Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-09-2018, 20:51   #6
Luwinn
 
Reputacja: 1 Luwinn ma wspaniałą reputacjęLuwinn ma wspaniałą reputacjęLuwinn ma wspaniałą reputacjęLuwinn ma wspaniałą reputacjęLuwinn ma wspaniałą reputacjęLuwinn ma wspaniałą reputacjęLuwinn ma wspaniałą reputacjęLuwinn ma wspaniałą reputacjęLuwinn ma wspaniałą reputacjęLuwinn ma wspaniałą reputacjęLuwinn ma wspaniałą reputację
Samuel Stone

Wszystko wokół spowijała nieprzenikniona biel. Zupełnie tak jakby mężczyzna znajdował się w kompletnej pustce. Był tylko on. On i szpitalne łóżko na którym leżał. Nic innego. Po chwili pojawiły się jednak kroki. I wtedy uświadomił sobie, że nie jest już sam. Stała przy nim Hannah. Ubrana w szpitalną piżamę, o bladej skórze, mocno podkrążonych oczach i łysej, przypominającej jajko głowie.
Dziewczynka wpatrywała się w niego, stojąc ze smutną miną.
- On zrobił ci krzywdę wujku. Przepraszam, to naprawdę nie byłam ja. - powiedziała głosem który zanosił się na płacz. Podeszła bliżej i delikatnie uniosła rękę swojego wujka. Rękę, która była teraz pozbawiona dłoni.
- Chciałabym żebyś go zabił wujku. On nas krzywdzi. Mnie też krzywdzi. Wykorzystuje mnie żebym cię raniła. Przepraszam wujku, tak bardzo mi przykro. - opuściła dłoń mężczyzny i wtuliła się w niego, po czym zaczęła szlochać. -Tak strasznie mi przykro.
Niespodziewanie rozeszły się inne kroki. Kroki o dźwięku grubych, twardych podeszw uderzających o płytki.
- Już dobrze Hannah. Nie zasmucaj wujka. On ma teraz swoje problemy. - Samuel spostrzegł czarnoskórego mężczyznę, który położył dłoń na ramieniu dziecka. Chwilę później spojrzenia mężczyzny i księdza się spotkały. McCoughan uśmiechnął się szeroko.
- I znów się spotykamy ojczulku. Nie wstyd ci zasmucać dziecka swoimi problemami? Ona ma ich wystarczająco dużo. Chodź Hannah, zostawmy go. A! Właśnie! Zapomniałbym! Śniadanie było wyborne.
- Nie! Wujku! Zrób coś! - krzyczała dziewczynka kiedy elegancko ubrany mężczyzną stanowczo ale spokojnie odciągnął ją jednym ruchem od jej wujka.
Nagle biała przestrzeń zaczęła przeradzać się w czerń. Bezkresną ciemność która wciąż się rozszerzała i spowijała wszystko wokół. Tu i ówdzie pojawiły się płomienie. Bezradny Samuel przyglądał się jak czerń zaczyna oplatać się wokół bezbronnej dziewczynki.
- Wujku! Pomóż mi! To boli! Aaaaa! Pomocy! To pali! Wujkuuuuu! - wrzeszczała, jednak mężczyzna nie mógł zrobić nic by jej pomóc. Był przykuty do łóżka, a jakaś niewidzialna siła zamknęła mu usta, by nie mógł krzyczeć. Nie był w stanie nawet skupić swoich myśli. Każda ich iskierka pojawiała się i znikała, galopując w inną stronę jego podświadomości.
Płomienie rozszalały się wokół jego łóżka na dobre. Bardzo szybko przeszły na jego pościel, później ubranie a w końcu skórę. Czuł jak spala się na węgiel, a czarna skóra przykleja mu się do kości. Przez zamknięte usta cierpiał w milczeniu. Nie mógł nawet wyrazić bólu w jakim spowite było teraz jego ciało. Zobaczył blask i...

