Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-08-2018, 00:42   #13
Zara
 
Zara's Avatar
 
Reputacja: 1 Zara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputację
Wilhelm

Po tym, jak mały Redwald źle się poczuł, baron postanowił zostać na jakiś czas z dzieciakiem i jego matką. Rozmawiali jeszcze dłuższą chwilę o tym, kto ma się pojawić wśród ponad setki gości jutrzejszej uczty, ale wszelkie wypowiadane imiona i nazwiska Wilhelmowi nic nie mówiły. Dalsza pogawędka, przerywana co chwila na sprawdzanie stanu zdrowia dziecka, upłynęła na rozmowie o przygotowaniach w sali, wystroju, podawanych daniach i wszelkich innych rzeczach, które z czasem zdawały się być nudne nawet dla samych rozmówców. Z relacji jednak wynikało, że Vinga jest zaufaną służką na dworze barona, a do jej zadań należało doglądanie porządku podczas prowadzonej uczty. Gdy już w końcu wydawało się, że Rademud opuści pomieszczenie i łucznik będzie mógł przystąpić do ponownej realizacji planu, baron zawrócił i rzekł do kobiety, chwytając chłopca za ramię.
- Wiesz, właściwie, to musisz porządnie wypocząć przed jutrem. Musisz być gotowa do wielu zadań, nawet mimo, że też jesteś gościem. Zabieram chłopaka do siebie.
- Mam zostawić Redwalda, gdy jest chory? - odpowiedziała oburzonym głosem.
- Właśnie z samej troski o niego, wezmę go do medyków - mówił spokojnie baron. - Oni jako jedyni teraz jeszcze nie mają roboty, więc jak najbardziej mogą go porządnie zbadać. A później położę go pod ich pieczą lub w sypialni u Hormuda. Jeśli tylko coś z nim będzie nie tak, natychmiast poślę do ciebie posłańca. Zabieram go. Bez dyskusji.
Zakończył, unosząc rękę w górę. Wilhelm dostrzegał złość na twarzy Vingi, ale kobieta nie zamierzała się przeciwstawić. Baron wyszedł wraz z dzieciakiem, kierując się w stronę pałacu. Gdy wyszli z pomieszczenia, przechodząc blisko ukrytego Wilhelma, wprawili medalion w jeszcze mocniejsze drgania. Podczas dotychczasowego pobytu na dworze Lewengrove, łucznik bardzo rzadko widział barona bez obstawy. Zawsze ktoś mu towarzyszył. Niekoniecznie jakiś zbrojny, ale zawsze zdawał się mieć wsparcie. Jednak nawet mimo pozornego odkrycia się barona, byłoby ryzykowne próbować naruszyć cielesność pana na tutejszych ziemiach. W przypadku niepowodzenia, złapanego Wilhelma mógłby spotkać zły los. Im bliżej pałacu, rosła również liczba strażników, która w przeddzień uczty urosła już do rozmiarów małego oddziału wojskowego. To zwiększało ryzyko wykrycia jego podchodów.


