Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-09-2018, 01:39   #1
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
[Neuroshima] Bękart Diabła

Ciemność. Ruch, podmuch powietrza, huk rozdzierający bębenki, ramię desperacko próbujące zasłonić twarz, pędzący gruz, fala uderzeniowa nicująca ciało i ciemność. Ruch, pochmurne niebo, głowy dookoła. Podskakują, biegną, niosą ją, coś krzyczą. I ciemność. Ruch. Ciężarówka. Plandeka ciężarówki, nosze, kolejne, zakrwawione bandaże, puste spojrzenie faceta obok, dłoń jaka zamyka mu te oczy, skrzypienie pojazdu i ciemność. Światła na korytarzu, znowu ruch, ale tym razem płynny. Ludzie ubrani na biało, z krwawymi plamami. Coś krzyczą. Do niej? Do kogoś? Do siebie? I znów ciemność. Sufit, jasne kotary wzdłuż łóżka, kroplówki podpięte w żyły i znów ciemność. I obraz. Obrazy. Między tymi obrazami. Pomiędzy ciemnością a kolejną ciemnością.


---



Dłonie. Chyba jej dłonie. Brudne, zakurzone, pokaleczone. Pewnie od tego gruzu. Tego w którym grzebią. Gorączkowo, pośpiesznie. Bolą. Nie tylko one. Ale trzeba się śpieszyć. Nie ma pojęcia dlaczego ale wie, że trzeba się śpieszyć. Więc odrzuca i odgarnia ten gruz, te kamienie, i kolejne bryły zbrojonego betonu. Czasem w desperacji wstaje i pomaga sobie nogą usiłując któryś zepchnąć czy odepchnąć. A potem znów wraca na klęczki i pokaleczonymi dłońmi stara się…

I znak. Jak neon albo jakiś napis. “FARGO”. Ułożone w pionie. Nazwa coś jej mówi. Ale umyka jej gdzieś na pograniczu pamięci i świadomości. Ale jest ważna. Jest ważna bo… No nie pamięta… Ale pamięta, że jest ważna. Tam się coś stało. Albo stanie. Czas. Czas, czas, czas, czas… Czas! Ucieka! Zostało tak mało! Ale nie pamięta do czego… A może źle pamięta?

Twarz. Mężczyzna. Starszy, sucha, zasuszona twarz. Jak strach na wróble. Jest rozgniewany, wściekły. Wskazuje właśnie na nią. Krzyczy coś. Ma broń w rękach i odznakę szeryfa w klapie. Inni też mają broń ale bez odznaki. Słuchają. Wyczuwa nieprzyjemną niechęć skierowaną do siebie. Jest też inny facet. Stoi plecami do niej. Też w mundurze. Już sama nie wie czy ten stary krzyczy do niej czy do niego. Może do ich obojga?

Biegną. Ona wraz z nimi. Z sylwetkami w mundurach. Jakaś zagracona ulica, brzydkie, szare, pochmurne niebo, dymy, dużo dymów. Dobiegają do rogu budynku. Ona i jeden z żołnierzy lustrują ulicę. Dym. Dużo dymu. Słabo widać. Daje jej znać, że ma biec pierwsza. Reszta będzie ją osłaniać. Wybiega na ulicę. Kilkanaście metrów, chodnik, spękany brudny asfalt i chodnik po drugiej strone. A nerwy napięte do granic możliwości. Żołądek się kurczy jakby spodziewał się uderzenia. Już połowa! A jeszcze żaden strzał nie padł! Chodnik! I jest! Przebiegła! Jest po drugiej stronie! Zatrzymuje się i sprawdza. Nadal pusto. Daje znać reszcie. Kolejny żołnierz wybiega z kryjówki. Ona go osłania ze swojego zaułka a reszta ze starego. Chodnik, połowa ulicy, drugi chodnik. Ostatnie kroki! I nagle ruch! Jakby jakiś fragment gruzu ożył. Szczęka rzuca się na twarz żołnierza. Wgryza się w nią, żołnierz szaleńczo się miota próbując ją ściągnąć z siebie, i szaleńczo wyje gdy stal zaciska sie na skórze, mięśniach i ścięgnach głowy. Zatrzymuje się dopiero na kości ale i tą materię jest w stanie pokonać. To tylko kwestia czasu.

Rozbite okno. Biurko. Sus za biurko. Kolana obite ochraniaczami łagodza uderzenie o starą, zakurzoną podłogę ale golenie dostają swoje. Podobnie skóra na dłoniach nieprzyjemnie sie ociera nawet mimo ochronnych rękawic. Ale to wszystko nic. Przez okna słychać dudnienie czegoś ciężkiego. I zaraz potem budzący grozę syk. Do środka wdziera się struga żelowatego ognia. Świat w tej sali pełnej ławek staje w płomieniach. Kolejna struga. I jeszcze jedna. Krzyczy. Kaszle. Oczy łzawią. Wypluwa własny oddech. Ogień pożera tlen. Dusi się. Z trudem wstał podpierając się o biurko za jakim się chowała. Dusi się. Kaszle. Żar zdaje się wypalać oczy. Widać ściany, biurka, krzesła. Wszystko w płomieniach. Dym gryzie w oczy. Nie ma jak oddychać. Nie ma ucieczki!


