Dietrich, nie da się ukryć, nie dziwił się decyzji, jaką podjął Sigmund. Na jego miejscu też zrobiłby wszystko, by wyciągnąć ukochanego synka z łap śmierci, tym razem mającej postać krasnoludzkiej pseudo-sprawiedliwości.
Zrozumienie jednak nie oznaczało, że Dietrich miał zamiar poprzeć jakąkolwiek ze stron. Wprost przeciwnie - miał zamiar udawać, że go tu nie ma. Co też zrobił, po cichu wycofując się w stronę stajni.
Świadomość tego, co się może rozegrać za chwilę na zamkowym dziedzińcu psuła mu humor o tyle tylko, że nie miał najmniejszego nawet wpływu na dalszy ciąg wydarzeń. A że każdy wiedział, iż mieszanie się w sprawy możnych tego świata nikomu nie wychodziło na zdrowie, to i Dietrich nie miał zamiaru znaleźć się wśród tych, co się pchali między młot a kowadło. I nawet oszałamiającą kwota tysiąca pięciuset sztuk złota (do podziału zresztą, oczywiście między tych, co by przeżyli) jakoś nie była w stanie skłonić go do zmiany decyzji.