Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-08-2018, 00:05   #14
Warlock
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Oblężenie Scharmbeck

Scharmbeck, Wissenland
18 Vorgeheim, 2529 K.I.
Świt

Wojna nie oszczędza nikogo. Nie ma tam miejsca na słabości, zaś wszelkie popełnione na polu bitwy błędy są bezlitośnie rozliczane. Liczy się tylko siła i taktyczny geniusz, lecz w świecie, którego fundamenty przeplata magia, czasem nawet to nie wystarcza… Koordynowany przez Kyana czworobok krasnoludzkich wojowników ruszył w stronę murów, pokonując ostatnie kilka metrów stromego wzgórza pod gradem spadających zewsząd strzał, które niczym krople deszczu odbijały się od stalowych tarcz i ciężkich pancerzy. Naprzeciw nim, w szerokiej na kilka metrów wyrwie, którą wyżłobiły potężne działa burzowe, stał w oczekiwaniu na ich nadejście blisko tuzin kultystów. W posępnych oczach obrońców nie czaił się już strach, zastąpiony przez bestialskie szaleństwo, które wzięło górę nad pozostałą w nich resztką człowieczeństwa i zdrowym rozsądkiem. Wydobywające się z gardeł nieartykułowane okrzyki i wrzaski przypominały groteskową mowę zwierzoludzi, więc nawet awanturnicy nie czuli choćby krzty wyrzutów sumienia, kiedy przyszło do zabijania innych ludzi, zwłaszcza, że ci przypominali ich już tylko z wyglądu. Ogarnięte obłędem, pospolite twarze wykrzywione były w chorej ekscytacji na samą tylko myśl o czekającej ich rzezi, zupełnie jakby zażyli przed walką jakiś halucynogennych substancji. Na próżno było szukać w ich oczach człowieczeństwa. Demony w ludzkiej skórze stały krasnoludom na drodze do niebezpiecznej księgi, więc siłą rzeczy musieli zostać zgładzeni.

Kiedy Kyan i nadzorowane przez niego regimenty starły się na przedmurzu z kultystami, po drugiej stronie pola bitwy Astrid brawurowo wpadła między szeregi wrogów wraz z towarzyszącymi jej awanturnikami i oddziałem krasnoludów. Ten zuchwały manewr zaskoczył kultystów, którzy spodziewali się po swoich przeciwnikach większej zachowawczości, jednakże prowadząca regiment do natarcia kobieta, działała nadzwyczaj motywująco na swoich podkomendnych, którzy poczuli się wręcz zawstydzeni odwagą z jaką dziewczyna walczyła i nie bacząc na ryzyko, wskoczyli razem z nią w wir walki.
Tymczasem Doran Gromowładny i jego elitarna gwardia złożona z żelaznych rębaczy, znaleźli się w zdecydowanie bardziej problematycznym położeniu od pozostałych oddziałów. Jako jedyni próbowali przedrzeć się przez warowną bramę, podczas gdy reszta krasnoludów ruszyła ku wyłomom w murach. Z pomocą parowej machiny i ciężkich, wzmocnionych runiczną magią młotów udało im się wyłamać wrota z zawiasów, lecz kiedy dostali się do środka, drewniana brona za ich plecami zatrzasnęła się z hukiem zwalnianych łańcuchów, a z otworów ponad ich głowami zaczęły sypać się na nich ciężkie kamienie. Kiedy chwilę później przed nimi wyrósł cały regiment kultystów, Doran i jego gwardziści zrozumieli, że dali się wciągnąć w sprytnie zastawioną pułapkę.

