Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-09-2018, 20:48   #8
Driada
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=_ZKIfCJZvZo[/MEDIA]
Ciemność obdarza ludzi dziwnym rodzajem wolności. Sprawia, że pozwalają sobie na bezbronność w najmniej właściwym momencie. Dają się jej zwieść, sądząc,że dochowa tajemnicy. Zapominają, że czerń to nie zasłona, a wkrótce wzejdzie słońce… niestety nie dla Lamii, nie teraz. Ona utkwiła w koszmarze, na granicy obłędu i niewiedzy. Bombardowana dziesiątkami obrazów, dźwięków z przeszłości. Zagubiona w równym stopniu co dziecko zostawione w gęstej mgle. Była żołnierzem, przez chwilę prawie dała radę dojrzeć znajome twarze reszty oddziału. Pamiętała migawki, nazwiska. Strach, ból, rozpacz… poczucie całkowitej beznadziei, potem wściekłość i znowu paniczny lęk. Podsycany przez późną porę i echo słów piosenki. Bała się otworzyć oczy w obawie, że ujrzy przyfrontowe Ruiny. Sen i jawa się mieszały, niemożliwe do rozdzielenia, ale musiała sobie przypomnieć. Pamięć i świadomość, bez względu na to, jak niewygodne i bolesne, stanowią przecież niezbędny początek każdej przemiany. W jej przypadku z amnezjowanego kaleki w... kogoś, kto miał jeszcze coś ważnego do zrobienia.

Oparła czoło o ścianę i słuchała ciszy, biorąc się bardzo powoli w garść. Poza budynkiem życie zdawało się nie istnieć. Była tylko noc, szum wiatru w koronach drzew gdzieś w parku. I mrok równie gęsty, co mętlik w głowie Mazzi. O tej porze człowiekowi wydaje się, że świat opustoszał, a on pozostaje sam w tajemniczej godzinie, gdy zwalnia i zanika rytm serca, a każdy głębszy oddech ciągnie w głąb bezdennej studni straszliwych snów i koszmarów. Nocą czuje się, że złe duchy chętniej odpowiedzą na wezwanie i nawet zwykły cień czy ubranie w dziwny sposób układające się na oparciu krzesła, mogą rozpocząć własne, wrogie życie…bądź budzić echa przeszłości. Wspomnienia zaś są gorsze niż teraźniejszość, bo już nic z nimi nie można było zrobić. Istniały i przeminęły - fakty nie do naprawienia. Krew której nie dało się na powrót wtłoczyć w ciało.

Jej ciało jednak ciągle żyło: bolało, oddychało i wyrywało do przodu. Zacisnęła zęby i opierając się o ścianę, wstała z klęczek. Przerażenie odeszło z bladej, ściągniętej bólem twarzy, pozostawiając czystą determinację. Dowie się, znajdzie odpowiedzi. Przypomni co musi i… będzie się modlić aby nie było za późno na działanie. W poniedziałek czekała ją rozmowa z oficerem, jeśli została dezerterem raczej będzie miał w to w papierach, trudno. Ona też miała swoje urywki, strzępki… weźmie nóż, koleś wyglądał na biurwę. Zacznie robić problemy, oboje wyjdą ze szpitala, ale on z ostrzem na grdyce.

Śpiewak ucichł, musiał jednak ciągle być gdzieś w okolicy. Musiała go znaleźć - to obrała za cel. Sama nie wiedziała dlaczego, może chodziło o to że jego piosenka zadziałała stymulująco, pomagając pokiereszowanej jaźni wydobyć wreszcie jakieś konkrety? Albo chodziło o coś innego. Noc, ciemność… gitara. Chyba… to lubiła. Muzykę. Kiedyś.
Albo znów chodziło o majaki.

Skok w ciemność. Przez chwilę chłodny pęd powietrza, zwłaszcza na kostkach i odkrytych ramionach a potem zetknięcie z ziemią trawnika. Na szczęście miała salę na I-szym piętrze więc z upadku wyszła bez szwanku. Teraz była na zewnątrz, w tym szpitalnym ogrodzie po jakim rano spacerowały z Marią. Tylko wtedy, w ciepły, pogodny dzień wszystko wydawało się takie przyjemne i przyjazne. Teraz, w bezksiężycową noc, ten sam ogród wydawał się składać z samych plam czerni, cieni i trochę jaśniejszych fragmentów.

Stała przez chwilę słuchając dźwięków nocy. Ciszy jeśli by liczyć dźwięki ludzi i ich cywilizacji. Ale absolutnie nie było cicho jak to w każdą noc. Odgłosy nocnego życia otaczały ją dookoła. Odgłosy śpiącego szpitala, odgłosy śpiących ulic, zarośniętego parku który właściwie był już lasem i z tego wszystkiego wyłapała jakiś odgłos. Metaliczny, jak od zamykanej bramy czy czegoś podobnego.

Ruszyła w mrok nocnego ogrodu biorąc do ręki jakiś znaleziony kij. Przeszła przez jakieś ścieżki, krzaki, drzewa i wciąż słyszała jak co jakiś czas się dźwięk powtarza. Jakby ktoś, coś zamykał. Właśnie jakiś garaż czy podobnego coś. Na przeszkodę natrafiła w postaci owego ogrodzenia, muru, zasieków jakie oddzielały szpital od reszty miasta. Po ciemku stanowiło to całkiem istotną przeszkodę nie tak łatwą do pokonania bez nożyc do cięcia drutu czy wcześniejszego odnalezienia jakiegoś przejścia. Ale przez szczeliny w ogrodzeniu, z bliska, widziała już jakiś zagracony plac. Coś podobnego jak jakaś nigdy nieukończona budowa albo może nie zaczęta. W każdym razie po ciemku trudno było temu się przyjrzeć.

