Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-09-2018, 18:33   #10
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 5 - Kabaret "Heca"

Wieczorna eskapada chyba jej zaszkodziła. Albo to wino. Albo właściwie kto wie co jeszcze. W każdym razie po tym jak Rude Boy odwiózł ją z powrotem do szpitala to było jeszcze ciemno. Przez okno wejść nie dała rady więc musiała wejść legalnie przez główne wejście. Tych dwóch pielęgniarzy co miało dyżur bardzo się zdziwiło widząc pacjentkę w podartej piżamie do tego od której zajeżdżało tanim winem. I odjeżdżający samochód chwilę wcześniej. Lewizny nie trudno było się w takich okolicznościach domyślić. Ale obydwaj zadowolili się poinformowaniem Lamii, że wpiszą to do rejestru, że ma więcej tak nie robić a teraz zasuwać do swojej sali. Było jej już to obojętne bo i bolały ja te pulsujące skronie i miała już mroczki przed oczami.

Nawet jeden ją odprowadził do samego łóżka w jej sali jakby chciał się upewnić, że to na pewno brakująca pacjentka albo, że znowu się gdzieś nie zawinie. Zanim jednak odszedł na dobre wrócił i zostawił jej na łóżku nową, czystą piżamę zalecając by się przebrała to rano zabiorą tą porwaną. A potem znów Lamia została sama w brudnej, podartej piżamie na sobie, nową i czystą obok siebie i dwoma sąsiadami za karawanami po obu stronach. I cholernie jej się już chciało spać, czuła się kompletnie wypruta, szumiało jej w głowie i właśnie chciało jej się spać. No to zasnęła.

Potem też nie było lepiej. Obrazy przeplatały się ze złym samopoczuciem. Złe samopoczucie z torsjami. Torsje z postawiona miską albo wizytami w ubikacji. Ubikacja z powrotem do łóżka w czym chyba pomagała jej Maria. Łóżko z kolejnymi przebudzeniami i kolejnymi zapadaniem w sen. Sen na szczęście bez snów. Marię pamiętała z wizyt przy swoim łóżku. Czasem gdy się budziła to pochylała się nad nią i coś mówiła ale albo nie zrozumiała co albo nie zapamięta.

Były też obrazy które trudniej już było jej jakoś przyporządkować. Obraz ścielonego łóżka tego sąsiada bez płuc. Pustka i groza biła z tego pustego już łóżka, pustej ramki na kartę pacjenta. Miała je gdy wracała z kolejnej wizyty w ubikacji.

Sala zabiegowa. Jak siedzi na wpółżywa na łóżku między tymi przepierzeniami dzielącymi poszczególne klitki. Chaos wokół kozetki. Na kozetce jakaś dziewczyna. - Boże, co to było? - doktor Brenn. Zaskoczony, oburzony, niedowierzający. - Chyba frytkownica albo gofrownica. - głos innego lekarza też pracującego przy tym samym. Maria zasłaniająca gwałtownym ruchem kotarę odcinając widok od tego co dalej się tam działo.

Rude Boy. Za kierownicą, jadący przez noc. Kolejne wraki, ulice, skrzyżowania, budynki wyławiane przez przednie reflektory i znikające jako rozmazane obrazy po bocznych szybach. - Ale się zrobiłaś pani sierżant. - trochę ze złośliwością, trochę z satysfakcją, a trochę jakby sam zastanawiał się co dalej zrobić z tym fantem zrobionej pani sierżant.

Kotara. Znowu. Ale tym razem w jej sali. Tam gdzie leżał ten bez płuc. Ale czuła, wiedziała, że już nie leży. Głos. Cichy, męski głos. -... Kto ci to zrobił?... Pamiętasz?... Nie bój się dorwiemy go… Już ci nic nie zrobi… ale bardzo by nam pomogło jakbyś nam coś powiedziała o tym co się stało… - facet brzmiał łagodnie ale brzmiała pod skórą wyczuwalna dawka złości lub czegoś podobnego. Głos wzbudzał zaufanie jak obietnica która może być dotrzymana. - Nikt. - głos kobiety. Jakiś pusty i głuchy. Westchnienie faceta. Teraz zmęczone i rozczarowane jakby usłyszał to czego się obawiał. Chwila ciszy. - To ktoś z rodziny? Mąż, chłopak? Wiesz, że jak to tak zostawisz to on zrobi to ponownie? Tobie albo jakiejś innej dziewczynie? Powiedz kto to był. Tylko z nim porozmawiam. - męski głos nie rezygnował próbując innych argumentów. - Nikt. - głos kobiety był nadal tak samo głuchy, pusty i obciążony jakimś niemym balastem. Znów chwila ciszy. - To co? Sama wpadłaś twarzą w tą rozgrzana gofrownice? - w głosie mężczyzny słychać było irytację i niedowierzanie. Chwila ciszy. - Tak. - krótkie, puste potwierdzenie. - Dobrze, odpocznij. Wrócę za parę dni jak poczujesz się lepiej. - u mężczyzny zabrzmiał frustracja i poczucie beznadziei. Odgłosy wstawania ze stołka i kroki na korytarz.

- Kino, stare kino. - głos gitarzysty jak i jego spojrzenie było niepewne. Jak zwykle przechodzili przez etap gdy jakiś tubylec usiłuje wytłumaczyć drogę komuś kto w ogóle nie rozpoznaje nazw i adresów o jakich mowa. A do tego tak cholernie boli głowa, że trudno utrzymać ją w pionie. O wiele łatwiej oprzeć o chłodną, boczną szybę. - Dobra, będziesz w Domu Weterana? No to tam ktoś na pewno będzie wiedział, może nawet też pójdzie na koncert. - Rude Boy w końcu darował sobie tłumaczenie drogi. Zresztą i tak już było widać szpital.

Maria. Przy łóżku. - Zjedz kruszynko. To sama zupa. Po niej poczujesz się lepiej. - mówiła troskliwym, proszącym głosem. Z początku zaczęła ją karmić łyżką ale w końcu przemogła się i dała radę zjeść sama. Starsza, pulchna pielęgniarka miała oczywiście rację. Zupa wypełniła żołądek przyjemnym, sycącym ciepłem które w prawie magiczny sposób przyniosło ulgę i dla ciała i dla ducha. Pamiętała jeszcze jak Maria po matczynemu całuje ją w czoło a potem zasnęła znowu. Ale tym razem tym zdrowym, regenerującym snem.

- Tylko niech pani sierżant nie strzeli do łba przyjść w mundurze. Nie wpuszczamy mundurowych. Piżamy mogą być. - punkowiec rzucił uwagę z tą swoją ironią dorzucając na koniec żartobliwy akcent. - I nikogo nie dryluj. Nie lubimy drylu. Dziury w pamięci mogą być. - dodał podobny zestaw w podobnym stylu.

Gdy obudziła się po raz kolejny nadal czuła się słaba i zmęczona ale kryzys już chyba minął. Dała radę sama rozejrzeć się przytomniej dookoła. Chyba było popołudnie. - Wstałaś księżniczko? - Betty. Nie była pewna czy ją jakoś usłyszała czy po prostu akurat do niej zaszła. - Chcesz się załatwić? - zapytała wskazując drzwi na korytarz. Chciała! Pytanie pielęgniarki jakby wcisnelo jakiś przycisk w ciele pacjentki bo natychmiast poczuła pilną potrzebę do załatwienia. Pielęgniarka pomogła jej wstać i ruszyły w epicka podróż do toalety.

- Tylko nie zamykaj się. I tak mam klucz. - poleciła jej ciemnowłosa pielęgniarka. Została za drzwiami. Nawet nie pamiętała czy zamknęła jakoś te drzwi czy nie. Ubikacja, sedes, ściąganie piżamy w na dół, uczucie ulgi, rozleniwienie, senność.

- Noo… Na Szczęście tylko zasnęłaś. Nie strasz mnie tak księżniczko. - znowu Betty. Trzyma ja palcami za brodę przyglądając się uważnie jej twarzy. Ale w głosie czuć oprócz delikatnej reprymendy także ulgę. W końcu pielęgniarka puszcza jej brodę, stawia do pionu i nachyla się aby nałożyć jej ściągnięta do kostek piżamę. Gdy się nachyla pacjentka czuje zapach jabłkowego szamponu z jej włosów.

- Ale przydałoby się ciebie wyprać. Orzeźwi cię. I będziesz mogła się znowu ludziom pokazać. - mówi Betty gdy znów się prostuje i przygląda się jej krytycznie. Znowu jej słowa wywołują żywą redakcję u Lamii. Dociera do niej jak tragicznie wygląda i podobnie się czuje. Ciało okryte przepocona piżama która zdaje się tworzyć wraz ze śliska skóra jedną, obrzydliwa skorupę ciążąca na ciele i duszy. W niewielkim lustrze widać skołtunione włosy częściowo przyklejone do przepoconej czaszki i czoła. Oczy zaczerwienione a powieki opuchnięte. Całościowo wygląda to żałośnie.

