Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-09-2018, 06:06   #6
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Ib8-iA3jKNs[/MEDIA]
Ciepła kąpiel w czystej wodzie, trzy posiłki dziennie i na dokładkę łóżko ze świeżą pościelą - niepojęte, prawie zapomniane luksusy teraz otaczały Lamię z każdej strony. Nie pamiętała kiedy ostatni raz korzystała z podobnych udogodnień poza szpitalem… ale tak był lepiej. Od wygód szybko się miękło, a miękki człowiek nie miał szans przeżyć na Froncie.
- Urlop… traktuj to jak urlop. Przepustkę - mruknęła do pokancerowanego odbicia w lustrze. Piżama zakryła łaskawie najgorsze blizny i obrażenia. Samo pluskanie poprawiło sierżant humor. Dobra rzecz, taka normalność. Bez konieczności dźwigania kilkudziesięciu kilogramów szpeju… szło się uzależnić.

Gdyby oczywiście nie fakt, że musiała wracać. Na północ, do Fargo. Znaleźć odpowiedzi, innych z oddziału którego nie pamiętała. Dowiedzieć się czym jest nieznośne tykanie zegara wewnątrz głowy. Poukładać strzępki życia w jedną, spójną całość i wreszcie dowiedzieć się, co u licha ciężkiego się stało. Dowiedzieć, potem zemścić - prosty plan do wykonania na najbliższe tygodnie…

- Nieeeee! - rozmyślania Mazzi przerwało zamieszanie na korytarzu, poprzedzone rozmową. Ciekawą rozmową, bardzo ale to bardzo interesującą. Obrazy od których się wariuje… rozumiała to aż za dobrze. Wizje, flashbacki z pola bitwy. Wspomnienia okropieństw wojny, wypalone na wewnętrznej stronie powiek niczym stygmaty. Biorąc pod uwagę to, co nawiedzało ją w koszmarach, chyba powinna się cieszyć z amnezji. Wychodziło, że niewiedza jest błogosławieństwem… z drugiej strony wolałaby mieć pełen obraz i nie odchodzić od zmysłów przez niepewność.

Najgorszy hałas ucichł, kobieta zorientowała się że stoi z czołem opartym o drzwi i nieruchomo czeka na… nie miała pojęcia na co. Wreszcie westchnęła, przekręciła kluczyk i nacisnęła klamkę, powoli otwierając skrzypiące zawiasy.

Wyjrzała na korytarz. I widocznie nie tylko ona. Gdy wyjrzała widziała kilka sylwetek też stojących w drzwiach sal czy na korytarzach co patrzyły w podobnym kierunku, w stronę jednego krańca korytarza zagrodzonego dwuskrzydłowymi drzwiami. Lami zdawało się, że to w tą stronę oddaliła się większość krzyków. Ludzie jak zwykle w takich wypadkach patrzyli na siebie z dezorientacją to szeptali coś do siebie cicho. Ale szpital zdawał się wracać do swojej normy. Pierwsi ciekawscy zaczęli wracać do swoich sal albo przerwanych zajęć.

Ciekawość była pierwszym stopniem do piekła - żadna nowość dla diabelskiego bękarta. Nie musiała się obawiać niczego gorszego, co widywała już na Froncie… niczego gorszego niż to, co przepuściło ją przez młóckę wypluwając niestrawione resztki gdzieś między Ruiny.
Resztki, które teraz ruszyły za uciekającymi dźwiękami, powoli noga za nogą. Zabandażowana ręka wspierała się o ścianę żeby zachować pion, pozostałe ciało przemieszczało się powoli, uparcie do przodu. Po co? Dlaczego?
Odruch, głupi impuls… a może chodziło o szukanie odpowiedzi? Przestanie obijać się po omacku w ciemności wypełnionej samymi znakami zapytania. Przynajmniej rozwiąże tę sprawę, dobry początek.

Nikt poza nią chyba aż tak ciekawski nie był jak ona. Powoli zbliżała się do drzwi, krok za krokiem. A gdy już przy nich była o krok to chyba większość pacjentów wróciła do swoich sal i spraw. Nikt nie podążył za nią, ze dwie czy trzy osoby obserwowały ją mniej lub bardziej otwarcie ale nikt chyba nie zamierzał ingerować.

W końcu zrobiła ten ostatni krok i pchnęła te drzwi. Okazało się, że nie stawiały oporu bo są wahadłowe. Chociaż w razie czego można je było zablokować a nawet zamknąć. Po drugiej stronie drzwi był szeroki korytarz z drzwiami do sal więc wyglądało na podobny jak ten jaki właśnie opuściła. We wnęce tuż za nimi stało biurko. A za biurkiem obrotowe krzesło, przy ścianach jakieś regały i metalowe szafki z półkami, kilka standardowych lockerów i tablice korkowe z przyczepionymi ogłoszeniami i grafikami bo wyglądało jak pokwadracikowany miesiąc na tych kartkach. Biurko i krzesło było puste. Krzesło było w sporej odległości od biurka a na oparciu miało jakiś serdak. Na biurku był też kubek z niedopitą herbatą z wciąż parującą zawartością ale nikogo tu nie było.

Za to coś czego nie było widać było słychać. Odgłosy które wcześniej tłumiły te drzwi przez jakie Lamia właśnie przeszła. Przytłumione krzyki kilkorga ludzi. Gdzieś tam dalej, z końca korytarza, za którymiś z drzwi. Korytarz przed nią był bezludny.

Podeszła powoli do stolika, odruchowo zaglądając do kieszeni zostawionego na oparciu ciucha. Odruchowo… albo z ciekawości. Co mógł mieć schowane jego właściciel? Sierżant rozglądała się po okolicy, szukając kluczy, patrzyłą też na tabelki zastanawiając się czy oto ma przed sobą grafik zmian. Sczytywała go, próbowała zapamiętać imiona i nazwiska, kolejność wart. Ilość godzin. Wszelkie możliwe informacje… to też robiła odruchowo. Albo z nudów, nie wiedziała jeszcze. Ale chyba zwykle… robiła właśnie to - zapamiętywała informacje. Wiedzę. Jak o tych akumulatorach.

Dłoń w ubraniu pozostawionym na krześle znalazła coś szeleszczącego. Gdy wyjęła okazało się, że to jakieś tabletki. Paracetamol. Pewnie jeszcze przedwojenny. Z 10 pastylek została połowa. Tabletki szybko zmieniły właściciela.

Grafik okazał się bardziej złożonym przeciwnikiem. Prawie od razu zorientowała się, że jest podzielony na trzy zmiany. Nocna do 8:00, dzienna do 16:00 i wieczorna do północy. Szybko też znalazła, że chodzi o aktualny miesiąc czyli wrzesień. Znalazła w okienku na ten tydzień, do piątku nazwisko Brenn na porannej zmianie. Przez weekend go nie było i pojawiało się znów na porannej zmianie od kolejnego pn do kolejnego pt. Poza nim były na dwóch zmianach po 5 nazwisk. Tylko na nocnej były po trzy.

Poza tym dojrzała, że w każdą niedzielę jest wpisany “woln”. A w sb czyli jutro było wpisane “18:00 scena”. Dojrzała całe mnóstwo półek i regałów, samo biurko, jakaś wrzucona pod półkę biurka gazeta i leżący obok długopis. Ładna, kolorowa gazeta o błyszczącym papierze. Otwarta na stronie z krzyżówkami. Ale też usłyszała odgłosy świadczące, że chyba ktoś nadchodzi korytarzem. Odgłos jeszcze był daleki i ktoś mógł pójść przecież gdzie indziej. Ale mógł też i wracać właśnie tu albo na oddział gdzie właśnie była.

Pewnie nie wolno było tu wchodzić pacjentom samopas, a tym bardziej grzebać w rzeczach. Dlatego też sierżant zwinęła gazetę z krzyżówkami i długopis. Zrolowała magazyn i zawinęła w ręcznik, jak gdyby nigdy nic. Pisadło poszło do kieszeni. Dopiero wtedy kobieta odwróciła się, aby wyjść tam gdzie część szpitalna. Ze zdobyczną gazetą… musiała ją mieć, przecież miała nierozwiązana krzyżówkę! Lamia lubiła krzyżówki - to wiedziała na pewno.

Zdążyła obejść szybko biurko, pchnąć drzwi i właściwie rzucić za nie gazetę i długopis. Wciąż była w otwartych drzwiach gdy gdzieś z końca korytarza wyszła jakaś pielęgniarka. Miała brązowe włosy, okulary i szła energicznym krokiem. Szła środkiem korytarza przez co wydawało się, że maszeruje prosto na sierżant. Gdy odległość skróciła się dostrzegła, że kobieta jest starsza od niej. Pewnie o pokolenie ale nadal zdawała się być młodsza od Marii.
- Chciałaś coś? - zapytała pielęgniarka stojącą w przejściu pacjentki. Wydawała się trochę zdyszana i miała trochę zaczerwienione policzki. Na jednym z nich miała świeżą, krwistą smugę jaka powstała od świeżego zadrapania. Skaleczenie było jednak drobne i mogła powstać od zwykłego zadrapania paznokciem. Gdzieś tam w głębi korytarza odgłosy i krzyki już znacznie ucichły chociaż jeszcze nie ucichły zupełnie.

Wymówka pojawiła się w głowie Lamii od razu, wystarczyło tylko uchylić usta. Była rekonwalescentem w szpitalu. Miejscu gdzie nie jeździło się na urlop.
- Nie mogę podnieść ramienia - wskazała ruchem głowy na lewą rękę - Nie czuję… drętwieje i boli… znowu. Mogę dostać coś żeby przestało? - zwróciła się prosząco do pielęgniarki, a potem spojrzenie uciekło jej gdzieś w głąb korytarza - Ten człowiek, który tak wrzeszczy. Też był na Froncie?

- Niewiele do nas trafia osób które nie były na Froncie. A tamtym się nie przejmuj, zdarzają mu się takie napady.
- pielęgniarka podeszła do biurka, otworzyła jakąś szufladę i z niej po chwili wyjęła chusteczkę którą otarła sobie skaleczoną twarz. Wyrzuciła ją do śmietnika i przywołała gestem Lamię do siebie, w okolicy biurka.
- Pokaż te ramię. - powiedziała przy tym. - Kiedy to się stało? Kiedy zaczęło drętwieć? Podniosłaś coś, przewróciłaś się? - zapytała biorąc za nadgarstek pacjentki i z wolna unosząc je ku górze. Przyglądała się temu ramieniu zerkając na twarz młodszej kobiety sprawdzając jej reakcje.

- Siedziałam w wannie - sierżant skrzywiła się, gdy obca dłoń dotknęła popalonej skóry. Wzdrygnęła się też nie musząc udawać że coś nie gra - Wstawałam, za szybko. Byłam przy… wybuchu, na szczęście oberwałam w głowę - wykrzywiła usta do krótkiego uśmiechu. Drugą ręką rozpięła guziki pidżamy, uwalniając chorą kończynę do wglądu - On się boi, tego co pamięta. Nie chce pamiętać. Też… bym nie chciała - przeniosła wzrok na kubek, głos jej też ochrypł - Ale się nie da. Nie pamiętać. Rozumiem go… w nocy jest najgorzej. Gdy się śpi… wtedy nie da się bronić. Przed tym co było. Dajcie mu coś, żeby nie pamiętał. Przespał bez snów te parę godzin. Zabieracie nam grzałki przy kąpieli, sznur łatwiej znaleźć. Albo coś ostrego. Nocą… to czasem wydaje się lepszą alternatywą. Jedno cięcie wzdłuż przedramienia.

