Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-07-2007, 00:25   #1
kitsune
 
kitsune's Avatar
 
Reputacja: 1 kitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwukitsune jest godny podziwu
Pluton szturmowy "Wierny"

Akt I - Na Starówce
Scena 1 - Oczekiwanie
Stare Miasto, barykada na Dekerta, Reduta Wiernego, 1 IX 1944 9.00

Samo Powstanie Warszawskie wywołuje u mnie dziwny nastrój, jakby połączenie zniecierpliwienia, strachu i pewnego rodzaju dumy. Nieczęsto zdarza się uczestniczyć w czymś, co zdecyduje o losach ojczyzny, nieczęsto możemy walczyć o stolicę własnego kraju. Czuję też tą całą odpowiedzialność, jej ciężar- jestem dowódcą całego plutonu szturmowego, ci ludzie są moimi podkomendnymi, często od moich rozkazów będzie zależało ich życie…
„Pamiętnik Wiernego, wpis z 31 lipca 1944”

Wpierw usłyszeli potworny zgrzyt, gdy rakietowe pociski opuszczały swoje prowadnice. Jakby stara szafa z mozołem była przesuwana po kamiennej posadzce. Potem ryk, krowi ryk. Nazywano je „krowami” lub „szafami”, a były śmiercią w płomieniach. Pluton „Wiernego” nie po raz pierwszy był pod ostrzałem. Wszyscy automatycznie zareagowali na ostrzegawczy krzyk „Jonasza” i zanurkowali w prowizorycznych schronach. Ulica zatrzęsła się, a fala gorąca ogarnęła ich ciała. Znów zapalający. Wszędzie było pełno kurzu i pyłu, całe tumany wznosiły się ponad ruiny kamienic, zasnuwając błękit wrześniowego nieba. Czekali jeszcze kilka minut w ukryciu. Jak zwykle szkopy po salwie z „szaf” czekali aż ludzie wylezą i walili z moździerzy. Jest! Puf! Puf! Puf! A potem kilka wybuchów na Dekerta, ale i na Nowomiejskiej, Krzywym Kole i Kamiennych Schodkach. Szkopy robiły się bezczelne, granatniki podstawili chyba na kilkaset metrów linii walk. A „Wierny” i jego ludzie z wolna podnieśli się ze swoich schronień i zajęli pozycje ponad barykadą na Dekerta. W oknach, otworach wybitych w ścianach, w suterenach, gdzie czekali na atak wroga.
Ruiny Rynku na Starówce

Tym razem nie nadszedł. Pewnie chcieli zmęczyć obrońców. Jak zwykle zresztą. Przyjdą po południu, z czołgami, poprzedzeni huraganowym wsparciem artylerii i stukasów. „Wierny” o twarzy poszarzałej od pyłu otrzepał panterkę, poprawił polówkę i sprawdził schmeissera. Zostało mu jeszcze kilka magazynków. Na dziś chyba starczy. Potem ruszył na obchód. „Antoś” oraz „Drągal” i „Dyzio” z MG-42 na szczycie kamienicy, za osypiskiem cegieł. Mieli pole ostrzału na prawie cały Rynek. „Chmura” z „Czarnym” na lewym skrzydle, na pierwszym piętrze przy oknie. „Jastrząb”, „Grom” oraz ponury „Kruk” na parterze. Czujni, stanowili jedyny odwód plutonu. „Jonasz” przy dowódcy dobrotliwie sarkał. Bardziej dla zasady niż z konkretnego powodu. Ot, żołnierz z lekkim opierdolem lepiej działa. „Krzysztof” wraz „Danielem zajęli pozycje w ruinach sąsiednich kamienic. Dziewczęta póki co przy zejściu do piwnicy, gdzie „Wierny” urządził prowizoryczną kwaterę.
Skrajem Dekerta przekradał się pluton z batalionu WSOP „Dzik” ze zgrupowania „Róg”. Ich porucznik. Chudy dwudziestolatek o twarzy zmęczonej, a oczach lśniących gorączką dał swoim znak i chłopcy dwójkami przekraczali ulicę. Seria. Jeden z nich zwinął się z bólu na środku jezdni. Młoda sanitariuszka podbiegłą do niego i z mozołem zaczęła go ściągać na za róg zrujnowanej kamienicy. Potem znów cisza. „Dzikowcy” odeszli. „Wierny” przypadł do szczytu barykady, wychylił się i przytknął do oczu lornetkę Zeissa. Promienie słoneczne odbiły się od wielkich szkieł. „daniel” omiatał pozycje niemieckie przez lunetę snajperki. Tak jak myślał. Jeden ze strzelców niemieckich ulokowanych w oknie kamienicy na Jezuickiej dojrzał „Wiernego”, dał znak swoim a potem wycelował z Mausera. „Daniel”, mierząc w szkopa, pogładził opuszkiem wskazującego palca komorę zamkową SWT. Lekko ściągnął spust. Szczęk iglicy i wystrzał zlał się w jedno. Dla niego pocisk jakby w zwolnionym tempie opuścił lufę sowieckiego karabinu i z ponaddźwiękową prędkością osiągnął cel. Z potylicy szkopa wystrzelił gejzer krwi i odłamków czaszki.

