Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 29-09-2018, 22:14   #47
Tadeus
 
Reputacja: 1 Tadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputacjęTadeus ma wspaniałą reputację
Marina
Staruszka zakasłała okropnie, jakby coś właśnie odkleiło jej się od płuc.
- Pani Lin nie wie! - charknęła żałośnie i przeciągle. - Widziała tylko tego łotra! Wszystko to pewnikiem przez tego przeklętego sąsiada! Pani Lin od początku czuła, że o... - rozkaszlała się potwornie, plując i krztusząc się. We wnętrzu stawało się potwornie gorąco, mimo że przypadli do ziemi sam żar powodował, że ledwo dało nabrać się powietrza w płuca. Trzask płomieni przytłumiał wszystkie dźwięki, jednak wydawało się, że nieznajomy strzelec, który wcześniej raził ich pociskami z klatki schodowej obecnie ruszył dalej i wbiegł na samą górę, ku pokojowi Baxtera.

Marina sprawność (+5 za pozostawanie nisko) = 8 sukces
Han sprawność (+5) = 8 sukces
Lui sprawność (+5 -2 za wstępne zaczadzenie) = 3 sukces
Pani Lin sprawność (+5 -2 -2 za słabą kondycję zdrowotną) = 9 porażka


Ona i jej ludzie mimo wszystko jakoś się trzymali, wydawało się jednak, że staruszka zupełnie straciła przytomność. Coś pod nimi chrupnęło, najwyraźniej improwizowana, koślawa konstrukcja budynku deformowała się pod wpływem ogromnego gorąca. Lui nie marnował czasu, zarzucił ciało wdowy na wąskie barki i ruszył w dół, świszcząc upiornie z wysiłku.

Pani Komisarz spojrzała na ostatniego podwładnego. Dragi robiły swoje i jej przejęcie własnym losem jak i pojmowanie ryzyka właściwie nie były obecne w jej głowie.
- Twoja decyzja - rzuciła monotonnie do Hana, nie narzucając w żaden sposób własnej woli. Wbiegając w paszczę lwa nie chciała mieć nikogo na sumieniu... Wolnym ramieniem zatknęła usta i nos przed gryzącym dymem i trzymając się nisko podłogi pognała do góry. Było jasne, że napastnik nie był tu przypadkowo. Mardock nie mogła sobie pozwolić na urwanie tropu i zatarcie wszelkich śladów w śledztwie... Pieprzony Baxter miał pokaźny dług, gdzie jego nierozwiązana sprawa mogła mieć konsekwencje. A ostatnim, co pani Komisarz chciała mieć na głowie to śmietanka z zamkniętej części, niezadowolona Avestia z powodu utraty stanowiska, i rodzina, która dowiedziałaby się o prawdzie...

Napastnik percepcja d20(-3 rzadszy dym) = 16 porażka
Napastnik sprawność d20= 4 sukces


Pognała na górę, przedzierając się przez kłęby duszącego dymu. Za sobą usłyszała podążającego za nią Hana. Cóż, albo był naprawdę wierny swojemu dowódcy i sprawie albo bał się, że w razie gdyby przytrafiło się coś Marinie, to on pociągnięty zostałby do odpowiedzialności. A może po prostu wszystko działo się za szybko i w godzinie próby instynktownie podążył za silną osobistością.

Na górze rozległ się potężny łomot. Gdy chwile później wpadli do pokoju Baxtera zobaczyli, że rama okalające masywne żelazne żaluzje została wyrwana ze ściany wraz z nimi, przez puste okno do środka wpadały podmuchy wiatru, zdające się dodatkowo wzniecać pełzające po ścianach płomienie.

Marina percepcja d20(-3 dym) = 19 porażka


Nagle na zewnątrz rozbrzmiał huk wystrzału, dochodzący chyba gdzieś z ulicy poniżej.

