Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-09-2018, 11:44   #19
Zapatashura
 
Zapatashura's Avatar
 
Reputacja: 1 Zapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputacjęZapatashura ma wspaniałą reputację
Po skończonym posiłku nie przyszło jednak popędzić Leilenie do biblioteki w celu odrobienia zadania domowego. Do jej stolika podeszła bowiem trójka starszych uczniów akademii. I choć przeważnie takie kontakty między rocznikami nie kończyły się pozytywnie, to w tym przypadku chyba nie było się czego obawiać. Na ich czele szła bowiem uśmiechnięta Siri.
- Dzień dobry młodziki - przywitała się z przekąsem.
- Cześć staruszko - Lei nie miała nic przeciwko kontaktom ze starszymi. Przecież nawiązywanie przyjaźni szło jej całkiem nieźle, o ile nie była to rasa krasnoludzka lub elfia patrząc na ostatnie przypadki. Wyszczerzyła się do Siri, zerkając też ciekawie na pozostałą dwójkę. Dwoje chłopaków, a raczej już młodych mężczyzn starało się stłumić chichot wywołany ripostą rudowłosej. Ogorzali i ubrani w tradycyjne halruaańskie szaty musieli pochodzić z okolicy.
- Oj, bo zmienię swoje zamiary i wcale nie będę miła - ciemnoskóra postanowiła udać oburzenie. - A przychodzę w bardzo ważnej sprawie oczepin.
- Och, słyszałam o tym. To taki czas, kiedy gnębi się pierwszoroczniaków - westchnęła rudowłosa. - To sobie odbijesz. Ciekawe jak wyglądają w tej akademii. I nieważne co zrobicie, miny elfki i krasnoluda będą bezcenne.
- Może poproszę Aldyma, by je namalował dla przyszłych pokoleń - skinęła dłonią na kolegów. - Wy się zajmijcie nimi - wskazała Lily i Connora. - Leilena jest moja. Za mną czerwonowłosa - nakazała i odwróciła się do korytarza.
- Oho, nie owijacie w bawełnę - wymruczała pod nosem dziewczyna, ale ciekawość wzięła górę. Spakowała swoje rzeczy i ruszyła za Siri, nie mogąc się opanować, aby nie patrzeć na ruszające się biodra. Nie zaszły daleko. Starsza koleżanka zatrzymała się w ustronnej wnęce.
- Byłaś dla mnie niemiła i teraz jestem strasznie obrażona za to, że wytknęłaś mi moje zmarszczki - stwierdziła zupełnie nieszczerze. - Dlatego dostaniesz arcytrudne zadanie.
- Twoje zmarszczki tam na dole są bardzo ładne - uśmiechnęła się do niej Lei, ale rozejrzała się też. - Dziwne te otrzęsiny. Myślałam, że odbywają się, no wiesz, publicznie.
- Zaprawdę nie wiem co wy młodzi macie w głowie - rozłożyła ramiona. - Twoje zadanie jest bardzo niepubliczne. Masz podwędzić Meleghostowi ziele fajkowe - wyjaśniła.
- Ah. Takie kwiatki - parsknęła rudowłosa, kręcąc głową. - Co w nim takiego wyjątkowego, że będzie się dało rozpoznać i nikt mi nie wmówi, że tego nie zrobiłam?
- To, że daje wyjątkowego kopa - uśmiechnęła się w odpowiedzi. - To jego specjalna mieszanka, nie kupisz czegoś takiego w mieście.
- Dostanę jakieś podpowiedzi? Mogę na nie zapracować - zachichotała, mrugając wesoło do Siri.
- Wiesz co? Chciałam ci podpowiedzieć z czystej sympatii, ale teraz… no nie wiem. A co proponujesz? - koleżanka zamieniła się w słuch.
- To jeszcze mam coś proponować? - uniosła brew. - Wyjdę na rozpustnicę i wytykaczkę niewidocznych zmarszczek!