Podczas gdy zdecydowana większość sił natarcia związana była już brutalną walką wręcz z wrogiem, garść awanturników stała na tyłach walczących oddziałów, próbując ustrzelić znajdujących się na murach łuczników, którzy wciąż stwarzali śmiertelne zagrożenie. Vincent rozstawił swój ciężki pawęż, wbijając ostrogi w ziemię i podpierając cały ciężar tarczy na dwóch oszczepach. Następnie wyciągnął kuszę i oddał strzał w stronę chowającego się za blankami kultysty, który w tym samym czasie zrzucał kamienie na walczących poniżej. Za pierwszym razem spudłował, choć zmusić przeciwnika do głębszego przemyślenia swoich działań, kiedy bełt przeleciał mu tuż przed nosem. Za drugim razem Vincent się jednak nie pomylił i mimo panującego wokół zgiełku, zdołał usłyszeć charakterystyczny dźwięk pękającej czaszki, kiedy zetknęła się z wystrzelonym z kuszy pociskiem.
Stojąca nieopodal Vincenta i osłaniana przez tarczę Reinmara, Katarina szybko omiotła pole bitwy, wiedząc co ma robić. Sytuacja była dramatyczna dla obu stron, więc wymagała ona równie drastycznych kroków, a w jej wypadku oznaczało to tkanie jednego z najpotężniejszych zaklęć jakich się w przeszłości uczyła. Problem był tylko w tym, że znała je wyłącznie z teorii; ledwie zapamiętała skomplikowaną, acz zaskakująco rytmiczną formułę i nie była do końca pewna jego efektów. Mimo to doskonale wiedziała, że los wielu walczących leży teraz w jej rękach, dlatego nie musiała długo przekonywać samej siebie przed rzuceniem go. Dodatkowo zachęcał ją fakt, że stojący obok Reinmar naprawdę wierzył w jej możliwości. Po raz pierwszy od dłuższego czasu poczuła się doceniona, choć może słowa, które wtedy padły z jego ust nie były w żadnym razie zbyt wyrafinowane, ani użyte z typowo samczą premedytacją, to prawdopodobnie właśnie z powodu tej przypadkowości dziewczyna poczuła jak się mimowolnie rumieni.
W końcu Katarina wypowiedziała kilka ostatnich słów kończących zaklęcie i wyzwoliła je, wyglądając wyniku. Przez krótki moment wydający się wiecznością nic się nie działo, budząc wątpliwości, aż wreszcie efekt wszedł w życie z całą swoją siłą. Światło zdawało się jakby nieco przygasnąć, gdy Uglu zaczęło wirować naokoło niej, gromadząc się w cieniach fortecy. Daleko temu było do widowiskowych wybuchów bomb z żyrokopterów czy inkantacji innych magów, lecz całość prezentowała się równie skutecznie. Z wyrw w murach rozległ się potępieńczy wrzask, gdy magia zaczęła palić niczym kwas, rozpuszczając na ciemną masę ciała wrogów, mających nieszczęście być w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie, pozostawiając zaledwie garstkę tych jeszcze zdolnych w jakiś sposób do walki.

Dzięki potężnemu zaklęciu Katariny, którego przerażające efekty wywołały dreszcze na plecach walczących sił sprzymierzonych, udało się krasnoludom przełamać impas na murach i teraz całą masą wdzierali się na dziedziniec. Przed wejściem do kasztelu zebrała się dość liczna grupka obrońców, otaczająca wychudzonego kultystę o szarej, niezdrowej karnacji, wybrakowanych, śnieżnobiałych włosach oraz przekrwionych oczach, które były głęboko osadzone w czaszce, nadając mu iście niepokojącego, trupiego wyglądu. Trzymał on przy sobie księgę, po którą wszyscy tu przybyli i wyraźnie był skupiony na tkaniu zaklęcia, które na głos odczytywał z jej plugawych stronic. Nikt jednak nie zwrócił na to wtedy uwagi, bowiem wysiłek wszystkich skupiony był na uwolnieniu ich przywódcy oraz jego elitarnej gwardii z pułapki, którą zgotowali im kultyści znajdujący się przy bramie.

Wszystkie oddziały jak jeden mąż rzuciły się na pomoc uwięzionym w potrzasku, zamykając wrogów w śmiertelnym kotle, z którego żaden z obrońców nie mógł wyjść żyw. Peter popisał się wtedy zdumiewającą jak na kupca odwagą, bowiem z garłaczem w ręku wparował na dziedziniec, nie bacząc na strzelających z każdej strony łuczników, po czym zasypał gradem śrutu zgrupowanych przy bramie kultystów. Za nim na dziedziniec wparowała reszta awanturników, a w tym dotąd małomówny Ighor, który niczym cień zakradł się do wnętrza bramy, gdzie na pierwszym piętrze obronnej struktury znajdowało się dwóch łuczników. Pierwszy z nich wyczuł zbliżające się zagrożenie i natychmiast zaalarmował drugiego, po czym rzucił się w stronę schodów na spotkanie czarnobrodemu krasnoludowi. Ten był już na ostatnim stopniu, kiedy z mieczem w ręku skoczył na niego kultysta. Ighor wykonał zdumiewająco zręczny unik w wąskim przejściu, na jakiego zdobyć mógł się tylko uzdolniony cyrkowiec, po czym przemknął pod ramieniem napastnika, zostawiając mu wbity nóż w podbrzuszu. Nie zatrzymał się jednak, aby móc podziwiać konające dzieło swoich rąk, bowiem wciąż był narażony na atak ze strony drugiego łucznika, dlatego z rozpędu okręcił się wraz ze śmiertelnie rannym kultystą i kopniakiem wymierzonym w brzuch zrzucił go ze schodów. W wąskim pomieszczeniu cudem uniknął strzały, która przeleciała mu nad uchem. Widząc jak łucznik ze zdumiewającą wprawą nakłada drugą strzałę, Ighor nie ryzykował podejścia do niego, wiedząc, że ten nie da mu na to czasu. Zamiast tego ścisnął pewniej ostrze noża i rzucił nim przed siebie. Kultysta po drugiej stronie widział jedynie błysk odbitego od klingi światła słonecznego na ułamek sekundy przed tym, jak nóż wbił się po samą rękojeść w jego krtani. Ighor klasnął w dłonie z zadowoleniem na ten widok, po czym dziarskim krokiem ruszył ku charczącemu i szamoczącemu się w agonii kultyście, którym teraz targały konwulsyjne wstrząsy. Na okolicznych murach zostało jeszcze kilku łuczników do zestrzelenia, ale Ighor wierzył, że reszta krasnoludów oraz upiorny biczownik Unrecht bez trudu sobie z nimi poradzą. Trzeba było jeszcze zająć się czarnoksiężnikiem i jego obstawą, dlatego po zebraniu swoich noży z miejsca krwawej rzezi, Ighor wrócił na dół, by zasilić szeregi krasnoludów… Nikt jednak nie przygotował go na to, co miało go tam czekać.


W podziemiach zamku Scharmbeck grupa uwięzionych w lochach awanturników zdołała przemyconym w bucie wytrychem otworzyć drzwi od swojej celi, korzystając przy tym z wywołanej bitwą niedyspozycji ich ciemiężycieli. Natychmiast rzucili się ku leżącej na ziemi rozpalonej pochodni, która była w zatęchłych lochach jednym źródłem światła, po czym ostrożnie ruszyli przed siebie długim korytarzem, na końcu którego znaleźli kilka sztuk narzędzi – dwie łopaty, jeden kilof oraz ciężki młot. Nie mając lepszej broni pod ręką, każdy z awanturników chwycił po jednym narzędziu i udał się w stronę wylotu z lochu, który łączył się z innym korytarzem. To wtedy właśnie usłyszeli szybko zbliżające się w ich stronę kroki i natychmiast wszyscy umilkli, zagaszając pochodnię, tak iż teraz pomieszczenie skąpane było w półmroku.
Nie minęło kilka krótkich chwil, kiedy intruz wkroczył do korytarza, w którym podstępnie ukrywali się awanturnicy i natychmiast spostrzegł ich obecność, mimo że nie widział twarzy żadnego z nich. Zimne ostrze sztyletu błysnęło w rękach chłopaka, lecz w tym samym momencie rzucili się na niego poszukiwacze przygód, powalając go na ziemię i tłukąc go łopatami. W okładaniu młodzieńca prym wiódł Durak, który widząc jak ten groźnie wymachuje sztyletem w samoobronie, walnął go twardo zaciśniętą pięścią prosto w twarz z taką siłą, że chłopak zwalił się bezwładnie na zimny pawiment lochu. Wtedy to Ludo poświecił pochodnią, ukazując prawdziwe oblicze nieznajomego.
- Vitto?! - Niemalże krzyknął zaskoczony widokiem swojego przyrodniego brata Karl, po czym natychmiast rzucił się ku niemu, aby go ocucić. - Co ty tu u licha robisz? Sądziłem, że nie żyjesz... - mówił dalej, choć Vitto po spotkaniu z pięścią Duraka wciąż pozostawał nieprzytomny.
- Znasz go, ty kłamliwa wywłoko? - Warknął do szlachcica krasnolud, ledwo powstrzymując się przed atakiem i na niego.
- Daruj, to mój brat. Nie wiedziałem nawet, że przebywa na dworze. Nie ma nic wspólnego z moją intrygą, ani waszym losem - odparł mu Karl. - Pewnie chciał nas stąd wydostać, albo wsadzić ojcu sztylet w serce. Właściwie to obie te opcje nie wykluczają się wzajemnie…
- Pff! Następna kłamliwa kanalia - Durak zaciskał zęby, a w dłoni sztylet.
- Wiedz, że zhańbiłeś moje imię i musisz za to zapłacić. Jeśli nie ty, to cały twój parszywy ród - prychnął i odwrócił się do reszty.
- Idźmy. Trzeba mi rozwalić parę łbów - rzucił i spojrzał wymownie na Karla.
- A ty człeczyno kombinuj lub módl się bym nie przeżył - warknął w jego stronę, szykując się do dalszego penetrowania podziemi.
- Podobnie byś postąpił na moim miejscu, krasnoludzie. Wiedz, że nie miałem wyboru, chcąc ratować rodzinę. Koniec końców opłaciło się, choć niemałym kosztem. Żałuję tylko, że moja siostra nie dożyła tej chwili, bo dla niej to wszystko uczyniłem. Musimy jeszcze stąd uciec i będziemy wolni - odparł mu Karl beznamiętnym tonem głosu.
- Ale nie jestem na twoim miejscu - warknął w odpowiedzi Durak.
- A ty wiedz, że tylko ze względu, że musiałeś, jak to nazwałeś, jeszcze nie jesteś martwy i daję tobie ostatnią jeszcze szansę na naprawienie win. Poza tym krasnolud by nigdy tak nie postąpił, a rodzina by go zrozumiała, tak jak i przodkowie - dodał sycząc przez zaciśnięte zęby i dając do zrozumienia kiwnięciem głowy, że ma już dość siedzenia tu i chce iść dalej.
- Miłe powitanie! Dziękuję! - Odezwał się po chwili oburzony Vitto, rozcierając bolący nos. Przytomność odzyskał kilka chwil temu, choć nie dawał o tym znać, woląc wysłuchać z uwagą rozmowy tych dwóch. - Korytarz był czysty, a strażnik przed wejściem nie żyje. Droga na górę jest wolna, mogę prowadzić! A z wami policzę się później - skierował swe słowa do brata i ojca. - Co wam przyszło do głowy by układać się z chaosytami, pojebani jesteście?
- Raczej odniosłam wrażenie, że cała wasza rodzina jest walnięta - burknęła Lilou, krzyżując ręce na piersi i patrząc butnie na “nowego”.
- Spodziewałeś się szampana i toastu? Gratuluję… - elfka przerzuciła oczami i wyjrzała z powrotem w korytarz. To gadanie było bez sensu.
- Ja stąd spadam póki okazja, a wy nie wiem… Pogadajcie jeszcze o swoich chorobach i ciotkach sprzedających kartofle w Marienburgu - po tych słowach dziewczyna ruszyła dalej, aby wydostać się z tego miejsca.
- Powodzenia - rzucił jej na odchodne Vitto, ignorując oburzenie elfiego dziecka.
- Trochę się zmieniło ostatnio w tych lochach - zauważył Karl, wtrącając się do rozmowy. - Czy wiesz, czy może gdzieś trzymają tu broń? Z łopatą i kilofem raczej nie nakopiemy Detlevowi do tyłka.
- Wyobraź sobie, że wiem, ale nie wiem czy jest sens przekazywać tą wiadomość tej ignorantce - spojrzał wymownie na oddalającą się Lilou, która wyraźnie była uprzedzona do wszystkich członków rodziny Lehmanów, jak zresztą i samego Vitto, jednak sam mógł nie przetrwać, a Karl i ojciec mogli w jego mniemaniu jeszcze okazać się przydatni.
- Chodźcie za mną - rzekł, po czym ruszył do przodu wymijając grupę. Podniósł z ziemi swój sztylet. Na tę chwilę żałował, że nie zabrał ze sobą swych pistoletów, jednak nie można mieć wszystkiego.