- Przestań mówić takie głupoty.
- pielęgniarka spojrzała na nią ostro na chwilę przerywając badanie. Zaraz je wznowiła. Palce najpierw delikatnie naciskały na skórę wzmacniając stopniowo nacisk. Drugą dłonią Betty, jak miała wypisane na plakietce, manewrowała stopniowo uszkodzonym ramieniem żeby zlokalizować ognisko bólu.

- Nie jesteśmy waszymi wrogami. Robimy co możemy byście wyszli na prostą i byli zdolni do samodzielnego życia. Z tobą też śpiąca księżniczko. - Betty nie przerwała badania ale poświęciła chwilę by spojrzeć na Mazzi. - Tak, wcześniej też tutaj leżałaś. To pourazówka, na ciężkie przypadku. W poniedziałek dopiero jak rokowałaś że wyjdziesz z tej śpiączki przerzuciliśmy cię do rekonwalescentów. - głowa o brązowych włosach wskazała w bok na dwuskrzydłowe drzwi gdzie kilka sal dalej była ta sala w której obudziła się podoficer.

- A tamten pacjent jest poddawany kuracji. Niestety rokowania nie są zbyt optymistyczne dla niego. Zmniejszyliśmy mu dawki i niestety efekt widać. Ale nie możemy go trzymać tutaj w nieskończoność naćpanego po dziurki w nosie. Każdy z was w końcu musi wrócić do świata zewnętrznego. - pielęgniarka zdążyła w międzyczasie sprawnie sprawdzić całe ramię pacjentki od nadgarstku aż po bark. - Straciłaś równowagę w tej balii? Gdzie dokładnie cię boli? W jakiej pozycji? - przy okazji ostrożnie manewrowała ramieniem przesuwając je to do przodu, to do tył, w górę i w dół.

Sierżant dała się pociągnąć za ramię i obracać nim, sycząc gdy podnosiło się powyżej barku, albo lądowało w pochyleniu większym niż 70 stopni od tułowia.
- Zakręciło mi się w głowie przy wstawaniu - burknęła ciągle patrząc na kubek. Chyba napiłaby się kawy. Takiej prawdziwej, nie tego zbożowego gówna dawanego w racjach.
- Wróg jest na północy. Wy sklejacie nas żebyśmy mogli do niego wrócić. - wreszcie podniosła pusty wzrok na pielęgniarkę - Jak się nazywa ten pacjent… i którego pielęgniarza zaatakował? Słyszałam, bo zaczęło się koło mojej łazienki… a to nie są głupoty. Co noc słyszę gruchot miażdżonych kości, gdy metalowe szczęki wgryzły się w twarz mojego kumpla. Albo jak… - wzdrygnęła się, kręcąc energicznie głową chcąc się otrząsnąć zanim nadejdzie panika. Odetchnęła kilka razy, zgarbiła plecy i dokończyła - Dzięki.

- Może wybiłaś sobie bark. Lepiej niech lekarz cię zbada.
- zawyrokowała w końcu starsza, brązowowłosa kobieta puszczając w końcu ramię tej młodszej. - Mamy swoje role księżniczko. Wy walczycie na Froncie gdy trzeba a my was potem składamy gdy trzeba. Wy wracacie na Front gdy trzeba a my was znowu składamy gdy znowu do nas traficie. Tak to działa księżniczko. - powiedziała pielęgniarka i popatrzyła w głąb korytarza. Słychać było kroku i nadchodził jakiś facet w fartuchu poprawiając swoje ubranie. Wyglądał jak jakiś lekarz. - Przykro mi z powodu twoich wspomnień. na to trudno coś poradzić ale też i samemu trzeba sporo się przy tym napracować. Same tabletki raczej nie załatwią sprawy. - wyszła nieco bardziej na środek korytarza a facet widząc ją odezwał się zanim ona to zrobiła.

- Znowu coś się stało. - powiedział biorąc głębszy oddech. Pielęgniarka pokiwała głową i uśmiechnęła się.

- Przewróciła się przy kąpieli. Myślę, że jest ryzyko wybicia lewego barku. Mógłby pan doktor sprawdzić? - wskazała na stojącą obok pacjentkę. Facet pokiwał głową mówiąc “oczywiście” i zaczął podobne zabiegi jakie właśnie skończyła pielęgniarka.

- Zabierz ją do zabiegowego. Myślę, że nic strasznego i sobie z tym poradzimy ale lepiej tego nie bagatelizować. Zaraz tam przyjdę. - pokiwał głową. Z bliska sierżant zorientowała się, że facet jest dość patykowaty i w podobnym wieku jak pielęgniarka.

- Pytała się o to. - powiedziała na zakończenie Betty widząc, że lekarz zbiera się do odejścia. Ten zatrzymał się odwrócił i spojrzał w głąb korytarza z którego już nie dobiegały żadne hałasy. - Chyba ma wątpliwości, że dbamy o niego należycie. - dorzuciła starsza kobieta. Facet westchnął i zmęczonym gestem potarł palcami własne skronie.

- Porozmawiamy o tym w zabiegowym. - powiedział krótko i znowu odwrócił się by odejść.

- Chcę go zobaczyć, sir - Lamia wypaliła nagle, prostując się i stając w miarę na baczność, chociaż od razu twarz wykrzywił jej grymas bólu, a ramię zapiekło porażone prądem. - Nie… mam… - zacięła się, przełykając nerwowo ślinę - Może go poznam… albo on mnie… doktor Brenn mówi że to amnezja, mechanizm wyparcia i… - zająknęła się i powtórzyła - Może… go poznam.

- Wątpię. On przyjechał do nas ze dwa miesiące temu. Długo zanim przywieźli ciebie.
- odparł lekarz po chwili gdy jednak zatrzymał się i odwrócił gdy usłyszał o co prosi go pacjentka. Chwilę jej się przypatrywał z namysłem. Betty też wyglądała na zaskoczoną. Ale czekała co zdecyduje lekarz.

- Ale właściwie chyba nie ma przeciwwskazań. Może rzeczywiście komuś z was to coś pomoże. - zgodził się w końcu lekarz. Potem kiwnął głową i Betty dała znać, żeby kontuzjowana sierżant podążyła z nią a lekarz odwrócił się po raz kolejny i odszedł. We dwie przeszły całkiem niedaleko. Zabiegowy okazał się sąsiadować z tą wnęką i biurkiem. Wnętrze okazało się podobnej wielkości jak sala w jakiej leżała Lamia. Też kolejne stanowiska były przegrodzone zasłonami i parawanami.

Betty zaprowadziła do jednej z nich, ostatniego w rogu, i posadziła na krześle. Powiedziała, że musi przygotować inhalator i zaczęła coś chodzić, wyciągać, przynosić. W końcu postawiła na ziemi niezbyt dużą butlę podpiętą pod maskę tlenową i zaczęła coś sprawdzać i czytać. Gdzieś na zewnątrz spoza tej małej przestrzeni odgrodzonej parawanami i kotarami wdarły się dźwięki. Kroki i głosy. Szybkie, zdenerwowane podszyte irytacją.

- Kurwa co za zjeb! Ugryzł mnie gnojek! - wkurzał się jakiś facet. Dało się słyszeć odgłos plusku wody i nalewania jej do naczynia.

- Nie wiem po co się z nim patyczkujemy. Powinni go wyjebać i nie byłby nasz problem. Przecież widać, że nic z niego nie będzie. Zwolniłby miejsce a nie tylko łóżko zawala. - drugi wydawał się świetnie go rozumieć. - No kurwa. Zobacz rękaw mi oderwał. - westchnął skarżąc się jakby właśnie odkrył tą usterkę w swoim wizerunku.

- A widziałeś Fincha? A jeszcze żartowaliśmy przy śniadaniu, że jak inni wracają w siniakach do domu to z baru albo burdelu no alb gliny a my? No prawie co dzień coś. - ten pierwszy parsknął ze złością ale na więcej nie pozwoliła im pielęgniarka. Wcześniej słowa i błyskawiczne tempo wkurzonej rozmowy ją też chyba zaskoczyły ale teraz przystąpiła do kontrakcji. Wstała ze swojego krzesła, odstawiła butlę i szarpnęła za kotarę jaka odgradzała tą mini salkę od reszty pomieszczenia. Dźwięk był ostry i gwałtowny więc rozmowy od razu się urwały.

- Panowie! Może wyjdziecie na papierosa omawiać swoje prywatne sprawy gdzie indziej? Tu jest zabiegówka i pacjentka czeka na zabieg. - rzuciła ostro w stronę głosów. Tamci na chwilę chyba byli zbyt zakłopotani by coś powiedzieć ale wreszcie ugodowo zaczęli coś mówić, że przepraszają i już sobie idą.

Dźwięk słowa “papieros” wywołał wspomnienie przyjemnie drapiącego w gardle dymu i posmaku nikotyny na koniuszku języka. Skojarzenie nie budziło odrazy, wręcz przeciwnie. Plan dnia powiększył się Lamii o nowy punkt: zdobyć fajka. Tak, to był dobry podpunkt.
- Mnie tam nie przeszkadzają - odezwała się ochryple, przekrzywiając tułów aby zobaczyć podwójne źródło zamieszania. Zrobiła przerwę, drapiąc się wierzchem dłoni po nosie - W każdym razie póki i mnie nie będą chcieli wyjebać - uśmiechnęła się ironicznie, a potem nagle wyszczerzyła się łobuzersko i zawiesiła niedopowiedzenie - Chociaż z drugiej strony…

Betty chyba nie była zbyt zadowolona ze słów pacjentki bo chyba dlatego zasłoniła kotarę równie nagle jak przed chwilą ją zasłoniła. Zanim kotara zasłoniła widok Lamia zdążyła dojrzeć dwóch facetów. Obydwaj ubrani mniej więcej zgodnie ze szpitalnym standardem obsługi chociaż bez lekarskich fartuchów. Obydwaj w pierwszej chwili wydawali się zmieszani tą swoją wpadką i ostrymi słowami pielęgniarki i wychodzili już z pomieszczenia gdy młoda brunetka puściła w ich stronę żurawia. Obydwaj też byli zaskoczeni tym co i jak powiedziała. Najpierw jeden się uśmiechnął a potem drugi prychnął z rozbawienia. Obydwaj byli starsi od Lamii ale chyba młodsi niż Betty. Krótko ścięte włosy, chociaż nie aż tak krótko jak zwykle pod noszenie hełmu obowiązywało. No i byli masywniejsi od niej chociaż w końcu sama nawet na tle kobiet to do gigantów się nie zaliczała. Zanim zdążyli jednak coś odpowiedzieć Betty zaciągnęła zasłonę.

- Usiądź prosto. Nie nadwyrężaj tego barku. - powiedziała oschłym, strofującym tonem do siedzącej na krześle kobiety.

- Dobra, dobra… - Lamia westchnęła teatralnie, wracając do pozycji wyprostowanej we względnym pionie - Podoba ci się któryś z nich? - kiwnęła głową za wychodzącą dwójką - Chyba… jestem z tych żartujących i nie do końca poważnych. Albo byłam - tym razem uśmiechnęła się z przekąsem, ale za chwilę znowu gapiła się martwo gdzieś na kotarę - To lepsze niż wałkowanie tego co zostało z pamięci. Syf i dziury… ale pewnie i tak nie zrozumiesz. - mruknęła na koniec i zamknęła się na głucho.

- Nie gadaj głupstw. - powiedziała pielęgniarka już nieco spokojniej. Chwilę ustawiała coś jeszcze przy butli a zaraz dały się słyszeć kroki, kotara odsłoniła się i pojawił się ten sam lekarz z którym rozmawiały na korytarzu.

- No jak? Wszystko gotowe? No to zobaczmy co my tu mamy. - lekarz przywitał się z lekkim uśmiechem i popatrzył na obydwie kobiety. Jedną siedzącą na krześle a drugą stojącą obok.

Chwilę tłumaczył co się będzie działo. Lamia miała usiąść okrakiem na krześle, oprzeć się piersią o jego poręcz czyli usiąść na nim dokładnie na odwrót niż zazwyczaj się siadało. I miała jeszcze wyciągnąć dłoń przed siebie. A Betty nałożyła jej na twarz maskę tlenową i miała się głęboko zaciągać powietrzem z butli. Trochę dymiło jak z suchego lodu. Ale nie miało smaku ani zapachu. Miała parę chwil tak się pozaciągać tym wdychanym znieczuleniem. Rzeczywiście poczuła dziwne mrowienie na karku i trochę zaczęło jej szumieć w skroniach.

W końcu lekarz uznał, że jest “już” więc zaczął się zabieg. Tak jak mówił wcześniej tak teraz robił. Czyli złapał za nadgarstek. W skroniach Lamii szumiało coraz bardziej. Teraz chyba zaczął ciągnąć jej za ten nadgarstek by staw znów wskoczył w odpowiednie miejsce.
- Już dobrze, już dobrze kochanie, już wszystko dobrze. Jak się czujesz? Możesz wstać? - szumienie w skroniach nie ustawało podobnie jak mrowienie pod potylicą. Lamia czuła się dziwnie. I nie do końca była pewna co się stało. Ale teraz leżała na podłodze tuż przy krześle na jakim przecież siedziała. Nad nią pochylali się ten lekarz i Betty. Twarze mieli czujne i zaniepokojone. Przypatrywali się jej uważnie czekając na jakąś reakcję. Sama nie była pewna co się właściwie stało. Wszystko zlewało się w jeden szumiący mętlik.

Facet złapał ją za nadgarstek. Miał nastawić jej bark. I wtedy zobaczyła coś innego. Też nadgarstek. Też ramię. Też pociągnięcie. Tylko ramię oderwało się od reszty ciała. Chlusnęła krew z przerwanych aort. Wrzask. Ktoś wrzeszczał opętańczo. Może ten co mu oderwało te ramię. Może to ona sama. Może to ten maszyno-człowiek co szarpnął za to ramię jednocześnie je odcinając. Upadli. Wszyscy upadli. Czuła jak upada. Jak leci, przewraca się, jak szumi, wszystko szumi. Oderwane czy odcięte ramię odpada, znika, ciało już bez ramienia też upada wrzeszczy i chlusta z rozerwanych aort. Ona też leci, spada, przewraca się upada. Z krzesła na podłogę a może i wtedy. Nie była już pewna. To ona? Wtedy? Z tą ręką? Czy tylko widziała, była tuż przy tym gdy to się stało? A może znów jakiś majak? Od tej narkozy.

Ale leżała. Leżała na podłodze. Wpatrywała się we wpatrujące się w nią twarze i sufit nad nimi wszystkimi. Szumienie ustawało, słabło zanikało. Leżała w zabiegówce. Dwójka medyków pytała co się stało i jak się czuje.

- R… ręka… m-moja rę-ręka… - bełkotała patrząc na kończynę przerażona. Nie widziała jej, a raczej widziała niewyraźny kontur. Krew ciągle pulsowała plamami na powidoku, rażąc czerwienią piekące spojówki. Głowę rozsadzały krzyki, raz ciche niczym szept, potem głośne jakby ktoś się jej darł do ucha w czystej agonii. Albo ona tak wrzeszczała.
- M-moja ręka… - powtarzała w kółko, a panika wstępowała w poturbowane ciało. Co się na litość boską z nią działo? Co jej zrobili?! Nie tutaj, ale tam wcześniej. Zanim straciła pamięć i przywieźli do szpitala. Słyszała pytania, ktoś wyciągał do niej dłoń, ale ona chciała już tylko uciekać. Ściana wyrosła nagle, tak jak lubiła najbardziej, a wraz z nią dziki, zwierzęcy strach zaszczutego szczura.