- Nie, to nie - prychnęła Siri, ale zaraz się roześmiała. - Maruda pracuje w swoim laboratorium w tym budynku, albo przesiaduje przy swoich ukochanych kwiatkach. Tylko nie sposób zgadnąć kiedy jest gdzie, bo ma nieregularny harmonogram. Ale jest jedna sztuczka. Wieczorami zawsze pali przed swoją szklarnią. A to jest gwarancja, że nie ma go w środku i nie pilnuje swojego biurka. No i nie musisz się bać, że cię zamknie na noc. Nigdy nie zamyka szklarni.
- No dobra. Po czym poznam, że mam właśnie to i ile mam czasu na wykonanie tego zadania? - dopytała jeszcze szczegółów. Lepiej żeby wcześniej nauczyła się tej mikstury, bo przyłapana… nie, nie zostanie przyłapana.
- Ziele zawsze trzyma w woreczku z wygrawerowanym “M”. Jest bardzo charakterystyczny. A czasu… powiedzmy, że masz tydzień. Taki skok trzeba przecież dokładnie zaplanować.
- Inni pewnie nie dostaną rzeczy, za które mogą być wydaleni, co? - zapytała Lei, mimo wszystko przyjacielskim tonem.
- Wydaleni? Nie przesadzaj - machnęła lekceważąco ręką. - Nie naraziłabym cię na coś takiego. Meleghost dużo warczy, ale mało gryzie.
- Od zawsze jest taki… - zastanowiła się - ...niechętny?
- Od kiedy tu jestem - przynała. - Ma dużą wiedzę i gdyby naprawdę aż tak nas nie lubił, to by przecież rzucił tę robotę. Po prostu jest marudny, dlatego nazywamy go Marudą… tylko żeby tego nie usłyszał - aż się obróciła.
- Będę pamiętać. Może to od tego ziela, aż go zakadziło - mrugnęła wesoło, ale też troszeczkę ściszyła głos, jakby alchemik miał czekać tuż za rogiem.
- Możliwe, jeśli pali je od lat - Siri zmarszczył brwi, jakby naprawdę się nad tym zastanawiała.
- Wtedy można by powiedzieć, że wyświadczam mu przysługę, o - podsumowała Lei z uśmiechem.
- Jeśli dzięki temu będziesz potem spać spokojnie - koleżanka wzruszyła ramionami. - No, to obmyślaj swój niecny plan. A jak się spiszesz, to podtrzymuję moją obietnicę korepetycji gdybyś kiedyś potrzebowała.
- W razie czego to ty wysyłasz list do moich rodziców! - pokazała jej język, ale za chwilę posłała całusa.
- Już go sobie przygotowuję. “Szanowni Państwo Mongle, z przykrością informuję, że państwa córka okazała się pospolitą złodziejką” - odpowiedziała pokazaniem swojego języka, po czym pomachała Lei i poszła w swoją stronę.
- Jeszcze przyjdzie moja kolej… - wymruczała pod nosem, po czym ruszyła z powrotem do biblioteki. Musiała dokończyć te zadania, które zaczęła, pomimo wszystko zamierzała się starać. I dopiero wieczorem ruszyć na obchód szklarni. Chyba tylko dzięki ingerencji starszaków w bibliotece zostały jeszcze jakieś księgi czarów. Dzięki Connorowi wiedziała gdzie się znajdują. Gorzej było już ze zrozumieniem jaki czar zapisano w której z nich. Cóż, nie spodziewała się, że tak po prostu zrozumie zaklęcia. Spróbowała poszukać księgi, która mogłaby zawierać “porażający dotyk”. Przez moment. Chwilę później uznała, że lepiej poszukać bibliotekarza. Był poprzednio nawet miły. Znalazła go po chwili szukania w czytelni, gdzie wykładał na regałach jakiś rękopisy.
- Panna… Mongle? Dobrze pamiętam? - zapytał, kiedy zauważył przybyszkę.