Awanturnicy ostrożnie ruszyli za Vitto, skręcając w korytarz prowadzący w prawo. Po pewnym czasie stanęli przed żelaznymi drzwiami znajdującymi się na samym końcu korytarza. Były zaryglowane, zaś Lilou nie było nigdzie w okolicy, co musiało oznaczać, że poszła w przeciwnym kierunku. Wtedy właśnie usłyszeli głosy rozmów oraz kroki zbliżające się z przeciwnej strony i z całą pewnością nie należały one do elfki.
- Cholibka, Vitto powiedz, że wiesz jak odryglować te drzwi! - Odezwał się w panice Ludo.
- Nie jestem włamywaczem - odpowiedział mu młodzieniec - ale wiem, gdzie trzymają klucz.
Vitto podszedł do ściany obok i odsunął luźną cegłę, przekazująć ją w ręce niziołkowi. W powstałej po niej wnęce nie było jednak ani śladu kluczy.
- Gdzieś ty nas wyprowadził, kundlu?! - Warknął poirytowany Durak, zaciskając mocniej rękę na sztylecie, po czym odwrócił się do zbliżających się kultystów.
- Lepiej otwórz te drzwi, bo zostaniesz przy nich na wieki!
- Waż swe słowa kurduplu, mogłeś zostać w lochu pewnie i tak nie widziałbyś różnicy od tych waszych krasnoludzkich twierdz - odpowiedział poirytowany Vitto, macając ręką wewnątrz skrytki w poszukiwaniu klucza.
Khazad mruknął głęboko i chciał przywalić człeczynie, lecz się powstrzymał wiedząc, że chaosyci się zbliżają.
- Strach cię obleciał? - Rzucił w stronę krasnoluda Vitto. Wiedział jednak, że jeśli nie znajdzie szybko klucza, to ci strażnicy mogą sprowadzić posiłki, a to nie wróżyłoby nic dobrego.
- Zamknij jadaczkę wypierdku snotlinga! - Durak warknął, niemalże rzucając się na młodzieńca z pięściami, kiedy jego zamiary przerwał głos jednego z trzech kultystów, którzy zjawili się w korytarzu za nimi:
- Chyba tego szukacie… - powiedział buńczucznie napastnik, kręcąc na palcu pękiem kluczy. W drugiej jego ręce błyszczał już gotowy do ataku miecz, co nie pozostawiało wątpliwości, co do ich zamiarów.
- Grimnir! - W odpowiedzi wykrzyczał gniewnie Durak, po czym razem z resztą awanturników rzucił się ku kultystom. Jedynie ranny Sigmund wolał nie mieszać się do walki, szukając dla siebie schronienia za plecami niziołka, który właśnie brał zamach do rzutu otrzymaną od Vitto cegłą.

Mimo, że awanturnicy byli zdecydowanie gorzej uzbrojeni od swoich wrogów, przewyższali ich znacząco umiejętnościami walki. Młoty, łopaty, kilofy i sztylety poszły w ruch przeciw mieczom i halabardom, a jednak to poszukiwacze przygód zdołali wyjść z walki zwycięsko. Hans z Karlem powalili jednego z kultystów, tłukąc go łopatami aż z jego twarzy pozostała nierozpoznawalna breja, będąca mieszaniną odłamków czaszki i wylewającego się z każdej strony mózgu. Durak i Dietrich zostali ranni w walce, szczególnie krasnolud boleśnie się przekonał jaką wartość ma zbroja podczas bitwy, której wtedy niestety nie miał, ale koniec końców z pomocą Hansa udało mu się obezwładnić napastnika. Hans przytrzymał kultystę, pozwalając Durakowi wbić mu sztylet w oko, zaś ostatniego przeciwnika zgładził Dietrich ciosem ciężkiego kilofa, który zatopił się w czerepie ofiary, zabijając ją na miejscu.
Po walce awanturnicy przeszukali dokładnie ciała pokonanych, zabrali im klucze i otworzyli sobie drzwi prowadzące do zbrojowni. Tam zastał ich przyjemny widok blisko tony wojennego żelastwa – od bogatego asortymentu broni jednoręcznej i dwuręcznej, skończywszy na lekkich pancerzach i kilku sztukach kolczugi. Każdy mógł znaleźć tam coś dla siebie. Uzbrojeni w lepszy sprzęt, ruszyli w stronę wyjścia z lochu, gotów wymierzyć sprawiedliwość Detlevowi.