Ale widziała też światło. Prostokątne, w oknach. Gasło jakby ktoś w ciemnej bryle budynku po kolei zamykał albo zasłaniał je. Budynek był wielkim, kanciastym pudłem, przynajmniej tak wyglądało po ciemku. Jak jakiś większy garaż, magazyn czy obora. I właśnie ktoś tam ją zamykał i opuszczał w środku nocy.

Co robił obcy o tej porze w opuszczonej ruderze? Grał na gitarze… albo trafiła na kogoś zupełnie innego, może złodzieja. Albo pracownika magazynu. Sierżant znieruchomiała, przestając oddychać na ćwierć minuty, nim nie wzięła się w garść odrzucając ostatni wydumany pomysł - dziecko Molocha. Znajdowali się daleko od Frontu, poza tym robot nie gasiłby świateł. W budynku grasował ktoś żywy, a ją do niego ciągnęło. Ćma lecąca do ognia…

Zasieki rozłożono w specjalnym celu - ochrony kompleksu. Docelowo nic nieproszonego nie powinno łatwo przez nie przejść, a Lamia nie zabrała cążek do drutu. Szła w ciemno, na przysłowiową pałę, zawzięta i uparta jak osioł. Podniosła głowę, rozglądając się po okolicy. W nocy pole widzenia było mocno ograniczone, ale i tak próbowała dojrzeć gałęzie nad głową, a najlepiej przechodzące ponad przeszkodą. To by ułatwiło robotę, wystarczyło wspiąć się na drzewo i przeskoczyć. Jak wróci… przyjdzie się o to martwić kiedy indziej.

Zasieki i ten muropodobny twór może nie były arcydziełem wojskowej sztuki inżynieryjnej ale po ciemku, bez wcześniejszego rozpoznania i bez narzędzi stanowiły całkiem trudną przeszkodę do sforsowania jak się właśnie przekonywała Lamia. A tam, ledwo dwadzieścia czy trzydzieści kroków stąd ktoś zamykał i chyba kończył bo cały budynek był już ciemny gdy to znalazła. Poluzowany kawał blachy czy coś takiego. Gdzieś na wysokości swojego brzucha dlatego to znalazła, jaśniało nieregularnym kształtem na tle solidniejszej części konstrukcji. Ale w tak głupiej wysokości przez tą dziurę wcale nie było tak łatwo przejść. Gdyby była niżej można się było przeczołgać, jak wyżej to podskoczyć i się podciągnąć a tak to trzeba było jakoś się przepchnąć przez ten otwór.

Udało jej się w końcu ale się zasapała, napociła i chyba coś rozdarła sobie o te metaliczne fragmenty ale wreszcie upadła na trawę po zewnętrzną stronę ogrodzenia. Tamten ktoś w tym czasie skończył co miał skończyć. Widziała już jego sylwetkę jak odchodził niespiesznym krokiem. Kierował się ku sylwetce pojazdu. Miał jakieś ciemne ubranie i w dłoni niósł charakterystyczny futerał od gitary. Może ją usłyszał czy to jej przedzieranie się przez ogrodzenie bo zatrzymał się i odwrócił. Przyglądał się gdzieś w jej kierunku ale nie widziała czy ją dostrzegł czy po prostu usłyszał ją i próbował się zorientować co jest grane.

Prócz zmęczenia Mazzi poczuła też satysfakcję. Gitara, czyli dobrze trafiła. Razem z satysfakcją pojawiła się też ulga, że cała wyprawa nie jest kolejną pogonią za cieniem albo majakiem. Mężczyzna z gitarą był jak najbardziej prawdziwy, a leżąc w trawie na plecach i dysząc ciężko, sierżant widziała jego ciemniejszą plamę sylwetki. Narobiła rabanu, teraz też nie zachowywała się cicho. Z kondycją kulała, skoro podobna przeprawa prawie odebrała jej oddech i zakręciła perspektywą wywołując zawroty głowy. Za długo w wygodzie i łóżku, zbyt dawno nie walczyła… i coś czuła że jeszcze długo nie wróci na Front. Przynajmniej nie samodzielnie.

Samodzielnie to na razie przekręciła się na brzuch, a potem podniosła na łokcie i kolana, ciągle sapiąc jak po długim biegu, albo ciężkim wysiłku. Wreszcie wyprostowała plecy, opierając stopy na palcach, a dłonie na kolanach.
- Nie wiem... co jest prawdą na krawędzi... snu - zanuciła przez urywany oddech, uśmiechając się przez czerń.

Facet stał w miejscu. I chyba nasłuchiwał. Nie widziała jego twarzy tylko sylwetkę. To jak stał, jak trzymał w jednej ręce futerał od gitary, jak ruszał głową gdy się rozglądał albo nasłuchiwał ale inne detale pochłaniała czerń nocy i jego ciemne ubranie. Chwilę tak stał słuchając aż trochę zmienił pozycję. Wpierw stał tak jakby tylko na moment się odwrócił i zaraz miał dalej kontynuować marsz do samochodu. Ale teraz odwrócił się na całego.