- Dzień dobry - przywitała się z uśmiechem. - Widzi pan, już jestem grzeczną dziewczynką - zarumieniła się. - Szukam księgi z czarem porażającego dotyku. Jest tu jakiś spis, dzięki któremu mogłabym odnaleźć ją szybciej?
- Obawiam się, że nie - przyznał bibliotekarz. - Ale wiem, w której księdze jest taki czar. Chodź ze mną - poprosił. Poszło to wszystko zaskakująco łatwo. Mężczyzna szukał właściwego tomu tylko chwilę, po czym zdjął go z półki.
- Porażający dotyk to będzie… - wertował przez chwilę strony - o tutaj! Dziesiąta strona - wręczył Leilenie książkę.
- Dziękuję bardzo! - ucieszyła się, zbliżyła dosłownie w uderzenie serca i cmoknęła go w policzek, zabierając księgę. - Teraz tylko muszę się nauczyć to czytać - mrugnęła do niego wesoło.
- Och - odpowiedział, czy raczej mruknął zaskoczony. - Mistrz Blessed tego uczy… To znaczy, czytania.
- Ale ja miałam dopiero pierwszą lekcję - westchnęła. - I się kazał uczyć tego co, no wiesz, pokazało mój niby talent.
- Początki zawsze są żmudne. Jednak gdy już opanujesz podstawy, dalsze zgłębianie magii jest fascynujące.
- Taką mam nadzięję. Dziękuję za pomoc! - posłała mu jeszcze jednego całusa i zabierając księgę poszła studiować to zaklęcie, które jej wskazał.

Próby rozszyfrowania zaklęcia w zaciszu swego pokoiku nie przynosiły rudowłosej wielu sukcesów. Jak bardzo Leilena nie wpatrywała się w zapisaną fikuśnymi linijkami księgę czarów to nie mogła niczego z niej zrozumieć. Litery tworzyły jedynie bełkot i musiała uwierzyć na słowa Thosta, że na stronie dziesiątej naprawdę znajduje się właściwe zaklęcie. Gdyby bibliotekarz chciał oszustwem ukarać nagi spacer Lily i Lei, to rudowłosa nie miała się jak przed nim obronić.
Nawet nie rozumiejąc tego, co było napisane magicznym pismem, panna Mongle mogła je przepisać… czy raczej przerysować. I tak miała trenować kaligrafię. A kiedy już miała tego dość mogła poświęcić się planowaniu swej pierwszej w życiu kradzieży. Bo przecież podwędzanie małych rzeczy z własnego domu to nie było wcale kradzenie! W pewnym momencie wszystkie te znaki zaczęły się jej mienić w oczach, wstała więc i zamiast sukienki wciągnęła swoje obcisłe spodnie i wdziała koszulę, nie zawracając sobie już głowy resztą swojej zwyczajowej garderoby. Na stopy wsunęła pantofelki nie wydające odgłosów na kamieniach i ruszyła w stronę szklarni.
Na pozór taka szklarnia była fatalnym miejscem do złodziejskich podchodów. Przecież była cała ze szkła! Ale we wnętrzu było pełno gęstej zieleni w której łatwo było sie schować przed niechcianym wzrokiem. Ruch na dziedzińcu też działał na korzyść Leileny bo nikt nie zwracał uwagi na jeszcze jednego ucznia przechadzającego się w tę czy tamtą stronę. Pozostawał jeden kłopot, czyli sam Meleghost. Gdyby natknęła się na niego w środku, to musiałaby odłożyć w czasie swoją próbę, a dodatkowo mógłby nabrać podejrzeń. Czy ktoś z wcześniejszych roczników próbował już podkraść mu ziele?