Bitewny zgiełk przycichł na chwilę po wybiciu kultystów przy bramie. Do pokonania zostało jeszcze jedno zgrupowanie obrońców, którzy ustawili się przed wejściem do kasztelu, uniemożliwiając krasnoludom dostanie się do środka. Doran Gromowładny nakazał swoim siłom przegrupować się, zbierając wokół siebie dwa regimenty wojowników oraz swoją elitarną gwardię. Sam zaś wyszedł na przód tworzącej się formacji, rzucając w stronę zgromadzonych przed kasztelem kultystów te wyzywające słowa:
- Oddajcie księgę, a oszczędzę wam stosy! Ciosu krasnoludzkiego topora w kark prawie nie odczujecie, a już znajdziecie się po drugiej stronie; w piekle którego jesteście godzien!
W odpowiedzi usłyszał jedynie głośny szmer, który był pomieszaniem gardłowego śmiechu i obelżywych wyzwisk.
- Formować szyk! - Krzyknął do swoich podkomendnych i w tym samym momencie szeregi kultystów rozwarły się, ukazując krasnoludom czarnoksiężnika, który kończył właśnie swoją inkantację. Jako pierwsza działanie zaklęcia wyczuła Katarina, która swoim szóstym zmysłem dostrzegła zaburzenia w oplatających to miejsce wiatrach magii, które zostały stłamszone przez przepływającą przez dziedziniec z tytaniczną siłą energią Dhar.
Z trzymanej przez czarnoksiężnika księgi wydobyły się najpierw zielonożółte opary, które po chwili zgęstniały i wystrzeliły w powietrze w wysokim na kilkanaście metrów słupie skumulowanej energii, by chwilę później opaść pomiędzy szeregi krasnoludów. Morowe powietrze spowiło dziedziniec, doprowadzając zebranych tam wojowników do wymiotów, krztuszenia się i plucia krwią, która po chwili zaczęła lecieć także z oczu, nosa i innych otworów ciała. Wielu wtedy zginęło, nie mogąc wydostać się z pułapki śmiertelnych oparów, ale wśród nielicznych, którzy przeżyli była Astrid. Kobieta z ustami owiniętymi kawałkiem szmaty, wybiegła z gęstej chmury oparów, szarżując wprost na kultystów. W ręku jednak nie dzierżyła miecza, lecz rozpaloną racę, którą po przebiegnięciu kilku metrów rzuciła prosto pod nogi czarnoksiężnika. Ten był jednak na tyle pochłonięty tkaniem kolejnego zaklęcia, że nawet nie zwrócił na to uwagi, a nawet jeśli zauważył racę, to kompletnie ją zignorował, nie traktując jej jako zagrożenie… ku własnej zgubie. Był to bowiem sygnał do przelatującego ponad głowami żyrobombera do rozpoczęcia bombardowania.
Astrid natychmiast zmieniła kierunek biegu, odbijając w bok. Biegła w stronę zwartych szeregów awanturników, goniona przez rozbijające się koło nóg strzały. W tle dało się już słyszeć huk wirników zbliżającego się żyrobombera i chwilę później zamkiem wstrząsnęła spodziewana eksplozja bomb zapalających, które uderzyły w podest, na którym stał czarnoksiężnik razem ze swoją świtą. Był to sygnał dla pozostałych krasnoludów, którzy pomimo wywołanych magią słabości, rzucili się ku kultystom z pałającym żądzą mordu żarem w oczach, gotów pomścić swych martwych towarzyszy.
- Nie zostawić nikogo żywego! Zatłuc plugastwo! - Wydarł się na głos Doran Gromowładny, prowadząc natarcie na garść ostałych przy życiu obrońców. Gniew krasnoludów był iście wielki, toteż los ich wrogów był przypieczętowany. Nigdy wcześniej wojownicy z Khazad Hradan nie zabijali z podobną determinacją i agresją, w każdy cios wprowadzając ostałe resztki sił…

