Joel nawet nie próbował ukryć strachu. Blady, obserwował przez uchylone żaluzje przerażające sceny rozgrywające się pod jego domem. Na jego oczach ginęli ludzie i było to doświadczenie niemożliwe do opisania. Czuł się jakby ktoś wyjął go z ciepłego, przytulnego terrarium, w którym nic złego nie może go spotkać i rzucił na pożarcie światu. Temu prawdziwemu, gdzie śmierć była kurewsko realna a jego mieszkańcy okazują się prawdziwymi potworami.
Kiedy usłyszeli pukanie nauczyciel spojrzał na Darleen i odruchowo przyłożył palec do ust, choć nie był pewien czy dziewczyna w ciemnościach to zauważy.
Po omacku Joel przydreptał do kanapy, na której pochrapywał Henry Robbins. Chwycił za dwururkę, którą staruszek oparł o łóżko.
- Kurwa, nie umiem nawet z tego strzelać. Jestem Demokratą – szepnął do Darleen.
-Ja w ogóle nie głosuję.. - Darla też szeptała, w sumie nie wiadomo dlaczego, nikt na zewnątrz nie mógł ich usłyszeć. - chcesz go wpuścić? To twoje mieszkanie…
Dobre pytanie. Na które nie znał odpowiedzi. Cokolwiek by nie zrobił mogło to sprowadzić na nich jeszcze większe nieszczęście. Najrozsądniej było siedzieć cicho, nie odzywać się, nie dawać żadnych oznak życia. Po chwili jednak nauczyciel przypomniał sobie, że jeszcze kilka godzin temu sam znalazł się w podobnej sytuacji jak ten żołnierz pukający do drzwi. I gdyby nie Darleen i jej ojciec, nie wróciłby na noc do domu.
- Nie możemy go tak zostawić – odparł w końcu – Ale nie możemy go też wpuścić.
Przeklął siebie w duchu. Nie był bohaterem i nigdy nie aspirował do takiego miana. Gdyby jednak nic nie zrobił czy potrafiłby spojrzeć sobie w lustro?
- Postaram się jakoś odwrócić ich uwagę – zwrócił się do Darli – Przynajmniej tyle możemy zrobić.
- Zwariowałeś?! - w głosie kobiety usłyszał nuty paniki. - Jak sobie to wyobrażasz? Podejdziesz i zapytasz ich o pogodę? Ogarnij się!
- Aż tak szalony nie jestem - odpowiedział - Nawet mnie nie zobaczą, przekradnę się tyłami na posesję Johnsonów. To trzy domy stąd. Spróbuję ich tam zwabić, albo przynajmniej odwrócić uwagę od tych żołnierzy.
Joel wiedział, że nie ma chwili do stracenia. Kule były szybsze niż słowa i za chwilę będzie za późno.
- Wrócę niedługo. Nikogo nie wpuszczaj - powiedział i zniknął na tyłach domu.
Wyszedł na podwórze a potem skulony podreptał w stronę ogrodzenia. Wspiął się na siatkę i przeskoczył na drugą stronę. Przemykając obok domu Harrisonów próbując zachować ciszę. Napięcie było nie do zniesienia, czuł niemal fizycznie jak przez żyły do serca pompuje mu się adrenalina, niewidzialne imadło zaciskało się na gardle. A mimo to szedł dalej, przechodząc przez kolejne płoty i siatki. Po około dwóch minutach znalazł się w końcu na posesji Johnsonów. Odkąd Ben Johnson stracił pracę w kopalni, budynek stał pusty, jak większość domów w tej okolicy.
Joel zakradł się pod bramę wjazdową, przy której ktoś przybił tabliczkę z napisem „Na sprzedaż”. Ostrożnie wyjrzał w stronę ulicy, gdzie trwała wymiana ognia między żołnierzami i bandytami. Po chwili uniósł strzelbę Henrego do góry, celując w kierunku samochodów. Próbował wypatrzyć zbirów, a gdy tylko ujrzał jednego z nich, oddał ostrzegawczy strzał ponad głowami napastników. Nie chciał nikogo zranić, ani tym bardziej zabić.
- Wynoście się stąd! – ryknął na całe gardło – Albo powystrzelam was jak kaczki! Mam tu całe pudło amunicji, możemy się tak bawić całą noc skurwiele!
I to by było na tyle. Joel nie zamierzał czekać aż bandyci podejdą i znajdą go obsranego ze strachu. Chciał wycofać do tyłu a potem tą samą drogą, najciszej jak się da wrócić z powrotem do domu. Ledwo zrobił krok do tyłu, gdy zobaczył, że przy samochodach wybuchła kolejna strzelanina. Najwyraźniej jednak udało mu się odwrócić uwagę bandytów, bo jeden z nich po huku wystrzału nagle złapał się za bok. Strode niemal uniósł ręce w geście zwycięstwa, jednak po chwili radość w jego oczach zgasła jak świeca. Żołnierz, który tak dziennie się bronił i ranił oprycha, został zaskoczony od tyłu i nierówny pojedynek się skończył. Ledwo wojskowy padł na ziemię, w kierunku nauczyciela poleciały wystrzelone na oślep pociski. Kątem oka Strode ujrzał jak tynk w domu Johnsonów rozpryskuje się na kawałeczki.
Przerażony skulił się, zasłonił rękami głowę a potem pobiegł w stronę ogrodzenia. Dyszał jak lokomotywa, bynajmniej nie tylko dlatego, że był nałogowym palaczem. Strach ściskał jego krtań, odbierał oddech w płucach. Wspinając się na ogrodzenie Joel usłyszał kolejny strzał a potem przeciągły jęk, dochodzący z jego posesji. Domyślał co się stało. Jego szalona eskapada nic nie dała, wszyscy żołnierze zginęli. Spocony, rozdygotany, wstrząśnięty przechodził przez kolejne podwórza sąsiadów, żeby wrócić do domu i resztę nocy spędzić w ukryciu.
Ostatnio edytowane przez waydack : 06-09-2018 o 20:57.
|