Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-09-2018, 08:45   #2
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Rozdział I
[MEDIA]https://thumbs.gfycat.com/AptVigilantBluetonguelizard-size_restricted.gif[/MEDIA]
Góry i puszcza Schwarzwald - południowa część Świętego Cesarstwa Rzymskiego - druga połowa XII wieku

Milena przyczaiła się pod kępą zarośli, krzywiąc się, gdy rozmokła ziemia pod jej stopami jęknęła. Jeśli faktycznie to były tereny Garou, czy mogła się przed nimi ukryć, zachowując tak... ciężko? Po raz pierwszy poczuła się duża i niezgrabna, choć przecież zazwyczaj narzekała na niski wzrost. Na dodatek jej dyplomatyczny strój, którym była długa, ciężka suknia z trzech warstw materiału, wcześniej w kolorze wina, teraz brudno-szara, pokryta kurzem i błotem, nie ułatwiał zadania. Wampirzyca ściskała w dłoni sztylet i rozglądała się nerwowo. Las wydawał się spokojny - mroczny, ale spokojny. Jak morze zanim przyjdzie sztorm. Przy czym sztorm już pojawił się w nie-życiu Mileny, gdy tylko otworzyła oczy.

Była aktualnie w misji dyplomatycznej z nadania Albrechta Hohenstaufa - nieumarłego i nieformalnego władcy Szwabii, świetnego stratega z klanu Brujah, któremu udało się wreszcie dopchać swoich ludzkich potomków do cesarskiej korony, dyskredytując dynastie salicką. Zadanie Mileny nie było trudne - miała po prostu zawieźć tajną korespondencję do Wiednia i oczarować tamtejszych nieumarłych, by byli przychylniejsi planom Hohenstaufa. Wymagało ono jednak całej wyprawy, w skład której wchodził jej powóz, wóz z podarkami i pół tuzina zbrojnych na koniach. Trzech z czterech towarzyszących powozowi, Brujaszka znalazła rozszarpanych tego wieczora wraz z końmi, u podnóża jednej ze Schwarzwaldzkich gór, gdzie zatrzymali się na popas. Gdzie również Milena przespała dzień w ogromnej, zajmującej pół powozu skrzyni, zamykanej od wnętrza. Ciała czwartego zbrojnego nie znalazła. Po makabrycznym wyglądzie zwłok pozostałych, domniemywała, że niewiele z niego zostało, a flaki, rozwieszone na gałęzi niby serpentyny, mogły należeć właśnie do zaginionego strażnika.

Gdyby to ludzie napadli na ich mały kondukt z pewnością nie zrobiliby takiego bałaganu. No i próbowaliby dobrać się do skrzyni, przypuszczając, że są w niej skarby. Tymczasem kryjówka wampirzycy pozostawała nienaruszona. Małe te jednak pocieszenie, biorąc pod uwagę, że Milena została w nocy całkiem sama na obcych terenach, prawdopodobnie zamieszkiwanych przez Lupinów. Ponieważ nie znała okolicy, a ta była najwyraźniej niezamieszkana przez ludzi, najlepszą opcją wydawało się przyczaić i poczekać na wóz z podarkami, któremu towarzyszyło pozostałych dwóch zbrojnych Hohenstaufa. Wóz poruszał się znacznie wolniej, ale posiadał też dwóch woźniców, dzięki czemu jechał prawie bez przerwy, po drodze tylko w większych osadach wymieniając konie na świeże. Milena spodziewała się, że może dotrzeć w te okolice około północy. No dobrze, nie spodziewała się - liczyła na to, że pojawi się przed ranem. Musiała więc tylko przetrwać i... zamarła, słysząc dochodzący od strony lasu szelest. Ktoś lub coś zmierzało w jej kierunku.


***

Choć był rycerzem, w duchu Lothar klął teraz nie gorzej niż szewc. To był dwudziesty ósmy wieczór pościgu za Wyrwidębem - słowiańskim Gangrelem, potomkiem Thorbranda, który mógł wiedzieć gdzie znajdował się teraz jego wampirzy ojciec. Wyrwidąb, choć dzikus i okrutnik, był jednak świetnym zwiadowcą i nawet w obcych lasach poruszał się cicho niby zwierz... którym po trochu był, jak każdy przedstawiciel tego klanu.


Czasem Lothar miał wrażenie, że bawi się z nim w kotka i myszkę. Za każdym razem bowiem, gdy rycerz gubił trop, Wyrwidęb podrzucał mu jakieś ślady, by znów na kilka dni zniknąć, jakby zapadł się pod ziemię. Ostatniej nocy jednak nastąpił przełom, bowiem Lothar wreszcie dogonił tego suczego syna. Wywiązała się między nimi nawet walka, lecz perspektywa zbliżającego się poranka oraz niemęskie zagranie, jakim było rzucenie pasku w oczy Ventrue, by ułatwić sobie ucieczkę, sprawiły, że zamiast kontynuować pogoń Lothar musiał szybko zorganizować sobie schronienie. Na szczęście w górach sporo było jaskiń i ustępów skalnych, gdzie promienie słońca nie dochodziły.

Przykra niespodzianka jednak spotkała Lothara po przebudzeniu - jego wierzchowiec uciekł, łamiąc gałąź, do której rycerz przywiązał uprząż. Co mogło aż tak wystraszyć niemieckiej krwi ogiera? Ventrue wiedział, że góry i lasy, gdzie obecnie się znajdował były terenem dzikim, toteż nie trudno przypuszczać, że mogły tu żyć istoty, których samo istnienie paraliżowało zwykłych śmiertelników strachem.

Choć wampir miał na sobie kolczugę, starł się poruszać jak najciszej, w ręku trzymając obnażony miecz. Szedł tak powoli, zmierzając do traktu kupieckiego, gdzie liczył na to, że uda mu się zabrać z jakimś posłańcem lub w najgorszym razie zabrać owemu posłańcowi konia, gdyby ten nie chciał współpracować. Skradał się więc w mroku nocy, mając za jedyne źródło światła gwiazdy i pełne lico księżyca. I wtedy coś usłyszał. Coś chlupnęło za zaroślami na lewo, jakby ktoś nieopatrznie wsadził stopę w błoto. Po chwili zapadła cisza...


 
__________________
Konto zawieszone.

Ostatnio edytowane przez Mira : 29-09-2018 o 08:49.
Mira jest offline