Znów cisza…

„Wierny” spokojnie lustrował przedpole. „Chmura” przylgnął do kolby Browninga i czekał. Zawadiacko mrugnął do „Czarnego”, który błysnął w uśmiechu bielą zębów. Młody warszawiak, nadal męczący się z raną wyniesioną z walk w katedrze św. Jana, zachowywał zawadiacką zadziorność. Teraz też żuł wytrzaśniętą nie wiadomo skąd wykałaczkę.
- „Czarny”?
„Czarny” usiadł pod ścianą, wyciągnął papierosa i odpalił. Zaciągnął się mocno, a potem podał fajkę ”Chmurze”.
- Czego?
- Fajne te oficerki. Ze szkopa?
- Ano, ale leżą jak ulał.
- Jak oberwiesz, będę mógł je wziąć?
„Czarny” spojrzał przeciągle na kumpla.
- Bydlę z ciebie, „Chmura”.
Obaj cicho się zaśmiali. „Chmura” krótko i urwanie, bo rana w boku znów dała o sobie znać.
„Jonasz”, zwalisty facet, z rurą Panzerfausta przewieszoną przez plecy podbiegł do „Wiernego”:
- Panie poruczniku, cywile idą na Plac Krasińskich. Do włazu. Wszyscy już ćwierkają, że ewakuacja kanałami będzie. Dziś lub jutro. „Olga” od „Roga” przyszła. Mówi, że tam wszyscy się szykują. Część oddziałów już poszła w stronę włazu. Chłopaki pytają, co z nami?
Spojrzał na młodego z wyczekiwaniem. „Wierny” zsunął się z barykady.
- Czekamy sierżancie.
„Jonasz” niedbale zasalutował i przemknął do kamienicy. „Basia”, wyraźnie zatroskana, sprawdzała stan leków i opatrunków. „Olga” z niepokojem wyglądała na barykadę, lecz chwilę później usiadła obok „groma” i zaczęła się z nim droczyć, dość szybko doprowadzając chłopaka do stanu wzburzenia.
Wyraźnie słyszeli ludzi, którzy przedzierali się do włazu. Głównie cywilów. Nieraz słyszeli od nich „Coście nam zrobili!?”, „Po co to wszystko?” lub „Idźcie stąd!”. Coraz więcej zgorzknienia i bezsilności.
Łączniczka od porucznika „Kmicica”, też z „Wigier” podbiegła do „Wiernego”:
- Panie poruczniku, porucznik „Kmicic” zajmuje zgodnie z rozkazem „Roga” pozycje osłonowe na Krzywym Kole i chce się przywitać. – Siedemnastoletnia może blondynka uśmiechnęła się. – A przy okazji… Macie może kilka nadmiarowych granatów? My trzeci dzień bez przerwy w walce, amunicji nie uzupełniliśmy nawet. Granatów brak.
- Byliście na Długiej… - To „Basia” podeszła do łączniczki. – W szpitalu…
Łączniczka pokiwała głową:
- Tak, szpital ewakuowali. Zostali tylko ciężko ranni. Oni… Oni nie idą przez kanały…
„Daniel” położył się na drewnianej podłodze niewielkiego pokoiku na poddaszu. Dach zerwało kilka dni temu, więc w spokoju oglądał chmury leniwie pełznące po błękitnym niebie. Na tle chmur wyraźnie dostrzegał niemieckie samoloty… i gołębie… Furkoczące skrzydłami. Białe, niewinne. Gdzieś w oddali rozgdakał się karabin maszynowy…
 
__________________
Lisia Nora Pluton szturmowy "Wierny" (zakończony), W drodze do Babilonu


kitsune jest offline