Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-09-2018, 17:56   #15
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
MAZATLAN, 28 maja, popołudnie

Wieści popłynęły eterem do setek tysięcy mieszkańców Mazatlan, powtórzono je w całym Meksyku, coraz bardziej trywializując informację. Jeden z szefów narco-biznesu z Mazatlan, i jeden z patronów Kartelu Sinaloa – Enrique Uccoz, został dzisiaj zastrzelony w swoim rodzinnym mieście. Policja nie podaje więcej szczegółów.

Dla wielu ludzi ta informacja była zupełnie nieistotna. W wielu innych wywołała różne reakcje. Niektórzy ucieszyli się, czując że Bóg w końcu wymierzył sprawiedliwość jednemu z diabłów, kalających Meksyk swoim złem i chciwością. Dla innych była to zapowiedź nadchodzącej wojny. Czasu przelewu krwi i strachu. Czasu, w którym nigdy nie było się pewnym, czy przejażdżka samochodem, motorem, wizyta na grobach bliskich, czy zwykłe wyjście po zakupy, nie okaże się ostatnią czynnością na świecie. Wiedzieli, że niedługo Mazatlan wypełni świst ołowiu, wyśpiewujący śmiertelne pieśni wszystkim tym, którzy byli chociaż umoczeni w sprawę. Za chwilę wszyscy związani ze światem przestępczym Mazatlan będą musieli wybierać, czy zostaną wierni starym patronom, czy staną po stronie tych, którzy próbowali wygryźć ich z panowania nad miastem.

Pozostało pytaniem, kto zabił Enrique i jaki odwet wezmą bracia Uccoz. Bo, że odwet wezmą, było pewne. Na ile jednak utopią Mazatlan we krwi, nie było pewne.

Ci z gangu SV, którzy mieli więcej oleju w głowie, już czuli że Pies wkroczył na drogę, z której trudno będzie się wyplątać.

Tito Alvarez

- Wiem – powiedział Pies. – Przyjedź szybko, tam gdzie miałeś. Potrzebujemy cię.

Potrzebujemy cię. To wystarczyło, aby Tito poczuł jeszcze większy niepokój, niż wcześniej.

- Zaraz będę – zapewnił, a potem, nie tracąc więcej czasu popędził, najszybciej jak to było możliwe w rodzących się korkach, skierował się do willi tia Perriy.

Willa ciotki Perrity była miejscówką gangu Serpenties Valientes, w której spotykali się bardzo rzadko i tylko wtedy, kiedy chcieli zniknąć lub ukryć jakieś najpaskudniejsze sprawki. Jeśli trzeba było się przyczaić przed psiarnią, lub zniknąć na chwilę, willa była doskonałym ku temu miejscem. Leżała na uboczu, na obrzeżach Mazatlan, i wyglądała jak miejscówka biedoty.

Przed domem stał jednak zupełnie nie pasujący do niego, wypasiony mercedes oraz wysłużony mini-van należący do Psa.

Przed wejściem stał jakiś facet, w ciemnym ubraniu i z karabinem maszynowym przewieszonym ostentacyjnie przez ramię. Obok niego stał Gruby Alfredo. Obaj palili papierosa, nerwowo zaciągając się dymem.

- Jesteś w końcu – Gruby Alfredo zaatakował Tito, kiedy ten opuścił samochód. – Szybko! Do środka.

Tito spojrzał na gościa z bronią pytająco, ale Gruby Alfredo nie miał zamiaru nic wyjaśniać. Wszedł więc do środka willi tia Perriy.

Wnętrze budynku wyglądało podobnie, jak podwórze. Biedne i skromne, by nie powiedzieć, ubogie. Tylko stół, kilkanaście krzeseł, lodówka, TV z satelitą, dwie sofy i kilka rozkładanych łóżek polowych. Zdecydowanie miejsce na przyczajenie.

W środku Tito zastał jeszcze dwóch obcych z bronią, Psa, oraz jeszcze jednego człowieka, na widok którego poczuł, że zasycha mu w ustach.

Każdy, kto znał półświatek Mazatlan, jak Tito znał tę twarz. To był Eusebio Uccoz. Jeden z braci, uznawany za najbardziej szalonego i okrutnego z całej gromadki Uccoz. Teraz jednak nie wyglądał za dobrze. Siedział na kanapie, blady i spocony, a jego prawe ramię i pierś spływały krwią.

