Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-08-2018, 10:53   #56
GreK
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
Eileen RYAN
Nie mogła zrozumieć dlaczego zostały same. Pośrodku pustej ulicy. Ona, Eileen i martwa dziewczyna, którą trzymała za rękę. Nie chciała jej zostawić. Silnym uściskiem dodawała jej odwagi, gdziekolwiek teraz była. Nie wiedziała czy to ma znaczenie. Czuła, że tak trzeba. Nie była pewna ile tam czekała. Czas biegł powoli i w pewnym momencie przyszła jej do głowy myśl, że o nich zapomniano, że już nikt nie przyjdzie, nie zaopiekuje się nieznajomą, piękną dziewczyną z rozwianymi rudymi włosami oblepionymi krzepnącą krwią, gdy w końcu przyjechała karawana, z której wyszło dwoje ludzi ubranych w żółte, chemiczne kombinezony.

- To ktoś z twoich znajomych? - spytał głos zza szybki kasku, zniekształcony przez filtry.

- Kto? Co? - spojrzała na martwą dziewczynę. - Nie, nie znam jej - odpowiedziała zgodnie z prawdą.

- Musimy ją zabrać.

Wyjął powoli sztywną już dłoń z jej ręki. Wrzucili ciało do wozu. Tak brutalnie, jakby to był worek ziemniaków a nie jeszcze przed chwilą czująca osoba z problemami i planami na przyszłość.

- Gdzie ją zabieracie? - spytała jeszcze.

- Do domu pogrzebowego. Piec chodzi cały czas.

***

Nogi poniosły ją same do Shawna. Czy dlatego, że mieszkał najbliżej, czy może dlatego, że jak nie chciała się do tego przyznać, potrzebowała kogoś kto ją pocieszy i po prostu przytuli nie pytając o nic.

Gdy dotarła na miejsce było już ciemno. Godzina policyjna, o czym przypominały komunikaty nadawane z wojskowych wozów patrolujących miasteczko.

- Eileen, nie spodziewałem się ciebie.

Chłopak ubrany był w czarne dżinsy i ciemną koszulkę polo z długim rękawem. Przewieszone dwa aparaty fotograficzne i wygodne buty trekkingowe dopełniały całości.

- Wychodzisz? - domyśliła się. - Jest godzina policyjna.

- Nie sądziłem, że ci to przeszkadza... - Spojrzał na nią uważnie. - Coś się stało Eileen? Co to jest? - wyciągnął jej z dłoni portfel, który odruchowo musiała podnieść z ulicy. Portfel, który wypuściła zastrzelona dziewczyna. Uczucia związane z tragedią, której była świadkiem wróciły ze zdwojoną siłą. - I kim jest Rose Devin? - spytał spoglądając na ID wyciągnięte z portfela.

Joel STRODE
Z Barrym było coraz gorzej. Brak rutyny, powtarzających się, codziennych czynności takich jak kreskówki na cartoon network powodowały, że chłopak w ciele mężczyzny czuł się zagrożony i coraz bardziej zirytowany. Stawał się agresywny i Joel obawiał się, że przy kolejnym ataku furii może nie skończyć się tylko na wstrząśnieniu mózgu.

Kolejną awanturę o płatki owsiane przerwało pukanie do drzwi. W progu stanął Henry Robbins uzbrojony w dwururkę.

- Przyszedłem sprawdzić czy wszystko u was w porządku - wytłumaczył.

Barry mimo, że zazwyczaj lubił towarzystwo Henrego tym razem znowu zareagował nerwowo.

- Po co Joel wpuszcza tutaj złego człowieka?

Powtarzana jak mantra kwestia zaczynała być mocno denerwująca. Dopiero przyniesione przez Robbinsa chrupki i mleko czekoladowe załagodziły sytuację na tyle, że Barry siadł w kuchni przy stole i burcząc coś do siebie zajął się pełną miską.

Joel STRODE, Darleen WOOD
Woodowie przybyli po zapadnięciu zmroku i było jasne, że nie będą mogli opuścić mieszkania Joela przed świtem, nie ryzykując natknięcia się na patrol wojskowy i tłumaczenia w najlepszym wypadku a ostrzelaniem ostrą amunicją w najgorszym.

Sąsiad Joela postanowił zostać razem z nimi mamrocząc coś o niebezpiecznych czasach. Staruszek był mocno poruszony 'oblężeniem' - jak to nazwał.

- Na stacjach benzynowych już nie ma paliwa - relacjonował, - a małe sklepiki padają ofiarą rabusi. W Wall Mark interweniowało wojsko.

Mimo nie działającej komunikacji, jak wynikało z opowiadania Henrego, mieszkańcy Diamond Taint nie pozostawali bierni na wydarzenia, których stali się mimochodem uczestnikami i postanowili urządzić rano manifestację pod urzędem miasta, która to informacja przekazywana była pocztą pantoflową.

- To niedopuszczalne, żeby nas tak traktowano - skomentował, - jak bydło.

W tym momencie przypomniał o sobie Barry, który wyskoczył z kuchni do salonu.

- Joel znowu wpuścił tych złych ludzi! Mama i tata nie chcą ich tutaj! Wyrzuć ich Joel! Wyrzuć! Albo Barry to zrobi!

I bez ostrzeżenia zaszarżował na Jacka. Ten nie dał się jednak tak zaskoczyć jak Jo przed szpitalem. Przepuścił nacierającego, który z rozpędu wpadł na szafkę. Drewniane drzwiczki pękły z trzaskiem.

- Barry! Uspokój się - próbował opanować sytuację Joel.

Mężczyzna jednak był w furii i nie słuchał już nikogo. Wstał ze wściekłością w oczach, wyrwał rozchwiane drzwiczki szafki i... padł po silnym ciosie w szczękę. Jack rozcierał bolącą pięść.

- Przepraszam - spojrzał na Joela wzrokiem skarconego psa. - To my już chyba pójdziemy. Tak będzie lepiej...

William JAEGER
Zaczepili go przy wyjściu z kantyny.

- Co się dzieje szefie? - Mother jak zwykle przeszedł od razu do sedna.

- Dlaczego strzelamy do cywilów? - Preacher był wyraźnie rozbity dzisiejszą akcją.

- Wiesz coś? - z całej trójki Voodoo wydawał się najbardziej opanowany.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline