając go wnikliwym oględzinom. Wydawał się być w jej wieku. Obdarzyła nieznajomego jednym ze swoich popisowych zachęcających uśmiechów, przeczesując włosy palcami.
- Nigdy nie czułem, byś musiała mnie za cokolwiek przepraszać. I wiem, że teraz znajdziesz się na liście podejrzanych, ale uwierz mi, ludzie Grakkusa są tak zadufani w sobie, że przez cały czas kompletnie ignorowali moje próby infiltracji. Są zbyt pewni siebie, sądzą, że sława Grakkusa ich przed wszystkim uchroni, poza tym wszyscy wewnątrz ciągle ze sobą rywalizują i rzucają sobie kłody pod nogi. Myślę, że niczego to nie zmieni. I nie jesteś tutaj jedyną Zeltronką. Nie wyróżniasz się tak bardzo jak ja, żeby od razu cię rozpoznali… - Polis zrobił krótką przerwę, przyjrzał się obu rozmówcom. - Więc dobrze, powinienem was sobie przedstawić, choć o moim nowym znajomym właściwie sam jeszcze nic nie wiem. Mogę mu zatem przedstawić Barę, która miała zostać moją uczennicą, po tym gdy Darth Vader zabił jej mistrza w zeszłym roku. Był to zarazem i mój dawny mentor, szkolący mnie dwadzieścia lat wcześniej, zanim jeszcze Barah została przyjęta do Zakonu… Można więc powiedzieć, iż stanowimy jedną rodzinę. A ty - Bogg’dan spojrzał na Hokka swoimi czarnymi oczyma - opowiedz nam coś o sobie i wypowiedz się na temat mojej misji. Byłbyś gotów wesprzeć mnie w uratowaniu pozostałych Jedi z rąk Grakkusa?

- Hokk… Hokk Boonta. - Lekko skłonił się, przykładając tym samym dłoń do brzucha. - Wybaczcie, w całym tym zamieszaniu nie było nawet chwili na dopełnienie podstaw etykiety. Tak, jestem Jedi. Mym mistrzem był czcigodny Raaza. Stoję tu dziś tylko dzięki niemu.
- Wojny Klonów odcisnęły swe piętno na każdym… - Dodał po chwili, z przelotnie widocznym cieniem smutku na twarzy.
Jedi wciąż nie był pewien, czy robi dobrze, ujawniając się, lecz miał dobre przeczucie. Wszakże spotkał bratnie dusze. Perspektywa odbudowania Zakonu, jednocześnie ratując wiele zbłąkanych istnień, bardzo Hokkowi odpowiadała. Był jeszcze jeden element układanki, pasujący idealnie do jego planów. Bogg’dan wspomniał o odzyskaniu artefaktów Jedi z kolekcji Grakkusa. To z kolei był bardziej osobisty powód, dla którego skłonny był przystąpić do tej szalonej krucjaty. Będąc na Nar Shaddaa, dowiedział się mimowolnie, podsłuchując w lokalnym barze, o dostawę przedmiotów dla Grakkusa. Dziobaty Dewaronianin przechwalał się między innymi o mieczu świetlnym, odnalezionym na koniec Wojen Klonów przy zwłokach “starego Kel Dor’a”, na Dellalt. Ten opis nie mógł być przypadkowy.
- Oczywiście, że pragnę pomóc - ciągnął dalej po chwili zadumy - Martwi mnie jedynie stan naszych możliwości na obecną chwilę. Czy mamy jakiś plan tej… nader intrygującej operacji, który nie zakładałby bezsensownej i brutalnej śmierci? Nie chciałbym, by tyle lat unikania Imperium poszło z dymem ognia basterów, zwłaszcza w chwili, gdy okazuje się, że nie jestem w tej Galaktyce jedynym Jedi.

- Przede wszystkim musimy w jak najbardziej dyskretny sposób pozyskać sojuszników… Moja próba… - Bogg’dan ewidentnie nawiązywał do sprawy na złomowisku - przyniosła odwrotny rezultat. Dlatego resztę zostawię wam. Jest wiele osób, które z pewnością chciałyby położyć rękę na skarbach Grakkusa. Jest też wiele osób, które po prostu chciałyby zniszczyć Grakkusa. Czarne Słońce, Imperium, inni Huttowie, ostatnio też pojawiła się w okolicy naprawdę zuchwała “grupa terrorystyczna”, jak nazwano ich w Hutta Town. Przewodzi nimi Tylo Agik, Aqualish. Nikt nie wie, gdzie się ukrywają, pojawiają się w różnych miejscach miasta całkiem niespodziewanie, atakując, rabując, a potem znikając bez śladu. Dokonali już paru naprawdę zuchwałych ataków na terytorium Grakkusa, obnażając jego słabe strony. Jak już wspomniałem, wszyscy w otoczeniu tego Hutty są zbyt pewni siebie. Lekceważą wszelkie zagrożenia… Ten Tylo może być dobrym sojusznikiem… lub kozłem ofiarnym. W zależności, jak postanowimy rozegrać nasz napad. W Pałacu muszą zapanować odpowiednie warunki. W środku musi być jak najmniej ludzi, a wśród tych, którzy pozostaną, powinni znajdować się nasi sprzymierzeńcy. Przyda się ktoś o wysokich zdolnościach… manipulowania sprzętem. Dobry slicer albo astromech. Konkretny plan obmyślimy, gdy zdobędziemy więcej informacji i sojuszników. Możemy liczyć na wsparcie Senatora, choć nie wiem, jaki ono przyjmie wymiar… Na początek myślę, że przyda wam się środek transportu. To miasto jest ogromne, a czasu na podróże niewiele. Tak się składa, że mój airspeeder ostatnio nieco nawalił i oddałem go do mechanika. Możecie pójść go odebrać, powinien już być gotowy… Ja spróbuję dowiedzieć się, co przytrafiło się mojemu agentowi. Pozyskanie nowego będzie ryzykowne, teraz gdy jestem już rozpoznawalny.

- Zdam się na ciebie, Bogg’danie, ufam, że ta… wpadka na złomowisku to jednorazowy przypadek. - Barah zerknęła zaczepnie na Polis Massanina, a potem ciągnęła swobodnie, jakby bezwiednie wodząc palcem po obojczyku i spoglądając na obu rozmówców: - A skoro zostaliśmy… drużyną, sądzę, że powinnam powiedzieć wam obu o jednej sprawie. Gdy przybyłam na Nar Shaddaa, spotkałam pewnego jegomościa, strasznego cwaniaka… Zakapturzony, wygląda jak urocza przerośnięta mysz… Przedstawił się jako Orflick. Po sporej dozie… hm… negocjacji... - Tu Barah wyszczerzyła zęby w niefrasobliwym uśmieszku - zgodził się załatwić dla mnie kontakt z osobami posiadającymi informacje o pałacu. Oczywiście nie za darmo. W zamian obiecałam pozyskać parę informacji dla niego… W każdym razie ten spryciarz na pewno ma olbrzymią siatkę kontaktów, to, co oferuje, może być nam niezwykle przydatne.

Hokk, stojąc w lekkim rozkroku i rękoma opartymi na biodrach, wydawał się nieco poważniejszy niż zwykle. W zamyślonej twarzy szkliły się błyszczące czarne oczy, odbijając subtelne światło kryjówki Bogg’dana. Należało teraz działać szybko. “Koledzy” ze złomowiska na pewno nie próżnują i niebawem w całej okolicy będą poszukiwać czwórki zbiegów.
- Zatem musimy odnaleźć… Orflicka. Możliwe, że będzie w stanie zorganizować kontakt z grupą Tylo. Zalecam jednak powściągliwość co do wyjawiania szczegółów naszej operacji. Nigdy nie wiadomo, jak daleko i w którym kierunku sięga lojalność mieszkańców tego księżyca.

- Chyba lepiej najpierw zająć się pozyskaniem speedera - zasugerowała Barah, a potem dodała, jakby z namysłem przyglądając się kosmykowi swoich włosów, który owijała na palcu: - Orflicka najpewniej będziemy mogli spotkać w “Utracie Nadziei”, a stamtąd lepiej mieć możliwość… szybkiej ewakuacji. Myszowaty nie ma pojęcia, co planuję, może się jedynie domyślać, a domysły zapewne nie są wiele warte w jego fachu. - Potem Zeltronka uniosła głowę i przeniosła wzrok na Sekiego stojącego nieopodal: - A co z tobą, Seki? Dziś dowiedziałam się czegoś, co rzuciło nowe światło na naszą znajomość… - Zerknęła krótko na Bogg’dana, by zaraz znów spojrzeć na wielkiego Dashade. - Wchodzisz w to, co planujemy? A jeśli tak, to jako najemnik czy… partner? Podejrzewam, że jeśli nam się uda, całkiem sporo zyskamy…
- Seki od dawna czekał na okazję, by uprzykrzyć życie grubemu Huttowi - odparł z powagą Dashade, przerywając swoje ciągłe milczenie. - A najchętniej, by skończyć jego podły żywot. Zasługuje na to. Seki pomoże.
- Doskonale! - klasnął radośnie Bogg’dan, po czym klepnął Sekiego jak dawnego znajomego. - Zatem udacie się po mojego speedera z samego rana do mechanika, a potem do tego Orflicka. Jeśli jest w stanie umówić Barę na spotkanie z kimś ważnym ze świty Grakkusa, to na pewno uda się jej zdobyć przynajmniej jakieś pożyteczne informacje lub pozyskać sobie wsparcie.

