Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-09-2018, 20:17   #44
Icarius
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Stanton technologia d20(+1 za komputer -10 test bardzo trudny)= 6 porażka

Niestety, dokładna analiza tych skrawków kodu nie przyniosła mu wiele informacji. Były to komendy kopiowania i kasowania zakresów danych, jednak adresy, do których się odnosiły zdawały się być niewłaściwe i w większości nie pasować do terminologii systemów Xanthippe.

Starały się kopiować i kasować części kodu, których w systemie koloni nie było albo takie, które istniały, ale w tych realiach okazały się zupełnie losowe. Na podstawie dostępnych danych nie był jednak w stanie stwierdzić, czy komendy tworzone i wprowadzane były manualnie, czy generowało je jakieś złożone oprogramowanie. Jeśli to drugie było prawdą, to przynajmniej w skrawku sieci, do którego miał dostęp, nie było po nim śladu.

Połowiczny sukces, odnalazł przyczynę ale nie mógł dokonać naprawy. Co gorsza przypominało to sabotaż. Zachował to na razie dla siebie. Nie wiadomo czy technik nie zacząłby wzbudzać paniki… plotkami.
Dokonał odpowiednich zapisów w komputerze by wskazać źródło awarii.
- Skończyłem, możemy wracać. Porozmawiamy po powrocie powiedział do Jess. - uprzedzając wszelkie pytania. Gdy znajdą się w zaciszu jej komnat…. opowie o odkryciach i podejrzeniach. Gdyby udostępnił Guntherowi swoją maszynę myślącą, tutejsi technicy zyskaliby nowe możliwości napraw. Zostawała też kwestia śledztwa, ktoś w końcu zrobił to celowo.

W drodze powrotnej nic istotnego się nie wydarzyło. Przechodząc tunelem zauważyli jedynie przez pół-przeźroczystą membranę łaty, że prom wracał już do posiadłości Ilondayów. Najwyraźniej odwiózł kogo miał odwieść i był już gotowy podjąć normalny rozkład lotów. Z pewnością ulży to trochę służącym, którzy długi tunel musieli pokonywać bez żadnego technologicznego wspomagania. Im i tak by sie pewnie w czasie tej misji nie przydał, ciężko byłoby skorzystać z tak ważnego i potrzebnego kolonii wehikułu nieoficjalnie.

Stanton powoli zaczynał odczuwać zmęczenie, nawet nie pamiętał kiedy spał, w czasie lotu w ładowni statku kurierskiego było zbyt głośno i strasznie, później w objęciach Jessici emocje były zbyt silne, co najwyżej na chwilkę przysnął. Czyżby porządnie spał ostatnio jeszcze przed zleceniem przyjętym na dalekiej północy na lennach al-Malików? To wydawało się jak w zupełnie innym życiu.

Stanton sprawność d20(+2 łatwy)= 6 sukces
brak kar do testów

Stłumił ziewnięcie, musiał się skoncentrować na zadaniu. Póki co jeszcze się jakoś trzymał, choć ciężko było stwierdzić ile jeszcze pociągnie. Kostka w drodze powrotnej również dawała się we znaki, na szczęście Yann nie narzucał przesadnego tempa.

W końcu wrócili do komnat Jessici, dziewczyna padła wycieńczona na szykownie wyszywaną kanapę. Od razu polała im z kryształowego naczynia wody, smakującej lekko cytrusami i jakimiś odświeżającymi ziołami.

Wysłuchała co miał do powiedzenia.
- Ach Stantonie... Sama nie wiem, co o tym sądzić. Nawet jeśli tutaj posługujemy się głównie naszymi rozwiązaniami technicznymi, to nie znaczy, że nie posiadamy w kolonii ludzi, którzy podróżowali po obcych światach i znają również waszą technologię. Może nie tak dobrze jak ty... Ale nie możemy tego wykluczyć. Jeśli to naprawdę sabotaż, to winny może być każdy! - westchnęła. - Nie wiem też, czy uda mi się przekonać mego ojca, by pozwolił ci podłączyć ten twój komputer do ogólnej sieci. Może obawiać się zrobić to bez wiedzy matki, a ona... Cóż. Jak zapewne już wiesz, raczej na to nie zezwoli.

Ponownie westchnęła, co przy natłoku ostatnich zdarzeń chyba powoli wchodziło jej w nawyk. Zmęczona mina od razu przerodziła się jednak w uśmieszek. Najwyraźniej miała w sobie jednak niemało energii.
- A może nie będziemy narażać mojego ojca na konsekwencje? Ty i ja Stantonie.. - dotknęła czule jego ramienia - Moja matka obecnie o nas i tak nie ma zbyt dobrej opinii.. Zróbmy to sami, potajemnie. Jak nas przyłapią... cóż. Najwyżej nas wygnają!
- najwyraźniej zmęczenie i stres ostatnich godzin sprawiły, że spoglądała na wszystko ze sporym dystansem, może zbyt sporym..
- No chyba, że chcesz próbować z ojcem albo matką..
- Gdybyśmy tak zrobili dalibyśmy pretekst twojej mamie. Nie chciałbym być ciemno widzem ale Caspian był jej wierny. Mógł działać z własnej woli, ale równie dobrze z jej polecenia. Musimy dopuszczać taką możliwość. To ty mówiłaś mi jak… zaradna może być twoja mama. Gdy cała sytuacja wyszła na jaw, po prostu ukarała go na pokaz. Kalkulacja... było więc i ryzyko. Intryga była sprytna i grała na podział między nami. Nie jakieś prymitywne morderstwo czy porwanie. Nie zakazy… precyzyjne uderzenie. Gdyby mnie otumanili narkotykami i twoja służąca wykorzystałaby sytuację… Nie wiem jakbyś na mnie wtedy spojrzała. Nawet gdybym się tłumaczyć uwierzyłabyś? Jeśli nawet ten obraz byłby w twojej głowie.. ba mojej też. Twój ojciec nam zaufał. W sposób ograniczony i pod naciskiem nie mniej jednak. Dajmy mu do ręki wyniki. Chce szukać winnych, niech szuka. Chce naszej pomocy, niech to powie. Najważniejsze jednak, że wiemy gdzie jest problem. Wiemy co powoduje usterkę i gdzie tego szukać z grubsza. To bezcenna wskazówka do napraw. Chciałem wam pomóc i to zrobiłem. - odpowiedział gładząc ją po ramieniu.