Podróż z ubikacji do łazienki. Już mniej epicka bo pacjentka może iść wolno ale samodzielne a pielęgniarka jej jedynie asystuje. Po drodze Betty mówi o kolejnym powodzie dla którego warto doprowadzić się do porządku. Dziś są występy kabaretu. Z opisu Betty wynika, że warto iść to raz a dwa to chyba jest taki spęd, że i tak pójdzie każdy kogo da się ruszyć z łóżka. Czyli starsza sierżant również. I nie wyglądało to na temat do dyskusji tylko do obwieszczenia. Więc w końcu wylądował w łazience.

W łazience Betty poleciła usiąść Lamii na krześle a sama zaczęła przygotowywać kąpiel dla niej. Przy okazji Lamia odkryła skąd się bierze woda w wannie. O dziwo - z kranu. Zupełnie jak kiedyś. Efekt ułudy dawnych czasów zepsuł monotonny, cichy zgrzyt dźwigni jaką pielęgniarka pompowała wodę. Szło się zmachać co było widać po niej gdy co jakiś czas zmieniała pracująca rękę, ociera pot z czoła a nawet rozpięła najwyższe guziki uniformu. W ramach przerwy w tej męczącej, fizycznej pracy wrzuciła grzałkę do wanny aby oszczędzić czas na zagrzanie wody. Pacjentka zdawała sobie sprawę że w tym stanie nie dałaby rady napompować tyle wody.

Przy okazji wyjaśniły się restrykcyjne zasady używania grzałki. Za każdym razem gdy Betty chciała sprawdzić temperaturę wody odlaczala ją z zasilania, wyjmowała z wody i dopiero wsadzala do niej rękę aby sprawdzić czy już się nagrzała odpowiednio. A potem powtarzała proces w odwrotnej kolejności czyli wsadzala grzałke do wanny a potem wlaczala napięcie. Nie było trudno sobie wyobrazić jak ktoś odruchowo wsadza rękę do wody by sprawdzić czy ciepła ale zapomina najpierw wyjąć grzałke. Zwłaszcza jak mu czy jej głowa ciąży albo się spieszy czy jest w stanie wzburzenia.

- No, myślę, że wystarczy. - powiedziała Betty z wyraźną ulga, że to już koniec. Od tego pompowania miała zaczerwienione policzki i przyspieszony oddech. Lamia miała okazję porównać obie pielęgniarki jakie wczoraj i dziś przygotowywały jej kąpiel. Obydwie wydawały się dobrane na zasadzie kontrastów jak Flip i Flap. Maria wydawała się starsza. Ale z powodu siwiejących już włosów i tej aury ciężko doświadczonej przez los kobiety wydawała się starsza. Podobnie te jej dobrotliwe, matczyne podejście jakoś naturalnie kojarzyło się z matką czyli kimś starszym. Betty zaś wydawała się wiekowo w połowie drogi między Marią a Lamią. Była zauważalnie młodsza od jednej i starsza od drugiej.

Maria była podobnego wzrostu co jej kruszynka, może nawet trochę niższa ale z powodu swojej pulchnej budowy wydawała się dominować nad nią sylwetką. Betty była ciut wyższa od nich obu i dla kontrastu z koleżanką z pracy wydawała się szczupła, może nawet koścista. Maria wcześniej miała bardzo ciemne, może nawet czarne włosy ale teraz albo spłowiały jej od słońca albo posiwiały więc jej koleżanka miała wyraźniej ciemniejsze włosy. Maria była typem osobowości do rany przyłóż z wiecznym uśmiechem, troską i dobrym słowem. Od Betty zalatywało jakimś murem zawodowej oschłości i cynizmu. Chociaż i jedna i druga wydawała się zaangażowana w to co robi w tym szpitalu.