Isak i Moran

- Nosz kurwa!
Po wykrzyczanych z bólem słowach przez najbliższego zbira Moran mógł stwierdzić, że wystrzelony pocisk z procy sięgnął celu. Na razie chowający się mężczyzna nie wychylał się, więc niemożliwe było stwierdzenie czegokolwiek więcej. Widząc jednak krwawiącą kobietę, zdecydował się do niej ruszyć, nie zważając na osobników skulonych przy wozie. W kilku szybkich krokach ich wyprzedził, pozbywając się zagrożenia ataku bronią wręcz. Miał także sojusznika w walce w postaci Isaka, który posiadał dużą wprawę w strzelaniu z kuszy i gdy nieznajomy zbir próbował wycelować w medyka, Isak znacznie szybciej wystrzelił w jego głowę, nieświadomie wychyloną zza wozu. Momentalnie kusznik padł na ziemię.
Moran dobiegł już do kobiety, rozpoczynając tamowanie krwi za pomocą wyciągniętych z torby bandaży. Profesjonalny ucisk spowodował, że samo krwawienie praktycznie ustąpiło, natomiast kobieta wyglądała na mocno osłabioną, a jej oddech znacząco przyspieszył. Chwila obserwacji twarzy i zachowania pozwalała również stwierdzić, że pojawiły się już zawroty głowy i lekka dezorientacja.
Potrzebujący krótkiej chwili na otrząśnięcie się po stracie kolejnego towarzysza, pozostali napastnicy przystąpili do ataku na Morana. Pierwszy, z mieczem został ugodzony w bark pociskiem z procy, natomiast drugi, z pałką nabijaną ćwiekami był jeszcze w pełni sprawny i prędko dotarł do medyka, zatrzymując się na odległość wystarczającą na bezpośrednie uderzenie. By zacząć się bronić, Moran musiałby puścić ranę, co wiązałoby się ze wznowieniem krwawienia. Isak nie zdążył jeszcze ponownie załadować kuszy. Wiedział też, że zaraz i drugi z napastników doskoczy do Morana. Parov znajdował się kilkanaście metrów od głównego zamieszania, a drogę zagradzał mu jeszcze wóz. Jednak morale i chęć do walki przeciwników było już dość niskie i stojący z bronią nad Moranem, mimo pozornego zdobycia kontroli nad sytuacją. trzęsąc się zaproponował:
- Jak zajmiesz się naszymi, to pozwolimy ci dokończyć leczenie! - krzyknął, zerkając w stronę swoich dwóch trafionych z kuszy przez Isaka towarzyszy. Moran co prawda podczas intensywnej walki mógł tylko na nich rzucić okiem, ale nie wydawało się, by którykolwiek chociaż dotrwał do tej chwili.
- A ty odrzuć kuszę, bo rozwalimy łeb twojemu kompanowi! - napastnik z mieczem odważniej ryknął w stronę Isaka.
Dopiero teraz wszyscy zauważyli, że z karczmy wyskoczyła jakaś grupka ludzi i ostrożnie zbliżała się w ich stronę. Na teraz jednak znajdowali się kilkadziesiąt metrów od całego zamieszania.


Rogar

Mimo, że słońce już zaszło, okolice pałacu rozświetlone były niczym w dzień. Póki co nikomu w głowie nie był sen, zarówno lokalnej służbie, jak i gościom. Pierwsi pilnie wykonywali swoje obowiązki w ramach przygotowań uczty, drudzy, podobnie jak Rogar, głównie zajmowali się szykowaniem swych strojów. Dodatkowo wszędzie nosił się hałas cichszych lub głośniejszych rozmów, wyłapywanych przez czujne ucho głowy rodziny Zeldanów. Nietrudno było mu zauważyć, że pałacowe ściany nie należały do najgrubszych. Gdyby przodkowie barona Rademuda dysponowali podobnym umysłem do swego potomka, liczenie na przypadek z pewnością byłoby naiwne. Z opowieści oraz zapisanych notatek poprzednich głów rodu Zeldanów wynikało, że rodzina mocno wzbogaciła się za panowania w Temerii królowej Bienvenu La Louve, gdy w jakiś sposób zapobiegli narastającym konfliktom z bliskim ich ziemiom Brokilonem. Niektóre wzmianki mówiły, że nazwa Lewengrove początkowo zapisywana była jako Louvengrove, jakoby będąc nadanym tytułem szlacheckim właśnie przez władczynię Temerii, czerpiąc nawet nazwę od jej przydomku “La Louve”, oznaczającego wilczycę. Według wiedzy rodu Zeldanów, informacja jednak była bardzo wątpliwa, bo obecność rodziny o nazwisku podobnie brzmiącym do Lewengrove znajdowała swe wzmianki w kronikach co najmniej pół wieku przed panowaniem królowej Bienvenu. Aczkolwiek to właśnie za jej czasów zbudowany został okazały pałac, czasowo rozrastając również okoliczną zabudowę i tworząc miasteczko, jakie z okien swojego pokoju gościnnego mógł teraz oglądać Rogar.
Podczas ostatnich przymiarek stroju przed jutrzejszą ucztą i wzajemnych uwag wymienianych z własną służbą, Rogar usłyszał niepokojące dźwięki, dochodzące od sufitu, przy oknie jego pokoju. Człowiecze stęknięcie, połączone z przedziwnym szuraniem, następnie odgłosy jakby walki, zakończone piskiem jakiegoś gryzonia i ciszą. Mógłby uznać, że to służba polująca na szczura w komnacie znajdującej się piętro powyżej Rogara, ale niemożliwym było, aby dźwięk tak roznosił się po przestrzennych pokojach, jakie zapewniał gościom baron. Bardziej brzmiało to na ciasną pomieszczenie. Dodatkowo, czego Zeldan pochłonięty intrygującymi rozmowami z temerską szlachtą wcześniej nie zauważył, choć pokój był szeroki, to jednak bardzo niski. Co nie pasowało również z zewnętrznym wyglądem pałacu.