Liczba funkcjonariuszy z linią strzału k2=1
Timmons strzelanie d20 (-1 za dystans i pył) = 1 krytyczny sukces
Napastnik sprawność d20(-1 za k. sukces)=14 porażka
Napastnik sprawność d20(-6 za postrzał) = 4 sukces


Usłyszeli siarczyste przekleństwo dochodzące gdzieś... z blaszanego dachu nad nimi. Nad ich głowami zadudniły gwałtowne, ciężkie kroki. Wydawało się, że tajemniczy napastnik wdrapał się przez okno na dach i obecnie zmykał ku... No tak, budynek przylegał do potężnego muru technicznego przecinającego parę pobliskich przecznic miasta. Ostatecznie łączył się z głównymi murami okalającymi miasto.

Dopadli do okna. Na ścianie obok widać było świeżą plamę krwi, poniżej na ulicy jeden z funkcjonariuszy, których ściągnęła z posterunku przy bramie, szykował się by oddać ponowny strzał z marnego służbowego pistoletu. Najwyraźniej ze swojej pozycji nie miał już jednak linii strzału, bo zrezygnowany opuścił w końcu broń. Drugi jego kompan nie był w stanie zareagować w porę, pomagał bowiem nadal rannej gówniarze, którą znaleźli na dole. Zobaczyli też jak z dołu na ulicę wypada zasapany Lui, zrzucający z ramion nieprzytomną staruszkę.

Tym razem szczęście uśmiechnęło się nieco do funkcjonariuszy KSSP. Cwaniak tak szybko nie ucieknie mając ranę postrzałową. Dalszy pościg teoretycznie był ułatwiony. Praktycznie, ranne osaczone zwierzę mogło zawsze kąsać mocniej. Po zaznajomieniu się z sytuacją pani Komisarz nie dawała za wygraną. Znacznie ostrożniej podążyła śladami uciekiniera ładując się oknem na dach. Z jednej strony ślepo biegła za celem bez opamiętania i zastanowienia, z drugiej przypilnowała to, by nie dostać kulką w pierwszej chwili wystawienia głowy spod krawędzi dachu.

Nie dostrzegając żadnej innej drogi na górę, wspięła się śladem zbira na dach, ostrożnie wystawiając głowę, by przypadkiem nie dostać w nią kulką. I faktycznie, gdy tylko pojawiła się za krawędzią, rozległ się huk wystrzału, jednak uciekinier nawet nie celował, pocisk przeleciał dobre półtora metra nad nią.

Z tej pozycji mogła mu się wreszcie przyjrzeć. Był naprawdę wielkim drabem. Na torsie miał chyba coś w stylu ciężkiej kamizelki taktycznej, jednak od tyłu widziała tylko jej pasy mocujące, najwyraźniej chroniła go tylko od przodu. Widać, spodziewał się raczej, że będzie atakował, niż uciekał. Przez ramiona przewieszone miał dwie sztuki broni długiej, przy pasie tkwiła kabura pistoletu. Miał wyraźnie przestrzelony bark, całe jego plecy i jedna z nóg zalane były sączącą się intensywnie z rany juchą.

Z okna za nią buchnął nagle czarny dym, cały budynek zadrżał i odkształcił się z upiornym jękiem, w środku coś huknęło jakby zawaliła się klatka schodowa. Prawie utraciła chwyt na krawędzi dachu.

Zauważyła, że Han zdążył wyjść z okna w ostatniej chwili, uchwycił się ściany za nią i najwyraźniej zastanawiał się czy ratować się w górę, czy w dół.

Napastnik sprawność d20(-6 za postrzał) = 20 krytyczna porażka


Drab utykając, wdrapał się na łączący się z dachem mur techniczny, nim ona zdołała wyciągnąć broń i przygotować ją do strzału. Nagle zachwiał się, gdy uderzył w niego potężny podmuch szalejącej nad miastem kurzawy. Najwyraźniej tu, na poziomie dachów osłony sztormowe nie chroniły już tak dobrze. W jednym momencie stał na murze, a w drugim runął w dół, po jego drugiej stronie.

Pognała w jego kierunku, czując jak blacha pod nią drży, przez szczeliny w nierówno spasowanych jej fragmentach bił już gorący dym.

Napastnik sprawność d20(-6 -2 za k. porażkę)= 5 sukces


Doskoczyła do niego w idealnym momencie. Skurczybyk najwyraźniej zdołał złapać się krawędzi i właśnie próbował podciągnąć się na górę, gdy dobiegła do jego dłoni uczepionych skraju muru. Pod nim widać było jakieś inne, niższe, krzywo pobudowane chaty pełne żelastwa i ostrych kątów. Ciężko było stwierdzić, czy gdyby runął na dół zginąłby na miejscu, czy może się tylko poważnie poranił. Paru opatulonych szmatami przechodniów na uliczce poniżej zwróciło na nich uwagę, pokazało sobie palcami, mrużąc oczy od niesionego wiatrem pyłu.

Dopadła skurwiela... Choć nie oznaczało to jeszcze końca przygody, był to ważny moment. Stojąc nad krawędzią dyszała trochę, gdzie bardziej aktywne serce upłynniało świadomość dużej dawki uspokajaczy. Mimo naćpania, które to przecież miało ją odcinać od emocji, górowanie nad sprawcą takiego czynu zaogniało agresję. Marina miała ochotę rozkurwić go na atomy ale trzymała się jeszcze na minimalną odległość. Zwierze mogło zawsze w ostatnim podrygu rzucić się jej do nóg i pociągnąć na dół. Pistolet nie był nawet wycelowany w osobnika. Pani Komisarz zajmując korzystniejszą pozycję musiała spojrzeć mu prosto w oczy. Napastnik był właściwie postawiony przed ultimatum. Albo zrzuca się w dół licząc na przeżycie, lub celową śmierć, choć przy tym drugim nie ubierałby takiego pancerza. Albo wchodzi do góry, przez co będzie pochwycony, lub dalej będzie próbować walki.


Wydawało się, że dobrze go oceniła. Nie wyglądało na to, by miał zamiar się puścić, ryzykując połamanie nóg, czy nawet śmierć. Zmełł w ustach przekleństwo, gapiąc się na jej pistolet. Trzeba było przyznać, że miał naprawdę chamską gębę, choć jednocześnie zdecydowanie nie wyglądał na tępego osiłka. We wściekłych oczach palił się ogień przebiegłego intelektu. Widać było, że rana poważnie dawała mu się we znaki, jedna z dłoni drżała, zaś jego oczy traciły skupienie, jakby mu przed nimi co chwila ciemniało.

I wtedy ponownie zaduł wiatr. Stojąc na murze technicznym wystawiona była na najsilniejsze uderzenia podmuchów śmigających nad dachami miasta.

Pogoda w czasie kurzawy
1-15 mocny podmuch 16-50 wzbierający wiatr 51-100 spokojnie d100=29


Nie skończyła jak osiłek, choć czuła, że napierający na nią wiatr gwałtownie zyskiwał na sile, nie wiedziała ile jeszcze będzie mogła tam bezpiecznie stać. Na szczęście dotarł do niej ciężko dyszący Han. Cóż, nie za bardzo miał wybór, dom z którego uciekli płonął dosłownie jak blaszany piec, buchający dziko czarnym, gryzącym dymem. Na dole rozbrzmiały liczne przestraszone głosy:
- Ludziska, pali się... Pożar do kurwy nędzy, wyłaźcie z domów!!!
- Podpalili nas! Decadosi nas podpalili! Mordują nas!!!
- Do wiader, głupcy! Ogień się rozszerza!

I faktycznie, wydawało się, że dzięki podmuchom wiatru płomieniem zajmowały się też pobliskie rudery. Cóż, przepisów przeciwpożarowych nie ustanowiono bez powodu. Zupełnie chaotycznie i ciasno pobudowana dzielnica mogła nie oprzeć się szalejącemu żywiołowi.

Tymczasem oni we dwójkę, zabezpieczając się nawzajem, wyciągnęli draba na górę i go skutecznie rozbroili. Ciężko dyszał. Problem w tym, że nie mogli już wrócić drogą, którą tam dotarli. Mieli parę opcji. Albo iść murem technicznym do murów okalających miasto i tam zejść, zajęłoby to pewnie z 10 minut, gdyby nie biegli, albo poszukać w nim włazów technicznych, które - z tego co słyszeli - rozmieszczone były co jakieś 150 metrów i prowadziły do maszynerii w środku, często bywały jednak zamknięte lub zapieczone, albo mogli znaleźć jakąś przypadkową inną stykającą się z nim wysoką ruderę, na którą dałoby się zeskoczyć i potem zejść mieszkaniami lokatorów, czy znów po ścianie. Najgorszą opcją wydawało się marnowanie czasu. Głównie dlatego, że wiatr zyskiwał na sile. Niesione nim drobinki już teraz gwałtownie uderzały w skórę i oczy, potężny żywioł powodował też, że coraz trudniej im było ustać na nogach.

Wychodziło na to, że droga zejścia nie grała roli. Liczyła się bliskość i dostępność. Pani Komisarz przyciskając draba do muru rozejrzała się po obu stronach, póki jeszcze była takowa możliwość. Wysoki dach wydawał się być najszybszą opcją, w drugiej kolejności właz techniczny, a na samym końcu mury okalające miasto. Korzystając z okazji pozycji napastnika i jego ograniczonego pola widzenia, wygrzebała ze swojego munduru Lokalizator i umieściła go gdzieś na jego plecach. Następnie kontrolnie przeszukała, by wyciągnąć cwaniakowi asy z rękawa. Ostatnim elementem było zatkanie jego dziury na barku czymkolwiek, co było pod ręką i się do tego nadawało. Ostatnią rzeczą było zejście... Pozycja stojąca była niebezpieczna, więc kosztem prędkości obniżyła się, będąc gotowa nawet na położenie, gdy wiatr zacznie mocno szaleć.

Wielkolud dał się posłusznie skuć, nie wypowiadając ani jednego słowa. Gapił się tylko na nich z tą swoją irytującą obojętnością. Jeśli już, to wydawał się bardziej zdenerwowany chwilową porażką, niż faktycznie zatroskany o swój dalszy los. Ten stoicyzm okazywany zaraz po zgotowanej przed chwilą masakrze był ciężki do wytrzymania. I Han nie wytrzymał. Korzystając z czynności, które wykonywali przy pojmanym, pchnął gwałtownie osiłka, naciskając na jego ranę i wypowiadając jakieś ostre słowa, które rozbrzmiały bez dźwięku w szalejącej wichurze.

Nawet on jednak rozumiał, że nie było czasu na oddanie się złości. Nie w tych warunkach. Ruszyli przed siebie, rozglądając się za nadającym się do zejścia wielopiętrowym budynkiem. Pierwszy, który znaleźli miał spadzisty, nierówny dach. Była za duża szansa, iż w tych warunkach nie utrzymaliby tam równowagi, szczególnie z rzucającym się pojmanym. W dole widzieli mieszkańców pobliskiej dzielnicy poruszających się nerwowo jak mrówki w rozkopanym mrowisku. Niektórzy lecieli w stronę pożaru pomóc, inni oddalali się ze swoim dobytkiem, a jeszcze inni... Zdawali się zaczepiać tych, którzy ten dobytek mieli znaczny i aż nazbyt widoczny.

Napotkany po drodze właz techniczny okazał się zaspawany. Wycie wiatru zagłuszyło już zupełnie nawoływania walczących z ogniem miejscowych.

W końcu zeskoczyli na jakiś odpowiedni pobliski dach, blacha zatrzeszczała i wygięła się lekko, coś pod nią trzasnęło, ale na szczęście utrzymała ich ciężar. Usłyszeli jakieś stłumione gardłowe przekleństwa dochodzące z lokalu pod swoimi stopami.
- Co teraz, szefowo?
Han wyglądał na niepewnego dalszych posunięć. Czy mieli znowu z dachu spełzywać po ścianie? I jak upilnowaliby wtedy tego wielkoluda? Na szczęście obecna pozycja, trochę poniżej szczytu muru technicznego przynajmniej zapewniała im ograniczoną osłonę przed wiatrem.


Stanton
- Żona Karula? Martha? - jego ojciec zrobił niepewną minę. - Ja... - zawiesił głos. - Może to i dobry pomysł synu, ale będziesz musiał udać się do niej sam, wątpię, by ucieszyła się z mojego widoku. To długa historia... - spojrzeniem dał do zrozumienia, że naprawdę wolałby, by tego tematu dalej nie drążyć.

Nawet jakby jednak Stanton chciał to uczynić, to chwilowo nie miał za bardzo okazji, stało się bowiem coś, co na chwilę przerwało ich rozmowę. Jakiś sługa w bogato wyszywanej liberii Decadosów zagadał pobliskiego czeladnika, a ten wskazał na nich. Posłaniec wyraźnie się ucieszył i ruszył dziarskim krokiem ku zakątkowi, który wybrali na rodzinne dyskusje.

- Mistrz Stanton Walton? - człowieczek ukłonił się uniżenie, nie czekając na odpowiedź. - Jego Miłość Markiz Juncjusz Savarow Decados przesyła wyrazy najwyższego uznania dla Mistrza sztuki. Za sprawą zrządzenia losu był świadkiem spektaklu, który dzięki Mistrzowi odbył się w sklepie Zakonu Inżynierów w zeszłym tygodniu. Mistrz i jego czyny były inspiracją dla najnowszego projektu Jego Miłości, a mianowicie areny walk bojowych golemów! Zaprawdę powiadam Mistrzowi szczerze, jako wierny sługa mego pana, idea ta rozbudziła w nim dawny wigor i przywróciła chęć do życia! Pozwólcie więc Mistrzu, że wręczę wam list od Jego Miłości, byście w spokoju mogli zapoznać się z jego szczodrą ofertą. - to mówiąc, pokłonił się ponownie wpół i sięgnął do elegancko wyglądającej skórzanej torby, wydobywając z niej czarna kopertę ze złotymi randami. Przekazał ją inżynierowi z namaszczeniem i począł się wycofywać.

Ojciec pokiwał głową, ciężko było powiedzieć, czy z podziwem, czy z rozbawieniem.
- Fiu… fiu… - szepnął, puszczając do niego oko.

- Świetnie jako sługa swego pana na razie się nie oddalaj. - powiedział do służącego.
- Opowiedz nam o Markizie... prawdę. Chciałbym wiedzieć z kim mam przyjemność. - Stanton był ciekaw osoby która wysłała mu zaproszenie. Jednocześnie otworzył list i zaczął zapoznawać się z ofertą. Pomyślał, że może to być okazja a dobrze byłoby gromadzić kredyty. Sytuacja może się potoczyć różnie i żona wraz z dzieckiem mogą być na jego utrzymaniu. No i możliwość pracy przy golemach wydawała się fascynująca!

Służący wydawał się wyraźnie zbity z tropu bezpośrednim pytaniem Inżyniera. Zająknął się. Namyślił.

W tym czasie Stanton zerknął na starannie skaligrafowany list. Litery spisane na czerpanym papierze wydawały się bardzo wąskie i strzeliste, posiadały liczne fantazyjne zawijasy u swoich końców.

Przenajdroższy Mistrzu!

Pozwólcie, że zacznę od wyrazów najwyższego podziwu dla waszego kunsztu! Chwilę, które dane było mi przeżyć jako bezpośredni widz starcia potężnych nieludzkich maszyn były jednymi z najbardziej emocjonujących w moim życiu! Od razu poczułem, iż byłoby to coś, co zachwyciłoby również wielu z krewnych z mojego rodu! Musicie bowiem wiedzieć, iż planeta ta, mimo swego surowego dzikiego piękna, oferuje niewiele okazji do godnej prawdziwego szlachcica rozrywki.

Pozwolę sobie również zauważyć, iż sam nie próżnowałem. W mojej posiadłości w okolicach Luksoru zebrałem już pokaźną kolekcję wszelkiego rodzaju odkupionych od krewnych maszyn i golemów. Większość z nich niestety nie jest w najlepszym stanie, bądź nie posiada żadnych walorów bojowych, wierzę jednak, iż mistrz zdolny będzie poczynić na nich swoją magię. W moim wyobrażeniu również i arena posiadać by mogła najróżniejsze mechanizmy utrudniające starcie i czyniące je bardziej emocjonującym!

Zdaję sobie sprawę, iż Mistrz zapewne jest wielce zajętym człowiekiem, pozwalam sobie jednak załączyć do listu bilet na luksusową kabinę na sterowcu do Luksoru, który Mistrz będzie mógł zrealizować w dowolnym czasie, gdy znajdzie parę dni, by mnie odwiedzić.

Obiecuję, iż sprawa warta będzie Mistrza czasu. Szczegóły moglibyśmy ustalić na miejscu, gdy Mistrz zapozna się z warunkami i planami moich pomysłów, jednak myśle o stypendium w okolicach dwóch tysięcy feniksów za doprowadzenie całości projektu do momentu otwarcia, a potem dodatkowych dopłat za ewentualne modyfikacje i serwisowanie.

Markiz Juncjusz Savarow Decados

Zadziwiające było to, że markiz, jakąkolwiek osobą by nie był, postanowił spisać list własnoręcznie. Stanton nie pamiętał czy otrzymał kiedykolwiek list od zamożnego szlachcica, który nie byłby pisany przez służbę i nie dodawano by tam na każdym kroku irytujących ciągów tytułów i zachwytów nad suwerenem.

Służący taktownie poczekał aż Inżynier dokończy lekturę, po czym zaczął.

- Jego Miłość jest bardzo zamożnym człowiekiem, ma wiele pasji, choć większość z nich od dawna nie daje mu już przyjemności. Ceni uroki życia i potrafi z nich korzystać, znany jest również z tego, iż przestępców na swoich terenach każe z najwyższą surowością zachowując w ten sposób trwający pokój na swoich ziemiach.
Służący skłonił się.
- Wybaczcie panie, ale jestem sługą Jego Miłości, nie godzi mi się zbyt swobodnie rozwodzić się o jego prywatnych sprawach. Czuję, że w ten sposób zawiódłbym jego zaufanie.

Stanton przekonywanie d20= 17 porażka


Stanton nie był w stanie rozgryźć, czy z tego co usłyszał cokolwiek mogło być nieprawdą, bądź jej przeinaczeniem. Służący również nie dawał po sobie poznać żadnych niepokojących oznak.

Stanton pokazał pismo ojcu. W pierwszej kolejności chciał zająć się sprawą dla Mówczyni. Gdyby miała ona moment oczekiwania i przestoju wtedy z chęcią zabrałabym się za zleceniem Markiza.
-Dziękuję za słowa o Markizie. Tyle w zupełności wystarczy. Chcę chwilę porozmawiać z ojcem. - po czym zabrał seniora rodu na bok, gdy ten skończył czytać.
- Ciekawe zlecenie. Wiem, że roboty cię pasjonują. Może zajmiemy się tym w swoim czasie razem? Naturalnie trzeba by się dopytać najpierw o Markiza. Żeby nie wdepnać w kontakty z kimś nieprzyjemnym. Z drugiej strony masa golemów i robotów w jednym miejscu. To dostęp do części. Cześć z nich może nie nadawać się na arenę ale do twoich projektów już tak. - nawiązał do badań ojca. Który fascynował się robotami choć nie bojowymi. - Wynagrodzenie, przydatna znajomość… Gdyby Markiz nie okazał się czubkiem. - ściszył głos wypowiadając ostatnie zdanie. - to naprawdę byłoby warte uwagi. Co powiesz?

Jego ojciec wzruszył ramionami.
- Znasz mnie, lubię nasz dom i pracę we własnym warsztacie.
Cóż, nie dało się ukryć, Nolana faktycznie ciężko było wyciągnąć na jakiekolwiek dłuższe podróże i nigdy nie miał specjalnej ciągoty do zdobywania bogactw. Tworzył technologiczne dzieła sztuki, ale we własnym tempie i na swoich warunkach. Dlatego mimo znacznego talentu nigdy nie dorobił się ani władzy ani fortuny. Niektórzy powiedzieliby, że po prostu brakowało mu ambicji, on wolał twierdzić, że preferuje proste, spokojne życie.
- Jeśli jednak nie dasz rady bez mojej pomocy, synu... - uśmiechnął się i przekrzywił głowę, jakby lekko z niego drwił - To za jakiś czas z chęcią wpadnę na trochę, zobaczyć do czego się tam mogę przydać.
Wskazał na list.
- Co do szlachcica. Wiesz tak dobrze jak ja... Oni nigdy nie są poczciwymi naiwnymi dziadkami. Jeśli zdobył i utrzymał bogactwo na tej planecie, to na pewno jest sprytnym skurczybykiem. Do tego to Decados.
Nie było tajemnicą, że Nolan uprzedzony był do rządzącego planetą rodu. Po części słusznie, po części nie. Nie wszyscy jego przedstawiciele byli bowiem pozbawionymi skrupułów intrygantami.
Stanton pokiwał głowa. W zasadzie zgadzał się po części z ojcem. Przywołał sługę po czym przemówił.
-Odpiszę twojemu panu. Wstępnie możesz mu przekazać moje podziękowania. Zaszczytem jest być przez niego docenionym. Mam oczywiście swoje zobowiązanie w tym już rozpoczęte zlecenie które muszę dokończyć. O terminie wizyty oczywiście uprzedzę w osobnej korespondencji.

Sługa skinął z szacunkiem głową i oddalił się z wyraźnie zadowoloną miną. Być może za przekonanie Inżyniera obiecaną miał premię, a może po prostu cieszył się, że jego panu dane będzie zrealizować swoje wizje i niezadowolenia nie wyładuje na służbie.

- Tak jak mówiłem - skwitował jego ojciec. - Dołączę do ciebie później, mam tu jeszcze parę rzeczy do załatwienia, a wolałbym ci przy tym spotkaniu nie towarzyszyć.
Pokrótce wytłumaczył mu, gdzie znajdował się dom Karula. W jego słowach była jakaś nutka nostalgii, jakby kiedyś często tam bywał, obecnie zaś wiązał z tym miejscem mocno mieszane uczucia.

Na zewnątrz strasznie wiało. Najwyraźniej wichury, które miały powoli przemijać wraz z nadejściem Pory Łagodnej postanowiły jeszcze raz porządnie o sobie przypomnieć. Wzniecony pył powodował, że niewiele było widać, wokół niego potężne podmuchy gwałtownie targały pieczołowicie uformowanym koronami importowanych spoza planety drzew. Jakaś misternie zdobiona szlachecka parasolka przeleciała dobre 2 metry nad jego głową, za nią podążał zdesperowany sługa, próbując dosięgnąć ją wysokimi susami, utrudnianymi znacznie przez ciasną modną liberię, w jaką go ubrano. Drogocenne karoce, wożące szlachciców po mieście przystanęły, bądź znacznie zwolniły. Ciągnące je konie stały się niespokojne, wierzgały i stawały dęba.

On sam na szczęście nie miał zbyt długiej drogi do pokonania. Dom Mistrza vi'Grala ulokowany był niedaleko portu gwiezdnego. Sam z siebie nie był zbyt duży, ale zdawał się posiadać spore, otoczone murami podwórze, gdzieniegdzie ponad ogrodzenie wystawały jakieś wysokie metalowe konstrukcje niewiadomego przeznaczenia.