- Chodź księżniczko, kąpiel czeka. - Betty odezwała się do Lamii lekko żartobliwym i kpiącym tonem. Wyciągnęła do niej rękę podchodząc więc trochę wyglądało jakby prosiła ją do tańca jak jakąś prawdziwą księżniczkę na prawdziwym balu. Poprowadziła ją do wanny i skinęła głową na to naczynie z parującą wodą i samą księżniczkę. - Dasz sobie radę czy mam ci pomóc? - zapytała patrząc na niemrawa pacjentkę w zmiętolonej piżamie. Z bliska Lamia dostrzegła przez ten rozpięty fartuch Betty, że ta ma chyba jakiś tatuaż gdzieś między piersią a obojczykiem. Ale za mało wystawał by dało się zorientować co to może być.


---


- Noo… Wszystkie chłopaki zakochają się w tobie… - Betty oceniła swoje dzieło z uznaniem gdy jak zwykle przyglądała się twarzy pacjentki uważnie. Kąpiel, szampon, mydło, ręcznik, suche, czyste ubranie pomogły. Lamia czuła się jak nowonarodzona. Czysta, odświeżona, zrelaksowana. A nawet umalowana. Na sam koniec Betty też chyba była pod wrażeniem przemiany jaką przeszła oblepiona śliskim potem gąsienica w pachnącego szamponem motyla, że nawet maznęła jej kredką makijaż. - Noo… Prawdziwa księżniczka… - podsumowała z zadowoleniem na koniec chowając swoje kosmetyki do torebki.

Chłopaków co wedle słów siostry Betty mieli się zakochiwać w Lamii rzeczywiście trochę było. Pielęgniarka poszła ze swoimi podopiecznymi. Lamia czuła się już na tyle dobrze, by iść sama a jej nowa sąsiadka, Amelia, chyba ładna blondynka z obwiązaną opatrunkami twarzą i głową jechała na wózku prowadzonym przez pielęgniarkę. Amy wydawała się cicha, zgaszona i obojętna. Praktycznie nie reagowała na to co się dzieje dookoła. - Zaopiekujesz się Amy? Ja muszę wrócić po resztę. - Betty zapytała Lamię i jak to często miała w zwyczaju to też chyba nie był temat do dyskusji. Zostawiła je obie w stołówce gdzie z wolna docierali inni pacjenci i opiekujący się nimi personel.

Rzeczywiście przypominało to jakąś totalną mobilizację. Wydawało się, dosłownie, że jak kogoś dało się zwlec z łóżka to był właśnie tutaj. Dlatego gwar rósł gdy pielęgniarki i pielęgniarze zwozili albo doprowadzali kolejnych pacjentów. Lamia pierwszy raz widziała tylu pacjentów w jednym miejscu. Dotąd widziała ich pojedynczo czy w grupkach na salach, na korytarzach, w ogrodzie no ale teraz okazało się, że jest ich wszystkich cała masa. Wszyscy w ten czy inny sposób przybyli na te występy kabaretowe. Dało się słyszeć tam i tu, podekscytowanie. Widocznie ci “recydywiści” co byli tu od paru tygodni już mniej więcej wiedzieli czego się spodziewać. Zresztą Betty też mówiła, że takie występy są co miesiąc. Akurat na początku każdego miesiąca.

I wreszcie zaczęły się te występy. Kabareciarzy okazała się szóstka, trzy kobiety i trzech mężczyzn. Wyszli na scenę witani oklaskami, gwizdami, owacjami i ekscytacją. Wreszcie coś się działo co przerywało szpitalną monotonię! Przedstawili się jako “Kabaret Heca” i witali się zapowiadając swoje występy ze sporą dawką autoironii. Robili jakieś odniesienia do swoich poprzednich występów, właśnie też tu w szpitalu co tych paru pacjentów co wówczas było przyjęło bardzo ciepło i z rozbawieniem gdy kabareciarze pytali o coś z poprzednich występów. Potem wykonywali kolejne skecze zjednując sobie coraz więcej uśmiechów i pozytywnych emocji. Ludzie też poddawali się tej radosnej atmosferze czekając na kolejne dowcipy, parodie, monologi i scenki.


---



- Czasem słyszę, że kiedyś było lepiej. Taa… często to słyszę… - kabareciarz zaczął jeden z pierwszych swoich skeczów. Widać pił do tej często spotykanej nostalgii za dawnymi czasami a może i pośrednio nawet do tornadowych wizji. Facet wszedł nieco między rzędy krzeseł aby mieć lepszy kontakt z publicznością.

- Bo kiedyś samochody tak się nie psuły, bo domy były ogrzane, komputery były, internet, wakacje w ciepłych krajach i takie tam… - machnął niedbale ręką idąc między ścianą a rzędami krzeseł. Lamia widziała go bardzo dobrze, bo właśnie siedziała przy samym brzegu z tej właśnie strony.

- Ale zastanówmy się… Czy wszystko było kiedyś takie cudne i fajne? - zatrzymał się o dwa czy trzy kroki od krzesła Lamii i rozejrzał dookoła po sali. Przez widownię przeszła konsternacja poganiana ciekawością co teraz zrobi i do czego będzie pił.

- No na przykład taki drobiazg. - kabareciarz rozejrzał się po sali i przez chwilę Lamia dojrzała, że spojrzał prosto na nią! I zaraz ruszył w jej stronę.

- Witaj moja droga, nazywam się Claudio Esteban, czy mogłabyś mi zdradzić swoje imię? - komik zatrzymał się tuż przy krześle Mazzi ujął jej dłoń w swoją dłoń i pocałował szarmancko. Przez salę przeszły radosne śmiechy, ktoś zaczął buczeć, ktoś zagwizdał a reszta zaczęła bić brawo.

- To jest nasza księżniczka! - odezwała się stojąca niedaleko siostra Betty. Też wydawała się rozbawiona całą sytuacją a Claudio odwrócił się do pielęgniarki słysząc tą nowinę.

- Słyszeliście moi drodzy? Mamy tutaj prawdziwą księżniczkę! Ale nie ma co się dziwić, spójrzcie na tą ślicznotkę! - zawołał do widowni wskazując na Mazzi którą trochę zachęcił trochę pociągnął by postała. Wszyscy im bili brawo i wydawali się równie szczęśliwi odkryciem księżniczki w swoim gronie.

- No ale niestety moi kochani gdyby to było kiedyś to właśnie popełniłbym straszną gafę i grubiaństwo! Dlaczego zapytacie?! Ośmieliłem się w ramach przywitania pocałować dłoń kobiety! - zawołał unosząc do góry palec. Przez salę rozeszły się albo śmiechy albo odgłosy niedowierzania, czasem gwizdy.

- A tak. Więc księżniczko, gdy cię pocałowałem w dłoń na przywitanie to nie zapominaj, że właśnie obraziłem twoją cześć, zbezcześciłem twoją godność i spuściłem w klozecie twoją dumę przez moją arogancką, seksistowską głupotę która spycha cię do zmarginalizowanej roli kobiety zniewolonej przez mężczyzn! Tak! Tak księżniczko i tak moi drodzy! Właśnie tak było kiedyś! Taki to był świat! Mężczyzna nie mógł pocałować kobiety która mu się podobała nawet jak jej to schlebiało i była tym zachwycona! I co?! To miał być taki cudny świat?! Za tym tęsknicie?! Za głupotą i durnymi zasadami?! Za moralną kastracją?! Tego chcecie?! Tego szukacie na tym świecie?! - nie mógł skończyć bo przerwały mo coraz głośniejsze okrzyki radosnego “Nie!”. Udało mu się porwać publiczność i skandowali coraz głośniej i chętniej swoją niechęć za dawnymi czasami. Chcieli! Chcieli to co było teraz! Wolność, broń w ręku, używki, seks, Rock & Roll! Bez głupich zobowiązań i zakazów!


---



- Czy jest tu ktoś z Nowego Jorku? - zapytał jeden z kabareciarzy rozglądając się po zebranych pacjentach. Zgłosiło się kilka rąk w górze ale gdzieś po przeciwnej stronie sali niż siedziała Lamii i Amelia. Ale kilka krzeseł dalej zobaczyła faceta co wymruczał coś w stylu czy artysta ma coś do NY czy coś podobnego jakby właśnie też był z tego miasta. Ale ręki ani głosu nie podniósł.

- A to dobrze, będę mówił bardziej do tej mniej nowojorskiej połowy sali. - powiedział kabareciarz nieco przechodząc na przeciwną stronę czyli tą część sali bliżej Lamii. Widownia roześmiała się tym drobnym żarcikiem.

- Słuchajcie mam takiego jednego znajomego Nowojorczyka. Nie widziałem go dłuższy czas to wiadomo, pytam się jak leci, jak żona, jak dzieci no i w końcu wiadomo jak to u Nowojorczyków doszliśmy do polityki. I wiecie co on mi powiedział? Że smucą go wyniki wyborów. Słyszeliście? Wybory? Wyniki wyborów? W Nowym Jorku? - facet podkreślił ten fakt na tyle wyraźnie, że sala gruchnęła śmiechem i oklaskami. Czasem ktoś się rozkaszlał czy zachłysnął wrażenia. Przecież wszyscy od Manhattanu po Kalifornię wiedzieli, że NY prezydenta wybranego na dożywotnią kadencję. Ale ponoć jakieś wybory tam organizowali.