Próbowała powiedzieć, żeby ją zostawili, pozwolili… zebrać do kupy, przemyśleć. Policzyć do dwudziestu i wziąć w garść. Oddech przyspieszył i zaczął się kobiecie rwać, przechodząc w hiperwentylację. Zamiast mówić wrzasnęła rozdzierająco, jakby znalazła się naprzeciw juggernauta, a nie lekarzy. Strach odebrał rozum, uśpił rozsądek. Dwa cienie nad głową stanowiły zagrożenie, należało przebić się poza ich zasięg. Schować do kąta i tam lizać rany. Przeczekać słabość… ale wpierw wydostać!

Znów zaczął się chaos i krzyki. Tym razem tutaj, na miejscu, w tej otoczonej kotarami i parawanami przegródce w szpitalnej zabiegówce. Zdawałoby się drobna kobietka odepchnęła nagle od siebie kucającego przy niej lekarza. Ten zaskoczony upadł na plecy ale Betty miała trochę więcej czasu i lepszą od niego pozycję by przygnieść do podłogi pacjentkę. Przynajmniej próbować. Sierżant jednak okazała się zaskakująco zdesperowanym przeciwnikiem a strach dodawał jej mocy. Ją też udało jej się odrzucić i pielęgniarka poleciała na siebie. Ale w tym czasie powstał ponownie doktor. Krzyczał i prosił by się uspokoiła, że to nic, i będzie dobrze jeśli się uspokoi.

Lamii udało się znowu wyrwać ale wpadła na jakieś zasłony. Przewróciła się razem z nimi a materiał opadł na nią i chyba na dwójkę medyków. Materiał oplątał ją jak tłamsząca sieć. Musiała walczyć by wyzwolić się z tej matni. Z nią też walczyli. Ktoś ją złapał ledwo wydostała się spod tej kotary. Wpadła w jakieś ramiona. Próbowała się wyrwać. Ale trzymały mocno chociaż z trudem. Potem kolejne. I jeszcze jedne. Wbicia igły nawet nie poczuła. Tylko szybko nadchodzący mrok, bezwład i w końcu czarną pustkę.
Obudziła się w łóżku. Na swoim łóżku. Musiało być już ciemno na zewnątrz. Ale wewnątrz , na korytarzu, jeszcze paliły się światła. Na stoliku obok stała miseczka z jakąś zupą, chleb, kubek z kompotem i jakieś chyba płatki z kawałkami owoców. Pewnie kolacja. Za kotarą zakasłał obrzydliwie ten bez płuc. Z drugiej strony, za drugą kotarą dobiegało przytłumione chrapanie. W sali zaś panował już nocny półmrok.

Pamięć wracała powoli, opornie przebijając się przez chemicznego kaca. Tym razem sen przyniósł ukojenie, pozwalając zapaść duszy w czerń bez koszmarów. Gardło znowu ją bolało od wrzasków, ale to pewnie podrażniła w zabiegowym gdy…
Nabrała tchu i pełna obawy zerknęła na ramię. Ułamek sekundy strachu i ulga, gdy zobaczyła że wszystko jest na swoim miejscu, a ona ponownie wylądowała w znajomym wyrze… jak w tym filmie. “Dzień Świstaka”, tak się nazywał. Albo znowu coś popierdoliła.
Z ciężką głową sięgnęła po kubek kompotu, pijąc łapczywie i całkowicie ignorując drobne krople uciekające z ust na szyje i pidżamę. Pamięć wróciła, razem z nią pojawiło się zmieszanie i speszenie. Sierżant wywinęła nieszczególnie ładny numer, może i nie ze swojej winy… jednak było jej żal doktora i Betty. Jeszcze nie wiedziała, czy podczas utraty kontroli nie skrzywdziła kogoś, kto na to nie zasłużył. Istniała jedna droga żeby się przekonać.
Usiadła na materacu, potem powoli spuściła nogi na podłogę i ignorując kolację, przeszła cicho pod parawan, rozglądając się czy nie ma nikogo w pobliżu.
 
Driada jest offline