Konto usunięte | Przekonani o tym, że w obozie przy nabrzeżu będziecie mogli otrzymać jakieś odpowiedzi na nurtujące was pytania, a przy okazji być może odpocząć i coś zjeść, ruszyliście zasypanymi śniegiem schodami w dół, a potem wydeptaną między budynkami ścieżką. Jak i wcześniej, mijaliście opuszczone domostwa z zamkniętymi okiennicami i dopiero po dłuższej chwili dotarliście do magazynu, pod którym sześciu ludzi i krasnolud opróżniało stojący pod nim wóz. Walcząc ze śniegiem i wiatrem, wnosili do środka zabezpieczone jedzenie oraz inne zapasy.
Przy wejściu do magazynu stało również ośmiu strażników, którzy - niczym przysypane białym puchem posągi - nadzorowali pracujących mężczyzn. Jeden z nich, wyraźnie zaskoczony waszym widokiem, wskazał halabardą kierunek, w którym i tak podążaliście. - Wszyscy przyjezdni mają udać się do obozu przy rzece. Zarządzenie Lorda Strażnika Farena Markelhaya na czas zimy - powiedział ponury, zakapturzony mężczyzna. - My do Barro Turnfina, gdzie go znajdziemy? - Zapytał Efferil. - Jest w obozie... to w zasadzie był pomysł Turnfinów, więc na pewno ich tam znajdziecie. A teraz ruszcie się, bo ludzi od roboty mi odrywacie - rzucił i krzyknął na dwóch mężczyzn, którzy z zaciekawieniem przyglądali się Briarowi i Jasperowi.
Nie mając większego wyboru, ruszyliście w dół miasteczka, by po dłuższej chwili marszu znaleźć się w obozie pełnym rozstawionych na całym nabrzeżu namiotów. Niemal na każdym kroku płonęło ognisko i koksowniki, pod którymi zebrali się zziębnięci i wyraźnie zmartwieni własną sytuacją ludzie. Większość patrzyła na was bez wyrazu, rozcierając zmarznięte dłonie i przeskakując z nogi na nogę, inni posyłali wam podejrzliwe, albo zaciekawione spojrzenia. Zwłaszcza oba wilki przykuwały uwagę i u niektórych budziły rysujący się na bladych obliczach lęk. Rzeka natomiast skuta była lodem i było pewne, że łodzie nigdzie nie wypłyną, póki nie przyjdzie poprawa pogody.
Nieopodal, obok dwóch największych namiotów w obozie, zebrała się spora grupka ludzi, do których dołączyliście, przysłuchując się żywo prowadzonej dyskusji. Pośrodku skupiska stał wysoki mężyczyzna o siwych włosach opadających do ramion i starannie przystrzyżonym zaroście. Odziany był w piękny, szyty na miarę płaszcz zimowy, zza którego wystawała misternie wykonana rękojeść miecza. Twarz miał surową, a jego rysy zdradzały doświadczenie zarówno życiowe, jak i bitewne. Wyróżniał się najbardziej na tle zebranego tłumu. Obok niego stało dwóch rosłych strażników i halfling, łudząco podobny do Sheldona Turnfina. - Słyszeliście Barro Turnfina! - zakrzyknął mocnym, męskim głosem wojownik. - Zima na dobre rozgościła się również w dole rzeki, dlatego racjonowanie pożywienia jest najlepszym obecnie wyjściem z tej sytuacji. Przetrwamy to, mówię wam, ludzie! W przeszłości zimy przychodziły i odchodziły, ta również odejdzie! - Z całym szacunkiem, Lordzie Strażniku, ale niech każdy zadba o siebie! - odkrzyknął mu wysoki, szczupły mężczyzna o bujnej, czarnej czuprynie. - Dopóki to się nie skończy, powinniśmy być w domach z rodzinami, a nie siedzieć tutaj jak szczury i patrzeć sobie na ręce, czy ktoś czasem nie zjadł o jedną porcję za dużo! Najpierw porąbaliśmy sprzęt z naszych domów, by zapewnić sobie ciepło, ale drewno powoli się kończy... co będzie następne? Będziemy rąbać własne domy, żeby się ogrzać? - I kto to mówi! - Prychnął stojący nieopodal barczysty krasnolud. - Masz więcej, niż potrzebujesz, Armosie, a i tak nie chcesz się dzielić. Może ja i moi synowie powinniśmy ci z tym pomóc? - Przyjaciele, jesteśmy cywilizowani, nie ma powodów uciekać się do agresji - powiedział miękkim głosem halfling stojący przy Lordzie Strażniku. - Armos ma rację co do strat. Zapłacisz mi za każdy mebel mojego rodu, który musiałam spalić tej nienaturalnej zimy, Lordzie Strażniku - mruknęła wysoka, odziana w bogato zdobiony płaszcz kobieta-tiefling, nosząca na plecach sporą kosę bojową. - Zrobisz to, albo... - Albo co, Amaro z domu Azaer?! - Warknął jakiś przysadzisty mężczyzna wyglądający na farmera. Za jego plecami kilku mu podobnych poprawiło uchwyty dłoni na widłach i siekierach. - Co zrobisz człowiekowi, który próbuje wykarmić moją rodzinę? Ty i Armos zapominacie, że ludzie, którzy kładą żarcie na wasze stoły, czyli my, chłopi, zostaliśmy najbardziej dotknięci tym kataklizmem! - Kiedy to się skończy? - Zakwiliła jakaś starsza kobieta. - Ta paskudna pogoda utrzymuje się od tygodnia i z dnia na dzień się pogarsza. To nie przejdzie! Powinniśmy wynieść się na północ! - Co za głupi pomysł głupiej kobiety - burknął ten, na którego mówiono Armos. - Od kiedy to podróż na północ oznacza lepszą pogodę? Może od razu powinniśmy przenieść się do Lasu Zimowych Pni i rozbić obóz przy Jeziorze Zimowej Mgły? Jestem pewien, że barbarzyńcy z klanu Tygrysiego Pazura przyjmą nas z otwartymi rękoma. - Zaśmiał się pogardliwie. - Pelor to bóg słońca i lata! Powinniśmy modlić się wszyscy do Pelora! - Krzyknął krasnolud w kapłańskich szatach z symbolem swego boga na piersi - męską twarzą wpisaną w słońce. - Nonsens! - Odparła mu jakaś ludzka kobieta. - Erathis jest patronem naszego miasteczka! Musimy złożyć jej ofiary, a wtedy ona na pewno się nad nami ulituje!
Wśród ludzi podniosła się wrzawa. Niektórzy przekrzykiwali się, inni gestykulowali energicznie rękoma. Widać było, że sytuacja w Fallcrest jest napięta i raczej kwestią czasu było, kiedy rozpęta się tutaj wojna domowa. Lord Strażnik próbował uspokoić tłuszczę, aż w końcu jego wzrok natrafił na was, kryjących się za pierwszą linią mieszkańców i przysłuchujących dyskusji. - Cisza! - Warknął gardłowo i wszyscy w końcu zamilkli. Wskazał opiętą grubą rękawicą dłonią w waszym kierunku. - Mamy gości, moi drodzy. Kim jesteście i co robicie w Fallcrest? - Spytał, a oczy mieszkańców i dyskutantów przeniosły się wprost na was, gdy część zebranych rozstąpiła się, ukazując was pozostałym. Zauważyliście, że dłonie niektórych powędrowały w okolice broni, na co Briar i Jasper odpowiedzieli cichym powarkiwaniem. |