Popatrzyła na niego poważnym, pełnym namysłu spojrzeniem. Widać było, że nie wiedziała co powiedzieć, ale niewątpliwie skłonił ją do głębokich przemyśleń. Zapewne zastanawiała się jak postąpiłaby po nakryciu go na zdradzie i czy w to wszystko faktycznie mogłaby być zamieszana jej matka.
- Stantonie... Nie sądzę, by matka posunęła się aż do takich... - zamilkła, faktycznie pasowało to, do wszystkiego, co nie tak dawno mówiła inżynierowi o swojej rodzinie.

Cóż, jemu jako osobie z zewnątrz łatwo było na wszystko spojrzeć z dystansu i ferować śmiałe tezy, ona z tymi ludźmi spędziła całe życie i do nie dawna chciała bezgranicznie poświęcić się służbie swojemu rodowi.

Wyraźnie umknęła z niej energia. Minęło zaledwie parę godzin od jego przybycia, a ona już emocjonalnie dystansowała się do swoich bliskich. Tylko, czy przez to automatycznie była bliżej niego...?

Westchnęła, pochmurna i pełna złych myśli. Po prostu oparła się na jego ramieniu. Jej ufryzowane pieczołowicie włosy nadal pachniały wonnymi olejkami i kwiatami.

I wtedy inżynier dodał jej nieco otuchy. Sięgnął po “róże” i wypowiedział komendę:
- Powiew wiosny dla ukochanej damy.
Chciał dać jej nieco magii, obejmując ją ramieniem. Chwila wytchnienia, piękno natury dostępna na ponurej stacji.

Świat wokół nich zapachniał lasem po deszczu, rozświetlił się ferią soczystych barw przyrody, na skórze poczuli krzepiącą świeżą mgiełkę. Jessica była oczarowana, przechadzała się po pokoju tanecznym, radosnym krokiem, podziwiając pojawiające się cuda i ciesząc podarowanymi jej doznaniami. W końcu wróciła do niego i dała mu soczystego buziaka.
- Jesteś niesamowity! - wyznała z podziwem, nadal zupełnie oczarowana tym, co działo się wokół niej.
Wydawało się, że odzyskała siłę i odegnane zostały mroczne myśli. Byli gotowi na nadchodzące wyzwania.

- Nie mogę podłączyć obcego urządzenia do otwartej sieci kolonii - stwierdził w końcu Ganthar po wysłuchaniu tego, co mieli do powiedzenia. - Znam trochę waszą technologię, ale upewnienie się, że nie kryje się tam żadne złośliwe oprogramowanie zajęłoby mi długie dni. - wskazał komputer Inżyniera.
- Nie żebym panu nie ufał, pani Walton - wskazał inżyniera i w jego oczach faktycznie widać było, że jest mu wdzięczny.
- Ale potem będę musiał sporządzić raport i wytłumaczyć Radzie w jaki sposób się zabezpieczyliśmy, a bezpieczeństwa w ten sposób zapewnić nie mogę. - Westchnął. - I tak musiałbym działać bez upoważnienia Mówczyń i później się tłumaczyć, przyjmując ewentualne konsekwencje. Proszę nas zrozumieć, istnienie rodu Xanthippe jest rzeczą, o której myśli się tu długofalowo. Dla wielu z nas nawet śmierć połowy mieszkańców kolonii byłaby mniejszą ceną niż utrata monopolu dotyczącego naszej unikalnej wiedzy, która zapewnia rodowi byt od stuleci i w przyszłych latach również ma na to szansę. - westchnął i rozłożył ręce, dając do zrozumienia, że on się wyraźnie z takim podejściem nie zgadza.
- Ale... - informacje przez was zdobyte są i tak bezcenne, teraz będziemy wiedzieli czego szukać... Nawet jeśli zbudowanie odpowiedniego interfejsu do tych poszukiwań zajmie nam trochę czasu... - dorzucił starając się panować nad neutralnością głosu. W rzeczywistości widać było, iż zastanawiał się ile jeszcze osób ucierpi nim skończą.
- Może część osób należy ewakuować nim skończcie? Ograniczyć personel a resztę pod jakimiś pretekstami oczywiście, wysłać w bezpieczne miejsce. Stacja na sąsiednim księżycu albo Cadavus. Mógłbym pomóc tam coś zorganizować. Komputer… może weźmie go pan użyje teraz, a potem sprawdzi? Odwrócona kolejność co prawda że względu na czas… Twierdzi się jednak, że jest on względny. Mógłbym się bez niego obyć choć z bólem przez jakiś czas. Jeśli nie, wciąż pozostaje do dyspozycji przy ewaluacji gdyby taki był plan. - nastała chwilę ciszy po czym Stanton westchnął - Kiedy zobaczymy się z Lady Elorą? Zasadniczo dobrze by było wiedzieć czego się możemy spodziewać? Jest zgoda na ślub? - spytał już bardziej wprost.

-Moja żona… - westchnął. - Rozmawiałem z nią krótko po jej przylocie. Nie jestem w stanie przewidzieć jaka będzie jej ostateczna decyzja. Wiedzcie jednak, że ja po poznaniu pana Waltona wyzbyłem się… części obaw - zaakcentował słowo “części” - ...i podzieliłem się z nią moimi przemyśleniami.

Spojrzał na schemat techniczny kolonii.
-Ewakuacja? Tak… może tak. Tak, czy inaczej szersze działania trzeba będzie skonsultować z Radą. Gdy już zainicjujemy odpowiednie procedury moja żona przez długi czas nie będzie miała dla was czasu, ani głowy. Może lepiej byście spotkali się z nią teraz. Jeśli to możliwe, proszę mi też zostawić ten komputer, jeśli ma nam w jakiś sposób pomóc to nie chcę tracić czasu.

Na odchodnym rzucił im jeszcze
-Możecie wziąć prom! Niedługo zaczyna się chyba seria spotkań z namiestnikami, lepiej byście wyrobili się przed nią. Powinna być w swoim gabinecie w sektorze Rady w Węźle.