---



Ruch. Ciemność. Światło. Więzy. A nie. To ktoś ją trzyma. Przytrzymuje. Uspokaja. Coś mówi. Co? Że już dobrze. Że to tylko zły sen. Mija. Oddech uspokaja się. Łóżko. Siedzi na łóżku. Chyba w szpitalu. Pewnie tak bo przytula ją jakaś pielęgniarka. Starsza o rysach topornego, naturalnego ciepła i pulchnych ramionach. Wydaje się naturalnie przyjemna, miękka i ciepła. W końcu ostrożnie kładzie ją z powrotem do łóżka. Prosi by się przespała. Bo musi odpocząć. I nabrać sił. Mówi jak ma na imię. Kilka razy. Ale wszystko się zamazuje, nie jest w stanie zapamiętać ani słowa poza ogólnym sensem tego co mówi. Wreszcie czuje pod głową poduszkę, pod sobą łóżko a pielęgniarka nakrywa ją kołdrą i opiekuńczym gestem ociera twarz z włosów. Pokazuje na mały dzwonek przy łóżku i mówi, że wystarczy zadzwonić to przyjdzie. I znów ciemność. Sen. Tym razem bez snów, bez obrazów.


---



- Dzień dobry Lamio. - facet, w średnim wieku. W mundurze porucznika. Orientuje się, że jak na jego wiek to dość niski stopień jak na zawodowca. Wcześniej znów była pielęgniarka i zapowiedziała gościa. Właśnie jego. Porucznik Rodney. Dziś czuje się dobrze. Z każdym dniem jest trochę lepiej. Mniej śpi, zaczęła jeść samodzielnie, korzystać z ubikacji więc przy okazji zorientowała się, ze jest w jakimś szpitalu. Rehabilitacyjnym, na dalekim zapleczu frontowym. Żaden przyfrontowy nie mógłby sobie pozwolić na taką czystość i luksusy. Wiec widocznie ktoś tam uznał, że jest już w na tyle dobrym stanie by się nadawać do rozmowy. Właściwie należało się tego spodziewać.

- Nazywasz się Lamia Mazzi? Starszy sierżant. Bękarty Diabła. - zapytał siedząc po drugiej stronie stołu. Na stołówce. Ale o tej porze była właściwie pusta. Od tego zaczął. Od samych podstaw. Zgodnie z procedurami. A potem nieśpiesznie zaczął zadawać kolejne pytania, czasem coś zapisując w swoich papierach. Ilu was było? Czy uratował się ktoś jeszcze? Pamięta jakie mieli zadanie? Czy udało się je zrealizować? Facet był cierpliwy i spokojny. Nawet jak nie potrafiła udzielić odpowiedzi na prawie żadne pytanie. Pamiętała wszystko do ostatnich dni, może godzin “przed tym”. Potem zaczynała się jedna wielka dziura w pamięci czasem przetykana jakimiś obrazami które nie układały się w żadną, spójną hsitorię. Właściwie pamietała dopiero teraz, jak się obudziła tutaj, w tym szpitalu. W Sioux Falls. Bywała tu wcześniej parę razy. Ale nie w szpitalu. Dalekie, frontowe zaplecze z licznymi bazami, magazynami i szpitalami właśnie. Oraz rozrywkami gdzie mogli się zabawić frontowcy na przepustkach. Dość daleko od Fargo. Miasto frontowe Fargo, zbyt cenne by się ot, tak wycofać i zostawić je maszynom. Więc się nie wycofywali. Maszyny też. I tak trwał kolejny sezon kampani o Fargo. Tam była. W Fargo. Razem z chłopakami i dziewczynami z Bękartów Diabła.

Czuła przez skórę. Przez mrok niepamięci. Że z resztą nie jest dobrze. Dlatego ten porucznik co z nią rozmawiał pytał się o innych? Bo nie miał już nikogo innego z jej oddziału? Czy może sprawdzał ją tylko? A może to tylko czarne myśli? Przecież chaos nieraz wkradał się w szeregi armii. Może reszta trafiła do innych szpitali i teraz tylko szukają? Porucznik poszedł. Ale powiedział, że wróci za kilka dni. Wiedziała, że wróci. Armia nie lubiła pustych luk w aktach. A na razie miała wolne. Aż do obiadu.

- Wszystko w porządku kochanie? Nie wymęczył cię ten oficer? - Maria, pielegniarka którą była pierwszą osobą jaką zapamiętała po przebudzeniu się w tym szpitalu przechodziła obok ze stertą pościeli w rękach. Zatrzymała się przy jej stoliku patrząc na młodszą i drobniejszą kobietę w szpitalu.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline