Jak niby miała odpowiedzieć, gdy czerń napierała na nią z każdej strony, a głos gitarzysty tonął w innych dźwiękach? Tych spomiędzy zdewastowanych ruin, będących domem sierżant odkąd… tylko mogła sobie przypomnieć. Szalony kalejdoskop obrazów przenicował jej głowę, robiąc w niej tyle samo zamieszania, co detonacja kostki C4. Za dużo naraz, za bardzo pomieszanych obrazów, zostawiających po sobie jeszcze większy mętlik i niezrozumienie, a także strach, rosnący pod skórą, ścinający krew w żyłach.
Psy wojny, mięso armatnie - na takich jak ona mówiono różnie, często niepochlebnie i bardzo prawdziwie. Smutne, żałosne istoty znające tylko jedną rzeczywistość wiecznej walki… i po co, dla rozkazów? Chwały narodu i lepszego jutra? Walczyli o wolność, nowy świat dla ludzi? Puste frazesy i inne propagandowe bzdury? O nie... może kiedyś, za czasów których już nie umieli sobie przypomnieć to działało, ale im dłużej spędzali w okopach, tym dawne powody przestawały się liczyć, zastępowane przez nowe i równie ważne jak te wcześniejsze. Nie chodziło o ideały, przelewali krew, umierali i cierpieli dla tych twarzy obok - dla swoich braci i sióstr z oddziału. wypruwali sobie flaki, aby oni mogli przeżyć, chociaż jeszcze jeden dzień. Jedną noc, jedną akcję. Bo byli rodziną, jedyną na jaką dało się liczyć na Froncie. Braćmi i siostrami w boju. Wracali na pierwszą linię, bo nie pamiętali innego życia. Wyżymano ich z marzeń, planów i wyższych emocji. Zostawały puste, pobliźnione twory, podobne maszynom - żołnierze bez duszy. Psy spuszczane ze smyczy w konkretnym celu - atak, obrona, eskorta. Walka. Ciągła walka aż do samego, paskudnego końca, bo inny nie istniał. Nie w ich fachu.
A teraz podobnie wypalony twór został sam, bez oddziału. Nie miał już motywacji do walki… tak samo jak siły. Już nie było dla kogo zaciskać zęby i przed do przodu po trupach tych którzy nie dali rady… ale jeśli przeżył choć jeden Bękart, jeśli czekał w Fargo albo okolicy Lamia musiała go znaleźć. Może o to chodziło z tym wewnętrznym nakazem pośpiechu…
Pytania, pytania… setki nowych pytań.
Sierżant podniosła pustą szklankę, zaraz jednak odstawiła ją na stół i trzęsącą się dłonią chwyciła butelkę. Alkohol pomagał tłumić czerń, odsuwać od siebie panikę. Zobojętniał na chaos w którym się tkwiło. Odpowiednio napruty człowiek potrafił znieść każdy koszmar.
Piła więc łapczywie, a kiedy zabrakło jej tchu, odsunęła szyjkę od ust. Coś załaskotało jej policzek, dotknęła tego miejsca i poczuła gorącą wilgoć. Odsunęła palec i spojrzała na niego, dostrzegając przeźroczystą kroplę. Wtedy dopiero się zorientowała, że po policzkach toczą się jej dwie strugi, skapując na przód piżamy.
- Nie… nie nudzisz - wreszcie przełamała niemoc, odpowiadając ze wzrokiem wbitym w stół - Dziękuję… siada ci rozrusznik w aucie. Jeżeli Garry znajdzie na zapelczu parę kluczy i wd40 to mogę tam zajrzeć. Pod maskę. Zwykle… - zatrzęsła się i odstawiła butelkę - Dziękuję.
- Nie przejmuj się to i tak stary gruchot. Dziwię się, że jeszcze cokolwiek odpala. Może jak się w końcu rozleci całkiem to wreszcie kupię jakiś inny. - powiedział pochylając się i wciskając na krawędź i przesuwając dziewczynę na swoje dawne miejsce przy oknie. Chwilę zajęło mu zdejmowanie gitary i wkładanie jej do pokrowca więc się nie odzywał zajęty tą czynnością.
- Garry zaraz przyniesie żarcie. Jak tak będziesz chlać na pusto to wino to się ululasz na dobre. A nie wiem czy w tym szpitalu przyjmują nabzdryngolone laski. - powiedział z tym swoim nieco kpiącym, krzywym uśmieszkiem zerkajac w bok na siedzacą obok kobietę.