- Ale nie, nie no nie śmiejcie się tak! To nie wszystko! No! To nie wszystko! W Nowym Jorku to nigdy nie jest wszystko… - niby przerwał ale znowu posłużył się zrozumianym slangiem co znowu wywołało efekt przeciwny o jaki prosił czyli ludzie zaczęli bić brawo.

- W każdym razie gadamy o tych wyborach. Bo ostatnio jak z nim gadałem mówił, że prezydent wygrał wybory z 97% poparciem… - facet przerwał bo jemu przerwała fala śmiechów i klaskania. - Więc pytam się go wtedy jak to jest możliwe w wolnym kraju, że tyle ludzi myśli identycznie. No chyba nawet Moloch miałby problem zaprogramować tyle puszek tak identycznie. A on mi wtedy na to “Nowy Jork potrafi, prezydent potrafi… “ no to co mogłem zrobić? No pytam się go czy coś mu się nie rzuciło może w oczy z tak wysoką frekwencją. A on mi mówi, że nie. Pokiwałem głową i tyle. - kabareciarz rozłożył ręce w geście bezradności. Widownia znowu zaczęła klaskać i śmiać się z tych Nowojorczyków.

- Dlatego teraz jak z nim gadam pytam się jak jest. A on mówi, że ludzie się skarżyli. Wyobrażacie sobie? Skarżących się ludzi w NY? - facet znów przerwał by dać chwilę na zadziałanie wyobraźni. Ale coś metropolia mieniąca się jako nowa stolica Stanów nikomu chyba z wolnością jednostki i swobodami obywatelskimi się nie kojarzyła. Więc ludzie znów sobie pozwolili na salwę kpin i śmiechów skoro NY był daleko i nic ich to nie kosztowało a było zabawne.

- A więc mówi mi, że ludzie się skarżyli. Coś ich chyba tknęło w tych 97%. No to myslę sobie “Idzie ku lepszemu”. Oczywiście byłem głupcem. Albo niepotrzebnie pytałem o %. No ale spytałem niestety. I co? Wiecie ile? No? Śmiało! Zgadnijcie jakie w tym roku poparcie w sondażach miał pan prezydent? - facet podpuszczał ludzi dalej i rzeczywiście posypały sie propozycje “100%!”, “50%”, “98%!”, “0%, sondaże odwołano!”

- Aaa widzę nie doceniacie pana prezydenta i jego genialnej taktyki! Otóż wszyscy się mylicie! W tym roku pan prezydent osiągnął 91% poparcia! Tak! Tak prosze pańśtwa! 91%! idzie ku lepszemu! Coś ich jednak drgnęło w tych nowojorskich komisjach! Idzie ku lepszemu! W tym tempie jeszcze z 10 kadencji i może, może się doczekamy prawdziwych wyborów! - facet zaczął krzyczeć a ludzie krzyczeli razem z nim. Tak samo jak się śmiali i gwizdali i widać było, że skecz się większości ludzi podobał. Tylko ten facet, kilka krzeseł dalej, chyba z NY, miał dość smętny wzrok i równie smętnie pokiwał głową jako niemy komentarz do tego wszystkiego. Ale ani głosu nie zabrał ani ręki nie podniósł.


---



Skecze i występy kabaretu skończyły się. Ludzie zaczęli wstawać z krzeseł, część wychodziła, część jeszcze chciała porozmawiać z aktorami, niektórzy wzięli kartki i prosili o autograf. Na zewnątrz było już ciemno. Zeszło te kilka godzin zabawy nie wiadomo kiedy. Ale rzeczywiście występy kabaretu pozwoliły zapomnieć o otaczającym świecie i problemach oraz dać się naładować pozytywną energią. Człowiekowi się wydawało, że jest jakiś silniejszy, mocniejszy, wytrzymalszy i szczęśliwszy. - I jak dziewczyny? Podobało się? Chcecie porozmawiać z aktorami? - Betty podeszła do Lamii i nadal skołowanej Amelii. Ale właśnie z tego powodu kierowała swoje słowa głównie do tej przytomniejszej.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline