Sytuacja w Gaju Cudów na błoniach skutecznie odciągała uwagę zebranych od ponurej rzeczywistości. Marius spoglądał na oazę spokoju, Cerwina, który w otoczeniu pachołków kata wygłaszał mowę, zagłuszaną przez dwie krzyczące, złorzeczące, płaczące i wyjące na przemian, hoże dziewoje. W pobliżu zebrała się grupa obszarpańców i kilku dandysów, spragnionych rozrywki. Humory im dopisywały, pomysłowość w gestach i zapowiedziach również.
Cerwin, prawa ręka Gustava Helmholtza, miejskiego kata i właściciela zamtuza, miał raczej flegmatyczną i odporną na wszelkie wpływy naturę - dlatego spisywał zeznania ludzi na mękach i prowadził papiery domu uciech bez ulegania nadmiernym emocjom.
Erwin, chłopak przyuczany do zawodu, jak zwykle wiercił się i kręcił, odwrotnie Zagryź - oaza ziewającego spokoju, pobliźniony weteran psich walk umiał cenić spokój. Duży - ex-gladiator ze skomplikowaną historią i nieskomplikowaną psychiką - jak zwykle mamrotał coś pod nosem, budząc nieco konsternacji i obawy w…. Miażdżycielu i Krwawym Łowcy….. o ile Marius dobrze spamiętał. Dla ludzi Witruwiusza (właściciela Szkoły Gladiatorów i przedsiębiorczego mieszczanina) , najętych na tą okoliczność, była to nowość. Cóż, ich szef dogadał się z katem i chciał wejść do biznesu, Marius miał dopilnować szczegółów, a oni, by nie doszło do zbędnych komplikacji.
Wszyscy wiedzieli, że karą za nielicencjonowany nierząd jest wyprowadzenie pań negocjowalnego afektu do Gaju Cudów, obdarcie z odzienia i pozostawienie….. publika dopełniała reszty kary. Stąd ożywienie obszarpańców, czekających na swoją kolej.
Cerwin monotonnym głosem przedstawiał przewiny dwóch uchodźczyń z Ostlandu. Tak naprawdę chodziło o to, że nie chciały pracować u żadnego patrona, tylko na własną rękę, a konkurencji kat nie lubił…. w mieście wszystko było opodatkowane.
Lamenty i oznaki radości publiki weszły na wysokie tony, gdy pachołkowie obdzierali niewiasty z odzienia. Kiedy Marius z ludźmi podchodzili do miejsca zdarzenia, a pachołkowie kata sie nie wycofywali, paru co bystrzejszych gapiów zaczęło głośno wyrażać swe oburzenie. Wówczas Cerwin oznajmił kobietom, iz możny pan Witruwiusz pokryje ich grzywnę i koszty procesu, jeżeli zgodzą się pracować dla niego. Marius odegrał teatrzyk, potrząsając pękatą sakiewką z gmerkiem szkoły gladiatorów, a Miażdżyciel i…. ten drugi pogardłowali na niezadowolonych i pobrzęczeli bronią - a z racji profesji, robili to efektownie. Kobiety poszlochały i się zgodziły, gapie burzyli się, ale gladiatorzy i pachołkowie kata to było za dużo na nielicznych śmiałków - co innego bezbronne kobiety, co innego grupa drabów. Wszystko szło dobrze….
-Stop! Ja je biorę! - rozległ się pijacki tenor. Tłum przerzedził się, płazowany mieczami zbrojnej eskorty, ukazując chwiejącą się i podekscytowaną grupkę szlachty. Jeden z nich - zapewne śmiałek dążący na wojnę z Chaosem, który zamarudził w swej podróży do Ostlandu - właśnie pokazywał prostaczkom, kto tu rządzi.
-Jestem szlachcic i moje słowo tu prawem! Kto się przeciwi - wyrezać! Dawać te włóczęgi! - wrzasnął, zyskując poklask reszty herbowych i grupki klakierów.
Słowo szlachcica mówiło, że kobiety karane to ludzie luźni, nie miejscy obywatele. Że była to prawda, nieistotne - ważne było słowo szlachcica. Co prawda były przedmiotem postępowania miejskiego za przewiny podległe miejskiemu prawu - ale jako luźne mogły być osądzane przez szlachtę, a ten je właśnie zamierzał ukarać za włóczęgostwo. Sprawa dyskusyjna - gdyby był tu ktoś ze statusem, który pozwoliłby nad taką sprawą dyskutować Na pewno nie był to Marius, niższy urzędnik Ratusza, poborca podatków w - ładnie mówiąc - mniej renomowanych okolicach. Poza tym, po strojach i jakości zbrojnych sądząc, panowie szlachta byli majętni, a kto by się im narażał?
Marius musiał szybko coś wymyślić, albo zarobek przeleci mu koło nosa.
-Możny panie, na kogo stawiacie w najbliższych szrankach gladiatorów?
- Na Łupacza Czaszek! - rozdarła się szlachecka hałastra, co było do przewidzenia. Witruwiusz robił dobry interes na liderze ostatnich walk.
- Rzeknij słowo, panie, a te dwie włóczęgi umilą mu wieczór…. oczywiście po szanownych panach, jeżeli zechcecie tak przed prostaczkami…. - wskazał na podochocony tłum. - Łupacz Czaszek to gladiator Witruwiusza, a on doceni Twoją łaskę, panie… - skłonił się kornie.
Pomimo podchmielenia wizja spółkowania pod oczami miejskiej biedoty otrzeźwiła szlachciców na tyle, by łaskawie darowali kobiety do zabawy Łupaczowi Czaszek, w zamian żądając pozdrowienia ich z areny. Gnąc się w ukłonach, Marius kazał czym prędzej zabrać kobiety do Witruwiusza i przekazał mu żądanie szlachciców.
Ledwie wyszedł ze szkoły gladiatorów i dotarł do domu, musiał zjeść obiad doprawiony utyskiwaniami wdowy Vanleuven, że bez Dużego mieszkańcy kamienic nie chcieli regulować zaległych czynszy.
Wdowa była pełnomocnikiem Mariusa, prowadząc mu dom i jednocześnie pobierając czynsze z podległych mu w tym celu kamienic, oficjalnie należących do faktora Spółki Lustryjskiej, Erazma Janwillena.
Pomstując w duchu, Marius wziął Erwina, Zagryza i Dużego i do zachodu słońca chodzili od drzwi do drzwi, wyciskając miedziaki, a jak trzeba, zabierając nędzne garnki, płaszcze i łapcie tym, których nie stać było na opłaty. Wstyd było Mariusowi iść z takimi fantami do szwagra, kazał więc je zrzucić w magazynku i poszedł, utopić nieco smutki z kompanami u Cerwina.
Szwagier, Dieter Knapp, był oficjalnie złotnikiem, a faktycznie platernikiem, i prowadził lombard w nadziei wzbogacenia się na tyle, by podnieść swój status w cechu.
Marius miał niewielkie grono zaufanych kompanów. Należał do niego Cerwin, człowiek kata, Galenus, cyrulik ze Szkoły Witruwiusza, i Kaletka, jedyny skryba na tyle odważny, by założyć własne skryptorium, łamiąc monopol Głównego Skryby Bechafen. Zwykle spotykali się na zapleczu zarządzanego przez Cerwina zamtuza, chyba, że temu obowiązki nie pozwalały na poświęcenie im czasu - wówczas szli do “Pod Piórem i Pergaminem”
Wieczór spędzili w minorowych nastrojach - czas wojenny odbił się źle na interesie każdego z nich. Eskorta dwóch pań sprzedajnych nie była dużym zarobkiem, a z czynszy, które udało mu się ściągnąć, ledwo wychodził na swoje. Pocieszyłby się, wpadając do Passiflory, ale na takie delicje musiał zapracować ekstra.
Passiflora pracowała w jednym z najlepszych domów publicznych, pojawianie się tam Marius traktował jako podnoszenie swego statusu, ale ostatnio coraz rzadziej było go na to stać. Jeszcze mógłby tam spotkać swojego zwierzchnika, głównego jurystę Ratusza, Moritza Feuerbacha, który nie byłby zadowolony z poziomu ściagalności danin - od dawna nie był zadowolony z pracy żadnego z poborców, nie przyjmując do wiadomości, że nie da się strzyc wełny z zabiedzonej owcy w takiej ilości, jak ze zdrowej.
Wróciwszy do domu, Marius zaplanował na następny dzień wizytę u siostry Brigitt - Shallyanki, która wsparła go podczas, gdy matka umarła w połogu przy najmłodszym dziecku, i była najbliższa temu, co można by było nazwać rozwojem duchowym u większości ludzi, a co w wypadku poborcy podatków, istoty bez litości i sumienia, co powszechnie wiadomo, nie występuje.