Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 12-09-2018, 15:05   #203
Santorine
 
Santorine's Avatar
 
Reputacja: 1 Santorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputacjęSantorine ma wspaniałą reputację
Gared znów przystąpił do pokazywania gestów. Przez moment przypomniały mu się dawne czasy w wojsku. Przeklął w duchu, że wszyscy obecni nie znają jednego języka gestów i musi się silić na wymyślanie jakiś uniwersalnych, które może zrozumieją.

Zaczął od wskazania martwych i krzeseł. Następnie wskazał cztery przejścia, dwoma palcami wskazał w swoje oczy, a następnie skierował je znów na zwłoki, krzesła, a zakończył potwierdzającym skinieniem głowy.

Kolejna seria gestów była trudniejsza. Najpierw wskazał naturalne przejścia. Zaczął od gestu, którym kobiety pokazują długość męskiego przyrodzenia, a właściwie jego krótkość, bo palce nie oddaliły się za daleko od siebie. Kolejnym gestem było przyłożeniem do siebie otwartych dłoni i oddalenie ich od siebie jak to tylko możliwe. O ile te gest były wykonane poziomo, to po chwili powtórzył je, ale pionowo. Zakończył wzruszeniem ramionami.

Gdy wskazał na nienaturalne przejścia, wykonał gest machania kilofem, później starł nieistniejący pot z czoła i wykonał pionowo oraz poziomo gest “krótkiego przyrodzenia”. Podrapał się po głowie i wzruszył lekko ramionami. Chyba nie był pewien czy jego dedukcja jest właściwa.

Ostatnia seria była prosta. Wskazał wszystkich, następnie podniósł jeden palec i wskazał jeden z nienaturalnych otworów. Dwa palce, drugi otwór. Trzy palce, pierwszy naturalny. Cztery palce, drugi naturalny. Pięć palców, otwór którym weszli, unoszenie nieistniejącego kufla i opróżnienie go.

Nie czekając na resztę, wyciągnął strzałę z oka trupa. Trzeba było trochę tu ogarnąć.

Franz nie był pewien, czy zrozumiał to, o co chodziło z Garedowych wypocin. Chyba chodziło o to - dedukował - że trzeba uprzątnąć trupy, bo każdy je może zobaczyć, choć Franz nie był pewien. Postanowił ułożyć zwłoki w ciemnych zakamarkach groty tak, by ktoś mógł na nie wpaść dopiero tam przeszedłszy lub postawić jednego lub dwóch z nich na krześle żeby wyglądali, jak upici. Co do drugiej części Garedowych szarad, Franz nie miał pojęcia. Czy chodziło po prostu o to, że korytarze poszerzały się? Lub, czy Gared robił sobie żarty? Schierke zagarnął kości do gry, pomny ulubionej rozrywki ze złodziejskim krasnoludem.

Schowawszy trupy, zastanowił się jeszcze raz. Chyba wchodzili po kolei, najpierw do jednego z otworów wykutych w skale, potem do kolejnych, według znaków Gareda.

Poczekawszy, aż reszta będzie gotowa, podążył za zwiadowcą i złodziejem według ustalonego planu.

Brenton po prostu czekał gdy inni chwali trupy. Gotów zaatakować każde zagrożenie jakie mogło się pojawić. Dopiero gdy grupa ruszyła do kolejnego z tuneli ruszył razem z nimi.

Franz pochował trupy w zakamarkach, Gared i Kallus posprzątali nieco bałagan. W tym czasie Lambert rozejrzał się po ewentualnych wyjściach. Wrócił i szepnął Garedowi prosto w ucho:

- Na lewo jakaś spiżarnia, kolejny wąski w dół. Następny wykuty, jakiś pokój. Potem wejście do korytarzy. W ścianie jest jeszcze palenisko, ale to nieważne.

Chwat w międzyczasie rozglądał się uważnie, krasnoludy ponoć słynęły z dobrego wzroku w ciemnych jaskiniach. Jednak nie odzywał się, najwyraźniej próbował odgadnąć myśli zwiadowcy, gdy ten wymachiwał rękoma. Było całkiem cicho, czasem jedynie od strony tunelu biegnącego w dół słychać było jakby wizg wiatru.

Gared skinął głową na słowa mężczyzny. Postanowił najpierw sprawdzić pokój, później korytarz. Znów dał znaki. Jeden palec w górze i wskazanie na pokój. Dwa palce i korytarz. Zakończył skinieniem dłoni, które było powszechnym gestem “chodźcie”. Sam ruszył w kierunku pokoju.

Kurwa, zaklął w myślach Franz, same szarady z tym Garedem. Język sobie odgryzł?. Wzruszył ramionami i podążył za zwiadowcą.

Brenton nie lubił podchodów. Jako rycerz lubił miecz w dłoni i przeciwnika przed sobą. Teraz zamierzał czekać. Aż jego towarzysze w końcu zdecydują co dalej. Na wyraźny gest gdzie ma iść. Zwyczajnie zamierzał tam poczłapać. Może w końcu zabiją tego Czopka.

Gared ruszył jako pierwszy, wśliznął się do ciemnego pokoju. Nie było tam żadnego źródła światła i już miał zająć się rozpaleniem jakiegoś ognia, gdy Chwat mruknął, wcale nie cicho:

- Pusto.

Gared się wycofał, wraz z resztą. Mruknięcie krasnoluda najwyraźniej przeszło bez echa, nikt nie wypadł z bocznych korytarzy i nie zaatakował szóstki mężczyzn. Gared postanowił ruszyć w stronę korytarzy, które dość szybko rozwidliły sie na trzy odnogi. Tutaj było tak ciemno, że nawet dobry wzrok krasnoluda nie pomógł. Trzeba było zapalić jaką lampę albo pochodnię.