Zbliżała się jednak pora kolacji, a rudowłosa przypominała sobie, że widziała alchemika na tych posiłkach. Może to była okazja? Podczas gdy Maruda zaspokajałby głód, ona wykonałaby swoje zadanie. Miała jednak na to tydzień. Jej język był w gorącej wodzie kąpany, lecz podchody znała aż nazbyt dobrze. Nie znała jeszcze obyczajów, ale na wszelki wypadek wzięła ze sobą pióro i papier. Zawsze to pewna forma ewentualnej wymówki. Obeszła całą szklarnię, szukając oznak ruchu i gotowa zaraz sprawdzić, czy alchemik rzeczywiście jest na kolacji. Pewne rzeczy mogła robić całkiem popędliwie - jak nagie odwiedziny biblioteki - do innych jednak potrzebowała się przygotować.
Wnętrze wydawało się rzeczywiście puste. Kłopotem był jednak niewidoczny z zewnątrz kantorek, a to w nim właśnie alchemik trzymał swoje rzeczy. Rudowłosa przyłożyła nawet ucho do szyby, żeby coś podsłuchać, ale odpowiedziała jej jedynie cisza. Nie czując pośpiechu udała się zatem na kolację. Zatrzymała się jednak przed wejściem do sali jadalnej i ostrożnie wychyliła się by wypatrzeć Melegosta. Był tam! Jadł posiłek w towarzystwie rektorki i nowego, elfiego czarodzieja. Lei ucieszyła się i ruszyła po tacę, nakładając sobie niewielką kolację. Chciała sprawdzić jak wiele czasu alchemik tu spędza, aby mniej więcej wiedzieć na co może potem liczyć.
Ze znajomych Leileny na sali był tylko Connor. Było to o tyle dziwne, że Lily mimo małych rozmiarów była głodomorem. Niewykluczone jednak, że mogła się tylko spóźnić.
- Cześć - rzucił krótko chłopak.
- Hej - klapnęła obok niego i zaczęła szybko wcinać. Zamierzała ruszyć znowu jak tylko alchemik opuści salę. Nie śledzić go krok w krok, lecz poznać zwyczaje było trzeba. W swoim domu wiedziała dobrze kto gdzie kiedy jest i co zwykle robi. - Ty już pewnie znasz na pamięć swoje zaklęcie? - zagadnęła tymczasem kolegę.
- Nie - pokręcił przecząco głową. - Połowy nie umiem nawet odczytać.
- Ja nie potrafię nic. Tylko uczę się szlaczki rysować - westchnęła. - No, ale głowa do góry. Jeszcze ze dwa lata i będę rzucać zaklęcia na prawo i lewo.
- Chyba, że nas wcześniej wyrzucą przez oczepiny - mruknął pod nosem, ale Lei zdołała to usłyszeć.
- To zależy. Możesz ich zignorować, jak sądzę, jeśli to co kazali ci zrobić to jakieś szaleństwo - rudowłosa wzruszyła ramionami, trochę już Connora znając. - To co czytałam o oczepinach było zupełnie inne niż tu, pewnie przez specyfikę tego miejsca. Mimo to lepiej nie iść z tym do nauczycieli.
Chłopak spojrzał na koleżankę, chyba trochę zawstydzony tym, że go usłyszała.
- Nie pójdę na skargę, wiem na czym to wszystko polega. Tylko wydaje się to… - długo szukał dobrego słowa, ale w końcu poprzestał na tym co powiedziała Leilena. - Szalone.
- Nie tak bardzo jak sposób, w jaki odnawiać mamy swoją energię - roześmiała się.
- To raczej jest przyjemne, nie szalone - zaoponował.
- Przyjemne zdecydowanie. Ale pomyśl, zrobiłbyś to wszystko przed przybyciem tu, znalazłbyś dwie chętne dziewczyny tak po prostu? - uśmiechała się do niego szczerze i z sympatią, myśląc o tym co robili.
- Ekhm… - trochę się zaciął. - Ale takie szaleństwo mi się podoba - stwierdził.
- W takim razie trzeba się też dostosować do innych tutejszych szaleństw - podsumowała pogodnie, kończąc swoją niewielką kolację. Rychło w czas, bo Meleghost też skończył wstając od stołu. Uścisnął dłoń elfa, skłonił się lady Aurorze i wyszedł na korytarz. Lei ostrożnie ruszyła za nim. Kierował się na górę. Po dwóch kondygnacjach schodów wszedł w korytarz, możliwe że do jednego z laboratoriów, ale nieoczekiwanie odwrócił się w miejscu i ruszył wprost w kierunku skrytej za rogiem dziewczyny. Już myślała, że została przyłapana, ale alchemik minął ją niczego nie zauważając i wrócił na schody udając się (jak się okazało) do biblioteki. Okazywało się, że jednak był nieprzewidywalny. Lei nie poszła za nim, już się przekonała o zaklęciach wplecionych w bibliotekę. To nasuwało jej pewne pytanie: czy czegoś podobnego nie było w szklarni. Postanowiła sprawdzić, udając się tam teraz. Nie do samego kantorka alchemika, a tylko do zielska, które pokazywał im na lekcji. Mimo wieczorowej pory we wnętrzu wciąż było gorąco i parno. Lei pokręciła się po wnętrzu, starając się chociaż udawać, że jest szczerze zainteresowana ziołami, które Meleghost prezentował na lekcji. I nawet nie musiała długo czekać by usłyszeć jak drzwi szklarni się otwierają. Czyli jednak! Tu też były zabezpieczenia, a całe zadanie od Siri było zwykłym podstępem! Alchemik jednak ani nie zawołał dziewczyny, ani nawet nie zaczął jej szukać. Udał się prosto do kantorka, który zresztą chwilę później opuścił i wyszedł na plac. Zgodnie z informacjami od ciemnoskórej przyszła jego pora na fajkę.
W takim razie co robił tak krótko w bibliotece? Lei zdążyła wyrysować - prawie na ślepo - kawałek jednego z kwiatków. Fajka. Ciekawe ile trwa jej palenie? Nie mogła teraz wyjść, skoro nic nie zauważył. Lub zignorował. Zamiast tego zbliżyła się do kantorka, zastanawiając się czy jest w jakiś sposób zabezpieczony przed nieproszonymi gośćmi. Okazało się, że wprost przeciwnie - był otwarty na oścież. W słabo oświetlonym wnętrzu można było dostrzec jakiś stół i różne, leżące na nim kształty. Zdaje się, że jakiś misek i słoików. Nie były to jakieś starożytne artefakty, których rzeczywiście trzeba było strzec, a kto by chciał ot tak okradać maga? Zrobiła krok do przodu, przekraczając próg i zaraz się wycofując, nasłuchując. Wiedziała, że traci na to dużo czasu, ale hej, jutro też był dzień. Tak w razie czego. Nic nie wybuchło. Nie rozbrzmiał żaden alarm. Lei nawet nie zmieniła się w żabę, ani Meleghost nie wtargnął do szklarni. Panowały cisza ze spokojem.
Skoro już tu była, to nie było sensu się cofać, czyż nie? Palenie fajki chyba zajmowało więcej czasu niż te kilka chwil co minęło. Spróbowała się wkraść i zobaczyć, czy alchemik nie zostawił gdzieś na wierzchu tego czego szukała. Nie było to takie łatwe w półmroku. Ostrożnie podeszła do stołu. Oczy przyzwyczajały się do ciemności i wyłapywały kształty. Tutaj leżał nożyk, tam moździerz, a jeszcze dalej... woreczek! Dziewczyna poczuła pod palcami charakterystyczny haft. Już się odwracała by wyjść gdy usłyszała w powietrzu łopot i jakiś czarny kształt opadł na stolik.

Szlag. O chowańcu nie pomyślała, a przecież alchemik też był magiem! W dodatku z tego co wiedziała, to te cholery umiały gadać. Odwróciła się ku niemu powoli, zastanawiając się, czy zaraz zacznie wrzeszczeć.