- To ten doktorek? – wychrypiał Eusebio spoglądając na Tito.
- Si, patrone – odpowiedział Pies.
- Ponoć potrafisz poskładać mnie do kupy – spojrzenie rannego zatrzymało się na Tito i mimo, że ten widział już wiele oczu – szalonych, złych, okrutnych, to jednak pod ciężarem tego faceta poczuł nieprzyjemny ucisk w żołądku. – Bierz się do pracy.

Pies spojrzał na Tito i kiwnął głową.

- A wy, puta, nie stójcie tak. Przepakujcie tego jebanego mercedesa – wydał polecenie swoim ludziom Eusebio, a ci wybiegli w wyraźnym popłochu.

- Lepiej, żebyś był tak dobry, jak mówił Pies, doktorku – wzrok bazyliszka Uccoz znów zatrzymał się na Tito.

- Czegoś potrzebujesz? – Pies spojrzał pytająco na Tito. – Wiesz, kim jest nasz gość, prawda?

Alvarez potwierdził skinieniem głowy i spojrzał na rannego. Rany nie wyglądały najlepiej i nadal krwawiły, mimo prowizorycznie i raczej byle jak założonych opatrunków

Hernan Juan Selcado

Rata i Tarantual wydostali się z samochodu. Obaj bladzi i jeden ranny. Z rozciętego łuku brwiowego Raty spływała strużka krwi, ale mały gangster zdawał się tego nie zauważać.

Hernen wyjął komórkę i trzęsącą się ręką zaczął nagrywać wnętrze samochodu. Ciało „Narwańca”, krew i węża. Tylko, że tego ostatniego nie bardzo mógł namierzyć. Skurwiel pewnie wpełzł gdzies pod siedzenie.

- Spierdalamy, hermano! Spierdalamy, bracie!

To był Tarantula. Głos kumpla przywołał Hernana do rzeczywistości, jakkolwiek nie wydawała się ona popaprana.

- Zamknij te pierdolone, drzwi – pisnął Rata – bo ten jebany wąż jeszcze wylezie.

Hernan trzasnął drzwiami, nagle wyobrażając sobie, ze ten czarny, obślizgły kształt, niczym sprężyna, wyskakuje z samochodu i wbija mu się w usta, niczym kutas wielkiego czarnucha, a potem wpełza do bebechów, jak temu nieszczęsnemu frajerowi z „Narwańców”.

Nawet nie wiedział, kiedy trzasnął drzwiami.

I wtedy dopiero rozejrzał się po sklepie, w który się wpieprzyli.

To był jakiś butik z ciuchami. Samochód staranował przednią szybę i wjechał do środka, na szczęście nikogo nie taranując. Wystarczyli ci, których skasowali na chodniku.

- Musimy spierdalać nim przyjadą gliny! – rzucił Tarantula.
- To głupota – powiedział Rata. – Znajdą nas i zamkną. Jeśli nie zauważyłeś, mamy trupa w samochodzie.
- Nie mam zamiaru trafić za kratki! – warknął Tarantula. – Jestem notowany i prowadziłem.
- Znajdą cię, puta. Rozumiesz. Znajdą nas wszystkich. Uciekając, narazimy SV na problemy.
- Puta! Engañar! To zostając tutaj narażamy SV na problemy! Lo entiendes!

W sklepie był tylko właściciel, który przyglądał się im zszokowany. Nawet się nie wkurzył z tego powodu, że rozwalili mu sklep. Po prostu stał i patrzył, wsłuchując się w wymianę zdań, zmartwiały i przerażony.

- Trzeba spierdalać!
- Trzeba zostać!

Rata i Tarantula nie mogli dojść do porozumienia. Hernan na moment zapomniał o puchnących jajcach. Przez dziurę w witrynie widział zaglądających do sklepu ludzi. Zbierali się gapie. Ktoś krzyczał, jakaś babka rozwrzeszczała się histerycznie.

- Puta, amigo – Rata spojrzał na Hernana. – A ty co sądzisz? Zostajemy czy spierdalamy?

Znów musiał zdecydować. W tym momencie jego telefon zasygnalizował nadejście smsa. Był od Juanity i zawierał krótki przekaz.

Cytat:
Pierdol się sam, gnoju! Nienawidzę cię!

Alvaro J. F. Perez "Oreja"

Odpowiedź od Victora przyszła szybciej, niż sądził.

Cytat:
OK. Za pół godziny będę.
I za chwilę kolejnego, od Javiera, z adresem rezydencji biskupa oraz dopiskiem „To tyle. Ale jak chcesz, żebym grzebał w tym głębiej, muszę wiedzieć o chuj z tym biskupem chodzi”.

Rezydencja leżała niedaleko Mazatlan, na obrzeżach miasta, w dzielnicy wypasionych hacjend i posiadłości, w których mieszkały szychy prowincji Sinaloa. Nie jego świat. Nie jego progi. Mnóstwo kamer, prywatne armie strażników, dozór – w świecie takim, jak Meksyk, jeśli ktoś chciał być na świeczniku, musiał płacić za bezpieczeństwo. Porwania dla kasy, zabójstwa na zlecenie za które płacili rywale polityczni i biznesowi, to była niemal norma. Jeśli chciał się dobrać do biskupa, potrzebował planu – takiego naprawdę dobrego. Działanie na gorąco, pod wpływem plotki z ulicy, nigdy nie było rozsądne i Ucho to wiedział. Poza tym podszczypywanie, jakiekolwiek podszczypywanie, takich szych, jak biskup, powinno najpierw uzyskać akceptację Psa. Jeśli chciał wciągać SV w polityczne bagno, podejmować się bardziej bezpośrednich działań przeciwko komuś takiemu jak Paco Angelo Sebastiano Vito Morenga – zadeklarowanego przeciwnika narkotyków, karteli i przemocy na ulicach miast meksykańskich, było wystawianiem się na celownik już nie tylko lokalnych glin, lecz federales. A to mogło pogrążyć gang. Jeden błąd Alvaro i wszyscy mogli za to słono zapłacić.

Do tego te cholerne informacje. Mazatlańskie stacje radiowe ciągle trąbiły o śmierci jednego z braci Uccoz. A Oreja dobrze wiedział, co ta śmierć zwiastuje. Szaloną i krwawą zemstę reszty rodziny Uccoz. Ktoś dążył do wojny z braćmi, czyli do wojny z Kartelem Sinaloa. A wojna pomiędzy kartelami - bo chyba nikt inny nie był na tyle głupi, aby zadrzeć z Sinaloa - zawsze kończyła się rzekami krwi i stertami ciał. Ale też przynosiła zmiany, które jednych rzucały do dołów na trupy, a innych ustawiało wyżej na drabinie gangsterskiej hierarchii.

Do Pachos nie było daleko, więc Oreja dojechał tam jeszcze przed Śliskim. Pogadał chwilę z właścicielem i zajął miejsce przy stoliku, czekając na Victora. Jego znajomy zjawił się też na chwile przed czasem.

Śliski podszedł do stolika, usiadł wygodnie wymieniając się uprzejmościami na powitanie i spojrzał na Alvaro. Jak zawsze wyglądał na zmęczonego, ale i szczwanego.

- Niezły pierdolnik, co Orejo? Kto by pomyślał, ze bracia Uccoz staną się celem. Co jemy? Mam ochotę na grubą tortillę. Taką, jaką tylko Gruby potrafi przygotować. Co tam słychać? Bo nie zakładam, że chciałeś spotkać się ze mną tylko, aby coś zjeść?

Telefon Alvareza zasygnalizował nadejście SMS-a. To była informacja od Psa.

Cytat:
O czwartej w gniazdku.
Do czwartej zostało jeszcze ponad dwie godziny.

Śliski cierpliwie czekał wpatrując się w członka gangu SV.

Javier Orozco

Javier siedział w samochodzie z Dario, który wyraźnie zaczynał się nudzić. Nawet informacja o śmierci jednego z Uccoz nie wystarczyła do tego, by na długo przykuć jego uwagę. W końcu Dario wyszedł na zewnątrz i zapalił papierosa, co nawet było na rękę Orozco. Mógł spokojnie serfować po sieci i wyłapywać informacje na temat tego, co działo się w Mazatlan.

Układanka powoli zaczynała się układać. Kolejne fragmenty puzzli opuszczały pudełko.

To nie była policja, tylko „lokalne porachunki” w świecie przestępczym. To nie znaczyło nic. Wyglądało jak pieprzenie oficjalnych „gadających głów”, które miało zamydlić oczy szaraczkom, pokazać jak to wszystko w Meksyku układa się w najlepsze. Poirytowany opóźnieniem ze strony Hernana, Raty i Tarantuli, sprawdził czy jego trojan zainstalował się na komórce Urenijosa. Niestety, ten dupek nie kliknął jednak w ten pieprzony link.

Javier sprawdził, odruchowo, lokalizację tropionego gangera. Nadal był tam, w tej części przemysłowej. Nie ruszał się z miejsca. Może odsypiał pracowitą nockę, albo wywalił telefon? A może leżał tam, martwy, a ci, co go załatwili, olali komórki?

Nie miał szans przekonać się o tym siedząc na tyłku w samochodzie Z drugiej jednak strony nie miał zamiaru się stąd ruszać. A już na pewno nie na spotkanie z gangiem „Narwańców” – możliwie, że skacowanych i rozdrażnionych po nocnym odcinaniu ludziom głów piłą mechaniczną.

Angelo Gabriel Martinez i Juan Maria Alvarez

Jeden z braci Uccoz nie żyje. Proste zdanie które, niczym pocisk wystrzelony z pistoletu przewiercił im czaszki i serca. Niósł z sobą zapowiedź brutalnej wojny, przelewu krwi i masakry.

Sangre por sangre . Krew za krew. Odwieczne prawo Meksyku. Odwieczne prawo ulicy. Tak stare, jak gatunek, który je stworzył.

Angelo i Juan doskonale to rozumieli. Nie wiedzieli jednak, jak fakt, że Pies przyjął zlecenie od braci Uccoz, stawia ich w konflikcie, jaki bez wątpienia wybuchnie. No chyba, że to gliny rozwaliły członka rodziny Uccoz. Wtedy tylko psy ucierpią. I ich rodziny, przyjaciele, bliscy i przypadkowe ofiary. Kartele nie wybaczały. Jak w Allende, które pokazywało prawdziwą siłę karteli. W marcu 2011 r. to ciche ranczerskie miasteczko, liczące ok. 23 tys. mieszkańców, a położone zaledwie 40 min jazdy od granicy Teksasu, zostało zaatakowane. Sicarios z kartelu Zetas, jednej z najbrutalniejszych organizacji zajmujących się handlem narkotykami, przeszli przez Allende i pobliskie wioski jak gwałtowna powódź, demolując domy i firmy, porywając i zabijając dziesiątki, może nawet setki mężczyzn, kobiet oraz dzieci. Bezkarni i niepowstrzymani.

Angelo jechał szybko i pewnie. Omijał tworzące się przedpołudniowe korki, przejeżdżał niemal na czerwonym, wymuszał pierwszeństwo i w ten sposób, w naprawdę imponującym czasie, dotarł do ich „gniazdka rozkoszy”. W środku zastali czterech ludzi z gangu, których Pies wyznaczył do „dyżuru”, czyli zajmowania się bezpieczeństwem panienek i lokalu.

Przy wejściu siedział Edelimndo Fidel zwany „Ede”.

Ze znudzoną miną oglądał jeden z ich filmów na laptopie.

- Hola, amigos. Ta Vera nieźle bierze w tu culo, a jak robi laskę.

Drugi z SV wyszedł im na spotkanie. Musiał widzieć, jak wjeżdżali na posesję. Carmelo Norberto Gutierre był ich specem od dystrybucji filmów i zaufanym człowiekiem Psa. Wcześniej sam zaczynał w porno-biznesie, a potem przerzucił się na ochronę panienek w porcie. Tam wypatrzył go Pies i wciągnął do SV. Carmelo był w porządku. Nie pyszczył, za bardzo, nie marudził, i załatwiał dobre dupeczki na imprezy.

- Słyszeliście. Całe Mazatlan trąbi tylko o tym. Ten {i]canalla[/i], Uccoz nie żyje. Ktoś rąbnął go w biały dzień na głównej ulicy. Psa nie ma. Dostał jakiś telefon i razem z Grubym Alfredo wyrwał gdzieś, w cholerę. Ja, Ede i Bliźniaki mieliśmy zostać i pilnować interesu.

Ostatni dwaj członkowie SV - Carlos i Remigio Edelmiro wyglądali jak jeden człowiek. Byli bliźniakami i nikt z gangu nie potrafił ich rozpoznać, jeśli nie ubrali czegoś dziwnego.

- A to kto? Jakieś pedzie?

Przed budynkiem, w którym mieli swoje gniazdko zatrzymały się dwa motory, z których zeszło dwóch nieznanych im facetów. Obaj ubrani byli w kurtki gangu Azteca MC. Dużego ugrupowania motocyklistów z Meksyku. Znani z przemytu narkotyków dla kartelu Sinaloa.

Jeden z jeźdźców wydawał się być kimś ważnym i budził uzasadniony respekt. Ubrany w bluzę z kapturem odkrywała wytatuowaną twarz. Angelo znał typa ze słyszenia. To był El Espectro – Zjawa. Przywódca oddziału motocyklistów z Mazatlan.

- Kurwa. To Aztecowie. Czego tutaj chcą? Zagadajcie ich – rzucił Carmelo. - Ja zadzwonię do Psa. Nie podoba mi się to. Puta!
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 15-09-2018 o 18:01.
Armiel jest offline