Rota

- To wynocha - nieprzyjemnie burknął dowódca. - Mam jeszcze w cholerę roboty, chociażby dać zadania pozostałej trójce. Czekać na zewnątrz, zaraz kogoś do was przyślę, żeby was zaprowadził do tych waszych łaźni- nie łaźni.
Dosłownie chwilę czekali na zewnątrz. Szybko przed ich oczami pojawił się młody, wychudzony chłopak, ubrany w strój wskazujący na przynależność do służby.
- Dzi-dzień dobry - lekko się pokłonił, jakby byli co najmniej gośćmi. - J-ja zaprowadzę.
Po czym zawstydzony ruszył szybkim tempem. Oddalając się od miejscowej strażnicy, po mniej niż minucie dotarli do składziku, gdzie zostały wydane im szerokie i długie płaszcze, pozwalające na okrycie nim większości swojego pancerza. Nie był to najwyższej jakości materiał, ale odzienie wręcz śmierdziało nowością, zapewne od zastosowanego ciemnozielonego barwnika, który nie zdążył jeszcze zwietrzeć.
Następnie kawałek dalej od razu pokazano im budynek, stanowiący bazę wypadową. Okazało się, że część sypialna dzieliła się na dwie duże izby po kilkanaście miejsc sypialnych. Szybko jednak dostrzegli, że wszystkie łóżka były już zajęte, pozostały im jedynie dość obficie wypchane sienniki. Ale patrząc na stan drewnianych łóżek, nie było szczególnie czego żałować, bo szczególnie pod masywnym Diegiem łóżka mogły się załamać. W budynku znajdowała się jeszcze jadalnia, w której stały miski z owocami, pieczywem i mięsiwem oraz karafki z wodą. Jadło wyglądało na odrzuty z tego, co zostało zarezerwowane na samą ucztę, ale i tak jak na najemniczy fach nie było najgorzej. Dostali chwilę, by się posilić, po czym dzieciak ciągnął ich dalej w drogę.
- No, to tutaj was zostawiam - odpowiedział zdyszany. - Jak nie będziecie wiedzieć, co gdzie jest, to możecie spokojnie tu pytać, ale lepiej służby, nie gości.
Po czym odbiegł, zostawiając ich w przedsionku dość ładnie wyglądającego budynku, stanowiącego łaźnię. Akurat przy wejściu minęło ich kilka nieźle wyglądających kobiet, które z niezadowolonymi minami opuszczały budynek. Jeśli jednak Hans i Diego liczyli na to, że w środku będą mieli do czynienia z podobnymi, to odźwierny szybko zgasił ich zapał.
- To nie jest łaźnia ko-edu-ka-cyjna - wyraźnie zaznaczył ostatnie słowo, ale wciąż widząc niezrozumienie na twarzach gości, dodał. - To znaczy, że panowie osobno, panie osobno. Panów zapraszam do szatni za prawymi drzwiami, panie za lewymi.
Rota, udając się do wskazanego pomieszczenia, zobaczyła znów dość ładne pomieszczenie ze starannie wykonanymi szafkami na zdejmowane ubrania. W środku napotkała jeszcze dwie kobiety, które kończyły się ubierać i prawie od razu po jej pojawieniu się wyszły z szatni. Z około dwudziestu półek, poza tą, którą zajęła dla siebie Rota, tylko jedna była zajęta.
Wchodząc już do samego całkiem sporego basenu, w środku znajdowała się tylko jedna kobieta, odwrócona do niej plecami. Wyglądała na trochę młodszą od Roty, miała krótkie, czarne włosy, jasną karnację skóry i choć ciężko było dostrzec ją dokładnie z drugiego końca basenu, to posiadała dość obfite kształty.
- Służba! - zawołała praktycznie od razu po wejściu Roty do ciepłej wody.
- Tak jest, pani Lynatto? - odparła przesadnie służalczo młoda dziewczyna w tunice, która bardzo szybko wyłoniła się zza jednego z filarów.
- Miałam być sama w łaźni! - wypaliła głośno.
- M-my myśleliśmy, że to ochrona pani Lynatty - przerażona dziewczyna odpowiadała, z nerwów pocierając swoje dłonie i przestępując z nogi na nogę. - Miała na sobie zbroję, nie chcieliśmy pytać. Jak najszybciej wyprosimy…
- Jak już weszła, to niech zostanie. - Dobrodusznie, acz niezbyt przyjemnym tonem czarnowłosa zezwoliła na pobyt Roty w łaźni.
- Jak sobie pani życzy - pokłoniła się służka, nawet mimo tego, że owa Lynatta nie zachwyciła jej swoim spojrzeniem. - Czy jeszcze coś sobie pani życzy?
- Hmm… woda jest zimna - stwierdziła równie nieprzyjemnie. - Ale sama ją podgrzeję.
Powiedziała, po czym Rota czuła, jak woda bez dolewania do niej wiader z wrzątkiem przez obsługę, czy grzania w piecu, dość szybko zwiększała temperaturę.