***


Do pomieszczeń Rady dotarli szybko i bez żadnych komplikacji. Prom załadowany był po ściany towarami i pracownikami, ale dla dziedziczki i jej gościa bez problemu znaleziono miejsce. Tym razem była to w miarę oficjalna podróż i przebiegła bardzo szybko.

-Panie Walton, córko - powitała ich, wskazując, by weszli. - Jestem Elora, Mówczyni Rodu Ilonday. Miło mi pana poznać na żywo, wiele o panu słyszałam - nawet nie drgnęła jej powieka. - Proszę, powiedzcie z czym do mnie przychodzicie.
-Ja również wiele o Pani słyszałem - skłonił się Stanton. - Przyszliśmy prosić o błogosławieństwo i zgodę na ślub. - jak oczywiście łatwo było się domyślić. Powiedział to jednak tonem pełnym szacunku.

Przekonywanie d20+2 za pomoc Gantharowi -2 za przygodę z Caspianem - 10 za trudność = 6 porażka

- Panie Walton, Jessico... - zaczęła neutralnie. - Nie ukrywam, że długo zastanawiałam się nad tą sprawą... - wytłumaczyła i brzmiało to szczerze. - Doszłam do wniosku, iż wasze uczucie jest prawdziwe, a pana środki znaczne, dodatkowo moja córka wyróżnia się imponującą determinacją w dążeniu do celu - powiedziała z dumą, jakby to była tylko i wyłącznie zasługa jej dobrych genów. - Wszystko to powoduje, że sprzeciwianie waszemu związkowi byłoby bezsensowne i nieskuteczne. Wiedzcie więc, że, jeśli o mnie chodzi, możecie wziąć ślub i wychować dziecko według waszego uznania. Jeśli będzie to konieczne mogę nawet udzielić wam mojego prywatnego, cichego błogosławieństwa - w jej spokojnych mądrych oczach pojawiła się iskierka - Jednak, zupełnie inną sprawą byłoby oficjalne uznanie tego związku wśród Xanthippe, dziedziczenie statusu przez dziecko, czy przyjęcie pana, panie Walton, do naszego rodu. Musielibyście, cała trójka, opuścić naszą kolonię i zerwać z nami więzy. W przeciwnym wypadku wiązać się to będzie ze znaczna utratą wpływów naszej rodziny, a musicie wiedzieć, że stronnictwa umiarkowane i postępowe w ostatnich latach znacznie zyskały na znaczeniu. Jestem odpowiedzialna za dobro mojej rodziny i nie mogę dopuścić do jej upadku, bądź zepchnięcia na margines - wytłumaczyła im, mówiąc ciepłym, spokojnym głosem. - Jednak... Istnieje sposób, by zrównoważyć stratę reputacyjną dla domu.
Dotknęła swojego zdobionego biurka, wywołując wyświetlacz holograficzny, z którego sczytała szereg znaków.
- Panie Walton. Potrzebny mi jest protokół deszyfrujący Gamma TB-321.2.
Jessica spojrzała na Stantona niewiele rozumiejąc.

Kojarzył tę nazwę, był to protokół szyfrujący wykorzystywany przez Zakon Inżynierów w starej, nieużywanej już wersji ich systemów... Jakieś trzysta lat temu. Nie miał pojęcia, czy ktoś jeszcze ma do niego dostęp, on zaledwie kojarzył jego istnienie na zasadzie historycznej ciekawostki.

- To program sprzed trzystu lat. - powiedział Stanton. - Żeby go odnaleźć musiałbym.. Sprawdzić archiwa w stolicy Zakonu. Wątpię by był na Cadavusie. Jednak przetrząsnę całą planetę w jego poszukiwaniach. Zakon zapewne będzie chciał coś w zamian, każdy inny zresztą też. Ktokolwiek inny by go miał. Otrzymamy stosowne wsparcie?

Gdy wytłumaczył co to jest, Elora przytaknęła.
-Widzę, że wybrałam odpowiednią osobę. - stwierdziła z satysfakcją. - Jak mniemam “w zamian” otrzyma pan, panie Walton, to czego pan pragnie i po co tu przyjechał. - Nie przewiduję dodatkowej gratyfikacji, uznaje to za odszkodowanie dla rodziny Ilonday za szkodę reputacyjną. Co zaś tyczy się poszukiwań, oczywiście prosiłabym, by nie rozgłaszał pan, że ród Xanthippe poszukuje tego… protokołu. Wywołałoby to niepotrzebne pytania i zamieszanie wokół całej sprawy. Jeśli pan jest w stanie to zrobić, proszę zrobić to po cichu i bez rozgłosu, jeśli pan będzie musiał koniecznie kogoś wtajemniczyć, proszę to zrobić, jednak nie musi pan przy tym wyjawiać zbyt dużo.

- Zachowam dyskrecję i wykonam zadanie.- bo co więcej mógł powiedzieć. Matrona nie oferowała nic, przedstawiając swoje roszczenia. Z drugiej strony dawała mu unikatową szansę na dopięcie swego. - Prosiłbym o wyjaśnienia w sprawie incydentu z Caspianem. - dodał po chwili. Skoro do tej pory go nie przeprosiła ani nie zadośćuczyniła należało się przypomnieć.

Gdy wspomniał o wygnanym mężczyźnie spojrzenie Mówczyni stało się zimne jak lód.
- Kawaler Caspian zachował się niegodnie szlachcica i poniósł za to odpowiednią karę. - wytłumaczyła krótko. Widząc jednak, że mu to nie wystarcza, westchnęła, okazując pierwszy raz jakąś namiastkę uczuć.
- Służba próbowała mi opowiadać o jakichś intrygach między panem, panie Walton i młodym Caspianem, to wasze prywatne sprawy - machnęła ręką. - Caspian zawiódł mnie i rodzinę ponieważ zachowywał się skandalicznie w miejscu publicznym, przy gościu i służbie. Nie dość, że traktował bardzo źle swoją poddaną, obrażał przy wszystkich gościa, to jeszcze wyrażał się wyjątkowo skandalicznie o błogosławionym stanie dziedziczki rodu Ilonday. Nie mogę być patronką osoby, która tak postępuje. Jest to dla mnie wielki zawód i odczuwam to jako osobistą porażkę. Tym bardziej, że do tej pory, przed spotkaniem pana, panie Walton, Caspian był mi drogi i okazywał wielki potencjał. Cóż..- spojrzała na Stantona . - Chyba powinnam być więc wdzięczna panu za odkrycie tej wady charakteru nim mój krewny zyskał większe wpływy w naszej rodzinie..
Po jej spojrzeniu widać jednak było, że wdzięczna ani trochę nie jest. Wręcz przeciwnie.

- A teraz wybaczcie, namiestnicy zapewne już czekają. Do zobaczenia panie Walton - dodała jeszcze sugerując jednoznacznie, że oczekiwać będzie na niego i zdobyty protokół.

Nie miał nic więcej do dodania. Wyszli na zewnątrz. Gdy dotarli do publicznego korytarza zauważył znaną mu już postać. Dziewczynka, którą jej słudzy przy poprzednim spotkaniu nazwali Cassandrą podbiegła do niego, wydawała się wystraszona. W głowie znów wyczuł bolesny impuls, była oszołomiona, przez co jeszcze gorzej panowała nad swoją mocą, inżynierowi aż poczerniało przed oczami. Przekaz telepatyczny był nieskładny i pełny gwałtownych emocji.
- Sługa krzyża… jego sekret… sam go nie znał… tyle żalu… krzywda… wyczytałam… on sam zranić siebie chce!
Jessica wydawała się zdziwiona, ciężko było poznać, czy znała sekret dziewczynki, ale na pewno widziała reakcję inżyniera, który mimo prób kontroli, aż zgiął się w pół, gdy uderzył go impuls.
-Wielebny, ona mówi, że chce sobie zrobić krzywdę! - powiedział niemal siadając, przytłumiony impulsem. - Nie wiem czemu mówi to mnie ale musimy mu pomóc! Jess znasz drogę? Nie ma czasu do stracenia! - powiedział i był gotów biec wielebnemu na ratunek. Gdy tylko zapanuje nad swoim ciałem.

Jessica wydawała się równie zaskoczona jak on. Widać było, że miała setki pytań, ale konieczność pośpiechu była oczywista. Wskazała mu drogę.
To tam! Pomieszczenia ambasadorów, niedaleko!
Gestem przywołała do siebie dwóch rosłych młodzieńców stojących niedaleko nich, najwyraźniej byli swego rodzaju ochroną, choć ich odzienia prawie nie różniły się od kombinezonów reszty. Jednemu z nich wskazała, by zajął się dziewczynką, a drugi ruszył z nimi. Na szczęście było blisko, być może mała dopiero co minęła duchownego, gdy kręcił się niedaleko swojego pokoju. Obecnie drzwi były zamknięte od środka. W środku słychać było jakiś łomot, co sugerowało, że nie były dźwiękoszczelne.
Ambasadorowie mają unikalne karty dostępu - Jessica wskazała z poirytowaniem panel przy drzwiach. - Nie możemy ich otworzyć, jeśli on sobie tego nie życzy. Musielibyśmy włączyć alarm w całym Węźle.
Ochroniarz zapukał parę razy mocno do drzwi.
Odstąpcie! Jestem potępiony! - dało się słyszeć ze środka, towarzyszył temu stłumiony, pełen wysiłku jęk.
Jak my wszyscy! Tu Stanton miałem Pana odwiedzić. Proszę mnie wpuścić porozmawiamy na spokojnie. - starał się przekonać rozmówcę do otwarcia drzwi.
To ty, chłopcze?! U licha, czemu akurat ty! Nie chcę byś tu był, idź sobie! Ja ich zabiłem, rozumiesz? To ja! Dopiero teraz to zrozumiałem! - doszło stłumione ze środka. Jednocześnie dało się słyszeć dalszy łomot, jakby mężczyzna wspinał się po czymś na górę.
Wielebny! To zła droga, to grzech! - próbowała przekonać go Jessica. Ale ze środka nie dochodziła żadna odpowiedź.
Zbawi pan swoją duszę wyjaśniając nam wszystko! Wciąż jest zagrożone życie ludzkie. Zaklinam Pana niech pan nie myśli tylko o sobie! - próbował go wziąć pod włos Stanton. Prawdopodobnie wielebny mógł mieć coś wspólnego z awariami na stacji. Jego zeznania mogły wiele wnieść do sprawy.
Jess pierdziele to otwieraj drzwi! Choćby miało to zaalarmować cały Węzeł albo i dwa. Podaj komunikat od razu gdzie i dlaczego to robisz. On nie może się zabić.

Stanton przekonywanie d20(-2 trudny)= 6 sukces

Zagrożone.. życie? U licha, o czym ty mówisz, nie znam się na tym całym diabelstwie! - doszło ze środka. Chwilę później drzwi się otworzyły troszeczkę i pojawiła się w nich zmarnowana gęba wielebnego. Zebrani w korytarzu strażnicy spojrzeli w stronę Jessici i Inżyniera jakby czekając na sygnał, czy mają wykorzystać tę szansę, by przyblokować drzwi i siłą wejść do środka.
Z tobą tylko gadać chcę - rzucił cały czerwony i spocony od emocji kapłan, wskazując Stantona.
Dobrze ojcze, tylko bez ryglowania drzwi. Oni pójdą ze mną - wskazał na ochronę i Jess- zadbają by nikt nam nie przeszkadzał. Będą jednak milczeć i zajmą miejsca poza zasięgiem słuchu. - Teraz wejdźmy i niech ojciec na początek mi wszystko wyjaśni - powiedział uspokajającym tonem.

Czerwony od emocji duchowny początkowo chciał oponować, ale w końcu westchnął tylko ciężko.
- Skoro muszą, to niech wchodzą! Wszechstwórca świadkiem, że choć ci ludzie niemiłe Mu pielęgnują zwyczaje, to nie zasłużyli, by ktoś zawinił im tak srogo jak ja! - załkał, wskazując Inżynierowi miejsce w głębi pokoju. Jessica zadbała o to, by strażnicy zachowali się zgodnie z obietnicą Stantona.

deMolle usiadł ciężko na obitym purpurą fotelu. Zdjął z szerokiego karku wisior z symbolem Krzyża Gwiezdnych Wrót i podał go inżynierowi.
- To to diabelstwo! Z dołu wysuwa się taki… no… dzyndzel - pokazał dłonią, bo wyraźnie nie znał się na takich sprawach i nie wiedział jak to pisać. - Mówił, że starczy przyłożyć tu do różnych maszyn myślących, poczekać chwilę i on już sczyta co trzeba z tych bluźnierczych sztucznych mózgów i zapali się zielone światełko! Ale cosik tej machinie ciągle nie wychodziło, tu o, migało takie czerwone coś i cicho robiło biip - spróbował naśladować komputerowy dźwięk. Nie trzeba było być wybitnym znawcą ludzkiej natury, by zauważyć, że mówił prawdę i nie miał zielonego pojęcia o technologii. - Początkowo myślałem, że jam coś poknocił i może złą stroną trzymałem abo jakieś zmyślne hasło było i zapomniałem, że mi je rzekli, tedy gdy tylko chwila była spokojna to przystawiałem gdzie się dało i jak się dało… A potem żem zmiarkował, że tam gdzie ja to diabelstwo załączałem, tam później dochodziło do tych wypadków! A potem biedni ludziska nawet zaczęli umierać! O Wszechstwórco, ma dusza potępiona, światło wiary nieść miałem, a na zatracenie tych bladych dziwaków powiodłem!
Zachlipał i faktycznie popłynęły mu łzy.
- Alem od początku nie zaczął! A było to, gdy byłem parę tygodni temu w Tebach, by w tym całym okropnie hałaśliwym porcie gwiezdnym sprawozdania nadać z mej misji dyplomatycznej u Xanthippe. Wtedy zagadał mnie duchowny, z szatą przedniej piękności i wielkim znakiem urzędu. Syneculla rzeknę ci najprawdziwszy, wysłannik samego Patriarchy! Omal żem tam zmysłów nie utracił od szoku, bom przecie w życiu majestatu tak wysokiego oficjela Kościoła Wszechświatowego nie zaznał. Rzekł mi, że dom szlachecki u którego misję wiodę straszliwą bluźnierczą broń z mrocznych wieków uruchomić próbuje, która ich wrogom pewną śmierć przyniesie, a duszom szlachciców błądzących wieczne zatracenie i dał mi ten o wynalazek ukryty w symbolu przenajświętszym, bym się dowiedział czy prawda to jest i jak temu zapobiec można! Ino wywiedzieć się miałem, czy błądzą, żywota im nigdy odebrać nie chciałem! - złapał się za włosy, jakby chciał je wyrwać i załkał głośno i donośnie.
Stanton na początek spróbował uspokoić duchownego. Objął go po męsku przytulił. Ba nawet pogłaskał po głowie. Robił wszystko by okazać mu wsparcie. Bo i miał go za człeka w dramatycznej sytuacji. Z winą naiwności, wręcz pychy jednak wykorzystanego! Gdy tylko udało mu się jako tako, ukoić nerwy mężczyzny Walton rzekł.
- Będę chciał ojca prosić o ten wisior - który spoczywał w rękach inżyniera - na dłużej. Zbadać go trzeba. Skoro jest tam choroba może być i lekarstwo. Te dwie rzeczy w ludzkim ciele ale i maszynach idą w parze. Ojciec się nie zadręcza. Wina spoczywa na tym kto ojcu dał ów wisior. On jest mordercą z krwią na rękach. Jego trzeba ukarać! Jednak i ojciec musi wykazać się nie tylko skruchą. Musi ojciec zadośćuczynić domowi Xanthippe. Zadośćuczynić powiadam i pokutę odbyć! - powiedział jeszcze raz ze zdwojoną siłą.
- To już jednak rozmowa na później. Niech na razie ojciec odpoczywa. I pamięta.. był pan narzędziem w czyiś rękach! Teraz musi pan być tym samy w rękach boga by naprawić krzywdy. Samobójstwo bowiem, byłoby tylko kolejnym występkiem. Grzechem, pychą i ucieczką. Tu odbyć trzeba oczyszczenie. Pomogę w nim ojcu, coś wymyślimy. - skinął ręką na Jess.
- Ta blada jest moją lubą. Opowiem jej teraz o wszystkim jest córką mówczyni tego rodu. Muszę zadbać, by nie spotkała ojca pochopna kara. Albowiem zablokowałaby ona drogę do odkupienia. Gdy streścił rozmowę swojej narzeczonej dodał na koniec.
- Ojciec został wykorzystany. Może nam zadość uczynić. Wskazać winnego, zeznawać. Gdyby teraz w gniewie ktoś go ukarał. Pogorszy to sytuację. Myślę, że i to jest częścią planu spiskowca. Krzywda dostojnika kościoła, byłaby ujmą i pretekstem do dalszych wrogich działań. Trzeba to z głową rozegrać. Sprowadź tu swoją matkę i ojca dyskretnie. Trzeba sprawę rozwiązać tu i teraz. Dać biedakowi - aż objął ramieniem wciąż chlipiącego De molle - szansę odkupienia przed bogiem i ludźmi. Patrzył na nią oczami proszącymi o wsparcie. Miał nadzieję, że zrozumie jego intencje.

Załamany duchowny tylko pokiwał pół-świadomie głową, widać było, że po rozmowie ze Stantonem wyraźnie się uspokoił. W chwili największej potrzeby mógł wyspowiadać się komuś, kto według niego pochodził z tego samego świata.

Jessica była zaskoczona dokładną naturą informacji, które jej przekazał, jednak wiedziała przecież, że w całej sprawie musiało chodzić o coś poważnego, być może już wcześniej dodała dwa do dwóch. Wskazała tylko ochroniarzom, by niezbyt nachalnie, ale jednak obstawili duchownego, by ten przypadkiem nie uczynił znowu czegoś głupiego i sama odeszła z Inżynierem na bok. Wyraźnie nie chciała, by słyszał jej odpowiedź.

- Stantonie... Nic mu się nie stanie. Jest dyplomatą Wszechświatowego Kościoła. Zostanie zatrzymany, a Mówczynie zadecydują o tym, jak najlepiej wykorzystać tę sytuację dla dobra naszego rodu. Nie zdziwiłabym się, gdyby ostatecznie całą sytuację uznały za korzystną - dodała gorzko. - Wszak to tylko parę śmierci poddanych dla takiej karty przetargowej... Duchowny sam przyznaje się do sabotażu, Kościół będzie musiał więc tłumaczyć się w roli winnego, z pewnością takiej okazji nikt tu nie przepuści... - wytłumaczyła i ciężko było rozgryźć na ile sama zgadzała się z takim zimnym podejściem.
- To nawet nie sprawa dla moich rodziców, ograniczenie tak ważnej dla kolonii sprawy tylko do rodu Ilonday z pewnością zostało źle odebrane i miałoby swoje konsekwencje, trzeba będzie zorganizować nadzwyczajne posiedzenie i... - westchnęła. - W tym świecie nic nie dzieje się łatwo i szybko. - Jeśli na tym... urządzeniu zapisały się nawet fragmentaryczne tajne dane, to zapewne też nikt nie pozwoli na jego odczyt osobie z zewnątrz... - spojrzała na niego wymownie. - Już sam alarm w komnatach dyplomatów zapewne wzbudził ciekawość u najbliższych doradców Mówczyń i ta sprawa lada chwila zostanie odsunięta poza nasz zasięg wraz z Wielebnym i wszystkim co z nim związane...

Patrzyła na Stantona i z podziwem i z obawą, jakby bardzo ceniła go za to, jak bardzo angażuje się w całą sprawę i jak usilnie dąży do jej jak najlepszego rozwiązania, ale jednocześnie bała się, że sztywne realia jej szlacheckiego świata raz po raz podcinają mu skrzydła. Zagryzła wargę, patrząc mu w oczy. Widać było, że i dla niej była to nowa sytuacja, najwyraźniej nigdy wcześniej nikt poza rodziną nie był jej na tyle bliski, by miała tego typu rozterki.
- Odstawimy go do twojej matki. Skoro nasz przyszły ślub ma być jej osłabieniem. Dajmy jej każdą możliwą kartę do ręki. - westchnął czuł że zasłuży się kosztem kogoś. Z drugiej strony uratował życie duchownego. Czekają go kłopoty ale przynajmniej się nie powiesił. - Damy jej wisior twój ojciec i wasi inżynierowie wycisną z niego dane. Zdaję sobie sprawę, że mnie od tego odsuną. Podbijemy sobie jednak notowania przydatności dla rodu. De Molle, nie chce żeby spotkała go krzywda!- warknął niemal, wyraźnie zjadały go nerwy - Myślę, że mogę pomóc przy przesłuchaniu. Wyzna co trzeba, będę prosił dla niego o łaskę. Żeby nie robić z niego kozła ofiarnego. Ewentualnie oszczędzić mu życie i tortur. Umowa z kościołem, może się na nim odbić. Niech go ześlą na Cadavusa czy coś. Zabieramy go i przekazujemy w odpowiednie ręce. Ruszajmy. Najdelikatniej jak mógł poszedł do duchownego.
- Ojcze pokuta się zaraz zacznie. Aresztują pana sam pan rozumie. Spróbujemy to jednak złagodzić. Mówczyni Ilonday jest matką Jessiki. Rozsądna kobieta. Zrozumie pana intencje. Niech pan nic nie mówi nikomu innemu. Niech mi pan zaufa. Powie, że chce iść do niej ze mną. Jako ambasador pan może. Tylko niech pan nie gada teraz z nikim innym. Powtarza uparcie, że idzie pan z Panem Waltonem i Lady Jessicą do mówczyni Illoday Elory. Słabo się pan czuje za dużo wina ale oni się panem zajmą. Niech pan powtórzy za mną. - starał się namówić duchownego do rozsądnego posunięcia. Krzyżyk schował do kieszeni. Duchowny miał wypowiedzieć słowa mantry. Autorytet rodu i Jessiki powinien ich stąd wyprowadzić. Będę się trzymać wersji, że za dużo wypił. I roztoczą nad nim opiekę bo z nikim poza Stantonem gadać nie chce.

Było tak jak przewidywała Jessica, gwałtowne zamieszanie w skrzydle ambasadorskim wywołało odpowiednią reakcję sił bezpieczeństwa Węzła, które w pełnej sile przybyły parę chwil później.

W samym apartamencie Wielebnego nie było jednak kamer, a towarzyszący im strażnicy słyszeli zaledwie skrawki z całej historii, które być może z czasem pozbierano by w całość, jednak póki co można było skorzystać na zamieszaniu.

Ambasador nadal nie podejrzewany o żadne zbrodnie skorzystał ze swojego immunitetu i wszyscy wyszli stamtąd nie składając żadnych dodatkowych wyjaśnień poza historyjką o ponownym przedawkowaniu trunków przez wielebnego, w co akurat łatwo było uwierzyć.

Po paru chwilach i krótkiej podróży promem byli już na ziemiach rodu Ilonday z pochlipującym i mocno zdezorientowanym całym zabiegiem deMollem.