- No jakoś tak to szło. Jakiś palant rzępoli po nocy i ludziom spać nie daje. Ale mam tego dość i się stąd zwijam. - usłyszała jego głos chociaż nie była pewna czy ją dostrzegł czy gada w stronę słyszanego głosu. W głosie wyczuwała trochę zaskoczenia, trochę ironii, a trochę jakiegoś lekkiego, bajeranckiego tonu. Zrobił nawet ręką gest kciukiem wskazując gdzież za swoje plecy gdzie mniej więcej stała bryła samochodu do jakiego dotąd zmierzał.

- Nieźle rzępoli… jak na palanta - Lamia odpowiedziała z zastanowieniem, powoli podnosząc się do pionu. Najpierw rozprostować nogi, potem ustawić tułów w prosto. Udało się, świat od razu zyskał inną perspektywę.
- Zagraj coś jeszcze… proszę - zaczęła spacer do obcego. Z dwojga złego lepiej bić się na krótki dystans, niż pozwolić aby strzelił - To… dawno tego nie słyszałam - dodała i przełknęła ślinę aby nie chrypieć - Muzyki.

- Zagrać?
- facet powtórzył jej prośbę z zastanowieniem słyszalnym w głosie. Gdy zaczęła się zbliżać mógł już ją zobaczyć. Piżama była dość jasna i po ciemku, gdy nic nie maskowało wyprostowanej sylwetki mogła się rzucać w oczy.
- Już skończyłem. - powiedział z wahaniem. Wcześniej roześmiał sie krótko i cicho gdy kobieta wyraziła swoją opinię o tym rzępoleniu. Może dlatego jeszcze się wahał. - Jesteś ze szpitala. - powiedział gdy pewnie już dostrzegł jej strój i ogólny chociaż wygląd. Wyglądało na to, że raczej stwierdza niż pyta. Podniósł głowę do góry jakby to mu miało w czymś pomóc.
- Słuchaj, zalałem pałę i przyciąłem komara. Głodny teraz jestem. Jadę na miasto coś zjeść. Chcesz to wskakuj. Najem się to pogadamy. - zaproponował w końcu znowu wskazując kciukiem za siebie na cień pojazdu. Trochę odsunął się w bok a trochę cofnął jakby chciał jej zrobić przejście do wozu czy odsłonić na niego widok. Jak się nie myliła to chyba był jakiś pickup.

- Samotna, nieuzbrojona i ranna kobieta… ma jechać z jakimś obcym palantem. Samochodem. W nieznane i po ciemku - wspomniana kobieta kiwała ostrożnie głową w rytm wypowiadanych słów, podchodząc kolejne kilka kroków do obcego. Stanęła tuż przed nim, rozpatrując wszelkie za i przeciw aż wreszcie wyciągnęła rękę - Starsza sierżant Lamia Mazzi, a ty? Palant ci nie pasuje.

- Nie? Jesteś pewna? Kurde a zobacz, często mnie tak wołają…
- facet śmiał się cicho gdy Lamia się przedstawiała i wyciągnęła rękę na przywitanie. Podał swoją i z bliska dojrzała, że jest z pół głowy od niej wyższy. No ale w końcu do wysokich nie należała. I miał na sobie chyba skórzaną kurtkę bo z czernią kurtki kontrastowały jakieś napy, ćwieki, zapięcia, suwaki i chyba naszywki czy wpięte znaczki. Dojrzała a trochę wyczuła dłonią, że ma skórzane rękawice bez palców. Tam też miał jakieś metalowe wstawki więc jakby nimi przyłożył to by mogło boleć jak od kastetu. Ale coś nie sprawiał wrażenia by miał ochotę komuś przyłożyć. Teraz gdy zaskoczenie ustąpiło pojawiło się rozluźnienie, przekora i trochę samczego mniemania o sobie. I chyba był jeszcze rozbawiony całym tym spotkaniem i rozmową.
- No ale jak mówisz, że palant mi nie pasuje… - rozłożył bezradnie ramiona przyznając, że stanął przed siłą wyższą. - To jakie mi pasuje według pani starszej sierżant Lami Mazzi? - zapytał z ciekawością i przekorą w głosie.

- Może szarpidrut? - podpowiedziała, udając zadumę. Trzymała go za rękę i nie wyglądało że ma zamiar puścić. Zamiast tego pochyliła się do przodu, przekrzywiając głowę i oglądając go po ciemku na tyle na ile dała radę. Wreszcie zwolniła uścisk, krzyżując ramiona na piersi. Więcej w tym było udawania oraz przekory, niż szczerej zadumy - Ciężko powiedzieć, musiałabym cię lepiej…- uśmiechnęła się z niedorzeczności całej sceny, lecz nie umiała jej przerwać, zamiast tego pogrążając się bardziej - Zobaczyć. Zróbmy tak… pojedziemy coś zjeść, tam cię obejrzę i powiem co ci pasuje. Co źle, a co dobrze... na tobie leży.

- Szarpidrut…
- facet powtórzył z namysłem smakując gdzieś w głowie te słowo lub jakieś skojarzenia. - Tak, tak też na mnie wołają. - wyczuła po głosie, że też musi się łagodnie uśmiechać. Dał się jej zbadać jej dłoniom nie protestując przeciw temu.
- Więc zapraszam. - powiedział nieco się odsuwając by zrobić jej przejście do samochodu zupełnie jakby nie mogła go ominąć w wąskim przejściu. Przy okazji dotknął jej ramienia lekko ją nakierowując na właściwy tor.

