Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 23-09-2018, 22:33   #20
Zara
 
Zara's Avatar
 
Reputacja: 1 Zara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputacjęZara ma wspaniałą reputację
Isak i Moran

- Być może rzeczywiście skurwielu masz przewagę - powiedział mężczyzna, wciąż niebezpiecznie blisko głowy Morana trzymając drżącą ręką broń. Być może myślał, co odpowiedzieć dalej, być może napawał się ostatnim momentem poczucia przewagi sytuacji. Sekundę później medyk przestał już czuć bliskość drewniano-metalowej broni, która znalazła się na ziemi.
- Co ty kurwa!? - krzyknął drugi z przeciwników. - Mogłeś go zajebać! Stchórzyłeś jak świnia!
- Rzuć broń debilu! - niewybrednie odparł jego kompan, choć po inwektywach trudno było uznać, czy długo nim pozostanie. - Nie umrę przez to, że jakaś dziwka kiedyś cię oszukała! Już dość mamy strat, a ja nawet nie jestem wojakiem!
- Z taką boidupą… - odpowiedział rzucając miecz.
Dalsza akcja dla Isaka zwolniła, jako że bez adrenaliny związanej z walką, mógł uspokoić wzburzoną krew. Moran jednak musiał uwijać się jak w ukropie, gdy w końcu niezagrożony atakiem, mógł zająć się ostatecznym zatamowaniem rany, a następnie rzeczywistym leczeniem. Chociaż przypadek kobiety był już ciężki, to stanowił dość podstawowe zagadnienie. Rana po strzale z łuku lub kuszy dla medyka stanowiła dość częsty przypadek, postępował wręcz machinalnie.
Isak mógł obserwować, jak od strony karczmy, zachęceni ustaniem walki, podchodzą już śmiało gapie. W tym sam gospodarz miejsca, co zawsze dało się rozpoznać po typowym fartuchu. Sędziwy, ale wciąż żwawy mężczyzna od razu delegował dwójkę idącym za nich do udzielenia pomocy Moranowi w czynnościach medycznych. Gdy te się zakończyły i stwierdzono nieodwracalne zgony dwóch pozostałych trafionych z kuszy, przeszło do wyjaśnień.
- Skurwysyny nas zaatakowały! - rozpoczął ten, który poddał się jako ostatni. - Zajebali dwóch naszych! Widzicie trupy! Tak się traktuje handlarzy! Tuż przy karczmie!
- Powiedzcie mnie jeno wtedy, co z panienką Tahrą? - odparł karczmarz. - Widziano was z okien, że to wy ją pierwszą otoczyliście. A ona u nas płatnie przebywała, nikomu nie wadziła, jedynie transportu do Cintry szukała. A teraz ledwo żywa.
- Ta złodziejska kurwa! To wszystko przez nią!
- Uspokój się, idioto! - strofował go drugi pozostały przy życiu “handlarz”. - Na nią może i wskutek dawnych porachunków, żeśmy naskoczyli. Nawet, gdybyśmy mieli chęć ją skrzywdzić, to nawet jej nie drasnęliśmy, a ci już nas zaatakowali! Ale od razu też mówię, że nic złego jej zrobić nie chcieliśmy!
- Tak się składa, że prawie ona by zgona dokonała, gdyby nie pan medyk - odparł jeden z ludzi, który pomagał Moranowi w leczeniu i sądząc po znajomości medykamentów, musiał mieć jakieś podstawowe pojęcie w fachu. - Trzeba ją będzie zabrać do środka, żeby siły odzyskała. Teraz, to już na pewno do Cintry szybko nie zajedzie. Szkoda dziewczyny…
- Złodziejki wam szkoda?! Przeszukajcie ją lepiej porządnie, czy i wam czego nie ukradła. A tych morderców wydajcie ludziom barona! Naszych znajomków tak... - nie dawał za wygraną krzykiem agresor, teraz włączając w to również płacz.
- A co wy odpowiecie na zarzuty, żeście mordercami? - zapytał karczmarz, który zdecydowanie przychylniej zdawał się patrzeć na Morana, jednak spoglądając na dwa zabite ciała, nie miał wyjścia, jak również wyjaśnić tą sprawę. - Wszak prawdziwe te dwa trupy, nawet mimo, że widać po was panie, że i medycznym fachem dobrze się paracie…