Kruczysko dość niezgrabnie pacnęło o drewno i otworzyło ślepia. Dopiero one były wyraźnie widoczne, bo czarne jak smoła pióra świetnie sprawiały się jako kamuflaż.
- Niegrzeczna dziewczynka - powiedział cicho kruk. Nie skrzeknął, ani nie wykrakał. Płynnie i wyraźnie powiedział. - Dziewczynkom nie wypada kraść.
- Nie kradnę, pożyczam - odpowiedziała od razu cichym głosem, opanowując chęć sprawdzenia, czy alchemik się nie zbliża. - Życie pierwszoroczniaka nie takie proste, kiedy trzeba lawirować między nauczycielami a starszymi rocznikami!
- O tak… pożyczasz jak kruk - przekrzywił główkę. - Chyba powinienem wezwać Meleghosta… - rozpostarł lekko skrzydła i cały się nadął gotowy do krakania. Ale robił to wyjątkowo powolnie.
- Nie wzywanie go może ci się opłacić! - rzuciła szybko. Tylko handel, grożenie nie miało sensu kiedy potem będzie mógł i tak wszystko wygadać.
- Handel? Lubię handel. Ale co mi możesz zaoferować? - zapytał, a zaraz potem nastroszył pióra. - Ziarno?
- Ziarno. I nie tylko. Nie wiem czego pragnie ktoś taki jak ty. Jedzenia tylko? Może rozrywek? Jestem rozrywkową dziewczyną, a ty musisz się tu nudzić - zasugerowała. - Musi być coś, co sprawia ci… przyjemność.
W sumie nie myślała dwuznacznie przy kruku, ale i tak właśnie w ten sposób to zabrzmiało.
- Ooo… dobry handel - ptaszysko się rozochociło. - To chcę ziarno, ale takie smaczne. Z górnej półki. I...i ślimaki - dodał. Podreptał chwilę po blacie w zamyśleniu, aż łypnął okiem na dziewczynę. - I całusa - zakończył.
To było trochę… mało przyjemne, ale Lei nie zastanawiając się cmoknęła ptaka w dziób. Czego się nie poświęca dla pewnych rzeczy!
- Dużo ziarna i ślimaków, pewnie. A ty nic nie powiesz Meleghostowi.
Ptaszysko machnęło skrzydłami co przypominało wzruszenie ramionami.
- Nie rozumiem co widzicie w tych całusach. Nic ciekawego. - Łypnął okiem na woreczek. - Zgoda. Bierz to śmierdzące zielsko. Tylko sakiewkę zostaw, bo się od razu zorientuje.
- Postaraj się kiedyś przemienić w człowieka, to poznasz sekret buziaków - zachichotała cichutko, postępując zgodnie z sugestią. Siri w końcu nie powiedziała ile ma zwinąć, więc Leilena wzięła jedynie część zioła. Może nawet nie zauważy, tylko pomyśli, że tyle wypalił? Chwilę później już jej nie było w kantorku. Od razu zaczęła poszukiwać dobrej kryjówki, z dala od trasy powracającego alchemika za to blisko drzwi - aby wymknąć się kiedy już nie będzie “wartował” tam na zewnątrz. Wszystko udało się zgodnie z planem. Może podyktowane było to szczęściem, ale sukces zawdzięczała raczej wieloletniemu doświadczeniu w podkradaniu się w miejsca, gdzie nie powinno jej być. Tak też po paru minutach była bezpieczna w swoim pokoiku. Skrzętnie zapakowała zdobyte ziele w kawałek materiału. Wystarczyło tylko przekazać je Siri i rytualne otrzęsiny miała za sobą. No i musiała się wywiązać z obietnicy złożonej chowańcowi. Skąd można było wziąć ślimaki? Zebrać z jakiegoś pola?
 
Zapatashura jest offline