Razem podeszli do samochodu. Z bliska też wyglądał jak pickup. Najpierw kierowca obszedł maskę i otworzył swoje drzwi. Potem przechylił się by odblokować drzwi od pasażera. Lamia wskoczyła do środka i słuchała jak kierowca musi dobrą chwilę zmagać się ze zużytym rozrusznikiem nim wóz odpalił. Widać wóz był typowej, klasy “Made in Pustkowia Road”. Ale w końcu ruszyli co kierowca chyba przywitał z ulgą.

Jechali przez obce sierżant ulice. Nie była pewna gdzie się znajdują, zwłaszcza po nocy miasto wyglądało całkiem inaczej niż w dzień i niz pamiętała z kilku swoich przepustkowych wizyt. Facet jednak pewnie i bez wahania skręcał na kolejnych rozjazdach czy krzyżówkach. W końcu zatrzymał się przy czymś co wyglądało na coś z płaskim dachem i właśnie taki płaski, kanciasty placek jakiegoś centrum handlowego czy magazynu. Ale od strony ulicy było widać szybę a za nią stoliki, na zewnątrz też, wewnątrz jakąś ladę więc chyba jakiś bar to był. I mimo środka nocy było widać kilka nocnych, ciem barowych. Facet bez wahania zamknął drzwi, w odwrotnej kolejności czyli najpierw musiała wysiąść pasażerka, zamknął za nią drzwi a potem sam wysiadł i zamknął swoje.

- Tamten nie działa od zewnątrz. - wyjaśnił pogodnym tonem chociaż o nic nie pytała. Wszedł ze swoja gitarą do środka dajac znać by weszła razem z nim. Facet za ladą podniósł na nich wzrok i jego przywitał z przyjaznym skinieniem głowy ale gdy odsłonił ją brwi lekko mu się uniosły ze zdziwienia.

- Nocny pit stop? - zapytał barman zwracając się raczej do gitarzysty niż jego niecodziennej towarzyszki.

- No Garry. Daj nam coś na ruszt. I wiesz, pani sierżant próbuje mnie ochrzcić na nowo to nie podpowiadaj dobra? - powiedział sadowiąc się przy stole przy oknie. Facet za barem ze zrozumieniem pokiwał głową i uśmiechnął się wesoło.

- Oj ciekawe teraz mundury mają ci sierżanci. - zauważył z przekąsem obserwując troszkę już nieco zabrudzoną i podartą piżamę Lamii. Ze trzech facetów co siedziało kilka stolików dalej też ciekawie się ku nim odwróciło i obserwowali chwilę. Ale w końcu dali sobie spokój.

- Spójrz, sami melomani. Gapią się na tę twoja gitarę jakby im klub go-go zajechał pod okna - Mazzi uśmiechnęła się krzywo, zajmując miejsce obok nieznajomego. Popatrzyła na niego krytycznie i zmarszczyła czoło - Albo jesteś poszukiwany listem gończym. - dodała nowy argument i nagle zaburczało jej w brzuchu tak głośno, że aż poszło echo. Spojrzała w dół i mruknęła ciche przekleństwo. Nie zjadła kolacji, szlag by to trafił. Dobrze, że w perspektywie bliskiej znajdowała sie szansa na żarcie - Dobra… teraz cię widzę lepiej - przekrzywiła szyję w prawo, potem w lewo i jeszcze raz w prawo - Błagam, nie mów że wołają cię Elvis. - zrobiła dramatyczną minę - Chodzisz w białych, cekinowych ciuchach i żelujesz włosy na klej do tapet…

- Tak. Na pewno ta gitara przykuła ich uwagę.
- facet siedzący między oknem a sierżant spojrzał właśnie na sierżant. Jakoś tak na pewno na jej piżamę, tak od frontu, i powiódł spojrzeniem wyżej, przez ten całkiem spory dekolt jaki się zrobił gdy gdzieś urwała najwyższy guzik, po jej szyi i w końcu spojrzał na twarz siedzącej obok kobiety.
- Tak, na pewno to ta gitara. - uśmiechnął się w końcu do jej oczu z całkiem bliska.
- Hej Garry! Daj nam coś bo wiesz, tak trudno się maślić spojrzeniami tak na sucho i głodno! - zawołał wesoło do barmana który właśnie wrócił z zaplecza i przyjął zamówienie skinieniem głowy. Sam gitarzysta jakoś mimi ruchu głowy jakby chciał ominąć spojrzeniem głowę i twarz Mazzi jakoś ostatecznie jednak oderwał to spojrzenie tylko na moment.

- Znowu będziesz motał jakąś biedną duszyczkę co myśli, że jesteś fajny a nie zwykłym palantem co wozi się z pudłem z gitarą? - odkrzyknął mu barman ustawiając dwie szklanki i szykując jakąś butelkę. Gitarzysta roześmiał się głośno i wesoło.

- Właśnie jej to tłumaczyłem! Z tym palantem i w ogóle! - odkrzyknął szczerze rozbawiony facet w skórzanej kurtce.

- Oj bo to prawda! Omijaj tego palanta z daleka dziewczyno! Z niego jest jedno, wielkie, nic dobrego! - barman pokiwał głową ale już trochę był zajęty nalewaniem do szkła napitku.