Rota

Zerkając na półkę z rzeczami czarodziejki, wszystko wydawało się na wyciągnięcie ręki. Fioletowa suknia z aksamitnego materiału, pod nią starannie plecione sandały, błyszcząca się biżuteria i jakieś inne przedmioty schowane pod materiałem ubrania. Jednak sięgnięcie do nich wywołały dziwne uczucie w dłoni, na początku podobne do ukłucia lub uszczypnięcia, nasilające się, im bliżej znajdowała się fantów. Na kilka centymetrów przed znajdowało się coś w rodzaju bariery, co nawet kogoś, kto byłby w stanie znieść wiele bólu, nie dopuściło do dotknięcia rzeczy. Dalszą obserwację przerwało wejście służki, która przed chwilą myła plecy Rocie. Dziewczyna ukłoniła się i starała się nie zwracać większej uwagi na to, co robiła najemniczka, ale dalsze trzymanie się przy rzeczach czarodziejki było już nie na miejscu.
Zmuszona przebrać się i wyjść na zewnątrz, spotkała tam narzekających kompanów. Udała się do bazy, a po chwili za nią dotarli również jej kompani, odbijając się od ściany w łaźni przy próbie spotkania czarodziejki. Odźwierny poinformował ich, że nawet, gdyby jakimś wielkim cudem kobieta zgodziła się na ich obecność przy kąpieli, to ich wizyta musiałaby zostać przełożona na później, jako że i ona opuściła już łaźnię.
W bazie czekał na nich posiłek, w postaci podawanej z wielkiego gara brei składającej się z trudnej do zidentyfikowania warzyw i typowych resztek z mięsa. Do tego dowolna ilość lekko przypieczonego chleba oraz nawet trochę rozwodnionego wina. Nikt nie przewidział dla nich dalszych obowiązków tego wieczora, więc zmęczeni mogli udać się na spoczynek do wspólnej sali. Prawie wszystkie miejsca były już zajęte przez innych zatrudnionych do ochrony mężczyzn. Rota była jedyną kobietą wśród ponad dziesiątki osób. Nawet jednemu z ochroniarzy musiała się spodobać, bo zaczął do niej podchodzić z wyrazem twarzy jaśnie wskazującym na to, co ma na myśli. Widząc jednak, że jej znajomym jest barczysty Diego, zrezygnował z wieczornych amorów.
Obudzeni następnego dnia, mogli już zdecydowanie mocniej poczuć atmosferę zdenerwowania przed ucztą. Wszyscy dookoła się plątali ze zdenerwowaniem zakładając pancerze, ostrząc oręż, wymieniając uwagi. Przed najwolniej zbierającą się trójką straży, pojawił się nagle dowódca.
- Kurwa! - zaczął typowo dla swojego fachu. [/i]- Od kwadransa macie ogarniać salę balową! Macie znać jej kurwa każdy zakątek! Nic ma dla was nie być zaskoczeniem! Za chwilę was tam widzę![/i]
Niezależnie od tego, jak szybko zdecydowali się zastosować do słów dowódcy, który natychmiast zniknął im z oczu, by przejść do opierdalania innej grupy osób, w końcu dotarli do głównej sali na ucztę. Zwłaszcza przebywając głównie w Mahakamie, nie mieli do czynienia z tak wielką ilością stół i krzeseł, które wypełniały ogromne, prostokątne pomieszczenie, w którym liczne kolumny podtrzymujące dach, dzieliły go na naturalne trzy części. Przy tej najbliższej przestronnych okien i drzwi prowadzących na taras, znajdowały się jedynie stoły pod przekąski i napitki. Środek sali był głównym miejscem do siedzenia, gdzie na prawym końcu względem wejścia do sali od strony budynku, znajdowały się najbogatsze krzesła, zapewne przeznaczone do gospodarzy. Pod długą ścianą naprzeciw okien, znajdował się ogrom trofeów zwierzęcych, a pod nią znajdowały się drzwi, z których co chwilę wyłaniał się jakiś przedstawiciel służby, czy to donoszący jakieś przedmioty, czy zamiatający ostatnie, brudzące ziarenka. Całość zdawała się wręcz lśnić czystością.
- Za chwilę podejdzie do was szef - zza ich pleców wyłonił się dzieciak, jakiego poznali już wcześniej, gdy ten oprowadzał ich po bazie. - Jak macie jakieś pytania, to będziecie mieć chwilę, by je zadać. A później możecie tu chodzić, tylko nie przeszkadzajcie za bardzo służbie.


Zevran

Wieczór minął już nieco spokojniej. Jedynym elementem mącącym spokój, były krzyki matki Marithy na swego męża. Najpierw z powodu jego niemiłych słów wobec córki i ciągłego pouczania o tym, że powinien inaczej się do niej odzywać. Wojskowy tłumaczył się jednak, że chciał ją jedynie z dobrej woli przestrzec. Z czasem kłótnia powoli się uspokoiła, dając nawet się zdrzemnąć Piwnemu Rycerzowi. Ponownie jednak zbudził go krzyk, gdy Sagitha uznała, że jej córka zbyt długo nie wraca. Nakazała szukanie Edowi. Ten początkowo nie miał na to żadnych chęci, a gdy jazgot małżonki doprowadzał go już do szału i zdecydował się na posłuszeństwo, w trakcie przygotowywania swego ubioru do wyjścia, Maritha wróciła. Wciąż była zła. Prawie nie odzywała się do rodziców, a do Zevrana zawitała jedynie z krótkim pytaniem, czy czegoś jeszcze nie potrzebuje, po czym zamknęła się w swoim pokoju na parterze.
W nocy, gdy ucichły zarówno dźwięki dobiegające z szykującej się do uczty okolicy, jak i te wewnątrz samego domu, swe źródło znajdujące w rodzinnych sporach, zdawałoby się, że nadeszła najlepsza pora na niezmącony hałasami sen. Niepokojący dla najemnika jednak okazał się być dźwięk cichszy od chrapania pana Eda, stłumionego przez dzielącą ich ścianę. Ale ten dźwięk to było otwarcie klamki i bardzo ciche kroki w stronę łóżka. W ciemnościach Zevran dostrzegł kobiecą sylwetkę, która na jego ruch stanęła w miejscu i unosząc ręce do góry, odezwała się cichym szeptem.
- Ciii, nie zbudźmy nikogo… - odezwał się znajomy z dzisiaj głos, jednak szept nie pozwolił go od razu zidentyfikować. Na pewno mógł odrzucić Marithę i Sagithę. Po chwili kobieta dodała. - Postanowiłam dać ci jeszcze jedną szansę. A już teraz nie pożałujesz, jak to mi będziesz towarzyszyć.
Gdy wzrok Piwnego Rycerza powoli zaczynał przyzwyczajać się do małej dawki światła pochodzącej od gwiazd i znajdującego się w pierwszej kwadrze księżyca, dostrzegł twarz i ciemne włosy. Ciała tym razem tak dobrze nie mógł poznać, bo osłonięte było długimi spodniami i kurtką, które choć dość ciasno przylegały do kobiety, to nie pozwalały na tak dokładne obejrzenie jej wdzięków, jak podczas jego pierwszego spotkania z Jolene.


Rogar

Służba Rogara zgodnie z dyspozycją zajęła się organizacją spotkania z baronem. Przez najbliższe kilkadziesiąt minut szlachcic mógł się nieco wynudzić lub wreszcie odpocząć, zależnie od własnej oceny sytuacji. Nie dosłyszał żadnych intrygujących rozmów, ani dźwięków, zarówno zza ściany, jak i spod sufitu. Gdy jednak z każdym kolejnym mijającym kwadransem coraz dziwniejsza stawała się długa nieobecność Juźki, do jego pokoju rozległo się pukanie. Po potwierdzeniu możliwości wejścia, do środka zawitała młoda służka, która mimo wyjątkowo wysportowanej sylwetki, z trudem starała się ukryć lekkie zasapanie. W dłoniach trzymała dużą tacę z przekąskami i winem.
- Uff, zdążyłam… - najpierw zerknęła po wnętrzu pokoju Zeldana, jednak szybko zdała sobie sprawę ze swojej gafy i pokłoniła się mocno w geście przeprosin. Z całą tacą, gdzie ciężko było stwierdzić, czy w wyniku jej umiejętności, czy szczęścia, nic się nie wysypało, ani nie wylało.
- Prze-przepraszam szlachetny panie Zeldanie. Pan baron zaraz u pana będzie i zostałam wysłana z poczęstunkiem. Przepraszam, ucieszyłam się tylko, że zdążyłam przed rozpoczęciem...
Następnie na stoliku w pokoju zaczęła rozkładać naczynia. Chwilę później Rogar dosłyszał z korytarza znajome mu kroki Juźki oraz dwóch innych osób, z czego jedne brzmiały na tyle dostojnie, że zdecydowanie musiały należeć do kogoś wysoko postawionego.
- Witaj Rogarze. - Z uśmiechem odezwał się baron Lewengrove, pojawiając się w progu pokoju. Młoda służka szybko się ulotniła z pomieszczenia. Juźka czekała na dyspozycję, a pozostałym uczestnikiem rozmowy był młody mężczyzna, słabo kojarzony przez Zeldana z roli jakiegoś zaufanego człowieka barona.
- Wybacz to nagłe najście, ale wszyscy próbują ze mną się umówić na jutro, kiedy nie wiem, gdzie ręce włożyć, a wieczór przed mam jeszcze chwilę spokoju, gdy to moja służba ma najwięcej obowiązków. A z kim mogłoby mi zależeć najbardziej na spotkaniu, jak nie z samym Rogarem Zeldanem, który mimo tragedii osobistej, nie odmówił mi przybycia na tak błahą ucztę.
W słowach barona nie dało się wyczuć ironii, a raczej dość rzeczywistą wdzięczność. Rogar nigdy nie poznał wybitnej aktorskich zdolności Rademuda, więc albo objawiły się one obecnie, albo rzeczywiście miejscowy władca cieszył się z jego obecności.
- Mam nadzieję, że nie masz mi za złe tych okoliczności, ale są one właściwie tylko przypadkowe, bo wezwałbym ciebie niezależnie od nich do pewnej sprawy. Chociaż nie powiem, są one również na pewien sposób korzystne, bo unikamy podejrzeń osób, które widziałyby twoją nietypową wizytę w moich stronach. Bo zdecydowanie za rzadko wzajemnie się widujemy. Natomiast zanim zacznę, to wypada mi wysłuchać ciebie, w jakiej to sprawie sam za pomocą swojej znamienitej służby chciałeś naszego spotkania? Czy coś dodatkowego cię trwoży?
Zakończył baron, z pewnością siebie spoglądając na Rogara.


Wilhelm

Kobieta wyglądała jedynie na lekko wstrząśniętą. Dość czujnym wzrokiem rozejrzała się po okolicy, gdzie zbierało się sporo gapiów. Dwór barona w przeddzień uczty stawał się mocno zatłoczonym miejscem, więc nie dziwota była, że z każdego okolicznego budynku wychodziło coraz to nowe osoby, zaciekawione bójką.
- Dziękuję, nie trzeba mnie odprowadzać, już jest bezpiecznie… - odpowiedziała Vinga, jednak widząc dookoła spore zamieszanie wywołane bójką w następnej chwili dodała. - Albo jeśli już się zaoferowaliście, to podejdźmy do mnie, niepotrzebne mi to zbiegowisko...
Następnie idąc przy łuczniku, udała się w stronę dobrze już znanego przez Wilhelma budynku. Z naprzeciwka minął ich z agresywnym wyrazem twarzy jeden z miejscowych strażników, w biegu zbliżający się do podnoszących się z ziemi. Już za swoimi plecami łucznik dosłyszał uderzenie i głośny krzyk bólu.
- Ja wam kurwa dam rozboje dzień przez ucztą! Tak skopię dupy, że się odechce pajacować na mojej warcie - po następujących po wypowiedzi strażnika głośnych jękach i krzykach bez obawy można było stwierdzić, że nie w głowie wartownika było wyjaśnianie sprawy, w tym zbieranie zeznań od świadków. Również samej Vindze na tym szczególnie nie zależało. Sam fakt okładania zbójów zdawał się być dla niej wystarczający, bo każde kolejne jęknięcie kwitowała drobnym, szelmowskim uśmiechem.
- To zaraz tutaj - kobieta wskazała na budynek, nieświadoma, że łucznik doskonale zna jego lokalizację. Zbliżając się już do progu domu, dodała. - Jeszcze raz wam dziękuję. Nie pierwszyzna to, że któremu od wódki w głowie odbija, ale było ich na tyle dużo, że całe szczęście, że też są tacy jak wy, co zareagują. Nie mogę nie zapytać, czy czegoś może nie potrzebujecie, panie? Nie kojarzę was z dworu barona. Jesteście gościem na uczcie?
 
Zara jest offline