[Następnego dnia rano]
Cała czwórka opuściła rano kryjówkę Bogg’dana. Polis poszedł w swoją stronę, pozostali udali się do mechanika. Miasto zaczęło się zmieniać. Powoli wschodzące słońce zaczynało oświetlać ulice, z trudem przedzierając się przez gąszcz budowli i dymu. Imprezowa ulicą, którą wczoraj mijali, opustoszała. Porządniejsi ludzie wyruszali do swoich miejsc pracy.
Rzeczywiście speeder mógł być przydatny, bowiem dotarcie do celu pieszo zajęło im pół godziny.
Mechanik co prawda otwierał dopiero za piętnaście minut, ale bramy warsztatu były już otwarte – to mało powiedziane, kiedy trójka podeszła bliżej, okazało się, że są wyłamane. Wnętrze zaś wyglądało tak, jakby przetoczył się przez nie huragan. Wszędzie leżało mnóstwo śmieci, losowe narzędzia, w paru miejscach rozlany był olej. Wszystkie cztery podnośniki były zajęte przez cztery różne uszkodzone airspeedery, z których jeden, jak się domyślili, musiał należeć do Bogg’dana. Seki jako pierwszy ostrożnie wkroczył do środka. Nie zauważył żadnego zagrożenia. W rogu za to siedział zapłakany Gran pasujący do opisu mechanika.

Marka i Gerdarr
To była bardzo długa noc dla Marki. Gdy tylko wrócił, wziął szybki prysznic i runął na łóżko. Akcja na złomowisku mogła się bardzo źle skończyć, jego próba wezwania posiłków została wykryta i gdyby nie wpadka Nautolana, zostałby za to pokarany. W dodatku żadnego wsparcia nie udało się załatwić! Podejście Vala Randona było wszystkim znane, ale nie sądził, że kompletnie oleje jego wezwanie o pomoc. Na kogo tak naprawdę mógł tutaj liczyć poza Ordo i Gerdarrem? A propos tego drugiego, postanowił go odwiedzić od razu po przebudzeniu. Jego kwatera znajdowała się całkiem niedaleko, więc bardzo szybko tam dotarł. Dłużej stał pod drzwiami. Otwarła mu asystentka Dowutina, a zarazem masażystka, ośmioramienna Bessaliska, stworzona wprost idealnie do masowania potężnego ciała Gerdarra.
- Wejdź, Marka, właśnie skończyłam masować Gerdarra. Będzie miał jutro poważną walkę.
Marka wkroczył do środka, po chwili zjawił się Gerdarr i standardowo poczęstował przyjaciela tym, co tylko wyciągnął z lodówki. Nie zaczęli jednak nawet rozmawiać, gdy odezwał się komunikator Marki. Połączenie pochodziło od Zak Zaaca, mechanika.
- Marka, jest problem – odezwał się natychmiast mocno podenerwowany głos Grana. – W dodatku żadna z szych Grakkusa nie ma zamiaru się tym problemem zająć, mimo że płacę ten cholerny haracz co tydzień za ochronę! Za pieprzoną, z dupy wziętą ochronę! – wybuchnął istną złością mechanik. – Wybacz – ochłonął po chwili – ale ktoś okradł mój warsztat. Nie, nie zabrali twojego airspeedera, ale wszystkie części, nawet najstarsze narzędzia. Te gdzieś łatwo zdobędę, ale gdzie ja teraz znajdę kolejny żyroskopowy stabilizator do twojego modelu?! O repulsorowych silnikach i chłodzeniu nie wspominając! No dobra… może z zapasowym chłodzeniem nie będzie problemu, ale bez żyroskopów i repulsorów jestem uziemiony z naprawą! Nie stać mnie, by szukać nowych części… Proszę, przyjdź i mnie ratuj, wiem gdzie szukać tych złodziei, ale nikt nie ma zamiaru cokolwiek z tym robić! Naprawię ci tego speedera za darmochę i może nawet jakoś podrasuję! Błagam!

Alette i Sudodth
Czekała ich dziś pierwsza wspólna misja. Sudodthowi nie zostało wiele czasu na odpoczynek po ciekawej nocy, ale i Alette swoje przeżyła, więc oboje nieco zmęczeni pojawili się na krótkiej odprawie. Te formalności dalekie były od tych, które przeprowadzano w zdyscyplinowanych armiach Imperium, Mandalorów czy wcześniej Republikańskiej Armii Klonów. Zastępca Tohr Kaara, sierżanta ochrony, Kirssk – również rasy Trandosza – niedbale przedstawił wam wszystkie wspólnie zebrane szczegóły. Nie było tego wiele.
Z fabryki blasterów Grakkusa zaczęły znikać całe skrzynie broni, zestawy serwisowe i baterie. Nikt nigdy jednak nie widział, by ktokolwiek wynosił cokolwiek z fabryki, monitoring również niczego nie wykrył. Zarówno ten wewnętrzny jak i zewnętrzny. Niektórzy zaczęli już klasyfikować tę sprawę jako paranormalną… Parę razy w nocy Tohr wysłał tam pełny oddział, by pilnowali fabryki, jednak kompletnie nic się nie wydarzyło, w przeciwieństwie do sytuacji, kiedy zostawał tam tylko jeden stróż, za każdym razem inny – wówczas dochodziło do kradzieży, a ochroniarze albo niczego nie widzieli, albo zostawali ogłuszeni i nawet nie wiedzieli jak. Monitoring również nic takiego nigdy nie zarejestrował.

Parę dni temu jednak Ordo znalazł jedną pustą skradzioną skrzynię paręnaście kilometrów stąd, w dzielnicy Rodian. Nie mógł jednak wytropić nikogo, kto by ją tam zawiózł. Dlatego tym razem postanowiono skierować go prosto do źródła, a na pomoc wybrano Alette, która zajmuje się rozwiązywaniem zagadek i niesamowitymi przypadkami podczas poszukiwania artefaktów. Skoro jest w stanie odkryć tajemnice tysiącletnich grobowców, to może rozwiąże i tę zagadkę.

Orflick

Sztuczka Orflicka z przeprogramowaniem droidów ochronnych sprzed paru miesięcy wreszcie miała przynieść korzyść. Złomiarz Kenth, który zlecił Drallowi zaprogramowanie znalezionych i zreperowanych droidów w zamian za uratowanie mu życia, nie przewidział, że Orflick wgra też swoje ukryte komendy. Drall uruchomił zdalny nadajnik, a droidy po prostu opuściły swojego dawnego właściciela i odeszły do wgranej wcześniej lokalizacji. Od tej pory miały słuchać Orflicka, dopóki nie zmieni zdania. Na wyprawę do Undercity nie miał lepszej opcji, jeśli chodzi o obstawę. Gdyby poszedł sam, od razu by go oskórowali. Zmodyfikowane, dwumetrowe droidy, uzbrojone w karabiny blasterowe E-5 i vibroostrza, i powinny jako tako stanowić argument siły – złomiarza nikt nie śmiał ruszyć, odkąd się ich dorobił, ale kto wie, jacy szaleńcy trafią się na najniższym poziomie miasta. Wciąż jednak Orflick miał zamiar użyć swojego najbardziej sprawdzonego atutu – gadki.

Rhail i Hastal
Winda strasznie trzeszczała i trzęsła się przy zjeżdżaniu na „parter”, który obecnie znajdował się kilkanaście metrów poniżej wielkiej durastalowej płyty, mającej za zadanie wyrównywać teren do poziomu najważniejszych budowli. Po wyjściu znaleźli się na korytarzach o podobnym układzie co wyżej, lecz te tutaj były w jeszcze gorszym stanie. Na ścianach widoczne były ślady licznych strzelanin z ostatnich lat, wszędzie walało się mnóstwo śmierdzących śmieci. Gdzieniegdzie leżały podejrzanie duże kości jak na miejsce, w którym nie występują praktycznie żadne zwierzęta. Najgorsze podejrzenia potwierdziła ludzka czaszka nabita na prymitywną włócznię tuż przy wyjściu. Gdy trójka wojaków opuściła budynek, znaleźli się na ciemnej ulicy. Tylko gdzieniegdzie świeciły się liche lampki. Lyssa poprowadziła ich w prawo. Na skrzyżowaniu ulic minęli dwie „knajpki”, po jednej stronie wielki Bessalisk dawał pokaz możliwości używania wszystkich swych ramion jednocześnie. W jednej ręce trzymał karabin blasterowy, wsparty o bark, dwiema dolnymi rękami obracał dwa rożna, na których nabitych było parę szczurowatych zwierząt, a ostatnią wolną ręką mieszał jakąś podejrzaną breję, którą w cenniku odważył się opisać jako "zupę". Przy barze były tylko cztery miejsca, z czego jedno zajmował jakiś obdarty Evocii. W drugiej knajpce było nieco więcej osób, a kuchmistrzem również był Bessalisk podający podobne dania.
Wszyscy udawali, że w ogóle nie zwracają uwagi na przybyszy. Lyssa pewnie poprowadziła ich dalej pomiędzy barami. Słychać było, że kiedy przeszli, w barze zaczęli ich obgadywać.
Ta kryjówka ma być niedaleko, gdzieś po lewej stronie, za zniszczonymi slumsami - powiedziała Catharka, zupełnie ignorując obgadywanie za plecami. - Nie wiem, czy jest strzeżona, Hastal, myślę, że ten twój droid może się przydać… - zerknęła spode łba na Mandalorianina, z acz nazbyt sugestywną niechęcią.

 
Jacques69 jest offline