- Słyszałem, że było jakieś zamieszanie w skrzydle ambasadorskim, czy wszystko z Wielebnym w porządku? Czy to znowu jakaś awaria? - spytał witający ich przy lądowisku Ganthar, najwyraźniej informacje podróżowały tam szybko. Wielebny spojrzał na Stantona błagalnie, widać było, że miał wielka potrzebę, by wyznać swoje winy i milczenie sprawiało mu emocjonalny ból. Nie do końca rozumiał co się wokół niego działo.*
- Jakiś pokój na uboczu musimy porozmawiać - zwrócił się do Ganthara. Gdy cały pochód znalazł się w odpowiednim pomieszczeniu. Stanton najpierw pozwolił Wielebnemu sobie ulżyć. Mógł ponownie wyznać swoje winy. Następnie odciągnął przyszłego teścia na bok. I przemówił do niego:
- To urządzenie sprawiło całe to zamieszanie - wręczył krzyżyk Gantharowi - Po wciśnięciu tutaj odkrywa swoją ukryta funkcja. - dokonał krótkiej prezentacji.
- Poczciwy De Molle był pionkiem. Powie kto go tu przysłał. Podpiszę zeznanie, możemy to też nagrać. Jak długo nie użyjemy przemocy. Tak długo będzie współpracował. Mając urządzenia - wskazał na krzyżyk - możesz Panie zebrać zespół w Węźle i łatwiej opracować program naprawczy. Tu mamy chorobę a mając ją i znając łatwiej wytworzyć lek. Mówczyni Elora będzie mogła pochwalić się również sukcesem. To z jej rozkazu, niejaki Stanton Walton namierzył sabotażystę. Rozegracie to jak zechcecie. Sugerowałbym bym jednak dyskretne ujawnienie sprawy, negocjacje ukarania prawdziwego winnego. I oczywiście rekompensatę ze strony kościoła. Na pewno jest tuzin rzeczy jakie Dom może na tym zyskać. Ja prosiłbym jedynie, ze swojej strony. Nie krzywdźcie go, ani nie pozwólcie skrzywdzić. To poczciwy człowiek, zmanipulowany i niewinny. Tylko dzięki temu, macie sukces. On go wam da jak na talerzu. Oszczędźcie go. Przygarnę go po wszystkim, gdyby nie mógł wrócić na łono kościoła. - zakończył i czekał na reakcję Ganthara.

Ojciec Jessici wydawał się lekko oszołomiony wszystkimi tymi informacjami i zakresem planów, które inżynier zdołał w tym temacie poczynić mając tak niewiele czasu.
- Uff... Czyli zagadka się rozwiązała. - stwierdził z ulgą, zaczynając od rzeczy pewnych. - Co do reszty, dziękuję panu, panie Walton, że zechciał pan powierzyć nam tę sprawę. Oczywiście, ja z chęcią uszanowałbym pana prośby i przekazał je mojej małżonce. Jednak co będzie z nimi dalej... Rozumie pan, że sprawa tak, czy inaczej, w końcu trafi do Rady Mówczyń, a tam zewnętrzne zalecenia nie będą miały żadnego znaczenia, szczególnie jeśli okaże się, że pochodzą od osoby spoza rodu.
Popatrzył na niego przepraszająco, dając jednocześnie do zrozumienia, że tak po prostu jest i on nie ma na to wpływu.

- Porozmawiam z lady Elorą, być może podzieli pana podejście do sprawy, szczególnie, że i mi wydaje się w wielu punktach sensowne. Jaki jednak będzie ostateczny wynik całej historii nie jestem w stanie przewidzieć. Tego typu decyzje zapadną daleko poza moim zasięgiem.
Uścisnął jego rękę.
- Proszę mi jednak wierzyć, że od razu zabiorę się za to, co należy do moich obowiązków. - wskazał urządzenie ukryte w krzyżu. - Ojciec deMolle zapewne chętnie wskażę nam ewentualne systemy, które uszkodził, a w których jeszcze nie wystąpiły widoczne usterki, w ten sposób zapobiegniemy dalszym tragediom, będzie to też znak jego dobrej woli.
- Panie Walton, jedna ostatnia rzecz. Nie chciałbym by pan poczuł się tu niemile widziany, ale wydaje mi się, że lady Elora zleciła panu ważne zadanie. Lada moment, gdy sprawa stanie się publiczna, pojawią się zapewne pomysły, by i pana włączyć w śledztwo... Niekoniecznie chwaląc pana zasługi, a w wielu przypadkach zapewne kwestionując pana motywacje i poddając długotrwałym przesłuchaniom, szczególnie, że materiał z kamer zapewne potwierdzi pana obecność w kluczowych dla wydarzeń miejscach. Obawiam się politycznych sporów i długotrwałych przesłuchań. Nie jestem pewien, czy tego typu zwłoka byłaby dla pana i powierzonej panu misji korzystna. - spojrzał porozumiewawczo na niego i Jessicę. - Za niecałe trzy godziny odlatuje stąd dostawczy prom z Cadavusa, w którym zapewne da się jeszcze znaleźć wolne miejsce..
- Nie zdążyłem jeszcze porozmawiać z Jessica. - skinął by podeszła. Powiedział jej o informacjach od jej ojca. Na chwilę od niego odeszli. - Mieliśmy się już nie rozdzielać. - powiedział stanowczo.
- Caspian… twoja matka za niego nawet nie przeprosiła. Moim zdaniem co już wiesz, może nawet stać za tą intryga. Teraz wysyła mnie z misją odnalezienia programu sprzed 300 lat. Bez wsparcia, bez środków… nawet bez punktu zaczepienia. Ot mam go znaleźć, gdzieś tam w bezkresnej galaktyce. Nie wygląda jakby jej zależało na sukcesie. To pogoń za mirażem. Może chcieć nas w ten sposób rozdzielić. Szanse na jego odnalezienie są bliskie zeru. - spojrzał na nią wyczekująco. To ona mówiła mu, że już ich nie rozdzielą. Tylko jej to przypomniał.