- Zaraz… Coś się tam chyba błyszczy… - powiedział Chwat, mając na myśli trzecią z odnóg.

- To idziemy sprawdzić. - mruknął Gared. Skoro wcześniej nikt na nich nie ruszył to raczej nikt ich nie słyszał. Nie trzeba było się już bawić w wymachiwanie rękoma, ale na wszelki wypadek lepiej nie podnosić głosu.

Franz ruszył bez słowa dalej.
Brenton szedł na końcu. Wydawał się najgłośniejszy z całej grupy.

Nikt się do tego nie rwał, więc Lambert bezceremonialnie odpalił pochodnię, która rzuciła na otoczenie rozedrgane światło. Okazało się, że lewa odnoga prowadzi do pustej pieczary, środkowa, bardzo wąska, kończy się po kilku metrach, natomiast na końcu tej prawej znajduje się skrzynia z metalowymi okuciami.

- Dziwne miejsce - mruknął Lambert, jednak Chwat już ruszył przed siebie. Nagle zrobił krok w tył i wpadł na idącego z nim Gareda.

- Tu jest chyba pułapka.

Krasnolud wskazał na posadzkę, po której ciągnął się sznurek. Podążając za nim wzrokiem docierało się do podczepionej do sufitu kraty z kolcami. Szczęśliwie nie było trudno unieszkodliwić prymitywne urządzenie, co zrobił sam Chwat. Skrzynia natomiast wyglądała… zwyczajnie. Wydawało się, że wystarczy unieść wieko.

- Pierdol skrzynię - rzekł Franz. - Uniesiemy to, kiedy zarżniemy pana ze stulejką. Powinniśmy znaleźć resztę tych drabów i wziąć ich pod nóż. Na sam koniec zostawimy se łupy.

- Prawda. - stwierdził Gared. - Sprawdźmy pozostałe dwa tunele. Jak mamy szczęście to zostało ich mniej więcej tylu co nas. Może nawet uda się ich załatwić jak pozostałych, zanim się skapną.

- [i]Racja łupy mogą poczekać[/]i - zakończył dyskusję Brenton. - Ruszajmy dalej Gared, Lambert wy przodem. Chwat trzymaj się blisko mnie.

Grupa wycofała się z ciasnych korytarzy, by sprawdzić dwa pozostałe wyjścia. Za jednym faktycznie znajdowała się spiżarnia, gdzie wisiały tusze zwierząt, było trochę serów i warzyw oraz jakieś napitki. Natomiast tunel prowadzący w dół okazał się być najciekawszym - prowadził w głąb kompleksu jaskiń. Nie było tam żadnego oświetlenia, więc Lambert szedł przodem trzymając w ręku niewygodną pochodnię. Korytarz zakręcał najpierw w prawo, by po chwili zatoczyć łuk w lewo, cały czas idąc w dół. Nagle Lambert syknął z niesmakiem i padł na zadek. Oczom Gareda, który jako jedyny mógł zobaczyć ten niecodzienny i nieco okropny widok, ukazała się dziwna roślina, przypominająca człowieka. Po chwili Gared zreflektował się i uznał, że był to kiedyś człowiek. Skóra przypominała korę, w której gnieździły się jakieś korniki albo inne paskudztwo, uniesione w górę ręce rozgałęziały się na wysokości łokci na kolejne dwie ręce, te znów się rozgałęziały i w ten sposób tworzyły coś na kształt korony drzewa. Kończyny martwego, zmutowanego biedaka były przybite szerokimi hufnalami do ściany. W tym też miejscu korytarz rozbijał się na dwa mniejsze, w lewo i prawo.

- Co tak stanęliśmy? - wyszeptał Brenton i ścisnął mocniej miecz.

- Nic takiego. Tylko wyjątkowo obrzydliwy, martwy mutant. Takie ludzkie drzewo. - odpowiedział cicho Gared, pomagając Lambertowi wstać.

-Spalimy go w drodze powrotnej - odpowiedział Brenton czekając aż grupa ruszy dalej.

- Zanim go spalimy, trzeba odciąć mu palce, mogą być coś warte w Salkalten - zauważył Franz, który podążał za Garedem.

Lambert dał się podnieść na nogi, jednak cienie w jego oczach nieco się pogłębiły. Gared postanowił skręcić w lewo. Mężczyźni przeszli kilkanaście kroków wąskim, krętym korytarzem, gdy łotr znów się zatrzymał i szybko podał latarnię w tył, szepcząc, żeby ją zgasili. Chwat położył ją na ziemi i zadusił wielkim buciorem. Dobry to był but, że nawet za bardzo się nie osmalił. Gdy światło zgasło, grupa dostrzegła łunę za kolejnym zakrętem. Korytarz znów się rozwidlał - blask docierał z prawej odnogi, słychać też było jakieś chrapanie i przekleństwo. Z lewej było ciemno. Do rozwidlenia było jakieś pięć metrów.

- A teraz cicho. Podchodzimy, patrzymy jak wygląda sytuacja. Jak da radę, zabijamy z zaskoczenia tych co nie śpią, później tych co się obudzą. Może zginą zanim ogarną się w sytuacji. - wyszeptał rozkazy Gared, ruszając powoli i jak najciszej, szykując przy tym broń.

- No to huzia na drabów - Franz wyszeptał cicho, wyraźnie podniecony perspektywą rychłego mordu na mieszkańcach Stulejkowej Jamy. Przygotował się do natarcia.

Brenton tylko skinął głową. Trzymał w ręku miecz i liczył na szybkie rozstrzygnięcie.

 
Santorine jest offline