Jezus patrzył pożądliwym wzrokiem na Smurfa tocząc przy tym pianę z pyska. Dwa tysiące lat temu podobnym tekstem uraczył go ten... jak mu tam matka na obrzezaniu dała... Judasz?
- Błagam, Papa Smurf na pewno Cię wynagrodzi! - zapłakał rzewnymi łzami niebieski krasnal. Jednak zamiast odpowiedzi z Jezusa wydobyło się grobowe burczenie.
- No, zostaw go, kochany - zniecierpliwił się Kotecek.
- Kiedy to szatan we własnej osobie!
- Jaki szatan? Chyba, że szatan po chemioterapii i leczeniu pavulonem.
- Szatan! Szatan, mówię wam! Wystarczy odwrócić do tyłu to co mówi, i usłyszycie szatańskie treści! Jak w "Stairway To Heaven" Led Zeppelinów!
- Joszka... - Filonek wpadł na plan - Ale jak go zeżresz, to on może przejąć nad Tobą kontrolę! Egzorcyzm trzeba zrobić!
-
Oh here's to my sweet Satan.The one whose little path would make me sad, whose power is Satan.He'll give those with him 666, thee was a little toolshed where he made us suffer, sad Satan- głowa Smurfa obróciła się o 360 stopni wokół własnej osi.
- Ożesz ku[rde] - Jezus rzucił Smurfem o ziemię - Nie wiem jak wy, ale ja stąd sp[adam]!
To mówiąc wziął nogi za pas i zaczął uciekać. Czołgiści spojrzeli po sobie, wzruszyli ramionami, po czym ruszyli do wioski. Jeden Jezus w tą, jeden w tamtą, co za różnica? Tymczasem Smurf który został porzucony na rozstaju uniósł rękę i podrapał się po pentagramie zawieszonym na szyi.
- Agencie? - Z pentagramu odezwał się głos.
- Trzech idzie - odpowiedział Smurf - Nie sądzę żeby dużo krwi się z nich utoczyło, ale może wystarczy Mrocznemu Panu.
- To się wodą z ketchupem włocławskim rozcieńczy - zapewnił Smurfa pentagram - Nie bój du[cha], nie takie rzeczy się robiło.
Dwaj czołgiści i Kotecek szli przez środek wioski. Wyglądała zupełnie jak wzorowy idylliczny obrazek z Koteckowej "Utopii Homokota".
- Witajcie moi drodzy, witajcie! - naprzeciw nich wyszedł jakiś stary, niebieski, garbaty dziad w czerwonej czapce.
- Komunista - mruknął Chomik Bartłomiej.
- Znaczy się, swój - odpowiedział mu Filonek i poprawił budionnówkę na głowie.
- Jestem Papa Smurf - przedstawił się dziad - Zapraszam, zapraszam, czym chata bogata - Wskazał ręką na małą, drewnianą chatkę z czerwonym dachem. Wyglądała słodko. W '65 podczas oblężenia Hogwartu stały podobne, zanim je ciężka artyleria zdjęła. Piękna bitwa. Dużo trupów. Ech i smoki tam były urocze. A potem przyszli kłusownicy i je wystrzelali z panzerfaustów. Trochę miniaturowych się uchowało, bo ludzie zamiast kotów trzymali, ale co to były za smoki? Parwowirozę łatwo łapały, miały wrodzoną dysplazję i często krztusiły się dymem. Popierdółki, a nie smoki.
Tymczasem Jezus uciekał przez ciemny las, pokasłując z wysiłku od czasu do czasu. Ciągle wydawało mu się że ktoś za nim biegnie.
- Jeszcze nie teraz tato - mruknął - Chyba nie zabijesz dziewicy?!
Nagle wokół stała się światłość. Jezus który biegł, nagle zwinął się w locie i wylądował na pysku w jakimś jasno oświetlonym pomieszczeniu. Tuż nad nim stała wysoka postać w garniaku, modnym krawacie i aktówce w ręcę.
- Chlanie, ćpanie, puszczanie się z bliżej niezidentyfikowanymi osobnikami - osobnik pokręcił głową - Jabłko padło tym razem z dala od jabłoni.
- Co ty pier... - Jezus zawahał się - Kim jesteś?
- Pakosław Parafka. Osobisty adwokat twojego ojca.
- Adwoo..? - Chrystus gdzieś to słyszał to słowo. Kojarzyło mu się głównie z ku[rtyzanami], Śledziami i tym kapusiem, Judaszem. No i z mydłem. Nie wiedział dlaczego, ale kojarzyło mu się z mydłem, i już.
- Twój ojciec wniósł sprawę o wydziedziczenie Cię z dóbr Królestwa Niebieskiego.
- Co?! Tata nie może mi tego zrobić!
- Najwyraźniej może - Parafka zmaterializował sobie krzesełko i posadził na nim tyłek - Stwierdził, że tym razem zrobi sobie córkę. I jest przekonany że w twoim wieku popełni ona mniej błędów od Ciebie - adwokat skrzywił się kolejny raz - Spójrz tylko na siebie, jak Ty wyglądasz!
- Jestem na detoksie... Próbuję się zmienić... - Jezus smarknął w rękaw.
Adwokat wstał i westchnął głęboko.
- Jest dla Ciebie jeszcze szansa. Niewielka, i prawie tak samo żywotna jak Kurt Cobain... Musisz odkupić się w oczach Boga.
- Jak? - zapłakał Chrystus.
- Zacznij od tej wioski pełnej demonów... Pamiętaj, Złota Rybka jest kluczem! - świat zaczął się zamazywać - Osikowy kołek prosto w serce - adwokat wykonał zamaszysty ruch rękoma, naśladując proces wbijania rzeczonego kołka - Wybij Smurfy, to pogadamy...
Jezus po raz kolejny spadł dziobem prosto na glebę.
- Wstań bracie - postać która przypominała zakonnika w habicie uniosła go za ramiona - Powstań. Ojciec Gargamel życzy sobie widzieć się z Tobą.
- ... No i widzicie, wypłynąć na jeziorko nie można, bo ta cholera zatapia wszystko co się rusza na powierzchni. Gospodarka morska mi zaraz zdechnie... - Papa Smurf bełkotliwym głosem tłumaczył jakąś zawiłą historię.
- Dla Ciebie wszystko, papku! Urwiemy szmacie płetwy! - zawył Chomik.
- No to pijmy, bo Smurf nie kaktus, i pić musi - Papa polał do kieliszków lekko mętnej "księżycówki" - Tylko uważać musicie drogie dzieci bo przebiegła jest bestia...
- Papku, nie taki dzi[kie bestie] się up[olowało]! - Filonek uderzył się w pierś - Do jutra sprawa będzie załatwiona!
- No to pięknie! - Papa uśmiechnął się poczciwie - Po prostu pięknie! Pitu pitu, chlastu, chlastu, nie mam rączek jedenastu! - Smurf hojnie polał do kieliszków.
- A ja jestem chłopak z Bródna, nikt mi w piciu nie dorówna! - zaintonował Bartłomiej.
- A pamiętajcie dzieci - Smurf trochę chwiał się na krzesełku - Żadnych życzeń. Łapiecie szmatę, rybkę jedną złotą i na patelnię. Żadnych życzeń ku[rtyzana] ma nie spełniać. Dosyć ku[rtyzana] zatapiania statków. Skończył się dzień dziecka! - beknął tutaj donośnie żeby dodać powagi grozie wypowiadanych słów.
- Się nie martw, kochany - Kotecek powoli odlatywał - U nas masz jak w PKO!
- No to brudzia - powiedział Papa Smurf. Obcałowali się śliskimi ustami i zakąsili śledzikiem.
Niewiele potem zapamiętali z tego co się działo dalej. Chomik chciał sobie zrobić dziarę na plecach za pomocą spinacza i markera. Kotecek się zarzygał i spadł pod stół. Filonek z Papą Smurfą weszli w dysputę na temat tego czy Starachowice mogą wejść papie na interes, a jak wejdą to czy walić z de do psów czy płacić za ochronę. A potem weszła Smerfetka i... Zresztą, co tu opowiadać? Przecież wszyscy wiedzą.
Jezus wszedł do małej celi zakonnika. Była niezwykle ascetyczna i skromna - stół, łoże; tylko kilka butelek Kasztelana Zielonego i durexów walających się na podłodze świadczyło o nieco bardziej skomplikowanym życiu wewnętrznym jej mieszkańca.
- Czekałem na Ciebie - powiedział Brat Gargamel zdejmując kaptur z głowy. Jego smutną twarz przecinała szpecąca blizna. Zakonnik wyczuł chyba, że Jezus się w nią wpatruję, gdyż rzekł:
- To się stało kiedy prowadziłem akcję przeciw Gumisiom. Cholernie żywotne bestie - Gargamel machnął ręką - Musieliśmy użyć napalmu, a i tak potem trzeba było gazować wodą święconą, bo partyzantkę zaczęły prowadzić. Ale nie pytania o moją wojenną historię Cię tu sprowadzają, drogi bracie, prawda?
- Właściwie, to ja..
- Spokojnie - zakonnik przerwał mu ruchem ręki - Z takimi bestiami jak Smurfy się jeszcze nie spotkałeś. Czerpią moc bezpośrednio z serca Azraela, które schowane jest na dnie Jeziora. Na szczęście Smurfy nie mogą uzyskać nieśmiertelności.
- Co? - Jezus czuł się jak po efedrynie wymieszanej z dobrą, rosyjską amfą.
- Musieli by wyłowić serce i odprawić swoje plugawe, krawe rytuały. Ale serca broni Złota Rybka - zakonnik uśmiechnął się - To już trzecia generacja Złotych Rybek w służbie Bogu. Poczciwe to i dobrotliwe istoty.
Jezus jednak nie słuchał. Miał złe przeczucie... Przeczucie, że zdarzy się coś niedobrego. Jak wtedy gdy wskrzeszał Łazarza i przy[szli] do niego spadkobiercy niezadowoleni takim obrotem spraw.
- Jutro odprawimy potrzebne rytuały, otrzymasz sprzęt i wraz z naszymi braćmi zakonnikami wyruszysz wyplenić tą zarazę - rzekł Gargamel - Teraz jednak posil się i odpocznij. Będziesz potrzebował dużo sił...