Jessica uśmiechnęła się łagodnie i pogłaskała go po policzku.
- Stantonie... Rozumiem, że to co stało się tutaj... Przykro mi, że to tak wygląda, że być może poznałeś tylko te gorsze strony mojego życia tutaj... Ale musisz zrozumieć. Ja jestem częścią tej rodziny, jestem dziedziczką rodu Ilonday i los moich poddanych, oraz sukces mojej rodziny leżą mi tak samo na sercu jak mojej matce... Ona ma rację, nawet jeśli jej metody zdają się bezlitosne. Działa dla dobra wszystkiego tego, w co wierzy i nie kłopotała by się tanimi gierkami dla prywatnych antypatii. Jeśli poświęciła swój czas, by przygotować całą sprawę, to na pewno coś za tym stoi.
Popatrzyła na niego nie ukrywając podziwu.
- I nie powierzyła tego przecież byle komu.
Delikatnie go pocałowała.
- Nikt nas już nie rozdzieli, nawet jeśli ci się nie uda, to dostaliśmy jej błogosławieństwo na wspólne życie w innym miejscu. Nie bój się...
Lekko od niego odstąpiła.
- Ale musisz zrozumieć... Ja sama mam tu jeszcze dużo obowiązków, nie mogę wszystkiego tak po prostu porzucić. Ty również z dnia na dzień nie porzuciłbyś wszystkiego na Cadavusie i został tu ze mną, nie odstępując mnie o krok, prawda? Nie tacy przecież jesteśmy.
Popatrzyła na niego spokojnymi, pełnymi ciepła oczami.
- Obiecuję ci jednak, kochany, że postaram się przylecieć do ciebie jak najszybciej.
- Masz rację. Choć nadal wydaje mi się to dziwne. Skoro tak jej zależy na sprawie, powinna mnie jakoś wspomóc. Tymczasem zbyła mnie. Zero informacji, zero wsparcia ludźmi, zero wsparcia materialnego. - starannie wyliczył jej to na palcach. - Za dzisiejszą pomoc też pewnie dostanę kop.. znaczy dobra już nie narzekam. Mówisz z sensem więc uwierzę co na słowo - mrugnął okiem - Zadbaj o De Molla i podziękuj Cassandrze za pomoc! Ojciec mówił o trzech godzinach. Pożegnam wielebnego i spędzimy je razem. - wymownie na nią spojrzał. - Chociaż… - podrapał się po głowie. - Myślisz, że jak teraz pomogliśmy... to moglibyśmy prosić o jakieś wsparcie w kolejnej misji? W sumie mocno się zasłużyliśmy. De Molle i narzędzie którego użył. Wszystko o co proszę to jakiś agent terenowy. Żeby wykonać kolejną misję dla rodu. O ile sprzęty i rozmowy nie są mi obce. To wiesz skradanie, śledzenie czy strzelanie to nie moje klimaty. Natomiast może okazać się potrzebne. - spojrzał na nią wyczekująco. Musiał też zapytać jej ojca czy jego komputer będzie nadal potrzebny. Planował go tu nawet zostawić. Jednak skoro dostarczyli narzędzie sabotażystów. Sprawa wydawała się prostsza.

Jessica posmutniała trochę słysząc, że jednak zrezygnować chciał z ostatnich chwil wspólnego czasu na rzecz dalszych przygotowań i ustaleń, ale jej mina szybko złagodniała. Nie można się było Inżynierowi dziwić, że mógł poczuć się trochę oszołomiony stojącym przed nim zadaniem.
- Stantonie, będę tu jeszcze parę dni, postaram się w tym czasie spotkać z matką, być może będzie to łatwiejsze, gdy opanujemy trochę cały ten chaos z wielebnym i jasnym stanie się dla wszystkich, co właściwie się stało. Nie wiem, czy zgodzi się na udzielenie wsparcia, które można by powiązać z naszym rodem, ale być może dysponuje jakimiś kontaktami, które mógłbyś wykorzystać.
Jessica zapewne wiedziała o wielu tajemnicach Xanthippe, ale nie wyglądało na to, by kojarzyła takie, które mogłyby pomóc akurat w tej konkretnej misji.
- Tylko nie ryzykuj mi tam zbyt wiele… - skarciła go palcem i uśmiechnęła się.
- Oczywiście i masz rację. Pewnie za dużo myślę. Chodźmy nacieszyć się ostatnimi chwilami razem. - planował też zostawić Różę Jess. W trudnych chwilach rozłąki będzie mogła ją włączyć. Będzie jej umilać czas i przypominać Stantona. Wręczy jej też pierścionek zaręczynowy. Czekał na oficjalną kolację i zgodę matki. Jednak skoro okoliczności się zmieniły…. Nie zostawi jej ze śrubka na palcu. Czas zamienić improwizowany element na coś trwałego. Będą razem, mają zgodę. W rodzinie Xantippe albo nie.

Stał w oświetlonym jaskrawym blaskiem hangarze, tym samym, w którym tak niedawno wylądował kurierski statek, którym go tam przywieziono.

Śmierdziało smarem i spalenizną, hałas źle skalibrowanego silnika antygrawitacyjnego nieprzyjemnie drażnił zmysły. Pilot odziany w stary, łatany chyba ze sto razy kombinezon czekał przy otwartych drzwiach kokpitu, niecierpliwie tupiąc nogą. Wszystko było opłacone, umówione i czekało już tylko na niego. Choć tym razem łaskawie podróżować miał na siedzeniu drugiego pilota, a nie w ciemnym i ciasnym schowku.

Ostatnie godziny przeminęły zatrważająco szybko. Nadal czuł na ustach smak pocałunków Jessici, pamiętał jej łzy wzruszenia i spojrzenie, którym obdarzyła go, gdy piękny pierścionek znalazł się na palcu jej wysmukłej dłoni. Stała zaraz za nim, przy drzwiach prowadzących do wnętrza Węzła. Miała wilgoć w oczach.

W dłoni przyjemnie ciążyła mu pancerna walizka z jego rzeczami i komputerem zwróconym przez Ganthara.

Ciążyła mu nie tylko walizka. Sytuacja na stacji i księżycu była daleka od jego wyobrażeń. Może nie liczył na ciepłe powitanie. Jednak spiski i śmiertelne wypadki to raczej nie trąbki i werble. Kobieta jego życia jeszcze nie dawno przy nim… Obecnie gdzieś za jego plecami a niebawem znów odległa. To bolało. Boleć zapewne musiało, nic co w życiu drogie nie przychodzi łatwo. Odchodził stąd z dokładnie tym samym z czym przybył…. nadzieją. Stanton wziął kilka głębszych wdechów. Musi się otrząsnąć z żalu, smutku i każdej innej formy melancholii. Miał do wykonania zadanie. Musi wróć do stolicy planety do siedziby Inżynierów i zacząć poszukiwania. Miał tam przyjaciółkę i starego inżyniera którzy szykowali się do szalonej wyprawy. Może jednak na kierują go w jego poszukiwaniach. Lepiej orientowali się w realiach gildii niż on sam.

Szansa na spotkanie w kosmosie 15% d100=54 brak
+2 Punkty Doświadczenia
 

Ostatnio edytowane przez Icarius : 21-09-2018 o 20:28.
Icarius jest offline