Zevran

Z drzemki Piwnego Rycerza wyrwało nieśmiałe pukanie do jego drzwi. Od razu mógł być pewien, że jego autorem będzie wyłaniająca się po chwili zza drzwi w roboczym fartuchu Maritha, oznajmiająca, że obiad jest gotowy. Natychmiast zrobiło jej się głupio, gdy spostrzegła, że nie zdjęła z siebie zabrudzonego okrycia, zamykając i zbiegając na dół.
Od samego początku, gdy Zevran zjawił się na parterze domu, był czujnie obserwowany przez ojca Marithy. Pod żadnym pozorem jednak nie mógł uznać, że gościna jej rodziny jest nieuprzejma, a tym bardziej biedna. Stół został nakryty z wielką starannością, prawdopodobnie używając najlepszej możliwej zastawy, a sama rodzina również ubrana była w dość bogate stroje. Na obiad najpierw Maritha przyniosła gęstą zupę warzywną z pajdami świeżego pieczywa, następnie gęsinę w sosie z dodatkiem wina. Zevran, mający duże doświadczenie z winami z racji swego pochodzenia, wyczuł, że było całkiem nieźle i bogato dobrane, jak na wina wykorzystywane do gotowania. Ostatni na stole wylądował deser w postaci lekkiego ciasta marchwiowego, stanowiącego przeciwwagę dla tłustej gęsiny. Sagitha, matka Marithy, również obserwowała uważnie Piwnego Rycerza, gdy ten próbował poszczególnych dań, ale po jej minie można było rozpoznać, że chodziło raczej o próbę rozpoznania, czy gościowi smakuje jedzenie.
Po posiłku, gdy Maritha pozbierała naczynia ze stołu, jej ojciec chrząknął, po czym patrząc głęboko Zevranowi w oczy, rozpoczął swą mowę, od samego początku brzmiącą od samego początku, jakby nauczył się jej na pamięć.
- Chłopcze, przybywasz tu z dalekiego Toussaint, od razu zauraczając tamtejszą “bajeczną” aurą nasze temerskie piękne kobiety, tym razem trafiając na moją Marithę - spojrzał na dziewczynę, która oblała się sporym rumieńcem. - Nie mam nic do tego, skąd jesteś, sam swą małżonkę poznałem w Vengerbergu. Natomiast jako szwagier barona, mam pewne dojścia na tutejszym dworze, a z racji, że przebywa tu wielu gości na jutrzejszą ucztę, zasięgnąć języka jest dużo łatwiej, niż zazwyczaj. Może nic by mi się nie udało dowiedzieć, gdyby nie tak duże, obecne możliwości. Ale wiedziony własną chęcią poznania, cóż to za żołnierz wkroczył w me progi oraz wiedziony ciekawością mojej małżonki Sagithy, cóż to za bogaty ród z Toussaint może połączyć się z naszą rodziną…
- Oj, Ed… - spróbowała się wtrącić Sagitha, ale szybko przerwał jej małżonek.
- Zrobiłem pewien wywiad w czasie, gdy kobiety gotowały, a ty odpoczywałeś w gościnnym pokoju. Chcesz, bym ja mówił, czy może sam przedstawisz mnie i mojej małżonce, co takiego mogłem odkryć?
Sagitha wyglądała na mocno zdziwioną, Maritha na lekko przerażoną. Widocznie obie nie miały pojęcia, co takiego ujawnili o Zevranie informatorzy, ale wszyscy trzej członkowie rodziny byli tego niezmiernie ciekawi.
 
Zara jest offline