Zadzwonił do drzwi. Przez parę długich chwil nic się nie działo. Potężne podmuchy wiatru uderzały w jego plecy, na jego odzieniu zaczął zbierać się pył. W końcu kawałek ściany obok zamigotał i pojawiła się tam twarz starszej, zadbanej kobiety. Wyglądała jakby naszykowana była do jakiejś eleganckiej okazji.


- Nie spodziewam się gości, a właściwie to zaraz wychodzę... - rzekła prawdopodobna gospodyni tego domu. Stanton już dokładnie nie pamiętał, ale wydawało mu się, że żona Karula ostatnio widziała go gdy był dzieckiem, a może nastolatkiem? Miała więc prawo, go nie poznać.

-Witam Panią, może mnie pani nie poznaje. Minęło trochę czasu. Jestem Stanton… Stanton Walton. - uzupełnił po chwili inżynier z ciepłym uśmiechem na widok kobiety. - Wiem, że Mistrza Karula nie ma w domu. Zajmę pani jednak tylko chwilę. Długość wspólnej herbaty? Pamiętam, że parzy pani niemal równie dobrą jak ciasto jakim poczęstował mnie ostatnio Mistrz… - i faktycznie na wspomnienie ciasta ślinka sama zaczęła napływać do ust Stantona. Wyższy cel w jakim tu przybył, być może uda się połączyć z niższym. Takim na wysokości żołądka. Wszak do herbaty zwykle podaje się coś do jedzenia. Martha żona Mistrza Krula była natomiast gwarancją jakości.

- Młody Walton? - na jej twarzy pojawił się ciężki do zinterpretowania wyraz. Obraz na wyświetlaczu wpatrywał się w Stantona ze skupieniem i niejasnym było, czy żona Karula w ogóle zarejestrowała to, co powiedział o cieście. W końcu jednak uśmiechnęła się do niego ciepło.
- Tak, oczywiście, wchodź, nie stój tak na wietrze.

Drzwi otworzyły się z sykiem. Po przekroczeniu krótkiego korytarza wszedł do dużego, jasnego pomieszczenia. W rogu pokoju młody służący polewał właśnie herbatę ze zdobionego srebrnego serwisu. Wydawał się sympatyczny, a jego swobodne odzienie świadczyło o tym, iż w tym domu nie panowały raczej szlacheckie zwyczaje.

Pod ścianami było kilka regałów z książkami, w rogu stała jakaś przeciętnie wyglądająca podstawowa maszyna myśląca, było tam też trochę mebli wypoczynkowych z jasnymi obiciami. Nic we wnętrzu nie świadczyło o tym, że dom zamieszkiwał wybitny inżynier.

W końcu wyszła do niego i Martha. Uśmiechnęła się szeroko, bez skrępowania serwując mu lekkie, pozbawione przesadnej poufałości ściśnięcie ramion. Ot tak jak zwykło się witać dawno niewidzianego znajomego rodziny. Pachniała jakimiś lekkimi perfumami. Na stoliku przy korytarzu stała chyba jej przygotowana do wyjścia torebka.

- Myślę, że mamy nawet więcej czasu, niż na jedną herbatę. Czekam na powóz, ale przy takiej pogodzie raczej szybko nie przyjedzie.

Wskazała mu miejsca na fotelach ustawionych przy dużym panoramicznych oknie, które wychodziło zapewne na ich podwórko. Obecnie nie było zbyt dużo przez nie widać, o szyby co chwila uderzał bowiem brudny brązowo-szary pył.

Służący podał im herbatę, w której z namysłem zaczęła mieszać małą łyżeczką.
- Słyszałam, że twój ojciec jest w mieście... - rzuciła, a łyżeczka momentalnie się zatrzymała.
 
Tadeus jest offline