- A co, typ toksyka? Piątka dzieci, każde z inną… do tego ciężka ręka, bezrobotny i z pociągiem do kieliszka? Albo raczej wiaderka od razu - odwróciła się do barmana, zadając ciąg bardzo ważnych pytań, dłonią za to pokazując element siedzący obok. - Często mu się to zdarza? Przywozić panienki do twojego baru i wyrywać na frytki z colą? - wróciła twarzą do twarzy palanta, wychylając się aby dzieliło je może parę centymetrów - Czy może coś bardziej finezyjnego? Johnny. Jak Johnny Cash.

- Johnny Cash? -
facet siedzący obok Mazzi nieco cofnął się by mógł się lepiej jej przyjrzeć albo by ona mogła się lepiej przyjrzeć jemu. Oparł się o ścianke pod oknem tak, że teraz siedział prawie frontem do niej a tyłem do okna. Rozparł się wygodnie opierając jedne ramię o oparcie siedzenia a drugą o stół. Ta oparta na siedzeniu sięgała do ramienia kobiety więc palcami zaczął kręcić po jej piżamie jakieś wzorki.
[MEDIA]https://i.imgur.com/St2Q1dl.jpg[/MEDIA]
- Hej Garry! Czy ja wyglądam jak Johnny Cash? - zapytał do barmana który akurat szedł przez salę z tacą w dłoni, dwoma szklanicami i jedną butelką. Podniósł głowę na faceta rozwalonego na ławie i zmrużył oczy krytycznie na chwilę stojąc przy krawędzi stołu i siedzącej przy nim kobiety by zmrużyć te oczy. Dłoń już trzymała pełną szklankę ale zamarła parę centymetrów nad tacą.

- Niee… No coś ty. Johnny Cash wygląda od ciebie o niebo lepiej. - pokręcił w końcu głową i pochylił się nad stołem stawiając przed facetem jego szklankę. Gitarzystę znowu bardzo rozbawiła ta uwaga. Garry zaś sięgnął po drugą i postawił ją przed kobietą. Zajrzał jej przy tym w oczy, ale te prawdziwe a nie te pod szyją i powiedział z głębokim zastanowieniem.
- Jest jeszcze gorzej z tym palantem i z tymi dziewczynami. - pokiwał głową wciąż patrząc w jej oczy i w końcu wyprostował się znowu do pionu spoglądając na tacę i zdejmując z niej butelkę chyba wina sądząc po naklejce. Powoli powtórzył gest ale tym razem postawił butelkę na środku stołu. A gdy się znów cofał i prostował niby przelotnie i w wielkim sekrecie rzekł po cichu - Same tutaj przyjeżdżają i pytają o niego. Tak im namieszał w główkach. - udało mu się przybrać poważny i współczujący ton. Postał jeszcze chwilę z tym ostrzegawczym spojrzeniem skierowanym na brunetkę i w końcu odwrócił się i odszedł w stronę baru.

- No więc sama widzisz, palant nad palanty ze mnie. - gitarzystę dziwnie bawiło to wszystko i wesoło złapał za szklankę i upił z niej łyk zerkając ciekawie na dziewczynę obok.

- Ciężko nie zauważyć - uniosła krytycznie brew siląc się na poważną minę. Wzięła szklankę, zakręciła nią i wystawiła jak do toastu - Pewnie jesteś miejscowym celebrytą, albo innym artystą. Znanym… z fankami i jeszcze bezczelnie się nabijasz z obcego, rannego wojskowego trepa. Ale niech będzie, palancie, za spotkanie. - mrugnęła do niego - I pamiętam że masz mi coś zagrać. Tak słyszałam - dodała niewinną miną, przesuwając w międzyczasie nogę i zaczęła stukać stopą o jego łydkę w takt muzyki z jej głowy. - Masz papierosa? Chyba… chyba lubię palić. Tak… wydaje się to mieć sens - humor jej się zważył, odwróciła twarz gdzieś w bok, ale szkoło ciągle trzymała do stuknięcia.

- Celebrytą? Ja? Jaaa? W tym zmilitaryzowanym mieście? - gitarzysta przy każdym pytaniu stukał się w pierś z niedowierzania. Widocznie pomysł był tak niedorzeczny, że aż zabawny. Roześmiał się w końcu a Garry też pokręcił głową gdy to usłyszał. Też się uśmiechnął chociaż bardziej dyskretnym uśmiechem.

- Jestem Rude Boy. - przedstawił się w końcu gdy stuknął się szklanką z jakimś owocowym winem. Upił łyk i kolejny, właściwie to pociągnął prawie na raz pół szklanki. Chwilę wpatrywał się w wino w swojej szklance i w końcu podniósł wzrok na siedzącą obok kobietę. - I co niby miałbym ci zagrać? Po co ci słuchać rzępolenia jakiegoś palanta nad palantami? - wzrok mu się obniżył gdy uwagę zdawała się przykuwać jej stopa stukająca o jego nogę.

- Lubię muzykę i… dawno nie słyszałam. Tak na żywo. Z kompaktu też nie… ani z kasety. Były tylko… dźwięki wojny... i maszyn. Śmierci- Mazzi wpatrywała się niewidzącym wzrokiem w swoją szklankę, kręcąc nią odruchowo aż zawartość zmieniła się w niewielki, czerwony wir - Słyszałam cię… z okna szpitala. Wyskoczyłam żeby cię znaleźć. Zagraj coś, proszę - spojrzenie powędrowało do palanta, tym razem puste i nieludzko zmęczone - To mi pozwala pamiętać.