*****

... obudził się w szpitalnej sali. Serce waliło mu jakby zaraz miało wyskoczyć albo zmiażdżyć mu klatkę piersiową. Jego ciało było zaś całe zlane potem. Rozejrzał się po ciemnym pomieszczeniu w którym jedynym źródłem światła były duże okna, przez która do wnętrza wpadało światło ksieżyca w pełni i znajdujących się nieopodal lamp ulicznych. Nie było tutaj nikogo oprócz niego.
Mężczyzna spojrzał na swoją rękę.
"A więc to wszystko zdarzyło się naprawdę. Ja...naprawdę straciłem dłoń." - stwierdził w myślach, widząc owinięty grubą warstwą bandaży kikut.
Chwilę później sięgnął sprawną ręką po przycisk do wzywania pielęgniarek. Od razu zjawiła się jedna z nich w towarzystwie lekarza. Mężczyzna ubrany był w szare, materiałowe spodnie, brązowy sweter a na to narzucony miał biały fartuch i stetoskop.
- Dobry wieczór. - powiedział. - W końcu odzyskał pan przytomność. Nie było z panem żadnego kontaktu przez 3 dni.
- Jak się tutaj znalazłem? - zapytał szybko Samuel, znajdujący się nadal pod wpływem sennej adrenaliny.
- Przywiozło tutaj pana pogotowie. Nie znam szczegółów. Wiem tylko że potrzebował pan natychmiastowej pomocy, inaczej by się pan wykrwawił. Jak pan pewnie zauważył... - zaczął lekarz zerkając ukradkiem na jego rękę. - Nie ma pan już niestety dłoni. Pamięta pan co się stało? Zaatakowało pana jakieś zwierzę?
Nastała cisza. Mężczyzna nie wiedział co odpowiedzieć na to pytanie.

Heather Tapping

Gdy stała u drzwi pomieszczenia, odgłos był już bardzo wyraźny. Brzmiał tak, jak gdyby ktoś wrzucił do pralki coś twardego, co jakimś cudem samoistnie by w niej wirowało. Teraz mogła również usłyszeć odgłos skrobania czymś ostrym o metal. Był prawie tak samo nieprzyjemny, jak dźwięk przeciągania długimi paznokciami o powierzchnię szkolnej tablicy.
Heather zacisnęła szczęki i przymknęła lekko oczy słysząc ten drażniący dźwięk. Nie miała pojęcia co mogło się dziać za drzwiami, ale musiała to sprawdzić. Odbezpieczyła pistolet i trzymając go w prawej dłoni, lewą ręką zapaliła światło w łazience. Jeszcze nie otwierała drzwi, ale stała tak by ewentualny włamywać wybiegając z pomieszczenia nie uderzył jej drzwiami. Po zapaleniu światła przez kobietę dźwięk ucichł. Drzwi nadal pozostawały jednak zamknięte, więc nie mogła mieć pewności czy jest całkiem bezpieczna.Odczekała więc kilka nerwowych oddechów i... W końcu otworzyła drzwi, robiąc to szybkim ruchem i od razu zlustrowała wnętrze łazienki, wodząc pistoletem za swoim wzrokiem.
Przez chwilę w pomieszczeniu panowała kompletna cisza. Nagle jednak coś od środka zaczęło uderzać w drzwiczki pralki, jak gdyby chciało się wydostać z jej wnętrza. Kobieta szybko do niej podeszła i kopnęła drzwiczki pralki tak, by mieć całkowitą pewność że są zamknięte. Pralka jak gdyby dostała szału po kopnięciu wymierzonym jej przez policjantkę. Dźwięk wzmógł się a ona cała zaczęła dygotać od swojej zawartości szalejącej w środku. Swoim czujnym okiem policjantka zauważyła, że coś wali w szybkę od wewnątrz z taką siłą, że gruby plastik lekko pękł.

- Co do ku... - Heather patrzyła na pralkę poważnie zastanawiając się nad strzeleniem w nią, ale opanowała się. Jedyne wyjaśnienie tego co się tam działo to jakieś wściekłe zwierze wlazło jej do domu. Zaraz też przyszedł jej pomysł. Szybko doskoczyła do pralki i włączyła ją na program wirowania w praniu w wysokich temperaturach.


Na myśl przyszło jej również by zamknąć otwarte jak się okazało okno w łazience i by zrobić to samo w innych pomieszczeniach w swoim mieszkaniu. Po dokładnym upewnieniu się że wszystko jest już szczelnie zamknięte ponownie włączyła telewizor i starała się nieco wyluzować przed randką.Po jakimś czasie usłyszała dźwięk swojego telefonu oraz sygnał mówiący, że pralka przestała chodzić, oba mniej więcej w tym samym czasie. Zdecydowała nie przejmować się pralką i zwierzęciem jakie w niej się wybełtało. Pewnie był to jakiś szop... Sięgnęła po telefon i odebrała.
- Tapping - odezwała się tak jak to miała w zwyczaju.
- Czy pani pralka chodzi? - usłyszała nagle w słuchawce dziecięcy głos. - To niech ją pani trzyma bo zaraz ucieknie! - w tym samym momencie ktoś po drugiej stronie się rozłączył. Teraz wszystko było jasne. Jakieś dzieciaki postanowiły sobie z niej zażartować i wpuściły jakiegoś biednego zwierzaka do jej pralki. Z pewnością jednak niepokojące było to, że musiały najpierw dostać się do jej mieszkania.
Jakąś sekundę po tym usłyszała pukanie do drzwi.
- Jutro w robocie sprawdzę ten numer - obiecała sobie i idąc korytarzem do drzwi wejściowych zapisała sobie odpowiednią notkę w swoim smartphonie. Spojrzała jeszcze na zegarek na wyświetlaczu. Była 18:49, więc założyła, że to Robert się pofatygował. Kto wie, może przyniósł jakieś badyle na ugłaskanie jej. Będąc już przed wejściem wyjrzała przez wizjer w drzwiach, by sprawdzić kto jest po drugiej stronie. W istocie był to Robert Campbell, rozglądający się w tej chwili na boki i trzymający w dłoni bukiet czerwonych róż uniesionych kielichami do góry.
Heather uśmiechnęła się i przekręciła zamek, a następnie otworzyła drzwi, by powitać swojego faceta.
- Cześć Heather! - powiedział mierząc ją wzrokiem od góry do dołu. - Super dziś wyglądasz. Proszę, to dla ciebie. - podał jej bukiet i wsadził dłonie w kieszenie dżinsów, do których ubrał czarną koszulę z podwiniętymi rękawami. - Wstaw je do wazonu i spadamy. Gotowa?
Zamknęła za nim drzwi i wzięła w ręce kwiaty. Były naprawdę ładne.
- Spóźniłeś się - odparła i poszła do kuchni. Tam na szybko przejrzała szafkę i ostatecznie kwiaty dostały szklany dzbanek, któremu było najbliżej do wazonu. Postawiła je na kuchennym stole i już miała wracać, gdy wspomniało jej się, że nie wlała im wody. Cofnęła się więc i zrobiła to. Z kuchni weszła do salonu i zabrała buty i torebkę, do której uprzednio schowała zabezpieczony już pistolet. Ruszyła do wyjścia i gdy podeszła do Roberta objęła go za szyję i pocałowała namiętnie.
- Gotowa, tylko założę buty - powiedziała, gdy pozwoliła mu znów oddychać.
- Zaparkowałem tuż przed domem. - odparł łapiąc kobietę za rękę, gdy ta założyła już buty i wsiadł z nią do samochodu.

****
Pojechali do miejscowej francuskiej restauracji. Małej, ale mającej swój urok. Robert zarezerwował stolik w ustronnym miejscu, skąpanym w subtelnym świetle zamocowanych na ścianie kinkietów. Podczas wspólnej kolacji jaką zjedli na nakrytym obrusem w biało-czerwoną kratkę stole dużo ze sobą rozmawiali i śmiali się. Kobieta całkowicie zapomniała o niedawnej kłótni i numerze, jaki wycięły jej jakieś dzieciaki. Jedzenie było pyszne, tak jak obiecał Robert, a wino delikatnie pieściło jej kubki smakowe i sprawiało, że coraz bardziej zapominała o trapiących ją na co dzień problemach.
Po spędzeniu wspólnego wieczoru, pojechali na noc do domu Roberta. Mężczyzna zostawił Heather samą w swojej sypialni, obiecując że weźmie szybki prysznic i za chwilę do niej dołączył. Kobieta ściągnęła szpilki i postawiła je obok łóżka oraz zgasiła światło.
Przez dłuższą chwilę wpatrywała się w panujące za oknem ciemności, dopóki jej wzrok się do nich nie przyzwyczaił. Gdy tak się stało, wszystko nabrało ostrości, a ona kątem oka zobaczyła jakiś czający się za krzakami kształt. Zbliżyła się do okna i zmrużyła oczy.
Zobaczyła skąpanego w cieniu mężczyznę, ubranego w dużą bluzę z kapturem. Nie była jednak w stanie zobaczyć stąd żadnego innego szczegółu. Było za ciemno.
Nagle mężczyzna pomachał do niej, a ona poczuła jak coś brutalnie zaciska się od tyłu na jej szyi, robiąc to tak mocno że aż straciła oddech i została siłą sprowadzona do pozycji siedzącej na podłogę. Poczuła mocny nacisk czyjejś nogi na swoich plecach, tak mocny jakby ktoś chciał tym złamać jej kręgosłup oraz zobaczyła fragment męskich dłoni, duszących ją jakimś gumowym kablem.

Blaire Flannagan

Kiedy kobieta oddalała się pospiesznym krokiem, co chwilę oglądajac się siebie, zobaczyła że przebrany za klauna mężczyzna nie zaczął jej gonić. Nieco się przez to uspokoiła. Wyszedł tylko zza lampy robiąc smutną minę i pomachał do niej na pożegnanie.
Mimo wszystko, gdy już dotarła do swojego mieszkania zamknęła drzwi na tyle razy na ile tylko było to możliwe, sprawdziła wszystkie pokoje i pozasłaniała okna. Zapaliła również światło w pokoju i chwyciła za telefon, by opowiedzieć Forestowi co ją dzisiaj spotkało. Cappuccino rozsiadł się tym czasem wygodnie na jej kolanach, ocierając się o jej brzuch i mrucząc.
Mężczyzna był równie zaniepokojony jak ona sama i obiecał, że następny wieczór spędzą wspólnie. Blaire przytaknęła i żeby zapomnieć o dzisiejszym, niefortunnym spacerze szybko zasnęła na sofie, przykryta kocem i wtulona w swojego kota.
Rano natomiast jak gdyby nigdy nic udała się do swojej pracy. Otworzyła bibliotekę i po zalogowaniu się do systemu zaparzyła sobie kawy. Poniedziałki nie były dniami w których miała najwięcej pracy, to też otworzyła nową książkę Nesbo i zaczęła pogrążać się w lekturze.
Niecałą godzinę później wyrwał ją z niej dźwięk otwieranych do pomieszczenia drzwi, a jej oczom ukazał się ten sam klaun, jakiego spotkała wczoraj wieczorem. Wystraszona niespodziewanym spotkaniem aż rozlała trochę kawy na książkę, a jej serce zaczęło bić znacznie szybciej. Klaun zaś rozdziawił szeroko usta i zakrył je dłonią, jak gdyby był zdziwiony spotkaniem, a po chwili pomachał w jej stronę. Znów nic nie mówiąc zbliżył się powoli do jej biurka i z dużego worka jaki dźwigał na ramieniu wyciągnął kwiatka wykonanego z kolorowej bibuły. Udał że zaciąga się jego zapachem, po czym wyciągnął go w stronę kobiety, tak jakby chciał go jej podarować.

Susan Woods

Doprowadzenie kwiaciarni do porządku zajęło Susan niecałe trzy dni. Dla kobiety było to bardzo dużo czasu, szczególnie gdy przekalkulowała ile statystycznie mogłaby zarobić. Bowiem od jakiegoś czasu kwiaciarnia nie była jednym z najczęściej odwiedzanych miejsc w Rutherford, a co za tym idzie nie przynosiła zbyt dużych zysków. Susan nie zamierzała się jednak poddawać. To było jej miejsce. Miejsce gdzie odnalazła spokój i bezpieczeństwo.
W czasie gdy Bob naprawiał klimatyzację w jej kwiaciarni, Susan nie siedziała bezczynnie w domu. Otrzymana od pielęgniarki ulotka promująca krwiodawstwo zainteresowała ją na tyle, że postanowiła w tym czasie przeprowadzić odpowiednie badania, niezbędne by mogła oddać krew i wspomóc tym samym nieco miejscowy szpital. Oczywiście, zajęły one dłużej niż 3 dni, jednak po jakimś tygodniu wszystko było już gotowe, a kobieta udała sie z rana do szpitala, by zostać honorowym dawcą.
Mimo że Rutherford nie było jednym z najbogatszych miasteczek w Stanach, to jednak mogło się pochwalić nowoczesnym szpitalem, rozciągającym się na całkiem sporej powierzchni. Personel medyczny był liczny, a pacjentów sporo, szczególnie w ostatnim czasie.
Susan siedziała na krześle w jednym z korytarzy, gdy usłyszała czyjeś kroki. Obróciła głowę w bok i ujrzała Nancy, która od razu po jej zobaczeniu uśmiechnęła się szeroko i pomachała do niej.
- O, widzę że jednak się zdecydowałaś! - powiedziała pielęgniarka. - Chodź za mną, przygotuję cię.
Kobiety weszły do niewielkiego pomieszczenia. Susan położyła się na specjalnym krześle i chwilę później mogła już obserwować, jak jej krew spływa powoli do niewielkiego woreczka. Gdy było już po wszystkim, Nancy odczepiła niespodziewanie woreczek, a krew z żyły kwiaciarki zaczęła wypływać na podłogę. Pielęgniarka zrobiła w tym momencie coś, czego kobieta zupełnie się nie spodziewała. Zaczęła wypijać zawartość woreczka, po czym jak gdyby nigdy nic rzuciła go na podłogę, uśmiechając się do krwawiącej Susan.
- Pychotka! - zawołała entuzjastycznie, wyszczerzając zaróżowione od krwi zęby. Stróżka posoki popłynęła jej z kącika ust. - Szkoda żeby reszta sie zmarnowała. - powiedziała i zaczęła przybliżać sie do Susan.
 
Luwinn jest offline