Nim Erich zdążył cokolwiek zrobić akolita był już na zewnątrz i po chwili zniknął w budynku gospody. Von Kurst zaklął cicho, nie będąc pewnym, czy zły jest na Roela, czy raczej na siebie. Czekał nasłuchując i obserwując podwórze. Kilka uderzeń serca później morryta wybiegł na zewnątrz, a za nim pół tuzina goniących go sylwetek. I pielgrzym.
Czy byli to wszyscy spośród tych, którzy zapewne chronili swego przywódcę? Czy ten na zewnątrz nim był? Nie wyróżniał się niczym szczególnym, ale skąd Erich miałby to wiedzieć? Walczył wcześniej z grupką sprzyjających pielgrzymom mieszczan. Nie dawał akolicie większych szans na przeżycie tej pogoni.
Von Kurst bił się z myślami nie wiedząc co począć. Czuł, że miał obowiązek wspomóc towarzysza. Z drugiej strony w jego zachowaniu i ucieczce w innym kierunku widział poświęcenie - odciągał wrogów, by mogli rozprawić się z przywódcą pielgrzymów. Nie było możliwości, żeby pobiegł Roelowi na pomoc i nie został zauważony przez pielgrzyma. Ten mógł ściągnąć kolejnych fanatyków.
- Zatem postanowione... - szepnął i ostrożnie otworzył drzwi uważając, żeby nie skrzypnęły. Zamierzał możliwie cicho podejść do pielgrzyma, a gdy ten się spostrzeże - podbiec do niego i przebić go mieczem. Jeśli będzie miał szczęście pokonają jednego z pielgrzymów, zanim pozostali zauważą, a Erich będzie mógł ruszyć na pomoc morrycie.