- Ehh… I beztroskiego bzyknięcia laski samej pchającej się w łapy nici…
- Rude Boy powiedział w końcu przesuwając kciukiem po jej policzku z żalem może inscenizowanym a może i nie. Palce mężczyzny na chwilę zatrzymały się na kobiecej brodzie.
- Palant nad planty, zawsze im powtarzam to wiecznie nie wierzą… - powiedział wstając z ławy i przechodząc ponad oparciem i drugim siedzeniem aż zeskoczył na podłogę. Po drodze złapał szklankę wina w jedna dłoń i pokrowiec z gitarą w drugą. Podszedł do baru i coś mówił do niego o podpięciu czy podłączeniu. Garry pokiwał głową, coś pomarudził, obaj się roześmiali cicho. A w tym czasie gitarzysta wydobył gitarę i zaczął wyjmować jakieś wtyczki i kable. Garry też zaczął coś szykować w jakimś panelu. Postrzykały eterem włączone nagle głośniki rozstawione gdzieś po barze. Resztka z tych paru osób zaczęła się przyglądać z rosnącym zainteresowaniem na te koncertowe przygotowania. W końcu gitarzysta jak każe tradycja wszystkich gitarzystów zaczął brzdąkać coś co pewnie miało być strojeniem instrumentu albo jakąś rozgrzewką. W końcu chyba ustawił instrument, może złapał wenę albo zwyczajnie zdecydował się co zagrać. Brzdąkanie przeszło w konkretne nuty nowej melodii.

Zamknąłem oczy i czekam czy nadejdzie
Ten sen okrutny, najgorszy mój wróg


Głos znów odezwał się ale tym razem stanowił nie tyle o kolejnych słowach tylko niósł przesłanie. Wpasowane w kolejną melodię. Facet świadomie czy nie znów się wstrzelił. Znów prawie ze startu było o śnie, i śnieniu. O obawie jaka towarzyszyła zamykaniu oczu i czekaniu czy po prostu zamknie się oczy i obudzi rano czy też jednak stanie się to. Sen. Ten najgorszy wróg, którego nie dało się uniknąć, na którego było się skazanym każdego dnia. I każdej nocy.

Przekleństwo strasznych i tak długich nocy
Męcząca dniami wizja, cierpienie i ból


Czy już tak było? Czy już miała takie noce? Takie sny? Gdy tak stała, siedziała, leżała w tej strasznej nocy i bała się zasnąć? Bała się śnić? “Przed tym”? Przed tym co stało się w Fargo? Czy wcześniej też tak się bała jak teraz czy to złudzenie i umysł próbuję czymś znajomym wypełnić lukę. A zna tylko ten strach i cierpienie, te sny i obawę przed nimi. Czy to to? Czy coś innego? Były już takie noce które zdawały się nigdy nie skończyć? Gdzie świt wybawienia miał nigdy nie nadejść? Pewna nie była. Ale przez błonę niepamięci czuła, że już miała takie nieskończenie długie noce gdy czekała na ten świt, gdy obawiała się, że go nie doczeka, gdy tak do niego tęskniła… Z obawy by skończył się sen? By już nie spać? Nie śnić? Czy coś innego?

Widzę mój kraj i pola nieorane
Nie słyszę śmiechu dziecięcych ust


Tak. Widziała to. Ile razy? Setki. Tyle pól, domów, ulic, wraków, wsi, miast, dzielnic, miasteczek, piwnic, strychów, kanałów… Tak bardzo pustych, tak bardzo bezludnych, tak bardzo porzuconych i bezpańskich. Aż zdawało się, że każdy krok jej lub jej towarzyszy jest przesadnie głośny i niesie się na setki kilometrów. Nim dotrze do jakiegoś ucha. Ile razy wędrowała przez taki krajobraz co się wydawał bardziej obcy ludziom niż srebrny glob tam, na nieboskłonie? Zupełnie jakby byli ostatnimi ludźmi na tym globie.

Snują się smutne istoty przegrane,
Co zapomniały ojczystych słów


Facet, znaczy teraz już wiedziała, że to Rude Boy, śpiewał dalej. Śpiewał a jego głos, jego słowa, jak zawleczka i łyżka granatu inicjowały eksplozję obrazów, dźwięków, słów, twarzy, miejsc. Pamięć rwała się, przeskakiwała przez kolejne zwoje mózgowe nie mogąc nadążyć za obrazami. Wykolejała się, spadała, wskakiwała na kolejny tor, znów budziły się jakieś zapomniane skojarzenia, myśli, emocje a gdy pruły za szybko, umysł nie nadążał, korkował te zwoje i znów następował przeskok i wszystko powtarzało się z chaosu w chaos.

Pamiętała. Widziała te obrazy. To chyba pamięć bo co innego? Zapomniane sny? Marzenia? Wyobrażenia? Może. Ale tak czy siak widziała je. Przegrane istoty wbite w mundur flag i regulaminów. Tak wgrane we frontową rzeczywistość, że innej zdawały się nie mieć. Nigdy nie mieć. Jakby się narodziły dopiero tu na Froncie, tu żyły, oddychały, jadły, kopulowały i zdychały gdy ten pierwszy raz udało im się ciut za mało niż było trzeba tym razem. Poprzednie życie, z odległych krain, miejsc, miast, lat, wniosek wydawało się z każdym sezonem czymś bardziej abstrakcyjnym. Czuli żal i stratę, niewytłumaczalną tęsknotę za tym utraconym światem, za domem, za twarzami jakie tam zostały. A z każdym sezonem wydawały się one bardziej ulotne, nierealne i z każdym sezonem te poczucie straty rosło. Tak jakby ktoś ograł te żałosne istoty wbite w mundur z ich własnego życia. Z własnych wspomnień. Z własnych marzeń. Z własnych snów.

