-
Wyspa? I co z tego, że wyspa? Też jestem na wyspie... - Peter (czego jego rozmówca z pewnością nie widział) uśmiechnął się do
zgrabnej kelnerki i skinieniem głowy podziękował za kolejnego drinka.
-
Co z tego, że nie na dziewiczej? Na dziewiczych nie ma takiej ładnej obsługi...
- Ile? Dwadzieścia? I sama pani dyrektor? Wiem, że nie jako dodatek do tych tysięcy...
- Kiedy? Powiedz, że się zjawię. Prześlę mailem listę sprzętu. - Wyłączył telefon, gdy rozmówca potwierdził, że wszystko do niego dotarło.
Podniósł się i podszedł do balustrady, za którą rozciągał się widok na malowniczą, niezaludnioną w tym momencie plażę.
Cóż... Trzeba się będzie pożegnać na jakiś czas z różnymi przyjemnościami.
Bycie wolnym strzelcem miało swoje zalety, ale niektórych propozycji nie wypadało odrzucać. Niektórzy zleceniodawcy bywali pamiętliwi i mogli przy następnej okazji zwrócić się do kogoś innego. No i dwadzieścia koła nie leżało na ulicy.
Pół godziny później siedział już w awionetce, któa miała go zawieźć w bardziej cywilizowane rejony świata.
* * *
Sprawa nie okazała się być spóźnionym primaaprilisowym dowcipem, chyba że Matka Natura mała takie spaczone poczucie humoru. A sądząc ze zdjęć nie mieli do czynienia z wyspą rodem z arabskich opowieści o
Sindbadzie Żeglarzu.
Sprawa wyglądała całkiem ciekawie, a wyspa, co niczym Afrodyta wynurzyła się z morskiej piany, mogła się okazać równie wdzięcznym obiektem badań co mityczna bogini.
Ale na będącej przeciwieństwem Atlantydy wyspie mogło się znajdować wszystko - od plemienia ludożerców, przez dinozaury, po potwory, o których nie śniło się w koszmarach ludzkim filozofom. Nic więc dziwnego, że prócz bandy ciekawskich naukowców Korporacja zatrudniła paru fachowców, by wspomnianym naukowcom nie spadł nawet włos z jajowatych głów.
Co prawda (zdaniem Petera) Baker był za mało.... elastyczny... jak na taką ekspedycję, ale do trzymania w ryzach naukowców zapewne się nadawał.
Odprawa zawierała zero konkretów, za to okraszona została wieloma słowami, które - zapewne - miały wzbudzić w uczestnikach jeszcze większy entuzjazm i jeszcze większy optymizm. Całkiem jakby pani dyrektor nie rozumiała, że zbyt napalony naukowiec przestawał myśleć o otaczajacym go świecie, pochłonięty myślą, że może uwiecznić swe imię nadając je nowo odkrytemu robaczkowi.
Tu trzeba było lać zimną wodę na głowy, a nie dolewać oliwy do ognia.
No chyba że samą Maureen Durand dopadło nadmierne podniecenie...
* * *
Impreza integracyjna...
Wyglądało na to, że niektórzy zdecydowanie mieli zamiar się zintegrować z pozostałymi. I że inni z kolei potraktowali ten element spotkania jako okazję do najedzenia się i obserwowania tych integrujących się.
Oczywiście znalazło się kilka interesujących osób, z którymi Peter wymieniłby parę zdań, ale z rozmówkami wolał poczekać, aż znajdą się na nieznanym lądzie.
Zgarnął kilka kawałków jedzenia, drink, w którym było niewiele alkoholu, po czym usiadł w kącie sali, delektując się jedzeniem. Zapewne ostatnim tak dobrym na przestrzeni najbliższych kilku(nastu) dni.