Jeszcze podczas czyszczenia dziedzińca z resztek plugastwa, Doran nakazał najemnikom wejść do kasztelu i odszukać uwięzionych poszukiwaczy przygód. Astrid przegrupowała się z pozostałymi na dziedzińcu awanturnikami i niepewnie ruszyła w stronę siedziby kultystów, po drodze omijając spopielone szczątki obrońców. Z cherlawego czarnoksiężnika nie zostało nic poza spopielonymi kośćmi, ale w pośmiertnym uścisku wciąż trzymał on plugawą księgę, która całkowicie oparła się płomieniom, ku przerażeniu zabobonnych awanturników, którzy na własnych oczach doświadczyli nieskończonej potęgi Chaosu.
Ostatecznie jednak weszli do kasztelu pomimo chwilowych wahań. Ich oczom ukazało się iście bogate wnętrza, godne magnackiego pałacu. Czerwone dywany prowadzące korytarzami we wszystkie strony, marmurowe posągi, posrebrzane pancerze pilnujące wejść do pomieszczeń i malowidła przedstawiające niezwykle liczną w dziejach rodzinę Lehmanów. W zasięgu wzroku nie było ani jednej żywej duszy, dlatego ostrożnym krokiem ruszyli przed siebie, nie wiedząc gdzie zacząć poszukiwania uwięzionych.
Chwilę później dotarli do wielkich, dwuskrzydłowych drzwi, które powoli otworzyli. Zaglądając do środka kolejnego pomieszczenia, ujrzeli przed sobą podłużną, acz skromnie umeblowaną salę, której sklepienie podtrzymywało szereg ustawionych w rzędzie kolumn. Przez środek pomieszczenia prowadził czerwony dywan, który piął się na schodkach podestu na samym końcu sali, gdzie znajdował się ołtarz, a tuż za nim tron, na którym siedział nonszalancko czarnowłosy mężczyzna o dzikim, acz przenikliwym spojrzeniu.

Spomiędzy kolumn wyszło siedmiu nadzwyczaj dobrze uzbrojonych gwardzistów, lecz to nie oni zwrócili uwagę awanturników, lecz jeden konkretny przeciwnik, który stał przed ołtarzem, obdarzając ich wyzywającym spojrzeniem.
Kolczuga z trudem obejmowała jego ogromne ramiona i muskularną klatkę piersiową, a wysłużony stalowy napierśnik stanowił odległe echo posrebrzanych pancerzy, które zdobiły pałacowe korytarze. Stożkowy hełm z rogami okalał twarz o zniekształconych rysach, ponaznaczaną siatką blizn. Oczy, błękitne jak zimowe niebo, spoglądały spod zmarszczonych brwi. Na swych potężnych plecach zawieszony miał ogromny miecz, którego klinga jaśniała w blasku paleniska niczym błyskawica. Rękojeść owinięto skórą i drutem, by w trakcie walki broń nie wyślizgnęła się z wilgotnej od potu i krwi dłoni. Z trzonu zwisały dziesiątki frędzli, a w miejscu głowicy szczerzyła się stalowa czaszka. Broń była równie szpetna i przerażająca, jak jej właściciel, który trzymał za włosy wijącą się u jego nóg elfkę.
Nieopodal niego stał jeszcze jeden wojownik, choć nie był równie postawny, to nie mniej groźny. W ręku trzymał bowiem inna kobietę, która jak się później okazało, miała na imię Adelaida i była siostrą Karla Lehmana, którą wszyscy uważali za martwą.

Nonszalancko siedzący na tronie Detlev Kampf wyglądał na okropnie znudzonego, większą uwagą obdarzając brud pod swoimi paznokciami od intruzów w jego bezprawnie zdobytym pałacu.
- Zrobimy tak - odezwał się w końcu charyzmatycznym głosem, który nie znosił sprzeciwu. - Powiecie swoim przełożonym, aby przepuścili nas przez rzekę, a dziewczynom włos z głowy nie spadnie. Odstawimy je bezpiecznie na drugim brzegu Sonne - w padających słowach nie było tam postawionego znaku zapytania. Nie była to nawet oferta. Był to rozkaz, taki jakim Detlev zwykł częstować swoich podwładnych, a kiedy mówił, to kipiała wręcz z niego pewność siebie i wrodzony talent do rządzenia innymi. Tymczasem miecze ciężkozbrojnych zakapiorów niebezpiecznie zbliżyły się do gardeł przerażonych kobiet, nie wróżąc im nic dobrego.

 
__________________
[URL="www.lastinn.info/sesje-rpg-dnd/18553-pfrpg-legacy-of-fire-i.html"][B]Legacy of Fire:[/B][/URL] 26.10.2019
Warlock jest offline