Nie zapłonie nocą znicz, bo nie widzi nikt,
Że mój naród umiera
Nie zapłonie znicz i nie płacze nikt
Bez ofiary krwi mój naród umiera, umiera


Głos Rude Boy’a niósł się dalej. Widziała jak już wszyscy ludzie, wewnątrz baru słuchali tak samo jak ona jego smutnej, podszytej tragedią i złością piosenki. Śpiewał słowa o słowach. O emocjach, wspomnieniach, planach i frustracjach jakie czuli wszyscy ale rzadko kto umiał je nazwać, sprecyzować, pokazać palcem a do tego ubrać w tak czytelną i zgrabną formę. Więc facet z gitarą, w wyćwiekowanej skórzanej kurtce, kupił uwagę ich wszystkich. Ale wszyscy wiedzieli, że śpiewa tylko dla niej. Nie robiłby tego gdyby jej tu nie było, gdyby nie wsiadła z nim do samochodu, nie piła z nim tego owocowego szczypiącego w język wina i nie poprosiła go o to swoimi smutnymi oczami którym nie mógł się oprzeć.

Ale śpiewał dalej. I znów tak było. Dokładnie tak jak w piosence jaką śpiewał. Ile razy byli porzuceni? Zapomnieni? Pozostawieni samym sobie? Ile razy myśleli, że ich walka, ich ból, cierpienie, strach, głód, krwawienie, pot, zaszczane ze strachu majtki, wzajemne kłótnie, przypadki tchórzostwa i dezercji, ile razy mieli wrażenie, że nikogo innego poza nimi to nie obchodzi? Ludzkość? Jaka ludzkość? Gdzie była ta cała cholerna ludzkość? Ta za którą niby gnili w tych szkieletach miast i wiecznie zalanych wodą i błotem okopach? No na pewno nie w tych okopach. Na pewno nie na patrolach albo samotnych wartach gdzie strach szarpał nerwy każdej wiecznie długiej minucie gdzie oczy same rozszerzały się na każdy odgłos i dźwięk co mógł być zapowiedzią skradającego się morderczego czegoś co przypełzało nocą by rozszarpać samotnego wartownika. A z drugiej strony znużenie i zmęczenie tym wiecznym, otępiajacym czekaniem na nie-wiadomo-na-co. Na ludzkość? Ludzkości tam nie było. Byli tylko oni. Uwaleni krwią, syfem, błotem, zawszone istoty żałosne wbite na wieczność w mundur i regulamin. Bez prawa do snu, marzeń, snów i sytego żołądka. Bez ciepłej kąpieli, bez czystej pościeli, bez czystej kobiety której nie trzeba płacić i nie krzywi się na ich widok czy zapach. Nie. Nie było ich tam. Nikogo tam nie było. Zawsze byli sami. Nawet sztab co przysyłał rozkazy był tylko kopertami z rozkazami. Tyle lat na Froncie a nawet żadnego sztabu nie widziała na oczy. Były w ogóle jeszcze jakieś sztaby? Tak. Byli narodem frontowym, narodem smutnych istot przegranych, narodem skazanym na wieczne umieranie. Umieranie które nikogo więcej poza nimi nie obchodziło. To frustrowało i rodziło gorycz. Tak samo jak śpiewał o tym sfrustrowany i rozgoryczony Rude Boy.

I przebudzenie z okrutnym tyranem,
Co znów zapyta- jawa to czy sen?


Budziła się. Tak? Ile razy już się budziła? Z tyranem? Kto był tym tyranem? Można już było dostać pomieszania zmysłów z tym kociokwikiem myśli i wspomnień. Musiała oprzeć się o stół by chociaż fizycznie złapać równowagę. Ktoś od nich? Jakiś generał, inspektor? O to chodziło? Przybywał przypomnieć im o co w tym wszystkim chodzi? Przebudzić ich? Czy może to roboty. Roboty nadawały wszystkiemu sens. Przecież bez robotów nie byłoby Frontu a bez Frontu nie było by frontowego mięsa do przemielenia. Więc może to roboty nadawały wszystkiemu sens? One potrząsały ludźmi by zmusić ich do przebudzenia? Przecież zdarzało się tak. Że gdzieś trafiali gdzie wreszcie był spokój. I przychodził w końcu rozkaz by szturchnąć te robocie linie. Raz, i jeszcze raz, i znowu i w końcu się kończyło jak zwykle. Natarcie, manewr, nawała artyleryjska, odwrót, kontratak, obrona, natarcie, kontrnatarcie, kocioł, przebicie się z kotła, rekonwalescencja, urlop, alarm bo gdzieś znów front przerwany i trzeba ściągnąć natychmiast kogo się da… Ile razy tak było? Ile razy to ludzie inicjowali takie walki? To kto tu był tym pytającym o jawę i sen tyranem? Czuła pulsowanie w skroniach. Spojrzała na szklankę przed sobą. Nie zorientowała się kiedy wypiła większość. Może to przez te wino?