- Nie przyjmą to się zwolni łóżko.I tak na dniach przenoszą mnie do domu weterana. Tam przynajmniej sąsiad nie będzie rzęził agonalnie przez rozpuszczone płuca - wzruszyła ramionami, wierzchem dłoni przetrała mokrą twarz - Jestem ci coś winna. Za piosenkę i jedzenie. Pamiętam… pamiętam, że… - zawiesiła się, nie mając pojęcia jak ubrać w słowa chaos wewnątrz czaszki - Wiem co się zepsuło, to nie problem rzucić okiem na furę.
- To zjedz ze mną kolację. I jak chcesz się zrewanżować to przyjdź na koncert. To co dzisiaj słyszałaś to próba. Gramy za tydzień w sobotę. Fajnie jakbyś przyszła. Wiesz, takie rozmoknięte laski z wrażenia no zawsze są dobrze widziane na koncertach. Może byśmy się wreszcie jakiejś prawdziwej fanki dorobili co maśli i kiśluje jak trzeba. - Rude Boy wydawał się mówić tym swoim luzackim, zblazowanym tonem jakby nie mógł albo nie chciał dostrzec w jakim stanie jest starsza sierżant. Przerwał gdy do stołu podszedł Garry i postawił na talerzu dwa talerze z jedzeniem. I dorzucił sztućce. Sztućce, prawdziwe, osobne sztućce a nie uniwersalny niezbędnik mieszczący wszystko w jednym. Podał jakiś gulasz. Kupkę chyba jakiejś kaszy, kawałki mięsa, jakaś surówka i sos. Gitarzysta nie wahał się ani chwili tylko zaatakował talerz równie łapczywie jak Lamia przed chwilą butelkę.
- A jak się nazywacie? Zespół. The Palants? - wzięła widelec i podsunęła sobie talerz, biorąc po chwili pierwszy kęs po którym momentalnie wpakowała do ust drugi i trzeci. Przeżuła, przełknęła i parsknęła cicho - Gdzie gracie i ilu was jest? Musisz być zdesperowany, skoro proponujesz wejściówki każdej napotkanej byle kobiecie. Nawet jeżeli łazi w porwanej piżamie i trzeba ją karmić… a i może być alkoholiczką. Wiesz… w szpitalach też można być z powodu odwyku.
- Hmm… “The Palants”... - widelec gitarzysty zatrzymał się tak samo jak jego szczęki przeżuwajace dotąd kolejny kęs. Oczy zmrużyły się i zapatrzył się gdzieś przed siebie. Przekręcił głowę trochę w bok, po chwili na kolejną stronę, zmrużył oczy jeszcze bardziej i w końcu z wolna zaczął przeżuwać. Po chwili szybciej a wreszcie całkiem szybko a na twarzy zagościł wyraz ożywienia.
- Podoba mi się… Naprawdę niezłe… - powiedział w końcu po czym odwrócił się energicznie w stronę baru i krzyknął - Gaaarryy! A “The Palants”?! - zawołał i czekał z wyraźną ekscytacją na twarzy. Barman chwilę międlił nazwę też mrużąc oczy ale zdecydował się znacznie szybciej.
- Jak ulał! Pasuje do ciebie i tych twoich złamasów! - odkrzyknął mu przez szerokość sali na co Rude Boy roześmiał się radośnie.
- A widzisz? I się przydałaś na coś! - spojrzał w przeciwną stronę czyli na siedzącą obok brunetkę. - Dzięki, poratowałaś nas. Od miesięcy nie mogliśmy znaleźć dobrej nazwy. - obwieścił radośnie i na koniec szybko pocałował ją w policzek.
Palant nad palanty, a potrafił poprawić Mazzi nastrój tym specyficznym stylem wypowiedzi i sposobem bycia. Do tego miał przyjemnie miękkie usta, co doskonale poczuła na skórze... i był, tak blisko. Na wyciągnięcie ręki, jeden obrót twarzy raptem aby poznać smak tych ironicznie ust... całkiem niezły, w jej typie. Zabawny, a nie nudziarz. Do tego ta gitara...
- Nie... nie ma sprawy. - uśmiechnęła się lekko nieobecnie, patrząc mu w oczy z bliskiej odległości. Naprawdę niezły gość, miał też z pewnością sprawne palce...
- Zrzeknę się praw autorskich, nazwa jest wasza - parsknęła, chowając głęboko w sercu pulsujący żal. Mogłaby z nim iść do łóżka, nawet teraz... gorzej że zaraz potem przyszedłby sen i koszmary, a ona... chyba nie chciała go przestraszyć.
- Bryka za to ma zdrowy silnik, szkoda jej dojeżdżać. Wystarczy połatać - zmieniła temat zanim zaczerwieniła się jak jakaś durna małolata - Postawię ci ją na nogi do końca tygodnia. Musisz mi dać zajrzeć pod maskę, żeby wiedzieć na czym stoimy i... przyda mi się zajęcie. - odwróciła wzrok do okna i mroku za szybą - Żeby nie zwariować do końca.