Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-09-2018, 23:09   #3
Lechu
 
Lechu's Avatar
 
Reputacja: 1 Lechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputacjęLechu ma wspaniałą reputację
Post Miło mi powitać towarzyszy oraz ulubionego MG!


Kaligrafia była czymś pięknym. Sztuką, przy której człowiek mógł się rozwinąć. Odnaleźć swoje drugie, lepsze ja. Mężczyzna, który znał już kilka zawodów nie był kimś łatwym do zaskoczenia, a jednak... ta sztuka potrafiła zaskakiwać. Bert Winkel był już kramarzem, był gawędziarzem, był czeladnikiem... Nic jednak nie sprawiało tak wielkiej przyjemności jak osiągnięcie w jakiejś dziedzinie mistrzostwa. Zdobione pismo, bogatsze z każdą chwilą uspokajało go. Bert, który od zawsze uważał się za spokojnego teraz wiedział czym jest prawdziwe opanowanie. Jest to stan kiedy nie tylko nie drży ręka, ale też oko zawsze patrzy tam gdzie powinno. Jest to ręka, która dotykając papirusu od razu wie jak ułożyć litery aby pasowały one do jego faktury.

Winkel przez kolejne miesiące po opuszczeniu terenów górzystych chciał się wyciszyć i wszystko na spokojnie przemyśleć. Utrzymywał kontakt ze swoimi przyjaciółmi, których zawsze miał blisko. Bert otworzył małą, ale przytulną pracownię, w której wykonywał dzieła sprzedające się - w odpowiednich kręgach - jak świeże bułeczki. Niby dobrze było mieć złoto i uwielbienie dam, na których towarzystwo nigdy nie szczędził jednak... On pragnął wolności. Bert Winkel chciał tego wszystkiego naraz. Spokoju, bliskości przyjaciół, ale też wolności i możliwości powrotu w rodzinne strony bez oglądania się z niepewnością przez ramię. Mimo iż rzemieślnik był nadal młody i przez wielu uważany za jednego z najmłodszych w swoim fachu to jego myśli kierowały się nad wyraz dojrzałymi ścieżkami. Winkel zastanawiał się czy w Biberhof wiszą za nim listy gończe. Czy widziało je jego rodzeństwo. czy rodzice spalili się ze wstydu wraz z sąsiadami, których pociechy również były poszukiwane.

Pewnie ojczulek Berta pomyślał, że po tej kradzieży sprzed lat nic dobrego z tego chłopaka nie wyrośnie. Bert jednak zrobił to tylko dla dobra ojca. Ukradł dziennik Sigmaryty aby jego głupi ojciec nie został ukarany za oszukiwanie w dziesięcinie. Matka Berta jednak znała prawdę. Wiedziała, że jej syn ma dobre serce. On nigdy nie chciał dla nikogo źle. Zawsze starał się pomagać i walczyć o dobro. Coś jednak w nim pękło kiedy za odwagę i poświęcenie otrzymał kopa w rzyć i górę listów gończych. Z perspektywy czasu mężczyzna mógł śmiało powiedzieć, że przeszedł już wiele, a nawet bardzo wiele. Nie jednemu nie wystarczyłoby stulecia aby tyle doświadczyć, a on miał ledwie ćwierć tego na karku. Prawda była taka, że jeszcze odwiedziłby rodzinne strony, z porządnym prezentem dla rodziców i spokojem na twarzy, który towarzyszył mu w jego pracowni każdego dnia.

Bert Winkel wiedział, że aby oczyścić się z zarzutów będzie musiał znowu zmienić wygląd, historię, imię i nazwisko. Nienawidził oszukiwać ludzi, ale aby dojść prawdy był do tego zmuszony. Spokój i ciężka praca otaczały go niemal do ostatniego dnia przed wyruszeniem w drogę. Ostatnie chwile przed wyruszeniem do centrum zamieszanie kiełbasianego spędził na zmianach. Zdał klucze od swojego warsztatu, pożegnał się z kilkoma kobietami i... znowu zmienił. Musiał zapuścić zarost, swój wysokiej klasy ubiór zmienić na skórzaną zbroję oraz hełm, a u pasa powiesić sobie miecz. Bert przyjął tym razem imię Cedric z roku Engel. Cedric pochodził z małej miejscowości Lochen, którą bohater znał bardzo dobrze. Przejrzenie tego blefu wymagałoby spotkania kogoś w identycznym wieku, który w swej historii mieszkałby przed kilkoma laty w ścisłej okolicy Lochen. Stirlandczyk wiedział, że w jego umiejętnościami aktorskimi mógł udawać kogoś zupełnie innego, z innej części Imperium jednak... Jedynie pochodzenie jego nowej kreacji sprawiało, że nie żegnał się z Bertem Winkelem na zawsze. Wiedział, że przyjdzie jeszcze taki dzień, w którym z dumą orzeknie kim jest i wróci w rodzinne strony. Przynajmniej na pewien czas, bo baron mógł być nadal zły za te kilka potajemnych schadzek z jego kochaną latoroślą...


Okolice Frazenstein - mimo iż całkowicie odmienione - ożywiły dawne wspomnienia. Cedric kojarzył te strony z zapachem pysznej kiełbasy Herr Heintza. Minęło tyle czasu, a Engel nadal nie był pewien kto stał za całą nikczemnością pamiętnego święta kiełbasy. Tyle się wtedy działo. Szlachta, mutanci, duchowni, podróżni... Natłok myśli i wspomnień mógłby przytłoczyć niejednego mniej opanowanego mężczyznę. Cedric jednak pozostał niewzruszony jak skała. Wiedział, że wraz z przyjaciółmi - Gotte, Maxem i Ragnarem byli coraz bliżej dojścia prawdy. Czuł to.

Ścisłe śledztwo jeszcze się nie zaczęło, ale było i tak dalece bliższe prawdy aniżeli ponowne zaludnienie okolic pamiętnego święta. Z wioski, którą pamiętali poszukiwacze przygód nie zostało nic. Łowcy czarownic musieli mieć używanie wielu wieszając, niektórych paląc, a jeszcze innych zmuszając strachem do opuszczenia rodzinnych stron. Okolice były pełne strażników dróg i łowców banitów liczących na przypływ plugastwa. Pewnie nie musieli oni wiele szukać, bo te żyzne ziemie, piękne lasy aż prosiły się aby na podstawie swojej niecnej działalności stworzyć całą osadę.

W Diesdorfie miał zamieszkiwać mężczyzna Hans Frank wraz z córkami, którzy byli jedynymi ocalałymi o których udało się dowiedzieć Stirlandczykom. Jego historia była straszna albowiem miał on osobiście zabić swoją żonę, która po kiełbasie Herr Heintza zaczęła się upodabniać do krowy oraz pozbawić życia najmłodsze córeczki, których los również nie oszczędził zsyłając po trzeciej nóżce. Mężczyznę udało się ekipie namierzyć dopiero zimą, która była jedną z ulubionych pór roku Cedrica. Dziewczyny posługujące w karczmie, do której trafili podróżni były córkami Herr Hansa. Cedric musiał przyznać, że dorastanie miały one już za sobą i wyszło im ono na dobre. Sam poszukiwany był stajennym, z którym jako pierwszy zdecydował się mówić Gotte. Herr Hans mówił, że po koszmarze jaki przeżył w okolice zjechali się najróżniejsi ludzie. Nie tylko łowcy czarownic, ale też badacze, uczeni i pismacy. Akurat w to uwierzył bez cienia wątpliwości. Kiedy komuś się źle powodziło zawsze pojawiali się pismacy, bo nie ma nic tak dobrego do czytania jak cudza tragedia okraszona łzami kobiet i mackami mutantów...


Detektyw, który zagaił podróżników zainteresował Cedrica. Ponoć wysłał go Eryk von Stern z Middenheim co mogło oznaczać, że ich przybrany ojciec nadal chciał mianować kogoś swoim zastępcą. Być może był nawet mniej wybredny niż ostatnio i wystarczyłaby głowa kogoś mniejszego aniżeli gigancie dziecko... Engel nie mógł choćby myśleć o pokrewieństwie z kimś kto trzymał głowy rozumnych istot nad kominkiem. Jak można dla zaspokojenia swojej rządzy mordu zabić niewinne zwierzę nie mówiąc już o rasach cywilizowanych? Cedric jedynie z pozoru starał się wyglądać na wojownika, bo w głębi duszy nadal nie był aż tak skorym do bitki. To chyba się w nim nigdy nie zmieni.

Rzemieślnik wiedział, że wraz z ekipą muszą się poważnie zastanowić zanim ktoś zgłosi się do detektywa. Mogło to być ryzykowne i nie nieść za sobą zbyt wielu pozytywów poza wykonaniem zlecenia przez wspomnianego. Cedrica ciekawiło co też Eryk von Stern wymyślił tym razem. Być może jeśli powiedzieć mu o intrydze Crutzenbacha to jego śledczy znaleźliby dowody niewinności całej drużyny.
 
Lechu jest offline