Czy tylko wizja zesłana przez szatana
Czy rzeczywistość realna już w dzień

Czy mogła wierzyć tym obrazom jakie szalały teraz w jej głowie? Pamiętała z poprzednich gdy słuchała w szpitalnym oknie. To wrażenie. Te strzały, palbę i wrażenie, jakby kule przeorały jej ciało. Ale przecież to niemożliwe. Zostałyby blizny. Po poważnych ranach zostawały blizny. I to pewnie więcej niż jedna sądząc po odgłosach palby. A nie miała żadnej blizny. Znaczy teraz akurat miała ich mnóstwo ale świetnie wiedziała jak wyglądają zaleczone blizny po pociskach karabinowych i wiedziała, że takich nie ma. No i przecież jakby ją tak trafili to by tam została. Martwa. Miałaby spokój z mieniem czy nie mieniem blizn. A tymczasem była tutaj i miała poparzone ramiona, posiekana została odłamkami, uszy już jej się goiły ale nie miała żadnego trafienia od kuli. Więc te obrazy, wrażenie były fałszywe? Jakieś imaginacje? Oczekiwania i strachy? To rozstrzelali tam kogoś innego? To kogo?

Wykłułem oczy by widzieć nie mogły
Wydarłem język, bo z żalu chciał wyć

Wykłuła sobie coś? Wyrwała? Nie była pewna. Ale pytania wywołały znowu jakieś skojarzenia. Jakieś obrazy. Znowu wrócił obraz własnych skierowanych dłoni. Jeszcze całych, niespalonych. Jak rozgrzebuje gołymi dłońmi jakiś gruz. Zupełnie jakby gorączkowo i pośpiesznie chciała coś odkopać. I kolejne. Jak wyje. Jak się kuli, jak uderza ręką w ścianę, potem pięścią, jak krzyczy i wyje, płacze, łzy ściekają po policzkach, jak upada, kuli się i w desperacji rozdziera paznokciami podłogę. A raczej jak przesuwa nimi po niej i to podłoga zdziera jej paznokcie i opuszki. I znów te nienazwane uczucie ponaglenia. Jak coś, coś co koniecznie chce się powiedzieć a jednocześnie paniczny strach dławi by to komuś powiedzieć.

I obudziłem się mokry nad ranem
I tylko ciągle powraca ta myśl


Tak, tak jak Rude Boy śpiewał. Śpiewał tylko chwilę, ona tylko siedziała na ławce a była zlana potem i zmęczona jak po nie wiadomo jakim wysiłku. I wypruta. Psychicznie i fizycznie. Wciąż powracały kolejne obrazy, mieszały się ze sobą ale gdy przypadkiem spojrzała na jednego z gości dostrzegła nóż. Miał nóż w dłoni. Obracał go leniwie i machinalnie w dłoniach, bawiąc się nim gdy słuchał muzyka śpiewającego i grającego na gitarze. Ten nóż jej nagle wbił się prosto w mózg i przybił konkretny obraz. Mimo, że facet nic nie robił, dalej siedział przy swoim stole i machinalnie bawił się nożem słuchając gitary faceta w skórzanej kurtce.

[MEDIA]https://www.gerbergear.com/var/gerber/storage/images/media/images/lifestyle30/11321842-1-eng-US/Lifestyle_fulljpg.jpg[/MEDIA]

Gerber. Jak ta firma od noży. Jakaś z Europy. Tak go nazywali. Gerber. Nie wiedziała czy to imię, nazwisko czy ksywa. Ale wiedziała, że reagował na nie i to im wszystkim wystarczało. I, że miał nóż, właśnie od Gerbera. I, że ta relacja noża z własnymi personaliami bardzo go jarała. Nosił go w charakterystyczny sposób. W pochwie wzdłuż pasa. I ten nóż miał podgumowaną rękojeść więc się nie ślizgał i dobrze się go trzymało. Tak się nazywał. Ich szef. Szef Bękartów. Tak mu mówili. Gerber. Jak ta firma od tych noży.

Nie zapłonie nocą znicz, bo nie widzi nikt,
Że mój naród umiera
Nie zapłonie znicz i nie płacze nikt
Bez ofiary krwi mój naród umiera, umiera, umiera


Rude Boy powtórzył refren. Skojarzenia nadal budziły się takie same jak przy pierwszym ale już były spokojniejsze, bardziej wyblakłe. Albo ona już była zbyt zmęczona. Pulsowanie w skroniach wydawało się ją przytłaczać. Te wino? Czy te wspomnienia? Czuła jak szumi jej w tych skroniach.

- Nudzę cię? To wiesz, już wolę być palantem niż nudziarzem. - niezbyt zauważyła kiedy i jak podszedł. Wydawało się jej, że jeszcze koczy piosenkę a on stał już przy stoliku. Tu gdzie wcześniej stał Garry jak im przyniósł wino. Gitarzysta patrzył na nią trochę kpiącym a trochę… Sama nie była pewna ale coś tam miał jeszcze na dnie oczu w tym swoim spojrzeniu. Pewnie myślał, że się znudziła czy zmęczyła. Siedziała w końcu ciężko oparta o blat stołu nad prawie pustą szklanką wina. Nawet nie zanotowała w którym momencie wykończyła tą szklankę. Czuła też, że poty ustępują ale pozostawiają po sobie nieprzyjemną, obślizgłą warstwę. No i stał nad nią z zawieszoną na szyi gitarą. Pewnie czekał aż coś powie. Te pulsowanie w głowie było straszne. Trudno było jej skoncentrować się nawet na tak prostych rzeczach kiedy wypada odpowiedzieć w rozmowie.
 
Driada jest offline